Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2015, 21:04   #53
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Pierwszym co Tara zrobiła po powitaniu i wyściskami Lilly była szybka wędrówka do mieszkania i zamknięcie się w łaziecne. Prysznic...jakże tego jej brakowało. Chwili normalności po całym koszmarze ostatniego dnia była tym czego potrzebowała. Tara miała wrażenie że razem z brudem, potem i zmęczeniem zmywa z siebie resztki koszmaru, a świat na krótką chwilę wraca w rejony powszechnie uważane za normalność. Złapała się na tym, że patrzy na płytki i uśmiecha się pod nosem. Ta paskudna, różowa fuga na dłuższą metę i z tej perspektywy wyglądała nawet znośnie...jak na szczyt bezguścia.

Drzwi do łazienki się otworzyły i wkroczyła Lilly. Co prawda już się wylewnie witały, ale przy wszystkich. Kuzynkę wydawało się coś męczyć. Coś… poważnego.
-Całowałaś może się z kobietą… lub robiłaś to?- zapytał ni z tego ni z owego.

Lantana aż sapnęła słysząc to pytanie. Skąd u młodej podobne rozważania? Czyżby Piąty Jeździec Apokalipsy znowu coś nawywijał? Jeden dzień...nie było jej jeden dzień, a może była po prostu przewrażliwiona?
- Czemu pytasz?- przewróciła oczami nie wchodząc w szczegóły. Znając kuzynkę zaraz sama zasypie ją detalami. Wystarczyło poczekać i dać się jej wygadać.

- Bo wiesz… ja miałam, ale… To było po pijaku z Aiko. Było fajnie nawet, ale rano gdy całowałyśmy się na pożegnanie, to…- Lilly oparła się o ścianę łazienki rozważając.-...więc nie bardzo mnie to ciągnie. Tak sądziłam. A dziś popiłyśmy z sąsiadką. Razem z Sarą Harper, ona i ja… i… Sara dostała ataku histerii. Totalnie jej odbiło. Zaczęła panikować, że wokół świat jest zły i niebezpieczny. I żebym nie wychodziła z mieszkania. Totalny odpał zwłaszcza że byłyśmy kilka metrów od naszego bloku...i… miałam nawet wrażenia, że na jakichś tabletkach była...i..- widać było, że Hopkins sama jeszcze nie poukładała sobie w głowie.- Ale najdziwniejsze, było jak… chciała mi udowodnić, że świat jest zły i… mnie macała grożąc bronią i… pocałowała i…. sama nie wiem. To było trochę przerażające… a trochę… podniecające. Sama nie wiem co o tym myśleć. Nigdy...wiesz… To z Aiko było pijacką zabawą. Aiko ładne ciało, ale nie bardzo mnie kręci. A Sara… a może… sama nie wiem. Zresztą głupio się tym zadręczać, prawda? Po prostu chciała mnie nastraszyć i trochę się to jej udało.

Szczegóły się posypały, choć nie takie jak zakładała. Ten świat rzeczywiście schodził na psy.
-Pięknie. Sara jest aż tak pierdolnięta? - prychnęła ze złością, zgrzytając zębami. Rozumiała wszystko, ale po co kozaczyć bronią? Ego chciała sobie podbudować czy co? Powinna się dzieckiem zająć i przez wzgląd na nie starać zachowywać się jak człowiek, a nie rozhisteryzowany przygłup - Olej to młoda i trzymaj się od niej z daleka. Skoro już jej odbija, a do tego ma broń, ma zakaz przestąpienia progu mojego mieszkania. Dość mam kretynów wymachujących gnatami, napatrzyłam sie na takich przez ostatnią dobę. Nie wiem co chciała udowodnić, ale oby po zapadnięciu zmroku była równie odważna. Być twardym wobec nieuzbrojonego człowieka jest prosto. Gorzej jak wyleci na nią jeden z tych potworów. Nie przejmuj się, idź do Aiko i JC. Nie myśl o tym i wiesz… po pijaku robi się rózne głupie rzeczy. Ważne że nie obudziłaś się w obcym łóżku przy dwóch murzynach. Jeszcze nie ma tragedii - zakończyła już weselej.

- Jakbym nie wiedziała…- zachichotała Lilly i wzruszyła ramionami.- Może Sara ma słabą głowę? Wiesz… korzystam z zapasów Gregory’ego i podzieliłam się nimi z nią. A on ma mocne markowe trunki.
Splotła ramiona razem dodając.-Zresztą tu nie chodzi o samą Sarę, tylko o to co ja poczułam podczas tego pocałunku. Rozumiesz mój dylemat?

-Słaba głowa to nie wytłumaczenie. Zakazu nie cofnę, handluj z tym. Nic nie zwalnia od myślenia, szczególnie jeśli w grę wchodzi broń. To nie pieprzona gra komputerowa. Idiotka by cię postrzeliła przez przypadek i co wtedy, też byś ją tłumaczyła słabą głową? Byłaby kolejna zawodowo i z definicji niewinna, tępa bladź. Lilly, do kurwy nędzy, jestem twoją starszą kuzynką i odpowiadam za ciebie. Koniec świata nic w tej materii nie zmienił. Dlatego trzymaj się od niej z daleka dopóki ta cała jazda z kwarantanną i bestiami się nie skończy. - warknęła, wystawiając na chwilę głowę zza kotary. Przyglądała się młodej mrużąc oczy, ale w końcu westchnęła i kontynuowała już spokojniej - Rozumiem, ale nie zaprzątaj tym teraz swojej ślicznej główki. Masz Gregory’ego i jego się trzymaj. To dobry chłopak, można na nim polegać. Obiecaj mi, że nie będziesz się kręcić po okolicy i szukać sensacji. Miasto zrobiło się...to już nie jest t sama dziura co jeszcze tydzień temu. Zaufaj mi, wiem co mówię. - na koniec wyraźnie humor się jej zepsuł.

