Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2015, 20:11   #2
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Na świecie wiele rzeczy było pięknych, kunsztownych i zapierających dech w piersiach swym majestatem, i mistrz Thyri z Esgaroth wiele z nich widział na własne oczy.

Widział Throrina Dębową Tarczę grającego na lutni o złotych strunach, lata zanim został Królem pod Górą.
Widział Smauga Potężnego, błysk pożogi w złotych źrenicach smoka.
Widział Arcyklejnot, złożony na piersi Thorina, nim zasunięto rzeźbioną płytę grobowca.
Widział starodawne miasta na zachodnim brzegu Anduiny i mroźny, przejrzysty świt rozpędzający szary cień nocy Gór Mglistych.

Rivendell... ukryta dolina Rivendell też była piękna i kunsztowna, lecz jakoś nie zapierała tchu w piersiach. Musi być, uznał mistrz Thyri, że to dlatego, iż jest tu bezpiecznie. Dech niknie w piersi tylko wtedy, gdy za pięknem i kunsztem czai się coś groźnego.


Przed Lordem Glorfindelem siedział cierpliwie i w przyrodzonym sobie milczeniu, siłą woli powstrzymując się przed majtaniem nogami pod zbyt wysokim dla niego krzesłem. To, jak mu się zdawało, mogłoby być uznane za niegrzeczne. Mistrz Thyri słynął w Esgaroth ze zręczności swych rąk oraz zmyślności i cierpliwości w pracy z kamieniem i wodą... oraz tego, że był krasnoludem zacnym i uprzejmym. Tedy siedział, milczał i starał się nie majtać. Przyglądać się jednak nikt mu wzbraniał, z której to okazji korzystał skwapliwie, tym bardziej że elf pogrążony był w lekturze.

Glorfindel był wielce piękny i kunsztowny jak misternie oprawiony klejnot, z tymi włosami w kolorze białego złota. Pomimo owej urody czuć w nim było jakąś siłę i majestat. Mistrz Thyri doszedł do wniosku, że być może herolda i chorążego Elronda Półelfa należałoby wciągnąć na listę tych rzeczy pięknych, bo groźnych, które miał zaszczyt oglądać na swoje własne oczy.

A potem elf zwinął plany i z uśmiechem podał je krasnoludowi przez stół. Mistrz Thyri wyciągnął dłonie po swój skarb. Trzymał go w dłoniach bez słowa. I jednak zamajtał nogami.

- Co spodziewałeś się ujrzeć, czcigodny elfie, czego nie dostały twe oczy? - zagaił uprzejmie, zaplatając stopy wokół nóg wysokiego krzesła. - I cóż otrzymałeś miast tego?
- Jest to bardzo stara mapa, zachowana dzięki magii oczywiście – Elf wskazał wzrokiem rulon w rękach krasnoluda. - Przedstawia fragment podziemnego miasta elfów, w krainie, której już nie znajdziesz na żadnej mapie Panie Thyri. Znakomitą większość pracy wykonały krasnoludy.
Mistrz Thyri pokiwał głową i zamilkł na dłuższy czas. Elf nie wydawał się zniecierpliwony, ani go nie popędzał, ani nie wypędzał, co było równie niezwykłe jak oddanie racji i honoru krasnoludzkim budowniczym sprzed wieków i to, że po drodze nikt mu nie próbował zawiązywać oczu.

- Kimże jest Erestor?
- Lord Erestor? Jest skrybą i opiekunem księgozbiorów Rivendell.

Thyri pokiwał głową, zamajtał intensywnie i zeskoczył z wysokiego krzesła. Pokłonił się dostojnemu elfowi.
- Dziękuję wam, panie elfie, za zaproszenie i za odpowiedzi. Bardzo odległe zaiste muszą być owe czasy, w których elf i krasnolud jedną rzecz zgodnie poczynili, i zgodzie tej na jednym pergaminie dali wyraz, każdy we własnym języku. I tak cenną ją znaleźli, że postanowili chronić słowa magią, by przetrwały.


Może i szkoda, że tak się stało, rozmyślał Thyri, siedząc na marmurowym obramowaniu niecki fontanny. Nie byle kto ją wykonał, lecz mistrz tak w kamieniarskim rzemiośle, jak i zamyśle inżynierskim. Tylko przy konkretnym ciśnieniu strumienie obracały się, tworząc gałęzie rozpadające się w krople do złudzenia przypominające listki trzepocące na wietrze. Magia? Nie, tylko plan, pomysł i dokładność wykonania. Ręka mistrza w swoim fachu. Są rzeczy, których możemy uczyć się od elfów.

