Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2015, 15:49   #14
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Aiden Portner

Muzyka

Pić...

Mówią, że z wiekiem człowiek robi się ostrożniejszy. Stroni od ryzyka. No, w każdym razie robi tak statystyczna większość. Aiden Portner się do niej widać nie zaliczał. A raczej opuścił to prominentne grono z premedytacją, poprzedniej nocy, prowokując tą dziką farsę z krwawym finałem.
- Co cię podkusiło, hmmm?

Pić...

No właśnie. Co go podkusiło? Nie łatwo spierdolić całe swoje życie, kompleksowy jego dorobek w ciągu pierdolonego kwadransa. Ale jemu się udało. Niejasnym było czy sam Aiden odczuwa z tego powodu dumę względem własnej zadziorności czy wstyd z powodu jej gorzkich implikacji.
- Tak dużo krwi... Za dużo...

To była matka.
Zawsze miał trudność z przywołaniem jej do pamięci. Nie zachowała się żadna fotografia a dziecięce wspomnienia blakły na przekór woli. Ostatnimi czasy matka stanowiła raczej zlepek pojedynczych fragmentów, wyrwanych z kontekstu poplątanych miraży. Pamiętał zieleń jej oczu. Długie delikatne palce. Dźwięczny śmiech. Specyficzny zapach. Elementy układanki, które nijak nie chciały złączyć się w harmonijny portret teraz nagle zaskoczyły. Bang, i stopiły się w jedno nieskazitelne studium.

Pić...

- Tylko mi tu nie umieraj. Nawet o tym nie myśl...
Klęczała nad nim, spanikowana i zapłakana, rwąc płótno na szarpie. Ręce jej się trzęsły ale się nie poddawała. Opatrywała makabryczne rany ziejące surowymi mięśniami, błyszczące strzaskanymi kośćmi, spłakane ciepłą krwią. Jaskrawe słońce przebijało się zza jej pleców, oślepiało. Stopniowo pochłaniało całą jej sylwetkę aż zaczynała niknąć. Zlewać się w cienistą topniejącą postrzępioną plamę.

- Jak już wydobrzejesz sprawię ci szachy, wiesz? - już jej nie widział ale ciągle słyszał ciepły zatroskany głos. I czuł dłonie gdy ugniatała rany i zaciskała opatrunki. - Mój ojciec takie miał. Maleńkie składane pudełeczko z magnetycznymi figurami. Zawsze powtarzał, że ta gra uczy cierpliwości, rozwagi i pokory względem przeciwnika. Czyli wszystkiego czego ci wczoraj zabrakło. Idiota. Cholerny narwany idiota...

A później i dźwięk znikł a Aiden zapadł się w miękkość. Leżał nadal ale nie czuł już wiszącego nad głową bezwzględnego słońca. Ustąpił nawet ból. I pragnienie. Stracił przytomność? A może umarł?

Ktoś pchnął go brutalnie. Przez moment turlał się po ziemi by z impetem spaść, prosto do wąskiego wilgotnego dołu. Grób?
Nieee, to nie był grób. To był okop.
- Ten kundel... był tego wart?

Między zwałami ziemi siedział przycupnięty Ray Owens. A dokładniej trzymająca się na nitkach ścięgien poszatkowana kupa mięsa o jego twarzy. Poruszał się sprężyście podpierając warkoczami rozsypanych jelit jakby to były pajęcze odnóża. Z każdym wypowiadanym słowem z ust Raya buchała cuchnąca chlorowa piana.
- Witaj w piekle Portner. Rozgość się.

Kiedy rozwarł zlepione skorupy powiek w uszach nadal dudnił mu śmiech Owensa. Majak rozwiewał się zastąpiony ponurą wyliniałą rzeczywistością.

Nad sobą miał sypiący się dziurawy sufit. Pod sobą zdezelowaną trzeszczącą podłogę. Ale także prowizoryczne posłanie. Tuż obok piętrzyła się sterta jego nieruszonych gratów. A na wyciągnięcie ręki kusiła miska z jedzeniem i kubek pełen wody.

Żył, bez dwóch zdań. Śmierć nie mogła tak kurewsko boleć.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 19-08-2015 o 16:07.
liliel jest offline