-Gregory to naprawdę świetny facet, miły, opiekuńczy i wyrozumiały i w ogóle… ale…- Tara znała to “ale”. Od tego “ale” rozpoczynał się zwykle powolny proces zamiany chłopaka w byłego chłopaka. Pierwsza wyrwa w murze.-Jest świetny w łóżku… naprawdę świetny… ale…
Znowu to “ale”... Lilly zaś przerwała wypowiedź i przyglądała się badawczo Tarze. Po czym nagle podeszła do niej i odsunęła zasłonkę. Wepchnęła się pod prysznic nie przejmując się że woda moczy biały t-shirt odsłaniając różowy stanik ukryty pod mokrym materiałem. Przycisnęła swe ciało do Lantany ją samą spychając plecami na kafelki. Pochwyciła jej ręce i uniosła nad głowę zaskoczonej kuzynki i przybliżyła twarz wymuszając nagły i namiętny pocałunek. Gdyby nie zaskoczenie Ruda bez problemu by obezwładniła słabszą i niższą kuzynkę. Ale sytuacja była tak absurdalna, że Tara dała się pocałować. Po tej napaści… Lilly odsunęła się szybko i wyszła spod prysznica wyraźnie zamyślona. W końcu rzekła.-To nie to… wybacz Tara, musiałam sprawdzić. Rzecz w tym bowiem… że było to na swój sposób bardzo podniecające wtedy. I nawet nie chodzi o broń, tylko o tą sytuację. I nie wiem czy to Sara… czy ogólnie tak to na mnie podziałało. Gregory jest cudowny w łóżku, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo, ale… on jest miły, opiekuńczy i nawet jak leżysz z wypiętym tyłkiem przyjmując jego pchnięcia to… i tak nie czujesz się zdobyta i zdominowana przez niego. On nie potrafi być samczy… nie wiem jak to ująć. Nie wywołuje tego dreszczyku, który wywołała przypadkiem Sara. Ty zresztą też nie. A mi nie chce to wyjść z głowy.

Zaskoczenie, szok. Potem wściekłość przez którą musiała zacisnąć pięści żeby nie zdzielić Młodej na odlew przez blond łeb. Po złości przyszła rezygnacja i zmęczenie. To już robiło się zbyt popieprzone nawet jak na jej standardy.
- Jeśli kiedyś zapragniesz przeprowadzić na mnie lobotomię uprzedź najpierw, dobrze? - prychnęła jak rozjuszony kot i pokręciła głową. Jakoś nie zauważyła żeby wspomniany facet wykazywał wspomnianą delikatność, wręcz przeciwnie. Dobre potwierdzenie stanowiła cała kolekcja siniaków na ramionach, piersiach, brzuchu i udach rudej. Lilly znowu coś wymyślała, sama nie wiedziała czego chce… standard.
- Czyli potrzeba ci dominatora, bdsm i pokrewne pierdoły. Nie potępiam, jestem tolerancyjna. Tylko prośba, nie odpieprzaj mi tutaj syndromu sztokholmskiego. Zagrożenie, coś nowego, uległość i brak możliwości działania to coś nowego i na swój chory sposób pociągającego, ale jak powiedziałam masz się trzymać od niej z daleka. Dość kłopotów mamy z otoczeniem, żeby jeszcze siać ferment wewnątrz domu. Stanowimy rodzinę, musimy sobie ufać i wierzyć. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w tych cholernym mieście...i nie chcę żeby jakaś nie umiejąca poradzić sobie ze sobą moczymorda zrobiła ci krzywdę. Duża z ciebie dziewczynka, a ja nie zamierzam trzymać cię za rączkę całą dobę. Obiecaj mi to. - wychyliła się do przodu i wycelowała paluch prosto w pierś drugiej kobiety.

-Będę grzecznie siedziała w kamienicy, razem z tobą i resztą sąsiadów. Zresztą nie mamy chyba wyboru skoro chcemy przerobić tą kamienicę na fortecę czy bunkier.- westchnęła Lilly zgadzając się z Tarą.-Choć… powiedz jak długo my wszyscy wytrzymamy z sobą bez działania sobie na nerwy. Ja mam chociaż Gregorego, a ty…- zmarkotniała, po czym dodała weselej.-Ty masz mnie… i trzymamy się razem. Jako rodzina.

Ruda błyskawicznie wyskoczyła spod prysznica i nie przejmując się brakiem odzieży dopadła do kuzynki łapiąc ją za ramiona.
-Obiecaj że nie będziesz wchodziła w bezpośredni kontakt z Harper, chyba że krótki i przy innych sąsiadach. Obiecaj mi to, Lilly! - zacisnęła mocniej palce.

-Obiecuję, obiecuję…-westchnęła Lilly zerkając w oczy Tary i pogłaskała ją po policzku.-A jak ty zniesiesz Gregorego tutaj. W nocy… i w dzień… możemy być głośni.

- Lilly...przez ostatnią dobę widziałam tyle syfu, że uwierz mi. Wasze igraszki i rypanie za ścianą będą dla mnie naprawdę miłą odskocznią i powrotem do normalności.

- Może sobie ty kogoś znajdziesz w kamienicy… Charlie jest i...Wolfgang.- zaproponowała Lilly muskając dłonią policzek i uśmiechnęła się łobuzersko.- Masz miękkie całuśne usta, więc któryś z nich na pewno im ulegnie.

- Na razie skupię się na tym jak nas wyciągnąć z tej kabały, potem zajmę się czasem wolnym, dobrze? Mam dużo pracy skarbie - uśmiechnęła się ciepło, by po chwili obrócić się i zakryć zdjętym z wieszaka szlafrokiem. - A teraz leć do JC i Aiko, pewnie będą miały ci masę rzeczy do opowiedzenia.

