Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2015, 14:26   #4
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Hilly fason trzymała niemal przez całą dolinę. Nie chciała by pełniący rolę jej przewodnika, stróża, oraz towarzysza Duży Człowiek pomyślał, że ją kto wołami od pługa oderwał. Oglądała więc okolicę wiodącego ku Ukrytej Dolinie jaru, owszem z zaciekawieniem i z zainteresowaniem, ale bynajmniej nie z rozpierającym jej serce pełnym oczarowania wytrzeszczem. Musiała przyznać, że nawet teraz gdy Malborn pokazywał jej drogę, nie umiałaby jej odtworzyć. Tam gdzie ścieżka wydawała się kończyć porośniętą kolczastymi berberysami ścianą jaru, wiodła dalej, a tam gdzie aż prosiło się, żeby pójść przed siebie po niemal wydeptanym dukcie, wywodziła w zupełnie zaskakującym i niepożądanym kierunku.
A jednak labirynt połączonych jarów, parowów i wądołów nie wzbudzał poczucia zagubienia, czy obawy. Obie te emocje całkiem ją opuściły gdy minęli bród na Bruinenie. Skały swoją wapienną jasnością poprzecinane zielonymi wstęgami bujnie kwitnącej flory, nie sprawiały wrażenia surowych i niegościnnych. Przywodziły hobbitce na myśl ogrody w Michele Delving i Hobbitonie gdzie bywało, że z lubością spędzała nieproszony przez gospodarzy czas. A głębsze i podmokłe, skryte w głębokim cieniu wądoły jej osobiście przypominały… dom. Smajal rodzinny Oldbucków. Wiecznie podmywany przez złośliwą Brandywinę i wiecznie naprawiany przez upartych Oldbucków. Z jednej strony otoczony przez całą gormadę utytłanej we wszechobecnym błotku i niewiele różniącej się od towarzyszącym jej prosiętom, hobbiciej dziatwy, zajętej ganianiem kaczek i łapaniem żab. Zawsze głośny. Zawsze pełny. Zawsze otwarty i zawsze borykający się z jakimiś problemami natury osobowej, czy konstrukcyjnej. Z drugiej, pełen dawno temu zarośniętych przez trzcinowisko, ukrytych nor takich jak jej mała sekretna skrytka. Ofiar walki smajala z meandrującą rzeką...

Fason skończył się gdy niespodziewanie jak człowiek z księżyca wyrósł przed nimi… elf. Najprawdziwszy elf, który do tego od razu zaczął coś mówić do niej i do Malborna. Hobbitka nie pamiętała co powiedział. Pamiętała, że poprowadził ją potem oddzielając od Dużego Człowieka, za którym lękliwie się obejrzała, do Domu Elfów. Pamiętała, że ktoś śpiewał niedaleko. Ktoś tańczył. Ktoś się posilał. Ktoś rozprawiał. I że zawsze prawie, ktosiami były elfy!
Gdy pozostawiona sama swojej samotności, usiadła na łóżku, nogi miała jak z waty. Serducho tłukło się w jej piersi równie wystraszone co podekscytowane. Bo jedno to wędrować przez bezdroża, które czy na wschód, czy na zachód od Bree zawsze są bezdrożami, a drugie zobaczyć na własne oczy elfy! Rivendell!