Na obramowaniu fontanny leżało drewniane pudełko, które Thyri wypełnił po brzegi słodyczami z kuchni Rivendell, misternie zdobionymi kandyzowanymi owocami obtoczonymi w barwnych, słodkich pyłkach lub unurzonymi w czekoladzie. Z ust krasnoludzkiego mistrza budowniczego buchnął kłąb dymu z fajkowego ziela, a chwilę później zniknęła w nich nie pierwsza dzisiaj i na pewno nie ostatnia czekoladka.

W pudełku zaczynało prześwitywać dno, kiedy Thyri niechętnie powstał, by powrócić do swojej komnaty. Miał ochotę rozebrać się i wejść do niecki fontanny, by obadać dysze, z których tryskała woda. Zmierzchało już, nie było nikogo, nikt by nie zobaczył. Jednak powstrzymywało go wspomnienie cierpkiego spojrzenia przewodnika Faindira i niechętnej odpowiedzi na pytanie, co się stało z poprzednią fontanną. „Została... zanieczyszczona”, rzucił i obrócił na pięcie, ucinając temat, którego wyraźnie nie miał ochoty kontynuować. Thyri musiał za nim pobiec, bo sadził wyciągnięte, prężne kroki kierując się na schody Domu Elronda.

Toteż Thyri odpuścił. Nachylił się jednak nisko nad taflą wodą i ocenił ilość liści i ziemi zalegającej w załamaniach marmuru... Wystarczyło poczekać cokolwiek w miłej wszak gościnie. Nawet najcudowniejszą elfią fontannę trzeba będzie kiedyś wyczyścić. Thyri do spotkania umówionego z braćmi i kuzynami miał rok. Mógł poczekać i rozstrzygnąć bez pospiechu, cóż uczynić ze starą mapą.

Tymczasem zjadł kolejną czekoladkę.


Odgłosy zawziętej dyskusji usłyszał, gdy wędrował do kuchni w poszukiwaniu nowych słodkich skarbów do wypełnienia swojej prywatnej szkatuły. Zaszedł do sali, jako że niegrzecznie byłoby umykać, gdy ktoś bezpośrednio zapraszał. Zwłaszcza gdy kimś był Bilbo Baggins, przyjaciel i towarzysz Thorina Dębowej Tarczy.

Nawet ten słynny hobbit we własnej osobie nie miał jednak mocy skłonienia mistrza Thyriego do wzięcia udziału w dyskusji. Młody, dostatnio i godnie odziany krasnolud o cokolwiek pulchnej i bardziej okrągłej niż kanciastej sylwetce momentalnie zapadł się w najciemniejszy, odległy kąt. Po chwili błysk draski oświetlił na chwilę jego pulchną, sympatyczną twarz. Dało się dostrzec wypielęgnowaną, acz niezbyt bujną brodę, zaplecioną w ujęty w złotą obrączkę warkoczyk, kasztanowe bokobrody i włosy i oczy szaroniebieskie jak klejnoty zdobiące pierścienie na palcach i głowicę sztyletu. Mistrz Thyri buchnął wonnym dymem pod sufit i nie odezwał się ani razu, póki pełna werwy dyskusja trwała, co jakiś czas jeno pykając z fajeczki.

Myślał o grobowcu pod kamiennym sklepieniem Góry, w którym Thorin spał wiecznym snem, z Arcyklejnotem i Orkristem na piersi. O swoim dziadku, który powrócił z Gór Błękitnych, usiadł na brzegu zarośniętej chwastami fontanny na jednym z bocznych placów Dali i kiwając siwą głową zapewniał wszystkich przechodniów, że woda znów tu zaśpiewa i zatańczy na kamiennych misach. O swoim domu, trzech komnatach nad warsztatem w Esgaroth, niewielkim balkonie, na który wychodził o zmierzchu, palił fajkę, jadł ciasta upieczone przez żonę przyjaciela i patrzył przez jezioro na Górę. O dzieciach Edmunda, które wbiegały po schodach, by naprawił im zabawki. O zielonych łąkach nad Brandywiną i swoich małych druhach Brandybuckach, którzy go gościli jak kuzyna i ziomka – bo wszak w Shire się urodził. O odzyskanych skarbach Ereboru i rzeczach pięknych jak złoto, kunsztownych i czasem groźnych.

- Panie Baggins – rzekł, kiedy pytanie wybrzmiało. Wynurzył się ze swojego kąta, trzymając fajkę za rzeźbioną w dębowe liście główkę, i ukłonił się hobittowi z takim samym szacunkiem jak Lordowi Glorfindelowi. - Niech Valarom będą dzięki za hobbicią dumę... i wszelkie inne przymioty hobbiciej natury, które zaprowadziły cię pod Górę. Sprawdzę, dokąd zawiodły owych zielonych łuczników.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-08-2015 o 20:14.
Asenat jest offline