-Dobrze…- uśmiechnęła się Lilly i wyszła, a Lantana przysiadła na parapecie okna i z sykiem wypuściła powietrze przez mocno zaciśnięte zęby. Nie powinna nigdzie wychodzić, zostawiać Młodej samej. Lantaną trzęsło ze złości jeszcze długo po tym jak zatrzasnęła za sobą drzwi swojego pokoju. Jakby wystarczającego problemu nie stanowiły bestie, bandy zwyrodnialców szabrujących beztrosko dobro i mienie reszty społeczeństwa, to na dodatek pod własnym dachem, w ich bloku, rozbijała się ułomna na umyśle idiotka zaopatrzona w gnata i brak pomysłu na siebie. Tu nie było wytłumaczeń, wszyscy przechodzili przez piekło, ale radzenie sobie z przeciwnościami losu zaliczało się do minusów dorosłości. Sara miała dziecko, powinna już dawno wyjść z mentalności smarka. Powinna...los jednak jak widać nie był dla niej aż tak łaskawy.


Gregorego nie było, gdy Tara wróciła do domu. Wybrał się z chłopakami po towar i także na ich poszukiwania. Wrócił akurat, gdy Lantana była w domu sama. Lilly musiała wszak pogadać ze swoimi kumpelami Aiko i JC, więc wybyła z domu do mieszkania Japonki.
A Tara właśnie robiła sobie kawę, gdy on wszedł do kuchni. Nieco brudny i spocony. We flanelowej koszuli i jeansowych spodniach. Jak model z męskiego katalogu jakiejś sieciówki. Gregory po prostu nie wydawał się materiałem na robola.
- Hej… cieszę, że cię widzę. My… planowaliśmy rozglądać się za wami.- rzekł z ciepłym uśmiechem.-Tej kawy starczy dla dwojga?

W pierwszej chwili ruda chciała zaprzeczyć, ale po chwili parsknęła i przytaknęła ruchem głowy, sięgając po drugi kubek. Siedziała na szafce i patrzyła w okno, zastanawiając się co robić dalej. Słońce wydawało się jej dziwnie jaskrawe, kolory intensywne. Zupełnie jakby zmysły kumulowały odbierane bodźce chcąc przed śmiercią dostarczyć mózgowi pełen obraz tego co ma stracić. Któż powiedział, że dożyją świtu?


- Jasne. Wiesz gdzie jest cukier. Za słoikiem z oczami traszki. - obróciła się w jego stronę i przywołała na twarz uśmiech - O nas nie trzeba się martwić. Jak widać same się znajdujemy...i wracamy. Jak łupież. Tego tak łatwo nie idzie się pozbyć. Niestety, ale musisz się jeszcze pomęczyć. - zakończyła z udawanym smutkiem.

Gregory się uśmiechnął i taksując wzrokiem sylwetkę Tary dodał.- Na łupież jesteś za seksi. Nie pasuje do ciebie to określenie.
Wziął cukier i przysiadł się do Tary mówiąc.-Lilly się bardzo zamartwiała. Niemal wpadła w histerię, a ja też… byłem zaniepokojony twym zniknięciem. I zastanawiam się czy… skoro tu jesteśmy razem w jednym miejscu, to czy nie chcesz zawiesić na jakiś czas naszego układu.

-Czyżby dopadły cię wyrzuty sumienia? - spytała sięgając po paczkę papierosów leżącą za jej plecami.- A może obawiasz się zbędnych komplikacji, gdyby wyszło na jaw że jednak nie do końca nic się między nami nie dzieje?

-Trochę wyrzuty sumienia… nie chcę być tym skurczybykiem, który… wykorzystuje cię.. sytuację w ten sposób.- wzruszył ramionami Gregory nie spuszczając z niej oka.-Byłem na mieście. Widziałem tam co się dzieje. Nie wyobrażam sobie, że… po tym co przeszłaś w imię naszego układu każę ci… na przykład... zrobić loda mi, bo mam taką ochotę. Sam nie wiem. Nie chcę byś uznała za jakiegoś kolejnego drania, bo pewnie trochę ich spotkałaś na drodze powrotnej. Dlatego chcę wiedzieć jak ty widzisz nasz układ w obecnej sytuacji. Nie chcę by wiązały cię słowa dane mi w innych okolicznościach.

Brew Lantany powędrował ku górze. No proszę, czyli tliły się w nim pokłady człowieczeństwa i to całkiem spore.
-Możemy zmienić warunki umowy. Nikt nie będzie miał pretensji za usłyszenie “nie”. Dzięki...szczerze mówiąc brakuje mi teraz ochoty na cokolwiek i… nie chcę gadać o tym co działo się odkąd ostatni raz się widzieliśmy.

-Nie wątpię. To jak planujesz wieczór? Lilly chce mnie zatrzymać w swoim pokoju, ale nie wiem czy nie powinienem was obu pilnować.- uśmiechnął się Gregory.-Tak będzie bezpieczniej… dla ciebie i przede wszystkim dla mnie.

-Zobaczymy co zadecyduje reszta. Do wieczora jest jeszcze trochę czasu. - dała wymijającą odpowiedź i odpaliła papierosa żeby zyskać na czasie.

-Wyglądasz seksownie z papierosem w zębach.- rzekł Gregory z uśmiechem i nachylił się ku Tarze. Delikatnie głaszcząc jej kolano dłonią.-Tęskniłem za tobą. Lilly też… bardzo. Była nie do wytrzymania, gdy się zamartwiała o ciebie. Nosiło ją po całym mieszkaniu, więc obiecaj mi, że kolejne wycieczki odbędziesz koniecznie w moim towarzystwie, dobrze? Przynajmniej do czasu, aż się sytuacja uspokoi.

-A znasz inny przymiotnik niż seksowny?- zaciągnęła się i puściła chmurę siwego dymu prosto w jego twarz.