Legła na łóżku z błogim uśmiechem na twarzy, wpatrzona jak w obrazek w misternie bierzmowany sufit Domu Elfów i przez dobrą godzinę leżała po prostu pogrążona w rozmyślaniach i fantazjach.
Mathomy od zawsze były piętą Hilly. Była niepoprawną mathomistką i nic na to nie mogła poradzić. Uwielbiała bibeloty o nieznanym przeznaczeniu. A im bardziej fikuśne tym bardziej była nimi oczarowana. W skrytce nieopodal rodzinnego smajala, miała ich całą kolekcję. I zawsze jak coś złego się przytafiało, co humor warzyło jej i wszystkim dookoła, zamykała się tam i oglądała wszystkie z namaszczeniem i delikatnością przynależną co najmniej kwiatom. Oczami wyobraźni sięgała do czasów, kiedy ktoś z tych rzeczy naprawdę korzystał i nie były one jedynie niepraktycznymi podarunkami, których bytność usprawiedliwiał zaledwie głupi zwyczaj. Nadawała im samodzielnych zastosowań, oraz nazw. Zawsze czyściła i dbała. I wciąż wypatrywała okazji by zdobyć nowe. Nie widziała niczego złego w pozbawieniu ich innych hobbitów. Inni hobbici jedyne co z nimi robili, to kurzyli, gubili, zapominali, przekazywali dalej, lub ewentualnie wieszali na ścianie kierując się jednak wyłącznie kolorystyką. Jednym słowem, marnowali i niszczyli. Czasem takiego fanta oddawała niepostrzeżenie kierowana jakimś trudnym do zrozumienia poczuciem przyzwoitości. Szczególnie gdy poprzedni właściciel zdawał się faktycznie przejąć utratą. Zwykle jednak zabierała do swojej skrytki. Wyjątek oczywiście stanowił Dom Mathom. Stamtąd nigdy niczego nie zabrała. Za to gnała na złamanie karku ilekroć plotka poszła, że ktoś coś darował na rzecz muzeum.

Łatwo więc było sobie wyobrazić targające hobbitką pokusy na widok domowego wyposażenia Domu Elronda. Dała sobie jednak z nimi radę nadzwyczaj mężnie, świadoma, że mieszkańcy nie są hobbitami i każdy z budzących jej zainteresowanie przedmiotów, ma swoje zastosowanie a przez to mathomem z definicji nie jest i przywłaszczenie go sobie byłoby karygodną kradzieżą. Co oczywiście nie przeszkadzało jej w spacerowaniu po Rivendell i podglądaniu elfów w ich codziennym popołudniowym życiu…

Pękła tuż przed wieczorem gdy słońce minęło linię pełnych labiryntów wzgórz sygnalizując tym samym mocno podkurkową porę. Wracała właśnie z kuchni wyposażona w dwie pajdy chleba z miodem i garnuszek jakiegoś soku dziwując się nad zasłyszaną od urzędującego tam kucharza uwagą, że więcej czekoladek już nie ma, gdy nagle zobaczyła dwoje elfów przechodzących wąskimi alejkami Rivendell. Jeden niósł duży wiklinowy kosz, a drugi długą dziwnie zakończoną laskę. Podchodzili do ustawionych wzdłuż alejek lamp, coś do nich wstawiali i… to coś po chwili zaczynało świecić się jasnym odrobinę niebieskawym światłem!

Przygryzła dolną wargę wpatrując się w jedną z zapalonych w ten sposób lamp. Rozejrzała na boki… Podeszła oparłszy się o balustradę obok ziewając przy tym ostentacyjnie i dając do zrozumienia, przechodzącej obok elfiej dziewczynie, że bynajmniej niczego złego nie planuje, po czym rozejrzawszy się raz jeszcze odłożyła kuchenne zdobycze z boku, zatarła dłonie i wspięła się na lampę. Łatwym ten wyczyn bynajmniej się nie okazał. Rurka była cienka i na tyle gładka, że łatwo było się z niej ześlizgnąć. W końcu jednak los wynagrodził wytrwałość i po wykonaniu licznych, wymyślnych akrobacji, młoda hobbitka mogła sięgnąć do klosza. W środku znajdywał się osadzony na cokole… kamień? Czy może kryształ? Nie wiedziała. Wiedziała natomiast, że elfy mają takich dużo i że jeden w tą czy w tamtą nie może im przecież zrobić większej różnicy. I że dla niej będzie miał on znacznie większe znaczenie niż tylko lampy. Po chwili wahania, chwyciła kamień i schowała pod poły swojej kamizelki po czym umieściwszy klosz na powrót na swoim miejscu, zeskoczyła na alejkę. W sam raz by dostrzec przyglądającemu się temu wydarzeniu… chłopca. Chłopca Dużych Ludzi. Patrzył na hobbitkę z szeroko otwartymi ustami z miną kogoś zupełnie niedowierzającego temu co widzi. Hilly mrugnęła doń konfratersko i przytknęła palec do ust na znak ciszy. W sam raz gdy oboje doszedł znajomy już hobbitce głos Lindira.
- Estel!
Chłopiec odwrócił się gwałtownie na pięcie do zbliżającego się elfa. Obaj wymienili kilka zdań w języku elfów, po czym chłopiec ruszył do domu, a Lindir zbliżył się do hobbitki, czującej jak twarz jej pąsowieje z każdym krokiem elfa a na ustach wyrasta przepraszający uśmiech.
- Panno Oldbuck, Malborn niedługo zabierze panienkę do mistrza Erestora - powiedział gdy hobbitka miała już przyznać się do wszystkiego.
- Aahhhaaaa… - więcej nie była w stanie z siebie wydobyć.
Lindir obrzucił ją znaczącym spojrzeniem, którego znaczeń jednak widziała conajmniej kilka, a których większość skupiała się na skrytym pod połami kamizeli kamieniem. Kamizeli, którą elf wskazał po chwili dłonią, tym samym niemal przyprawiając ją o zawał.
- Proponowałbym założenie czegoś stosowniejszego do rozmowy z mistrzem Erestorem - rzekł - Po zażyciu kąpieli może panienka odwiedzić z mojego polecenia garderobę. Przydzielona zostanie panience nowa kamizelka.
Hobbitka pośpiesznie pokiwała głową i wymamrotawszy coś pomiędzy “dziękuję”, a “muszę już iść”, zgarnęła swój posiłek i pobiegła do swojego pokoju. Nie widząc już zachodzącego w głowę Lindira nad nieświecącą się latarnią.

