Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2015, 23:36   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Daleka Droga do Domu - SESJA ZAWIESZONA



Daleka Droga do Domu


Wojna.
Powiadają, że nigdy się nie zmienia. Nie jest to do końca prawdą; inną są przecież cel, środek i wykonanie. Mnóstwo sposobów na jeden wspólny efekt: eksterminację przeciwnika. Zmuszenie go do poddania się.
Wszelkimi możliwymi środkami postawić na swoim.
Tak patrząc, to może faktycznie się nie zmienia?

Trzecia wojna totalna była ostatnią na długi czas. Szybko nieważne stało się kto zaczął. Czy chodziło o religię, przekonania, teren czy zasoby. Była jedna niepisana zasada: nie używamy broni atomowej. Tu i ówdzie złamano ten przepis, okazało się jednak, że wcale nie była potrzebna. Istniało o wiele więcej lepszych środków, niszczących ludzi, nie miejsca. Broń neuronowa, chemiczna, biologiczna. To wszystko na nas spadło.
Ludzie ludziom zgotowali ten los.
A gdy to wszystko się skończyło, nie było zwycięzców. Nie przetrwało na tyle wielu, żeby zaanektować coś poza najbliższym otoczeniem. Tak po prawdzie samo przebywanie na zewnątrz zwykle nie należało do najlepszych pomysłów. Niektórym udało się zamknąć w starych schronach, odgrodzić od niegościnnego świata na górze. Ogarnięci strachem nawet nie próbowali sprawdzić co zmienia się na zewnątrz.

Dopóki nie zmuszały ich okoliczności.

***

Betonowe ściany podziemnego bunkra były nudnym widokiem. Oświetlone minimalną ilością światła, z regularnie wymalowanymi napisami CHICAGO 03, nie stanowiły ciekawego elementu wystroju ponurego wnętrza. Kroki tłumiła ciasnota tego przejścia, gdzie dwie osoby mijały się z trudem. Schodki co kilka metrów zmuszały do wspięcia się, ku najwyżej umieszczonemu miejscu bunkra. Nie żeby pod ziemią miało to jakiekolwiek znaczenie oprócz symbolicznego. Centrum dowodzenia, pokój z monitorami i mnóstwem innej elektroniki; tak było na początku w każdym razie. Bywałaś tam rzadko, ostatnio jednakże na miejscu pozostały zaledwie dwa monitory i kilka starych złomów. Tajemnicą poliszynela był fakt, że od dawna nie potrafili skomunikować się z nikim na powierzchni. Niektórzy wierzyli, że już nikogo tam nie ma. Obecnie nawet oni po cichu przyznawali, że sprawdzenie tego może stanowić ostatnią szansę na przetrwanie.

Nacisnęłaś klamkę i pchnęłaś ciężkie stalowe drzwi, ustępujące z trudem pod wpływem twej niewielkiej siły. Od kilku miesięcy schron trawiła zaraźliwa, zabójcza choroba. Brakowało leków, zresztą od samego początku niewiele pomagały. Z całej liczącej kilkaset osób populacji tego miejsca, zdrowych zostało bardzo, bardzo niewielu. Większość tej grupy czekała na nią właśnie, oglądając przez ramię z nieukrywaną irytacją i niepokojem. Dziwna mieszanka nastrojów, przez krótki moment wypełniająca szumem głowę.
- Jesteś wreszcie - odezwał się najstarszy z nich, siedzący na szczycie owalnego stołu przywódca społeczności, Alan Belmont. Jeszcze niedawno był pełnym werwy sześćdziesięciolatkiem o silnej szczęce, lekko tylko posiwiałych włosach i ciągle wysportowanym ciele. Obecnie przypominał zasuszonego staruszka i zwykłe prostowanie pleców wywoływało wyraźny ból. Widziałaś to w jego oczach. Wskazał gestem na krzesło, tuż obok pozostałej, znacznie młodszej od niego trójki.
- Usiądź proszę.
Zawsze grzeczny, zawsze porządny.

Ta trójka, to był prawdziwy koktajl charakterów, osobowości i aparycji. Beth, a właściwie Bethany Malkins, była czarnoskórą, wysoką i dobrze zbudowaną dziewczyną. Dobrze w sensie takim, że mogłaś być zazdrosna o długie, zgrabne nogi, ładnie zaokrąglone biodra i przyciągający spojrzenia biust. Jakby nie było tego dość, to z twarzy też była ładna. Pomimo tego rzadko widywało się ją w towarzystwie mężczyzn, a prędzej umazaną smarem przy jednym z generatorów. Wyższy i znacznie lepiej zbudowany z dwóch chłopaków, Keith Russel, był gwiazdą. Taką, jaką widziało się na starych filmach o szkołach, gdzie najprzystojniejsi chłopcy byli futbolistami, a dziewczyny czirliderkami. Szkolony na strażnika i nie stroniący od dziewcząt. Bo która nie marzyła o przystojnym blondynie o regularnych, ostrych rysach i śnieżnobiałym uśmiechu? Drugi z chłopaków nazywał się Jonas Lindt i mówił z akcentem po swoich rodzicach z Austrii. Niski raczej, szczupły; na skraju z chuderlawym, o bladej skórze i nieuczesanych półdługich ciemnych włosach. Komputerowiec, często zamknięty gdzieś w głębinach schronu. Nie raz i nie dwa zerkał na ciebie swoimi dużymi, zielonymi oczami, lecz nigdy nic nawet nie powiedział, powodowany swoją nieśmiałością i niepewnością w kontaktach. Szczególnie z dziewczynami.

I wśród nich ty.
 
Sekal jest offline