-Uroczo, dojrz…, inteligentnie, władczo, prowokująco?- zaczął wyliczać Gregory jakoś nie dławiąc się dymem. Zmrużył oczy dodając.-Obiecująco… Gdyby nie ta sytuacja jaka się rozgrywa w mieście, skorzystałbym z okazji że Lilly wyszła i przetestował jej łóżko wraz z tobą. No ale… cóż poradzić, potrafisz utkwić w głowie, wiedźmo.
Uśmiechnął się ciepło.-Pomijając jednak męskie fantazje wynikłe z nastroju chwili. Wyglądasz bardzo ładnie i prezentujesz się elegancko i… jesteście z Lilly jak noc i dzień, jeśli chodzi o wygląd. Choć obie jesteście piękne.

-Kwestia gustu - parsknęła wracając głową ku okiennej szybie - Możemy się skupić na planach na wieczór? Powiedz, tylko szczerze, masz jakąś broń?

-Dubeltówka… kiedyś polowałem. Co prawda ustrzeliłem jedynie kaczkę na stawie. Drewnianą. Ale wiem jak się obchodzić z taką bronią. I… lubię jej siłę w dłoniach. Poza tym jeden pistolet, na wszelki wypadek. Ty też weźmiesz jakąś broń z tych zebranych?- zapytał na koniec.

- Mam rewolwer i trzy naboje - wzruszyła ramionami - Ale nie strzelam za dobrze. Może lepiej żeby broń miały osoby potrafiące zrobić z niej optymalny użytek?

-Będę blisko, więc w razie czego mi dasz… tylko nie dawaj Lilly i nie mów że masz.- przestrzegł Gregory i zamyślił się.-Po tym wszystkim… biorę Lilly na Karaiby. Pal licho czy będzie mnie stać na to. Raz się żyje. Masz ochotę dołączyć?

-Po tym wszystkim zapiszę się do Korpusu Pokoju - zachichotała, ale wesołość nie trwałą długo - Pilnuj Lilly, nie spuszczaj jej z oka, dobrze? Wiesz jaka jest. Ktoś musi nad nią czuwać jeśli mi się coś stanie. Różnie może być, a nie chcę żeby została sama z tym wszystkim.

-Pilnuję was obie… a nawet podglądam po prysznicem.-odpowiedział półżartem mężczyzna.-Nie zauważyłaś wywierconej dziurki?

Tara nagle przekręciłą się w jego stronę i stanowczo ujęła jego dłonie.
- Gregory, posłuchaj… jeśli dojdzie do sytuacji w której będziesz miał do wyboru pomóc mi, albo pomóc młodej. Pomóż Młodej. - poprosiła śmiertelnie poważnie.

- Dobrze… ale nie bądź tak ponura.- Gregory nachylił się i ustami cmoknął czubek nosa Tary.-Ty żyjesz… Lilly też… i dopilnuję, żebyście OBIE były bezpieczne. Nie baw się w Kasandrę, ok?

- Chcę się przygotować na wszystkie ewentualności- uśmiechnęła się blado - Tak na wszelki wypadek. Trzeba się zabezpieczać na przyszłość. Polisy i inwestycje giełdowe na razie są martwą strefą, dlatego pozostają kombinacje we własnym zakresie oraz domowym zaciszu.I...dobrze. Postaram się być mniej złowieszcza.

- Poradzimy sobie… nie martw się.- mruczał cicho Gregory i uśmiechając się.- Nie martw się moja słodka wiedźmo. Jest nas troje i jesteśmy bezpieczni.

Lantana przytaknęła w milczeniu nie chcąc psuć jego optymizmu. Bezpieczni… też chciałaby być tego aż tak pewna. Niestety wszystko wskazywało na to, że Gregory bardzo, ale to bardzo się myli.

Ten jednak nie dał się omamić jej potakiwaniu. Wyjął papierosa z ust i klęknął przy siedzącej Tarze. Następnie objął ją mocno mówiąc.-Strasznie niewygodnie tak klęczeć, więc… postaraj się wypłakać, dobrze? Przecież widzę jak przybita jesteś.
I przytulił ją mocno.

Kobieta zesztywniała, zamarła w bezruchu na dłuższą chwilę i powoli się poddała. Wtuliła twarz z szyję Gregorego i zamknęła oczy. Zrobiło się...ciepło, cicho i spokojnie, a cały nagromadzony stres powoli puszczał, topniejąc w cieple ciała drugiego człowieka. Nie miałą pojęcia ile tak trwali, zawieszeni we własnym świecie, ale nie płakała. Nie miała już na to siły. Z drugiej strony cieszyła się, bo gdyby zaczęła mogłaby mieć problem aby przestać. Wszystko szło na opak, jeden problem rodził kolejny i gdy myślała że gorzej już być nie może, życie sukcesywnie udowadniało jej błąd w rozumowaniu. Teraz jednak nie miało to znaczenia.
Pieprzony krawaciarz…


Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a wraz z nim topniały okazje na spokojne sprawdzenie czy wszystko ze wszystkimi na pewno jest w porządku. Tara musiała więc zrobić szybki rachunek i wybrać najważniejsze podpunkty z listy. Należała do nich wizyta u radiowej dj’ki - dziewczyny cichej, spokojnej i delikatnej. Zbyt delikatnej jak na wydarzenia których była uczestniczką. Rzeź w klubie, godziny niepewności i czystego przerażenia, ucieczka przed agresywnymi motocyklistami, masowa egzekucja, potwory, groźby werbalne oraz przy użyciu broni. Podobne atrakcje ruszyłyby każdego, dlatego spławiwszy Gregorego, Lantana udała się na poszukiwania kumpeli, chcąc profilaktycznie skontrolować jej stan.