Wykąpana i wystrojona jak nigdy wcześniej w życiu ruszyła z Malbornem do pracowni mistrza Erestora. Poza obiecaną kamizelką która w przeciwieństwie do ostatniej nie miała dziesiątki innych właścicieli, dostała także oliwkową podbitą cienkim futrem salopę jako pelerynę i (pierwszą w jej życiu) suknie! Nie zmieniło to fakty, że dostojność i aura elfa były tak wielkie, że poczuła się mała i niewiele znacząca i naprawdę z trudem przyszło jej zdanie relacji ze swoich działań w Shire. Chwilami jąkała się i zapominała co miała powiedzieć. Dopiero z czasem ogarniające ją wrażenie przesłuchania zaczęło ustępować rozmowie.
Na koniec oswoiła się już do tego stopnia, że poprosiła o możliwość pozostania w pracowni mistrza jeszcze przez pewien czas i poobserwowania go przy pracy. Po godzinie jednak gdy już pokolorowała mistrzowi jakąś niezbyt udaną mapę, znudziła się i wyszła.
Bilbo Baggins. Och jakże życzyła mu spotkania z trollami, goblinami, wilkami i pająkami gdy tylko usłyszała, że stateczny i zawsze wielce poprawny senior Bag End został wciągnięty przez czarodzieja Gandalfa do przygody. Zeby wystraszony wracał chyłkiem pod pierzynę, pokazywany palcami przez sąsiadów i wyśmiewany. I jej życzenie prawie się spełniło. Wszystkie bowiem te stwory spotkał co do jednego, z każdej opresji wyszedł cało i choć owszem gdy wrócił, pokazywano go sobie palcami, to obawa jednak była bardziej po stronie pokazujących niż pokazywanego. Bilbo udowodnił, że jeśli był statecznym panem surducikiem to nie była to całość jego natury. I z tym już Hilly miała problem. Na zazdrość nałożył się podziw i… wstyd. Ze mogła być tak małostkowa. Będąc w Rivendell unikała go więc jak ognia. Do czasu aż zdybał ich w przejściu i energicznie pokazywał by śmiało dołączyli do dyskusji.
I się zaczęło.

Oczywiście przekora w niej wygrała i zdanie, choć coś tam gdzieś zasłyszała, w temacie hobbicich łuczników, miała mocno lindirowe. Jeden hobbit to i ślepemu Gandalfowi się uda, żeby dał radę smoczej przygodzie. Ale cały oddział???
Gdy jednak padło ostateczne pytanie, które niczym piorun z nieba przeobraziło nudnawą pogadankę o historii militariów w coś co mogłoby się stać nową, jej własną wiodącą w nieznane przygodą, Hilly zamrugała oczami, uśmiechnęła się jak dziecko, któremu nowego konika wystrugano i wykrzyknęła głośno i bezbrzeżnie entuzjastycznie niczym panna młoda:
- Tak!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 28-08-2015 o 13:02.
Marrrt jest offline