JC pozostała oczywiście u siebie, choć… powinna wpaść do Aiko. Tara pomyślała nawet, że musiał się kryć za tak dziwnym wyborem jakiś… powód?
Po pukaniu drzwi się lekko, uchyliły i Jenny ostrożnie wyjrzała mówiąc z ciepłym uśmiechem.- Hej?

-Hej Jenny, wpadłam zobaczyć czy wszystko w porządku i czy czegoś nie potrzebujesz - ruda odwzajemniła grymas - Jak się trzymasz?

-Wejdź…- rzekła otwierając szerzej drzwi, uśmiechnęła się blado.

Lantana przekroczyła szybko próg i zamknęła za sobą wedle nakazów kultury oraz dobrego wychowania.
- Więc jak się trzymasz?- spytała cicho.

Odpowiedź… była bardziej w domenie gestów. JC rzuciła się od tyłu na Tarę tuląc się do jej pleców. Dłonie oplotły Lantanę w pasie.-Zostaniesz ze mną tej nocy? Ja… czuję się bezpiecznie przy tobie… Mogę zrobić śniadanie i… i…. mogłybyśmy.- jej dłonie chwyciły za piersi Lantany ugniatając je przez ubranie.- Jeśli chcesz … rano… byłoby… świętowanie.

W Tarze wezbrała złość. Poczuła się naraz zmęczona, ale zachowała pozory. Objęła sąsiadkę i poklepała ją po plecach.
-Może będziesz nocować u nas? Z Lilly i Gregorym będzie nam raźniej.

-Dobrze…- uśmiechnęła się delikatnie JC i spuściła głowę zawstydzona.-... I przepraszam, że się tak narzucam. Ja… to trochę dla mnie za dużo. I… wiem, powinnam być silniejsza. Niezależna. Jak ty.

-Jenny ruda westchnęła - To nie tak że uważam cię za ciężar czy coś. Po prostu nie mam nastroju na cokolwiek poza tym żeby przeciągnąć przez tą noc. Jeszcze parę rzeczy muszę załatwić nim nastanie zmrok. Rozumiesz?

-Rozumiem… Przepraszam. Nie chciałam, żebyś to tak zrozumiała. Po prostu uznałam, że… wiesz... - spuściła głowę jeszcze niżej i wybąkała.-... że… tam w klubie myślałam, że jestem dla ciebie atrakcyjna. I pomyślałam, że urodą mogę… cię skusić, byś została ze mną. Nie myślałam o figlach… nie teraz. Cała się trzęsę z nerwów. Musiałam się napić alkoholu, by… i pewnie przez to… i teraz mnie bierzesz za seksualną maniaczkę.

Zamiast rzucać kolejne mądrości, przycisnęła do siebie drugą kobietę i pogładziła ją po włosach czułym gestem.
-Jest...w porządku, nie martw się. To był ciężki dzień i tyle. Postaraj się o tym nie myśląc, dobrze? Klucze masz, jak chcesz to idź do mnie kiedy uznasz za stosowne. Wiesz gdzie mieszkam.

-Wiem… i gdzie mam pójść potem. Czekać na ciebie w twoim pokoju?- zapytała cicho.

-Ja cię znajdę , obiecuję - uśmiechnęła się ciepło po czym postąpiła krok do tyłu, odklejając się Jenny i położyła dłoń na klamce - Trzymaj się reszty, ok?

-Ok.- zgodziła się JC nieśmiało się uśmiechając, a ruda w trybie pilnym opuściła jej mieszkanie nie oglądając się za siebie. Zeszłą chodami w dół, prosto do zbudowanej naprędce barykady, pilnowanej przez jedną duszę. Wade Kovalsky… Gospodarz domu, albo cieć Teraz jego obrońca. Nie siedział w mieszkaniu i czekał cichutko. Siedział na krzesełku, przy barykadzie z drewna którą zrobili by odgrodzić parter od piętra. Uzbrojony w śrutówkę, zamyślony i samotny.Tara przyglądała mu się z pewnej odległości. Przez jedną noc postarzał się o dobrych kilka lat. Bardziej nadawał się na pensjonariusza domu spokojnej starości w słonecznym Miami, niż na żołnierza w ogarniętym chaosem mieście pełnym potworów.
- Dobry wieczór panie Wade. Potrzeba pomocna dłoń? - zagaiła, podchodząc do niego z papierosem w zębach. Apokalipsa miała swoje prawa, ale nie zwalniała z kultury i dobrego wychowania, dlatego niosła też pustą puszkę po coli, robiącą za mobilną popielniczkę.

-Pewnie, ale chyba jeszcze nie teraz…- stwierdził z uśmiechem Wade i skinął głową.-Noc zapadnie za godzinkę, albo pół.

Ruda przystanęła obok niego, opierając plecy o ścianę. Kończył się im czas, ale wolała na razie o tym nie myśleć.
-Rozmawiał pan z Jenny o tym co działo się z nami ostatniej nocy?- zapytała cicho. Sama do tej pory unikała dokładniejszych relacji, zbywając zaniepokojonych ludzi ogólnikami i żartem. Wciąż ciężko przychodziło jej uporządkowanie wszystkiego we własnej głowie, a co dopiero dziele się przeżyciami z kimś jeszcze. Mimo to sytuacja wymagała przedyskutowania i do diabła z komfortem psychicznym.

- Tak. Dzięki że zaopiekowałaś się moją krewniaczką. JC uważa cię za bohaterkę.- odparł z uśmiechem Wade.- JC nie chciała za bardzo mówić co się stało. Ale domyślam się. My też zostaliśmy zaatakowani.

- Przebijałyśmy się przez dzielnicę Meksów - zaczęła bez owijania w bawełnę hołdując zasadzie, że lepsza najgorsza prawa niż najsłodsze kłamstwo - Natknęłyśmy się na egzekucję. Miejscowa społeczność, a raczej ci którzy przetrzymali noc, zabijali swoich ziomków...a ci o dziwo nie uciekali i sami chcieli zostać wykończeni. Podobno ugryzienia tych stworów są toksyczne. Po dziabnięciu człowiek zmienia się w jednego z nich i już nieważne że przed nim stoją najbliżsi. Zabija bez litości i sumienia. Sam staje się potworem. Dlatego oni… oczyszczali swoje szeregi. Szybko i bezboleśnie. Akt łaski i profilaktyka. Skóra wokół zakażonych ugryzień zielenieje i puchnie. Wie pan dlaczego to mówię. Może i Phil jest dobrym człowiekiem, ale jeśli się zmieni… to już nie będzie Phil. Możliwe że drzwi od mieszkania go nie zatrzymają. Te bestie są silne i mają pieprzone pazury długości noży.

- Szlag…- westchnął Wade i zastanowił się.-Nie jestem pewien, czy… my moglibyśmy urządzić taką egzekucję. Teraz to by dobiło i tak kiepskie morale naszych sąsiadów. Lepiej by to było… zrobić to po cichu i potem ciało podrzucić na parter. Stwory zrobią resztę. Tylko… czy jesteś gotowa na tą brudną robotę? I przydałby się ktoś trzeci do pomocy. Phil to ciężki kawał chłopa, a ja mam swoje lata i ostatnio dość wyczerpujące zajęcia.

- A mamy wyjście?- uśmiechnęła się gorzko a wzrok wbiła w podłogę. Zabić kogoś...tak na zimno. Co się z nimi stało, że w ogóle rozważali podobną opcję?!
-To musi być ktoś z zimną krwią, kto będzie potrafił dochować tajemnicy. Ilu takich mamy na wyposażeniu budynku?

-Nie wiem… Nie mam zielonego pojęcia. Nie wydaje mi się by ktokolwiek z nas, był takim zimnym draniem, by bez chwili wahania wpakować komuś kulkę w głowę.- westchnął Wade drapiąc się po policzku.-Alistair jest za stary i za słaby. Gdyby Karl mógł, to by to zrobił od razu pewnie. Więc tych dwóch na pewno można skreślić. Paul to ojciec rodziny. Peter ? Wolfgang? Charlie? … Nie wiem.

-Aiko dałaby radę, ale ma za długi jęzor. Gregory raczej odpada bo to porządny krawacik, Jenny oraz Lilly tak samo i cholera, tu nie chodzi o mentalną higienę, dobre samopoczucie, tylko to co jest konieczne - sunąc plecami po ścianie, Tara usiadła na podłodze tuż obok starego mężczyzny. Zrobiła nieokreślony ruch ręką, jakby chciała coś wskazać ale się rozmyśliła, a smużka dymu z tlącego się papierosa stworzyła w powietrzu prawie pełen okrąg - Ja...ja nie wiem czy będę potrafiła tak na zimno… jak jakieś mięso w rzeźni. Biorąc jednak pod uwagę niebezpieczeństwo na które wystawimy się sami od środka, sprawa nabiera jeszcze gorszego kolorytu. Chce pan żeby coś się stało Jenny? Ja prędzej dam się rozerwać niż pozwolę żeby Młodej spadł choć włos z głowy. Nie możemy zrobić publicznej egzekucji, ale jakby przypadkiem umarł od obrażeń... - głos się jej załamał. Zamrugała intensywnie i zaciągnęła się pospiesznie trzy razy - Cała strzykawka powietrza w żyłę załatwiłaby sprawę. Cicho. Dyskretnie. Bezboleśnie.
Czuła się jak najgorszy śmieć. Policzki paliły, lecz w sercu zagościła olbrzymia bryła lodu, podobnie sprawa miała się z żołądkiem. Podkuliła kolana i oplotła je ramionami wciąż gapiąc się w podłogę.

-Jeśli facetowi odrosła dłoń, jak mówił Paul to… wybacz, ale nie mam zaufania do strzykawki z powietrzem. Wolę staromodne rozwiązanie… śmiertelne zatrucie ołowiem. Gdy zrobi się ciemno, możemy nawet taszczyć trupa po schodach, tylko po prostu wyrzucić przez okno.- ocenił sytuację Wade i potarł czoło. Był spocony i z pewnością przerażony tym że planują na zimno morderstwo.-Sara Harper… wydaje mi się że by mogła pomóc. I jest tak samo zdeterminowana jak ty. Przetestujemy filmowy chwyt z poduszką robiącą za tłumik. Tylko… kto pociągnie za spust?

Tara syknęła przez zaciśnięte zęby i spojrzała ze złością ku górze, szukając wzrokiem oczu Wade’a
- Zdeterminowana? - pytanie ociekało jadem i wściekłością. Prychnęła, znów się zaciągnęła i podjęła temat już spokojniej - To naćpana, zapijaczona idiotka której zaczyna odbijać. Wie pan że groziła Lilly bronią ot tak...bo mogła? Bo miała spluwę, masę kompleksów które wyszły z niej pod wpływem chwili i chyba chciała pokazać...sama nie wiem co. Nie myślałam że jest aż tak niedojrzała i głupia. Rozumiem że nasza sytuacja nie jest różowa, ale dowartościowywanie się machając bronią przed twarzą nieuzbrojonego dzieciaka...jakby pan to nazwał? Na dokładkę Młoda mówiła że była po jakiś lekach i to mocnych. Prochy, wódka i broń to kombinacja zwiastująca kłopoty. A co jeśli dostanie ataku psychozy i zacznie strzelać do nas, albo zrobi krzywdę swojej córce? Matka roku, kurwa mać...tak więc Harper w to nie mieszamy. Wolę już pogadać z Hobbs’em. On przynajmniej był na zewnątrz, wie jak wygląda sytuacja na ulicach. Spróbuję się z nim dogadać. Przecież nie musi pociągać za spust...ale do tego jeszcze wrócimy. Miałby pan może więcej amunicji do tego? - z kieszeni bluzy wyciągnęła zdobyczny rewolwer - Są tylko trzy naboje, a różnie może być.

-Za duży kaliber. A Sara nie jest na prochach, choć trochę za bardzo… się tym podekscytowała. I nie martw się. Nie groziła nabitą spluwą, choć pogadam z nią o tym zachowaniu.- odparł cicho Wade zaskoczony jej nagłym wybuchem.-Spluwa potrafi dać poczucie mocy, ale to z czasem przechodzi. Więc nie przejmuj tym. To ciężka sytuacja, każdy radzi sobie ze stresem jak może, a Karl…- westchnął cicho Wade.-Gdyby Karl miał odwagę rozwiązać tą sprawę na miejscu, nie targali by tu Hopesa tylko skrócili jego męki na miejscu.

- Nie martw się?- teraz to Tara się zdziwiła. paranoja. Jedna wielka paranoja - Dlaczego ją pan usprawiedliwia? Może jeszcze po główce za tą ją poklepmy i pogratulujmy geniuszu, co? Podnieciła się spluwą...sam pan słyszy jak to brzmi. Chyba jeszcze gorzej. Broń to nie zabawka. Co z tego że nie była nabita? Jeśli powtórzy ten numer tylko że z pełnym magazynkiem i chcący czy nie chcący zrobi komuś krzywdę, też zaczniemy od szukania wytłumaczenia dla takiego zachowania? Nikt z nas nie jest święty, wszyscy się boimy i denerwujemy, ale to nas nie usprawiedliwia i nie zwalnia od myślenia. I mam prośbę, niech pan na razie nie porusza z nią tego tematu. Sama to załatwię rano, o ile przeżyjemy. Jak nie...cóż. Problem w ten czy inny sposób się rozwiążę, lub nie będzie już…. nieważne. Nie siejmy defetyzmu. Wracając do tematu: nie potrzebujemy Karla do pociągnięcia za spust tylko usunięcia ciała. Szczerze to bardziej liczę na jego rozsądek niż na Harper.

-Nie wiem… Karl jest miękki. Może się sprzeciwiać, ze względu na humanitaryzm i…- zamyślił się Wade pocierając podbródek.-Praktycznie to przecież morderstwo.

-Więc trzeba mu przedstawić odpowiednie argumenty - mruknęła, przekręcając papierosa w palcach - Tak, to będzie morderstwo i nic nas nie usprawiedliwi. Nie ma co szukać wymówek i ubierać to w piękne słówka. Ale tak trzeba, co pan zrobi? Jeden Phill albo bezpieczeństwo nas wszystkich. Rachunek jest prosty. Humanitaryzm...też mi się to nie uśmiecha. Przecież to człowiek, do ludzi nie wolno strzelać ani ich krzywdzić. Tylko jak długo on zostanie człowiekiem? Czy te stworzenia możemy nazwać ludźmi?

-Nie wiem… na pewno nie są to zombi… nawet jeśli przypominają te filmowe paskudztwa, to mają zwierzęcą co najmniej inteligencję.- stwierdził Wade.

-Boją się światła, obniża ono ich motorykę i czas reakcji na bodźce otoczenia. W ciemności...to kompletnie inna bajka. Skąd się wzięły, przyleciały z meteorytem z kosmosu? To jakiś rodzaj wirusa, grzyba albo pasożyta? Możemy tylko zgadywać, prawda?

-Ta lekarka wydawała się wiedzieć o nich więcej. Może jak otrząśnie się z szoku powie.- zamyślił się mężczyzna.

-Też na to liczę - przyznała cicho - Ciężko walczyć z czymś o czym wie się tak niewiele. Swoją drogą ją też wypadałoby sprawdzić pod kątem ugryzień. Lepiej żeby zrobiła to kobieta, tak będzie higieniczniej.

-Ty?- zapytał Wade oceniając sytuację.-A wiesz czego szukać?

-Ugryzienia, opuchnięcia, zielona skóra, dziwne przebarwienia, stygmaty i tatuaże z Adventure Time… - zażartowała.

-Wiesz jak się robi takie rewizje? Zresztą zobaczymy później. Ta Pam wydaje się nie być… no… nie zachowuje się osoba już pogryziona. Nie jest w śpiączce. Może to i dobrze, bo przydałby nam się lekarz.- uśmiechnął się kwaśno Wade.

- I to taki do którego nie trzeba czekać trzy miesiące w kolejce, ani wydawać połowy pensji na wizytę - Tara dorzuciła dziwnie wesołym tonem - Panie Wade, znalazłaby się jakaś zapasowa broń? Taka do której będzie więcej niż trzy kulki?

-Trochę tego zostało... jeśli umiesz się posługiwać.- zastanowił się Wade.-Nie jest to może najlepszy zbiór broni, ale… cóż… nie zdobyliśmy nic więcej dzisiejszego dnia.

Kobieta zamyśliła się i pokręciła głową, a grymas na jej twarzy wyrażał więcej niż tysiąc słów.
- Trzy kule to jeszcze nie tak źle... to co, iść pogadać z kimś trzecim?

- Hmmm… Może Wolfgang? Co prawda oberwał kulką w nogę, ale rana poważna nie jest i miał jaja postawić na swoim. Chyba się nadał.- zamyślił się Wade.

-A może Gregory? - zaproponowała nawet całkiem poważnie - Wolfgang to dobra opcja.

-Nie wiem… Znasz go chyba lepiej. Jeśli uważasz że się nada.- odparł Kowalsky zamyślając się i pocierając nieogoloną brodę.

- Jego zostawmy na koniec, nie jest lokatorem, różnie może być. Najpierw załatwmy Wolfganga. Mieszka tu, ma więcej powodów żeby działać.

-Umiesz być przekonująca… może ty się tym zajmiesz, co?- zapytał Wade i zerknął.- Albo tu postoisz.. wolałbym nie zostawiać tego posterunku pustego bez powodu.

Pan go lepiej zna i wie co na niego podziała - przyznała szczerze. Staruszek znał wszystkich z bloku, a ona? Tu sprawa stałą trochę gorzej. Może z widzenia, może zamieniła po parę zdań na schodach czy w pokoju przerobionym na blokową świetlicę, ale specjalnej wagi nie przywiązywała do domowych znajomości. Ktoś musiał zarabiać - Pokaże pan gdzie nacisnąć żeby strzelić i mogę pilnować.

-Dziecinka ma ciężki spust i duży odrzut.- rzekł Wade wskazując na swej śrutówce języczek spustowy i bezpiecznik.-Nie jest zbyt celna na duże odległości, więc… nie marnuj ołowiu póki nie zobaczysz białka ich oczu… czy zębów… rozumiesz?

Pokiwała głową na znak że przyjęła do wiadomości i odebrała spluwę.
-Pan się nie martwi, nie zamierzam kozaczyć - mruknęła skupiając uwagę na barykadzie.

Wade skinął głową i rzekł.- Nie marnuj amunicji… Nie mamy w nadmiarze.
Po czym opuścił stanowisko zostawiając ją samą, ze szczelinami strzeleckimi w barykadzie. Przez dłuższy czas… Sara spoglądała i nie widziała nic poza znajomym widokiem schodów. Nagle coś przemknęło w polu widzenia… chyba… pewnie się jej przewidziało… chyba.
Niepewność, stres i strach robiły swoje. Stała i patrzyła. Obserwowała mając tylko nadzieję że staruszek się pospieszy. Stanie na warcie nie było tym do czego ruda została stworzona.
- Jo… Wade.. masz ładny tyłek.- żartobliwy głos Aiko za swymi plecami. Jakim cudem jej nie zauważyła.
-Co tu robisz?- spytała Japonka.

Tara wzdrygnęła się, ale odruch podskoczenia i wrzaśnięcia udało się jej pohamować.
- Ryby łowię, nie widać? Do tego cisza jest potrzebna - parsknęła wciąż gapiąc się przez otwór.

-Tak, tak.. urocze… więc ty też zamierzasz dzielnie walczyć z potworami. Będzie w Call of Duty, albo… w innej strzelance.- mruknęła Aiko przysiadając się obok rudej.
-Jak mi zaproponujesz staniko-kolczugę jak z mangi to oficjalnie wychodzę z siebie i staję obok - parsknęła.

-A wiesz… że mam taką? Kupiłam na jakimś konwencie i cholera… mam za małe cycki do niej.- westchnęła Aiko przysiadając się obok ze strzelbą i zerkając przez otwór.-Ty chyba też, ale jak weźmiemy w niewolę jakąś biuściastą babę, to będzie jak znalazł. Swoją drogą wypadało by jakiś facetów nałapać, bo… nie ma w czym przebierać w naszej kamienicy.

- A myślisz że po co tu stoję z wędką? - Tara dała się ponieść fali czarnego humoru - Jako przynętę założyłam na hak całkiem niezłe nogi. Nie ma takiego który by się nie połasił.

-Tak tak. Widziałam twoje nogi… niezłe. Ale cycki masz lepsze. - uśmiechnęła się Aiko i dodała poważniej.-To gdzie faceci. Spodziewałam się tu Wade’a i innych chłopów z jajami. Ten Gregory nie przyjdzie?

-Jest jeszcze czas - Tara westchnęła, na chwilę przenosząc wzrok na Japonkę - A ty nie powinnaś siedzieć z Lilly lub JC? Wiesz...martwię się o nią. Ciężko zniosła naszą ostatnią eskapadę. Przydałoby się żeby ktoś przy niej posiedział. Ja obiecałam Wade’owi pomoc...ale ty. Mogłabym cię poprosić o popilnowanie jej? Będę spokojniejsza.

-Zamierzasz tutaj być i strzelać? Nie jestem za dobra… w niańczeniu Jenny, znaczy… wiesz… pocieszaniu innych. Wolę akcję. Ale mogę ją zaciągnąć do konsoli, póki jeszcze mamy prąd.- oceniła sytuację Aiko i wzruszyła ramionami.-Niech ci będzie.

- Dzięki Aiko, załatwię ci za to wannę ośmiornic, albo jakiegoś przystojniaka. Sama wybierzesz - Lantana wróciła do obserwacji barykady, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. Aiko nie dało się nie lubić.

-Wannę ośmiornic i sama do niej wejdziesz… Albo ze mną.- zaśmiała się Aiko i podrapała za uchem rozmyślając.-Przystojniaka… hmmm… no nie wiem… jednego załatwić mogę sobie sama. Dwóch żeby mnie wielbili, albo… było nawet zabawnie z tym naszym Meksem. Pomyślimy… uznaj, że masz u mnie dług. To mam zostać z JC przez całą noc w jej mieszkaniu?

-Jeżeli się nie pojawię to tak. Postaram się zwinąć jak będzie cicho i bez zapowiedzi awantur. Wiesz...różnie się może zdarzyć...ale jak się zdarzy uważaj na nią, dobrze? Dług spłacę.

-Żartowałam z tym długiem… no… po prostu nie traktuj tego, aż tak poważnie.- mruknęła Aiko zerkając na Tarę.- I nie siedź tu długo. To zabawa dla jedynaczek.
Po tych słowach wstała i dodała z uśmiechem.- Widziałaś moje boskie cycuszki, więc nie daj się zabić, a może zobaczysz je ponownie. Trzymaj się.
I ruszyła do drzwi mieszkania JC.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline