Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2015, 13:14   #94
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MUZEUM – STEVEN i NATHAN

Steven zmierzył wzrokiem pannę Hourtewane. Pełne, podkreślone czerwoną szminką usta. Oczy obwiedzione rogową oprawą okularów dodawały jej seksapilu. Szczęście zdawało się im sprzyjać. Złapał wzrokiem spojrzenie informatyka.

Nathan początkowo nie zwrócił na dziewczynę szczególnej uwagi studiując uważnie portret kapitana. Dopiero wspomnienie znajomego nazwiska sprawiło, że przerwał oględziny i odwrócił się w stronę nieznajomej odrobinę zbyt szybko by uznać to za naturalne. Rzucił Stevenowi znaczące spojrzenie jakby właśnie szykowali się do niezbyt udanego podrywu, by następnie wystąpić o krok do przodu.

- Pani Hourtewane? - Informatyk przez ułamek sekundy obejrzał się przez ramię szukając podobieństw z portretem - Z tych Hourtewanów?

- Z jakich, niby? - Odpowiedziała niechętnie pytaniem na pytanie.

- Z założycieli miasta? - zawahał się na moment.

- No. Mój ojczulek często to podkreśla, ze nasza rodzina przybyła tutaj jako jedna z pierwszych. Ja osobiście nie uważam, aby to był powód do dumy. - Wzruszyła ramionami.

- Rzeczywiście. - Nathan zerknął na kustosza, który systematycznie wypraszał zwiedzających. - Czy moglibyśmy chwilę porozmawiać na zewnątrz? Za chwilę zamykają.

Kiedy opuścili już budynek muzeum i stanęli w cieniu rosnących wzdłuż ulicy akacji, Weston od razu przeszedł do rzeczy.

- Nazywam się Nathan Weston, jestem lokalnym fotografem i dźwiękowcem. - Mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę rozmówczyni. - Od jakiegoś czasu zbieram materiały na temat początków miasta i historii jego założycieli, w tym - ma się rozumieć - rodziny du Hourtewane. Czy byłaby pani skłonna odpowiedzieć nam na kilka pytań? Proponuję kawiarnię “Jellies”.

Steven stanął z boku i przyglądał się milcząco dziewczynie. Ciągle jeszcze był zdenerwowany i nie chciał psuć rozmowy technikowi.

- Może jutro. - Spojrzała na zegarek. - Dzisiaj jestem umówiona. Zaraz podjedzie po mnie mój chłopak. Kawiarnia "Jellies" powiedzmy o jedenastej.

- W porządku. - rzekł szybko Nathan opuszczając pospiesznie dłoń po nieodwzajemnionym przywitaniu. - Zatem do jutra.

- Do widzenia. Aaaa... jeszcze jedno. Po co panu te materiały? Bo, wie pan, ja tam niewiele wiem o sprawach rodziny. Ale jak pan chce to mogę zaaranżować spotkanie z papą. Wygląda pan na porządnego człowieka. Czym pan mówił, że się zajmuje?

Coś w niej było irytującego. Jakieś zmanierowanie. Jakaś nutka wyższości i cień pogardy, wręcz arogancji w oczach. Zapewne była szefową klubu studenckiego na swoim collegu. Wychowaną w tradycji - my jesteśmy najważniejsi, a wszyscy inni, tylko tłem. Nie sluchała. Nie rejestrowała. Koncentrowała się na sobie nie dostrzegając ludzi wokół. Znali ten typ.

- Fotografią i obróbką dźwięku, ponadto publikuję artykuły w specjalistycznych pismach. - mężczyzna skrzętnie pominął tytuły owych publikacji, sądząc że “Paranormal”, albo “The Unknown” niekoniecznie zrobią właściwe pierwsze wrażenie. - Materiały są nam potrzebne właśnie do kolejnego artykułu. - tutaj Weston obdarzył łagodnym uśmiechem stojącego obok Stevena, który w nietypowy dla siebie sposób milczał jak zaklęty obserwując uważnie twarz pani Hourtewane.

- Aha. Artysta. Fajnie. - rzuciła dziewczyna, a potem dość ostentacyjnie spojrzała na kustosza i na zegarek. - Pora na mnie. I na pana, panie Eston chyba też.

Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę wyjścia.

- Przepraszam, panie Preston za pomylenie nazwiska. Oczywiście miało być Preston, nie Eston. Do zobaczenia jutro.

- Weston… - mruknął za oddalającą się dziewczyną, unosząc dłoń niby w geście skargi, jednak opuścił ją zrezygnowany.

- Wygląda na to, że zwolniło nam się popołudnie, Stevenie. Mamy coś jeszcze do załatwienia? Przyznam szczerze, że wróciłbym do domu trochę się odświeżyć.


STEVEN i NATHAN


Wieczór przyszedł szybko, a zaraz po nim nocne ciemności. Steven i Nathan siedzieli w mieszkaniu tego drugiego, dość niedaleko od muzeum i kościoła. W Koekuk wszystko wydawało się być blisko. Prowadzili rozmowę. O niczym konkretnym. Starannie unikając tematu, który po zmroku wydawał się im szczególnie nieciekawy. Indiańskiego demona, czy cokolwiek nawiedziło ich życie.

Potem zmęczenie dało o sobie znać i położyli się spać.

Spali, jak zabici odreagowując stres i zmęczenie. Napięcie i gniew. Wszystko.

Zdrowym, mocnym snem, na tyle silnym, że przespali budziki, bo kiedy wstali ruch na ulicach Koekuk odbywał się już naturalnym, małomiasteczkowym rytmem.

Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień, którego zapowiedź psuły jednak złe przeczucia.

MEGAN

Megan spędziła noc w motelu. Sama. Co jej akurat nie przeszkadzało.
Wzięła długi, odprężający prysznic, po którym dała radę trochę popracować.

Sama się sobie dziwiła, że potrafi przelać swoje myśli „na papier” będąc w takiej sytuacji i żyjąc w takim napięciu. A może to właśnie owo napięcie spowodowało, że zarys kolejnej książki pojawił się w jej głowie, a zdania same wyskakiwały z palców na klawisze klawiatury.

Około pierwszej w nocy położyła się spać i nawet, jeśli dręczyły ją jakieś koszmary, to butelka wina opróżniona do pisania, skutecznie je odgoniły.

Przywitał ją znajomy ryk rozgrzewających silniki i ruszających w trasę ciężarówek oraz charakterystyczny hałas międzystanowej, przy której zlokalizowano motel.

Zapowiadał się piękny, letni dzień. Na niebie nie było widać żadnej chmurki. Chociaż, z niewiadomych powodów, jakiś cień zdawał się przesłaniać myśli Megan.

Miała złe przeczucia.

DANIEL

- W czym pan jest od niego lepszym człowiekiem, panie Twinoak?

Indianin zmrużył oczy spoglądając na grób Hortona.

- Nie wiem, do czego pan zmierza, panie Craven. – Odpowiedział szczerze. – Nie wiem, po co mierzył pan do mnie z tego pistoletu. Nie wiem, co panu powiedział Wolfhowl, bo zakładam, że ta radykalna zmiana wiąże się jakoś z odwiedzinami u niego, które panu odradzałem. I dlaczego pan mu uwierzył?
Daniel nie odpowiedział. Patrzył na Indianina.

- Nie wiem, w czym jestem lepszy od Hortona, szczerz mówiąc. Prawie go nie znałem. On stronił od takich, jak my. Od kolorowych.

Właściciel sklepu spoglądał Danielowi prosto w oczy, chociaż widać było, że się boi. Któż jednak nie bałby się zdesperowanego człowieka z bronią?

- W czym jestem lepszy? – Widać było, że jednak wpadł na jakiś pomysł. – W tym, że nigdy nikogo nie zabiłem. Nie oszukałem. Że staram się iść przez życie tak, by nie mieć wrogów, lecz przyjaciół. Pan jest tutaj nowy, panie Craven. Nie znał pan Harpera. Proszę mi jednak uwierzyć, że niewielu po nim płakało. I nie chodzi tylko o to, co zrobił tuż przed swoim samobójstwem. Wiem, że o zmarłych nie powinno się mówić źle, ale to był zły człowiek.

Indianin uśmiechnął się smutno.

- I co teraz, panie Craven? Zastrzeli mnie pan, chociaż nawet nie wiem, czemu zdecydował się pan na ten szaleńczy i desperacki krok. Nie wiem, cóż takiego zrobiłem lub nie zrobiłem, że postanowił pan zastraszyć mnie i porwać na ten cmentarz. I co potem? Zabije pan dozorcę, który widział pana jak tutaj wchodziliśmy? Siebie? Pójdzie do więzienia? Nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem. Może po prostu wrócimy do miasta, pójdziemy na piwo i porozmawiamy. Albo pojedziemy do mnie, zje pan z nami śniadanie i spróbuje mi pan wyjaśnić, w czym rzecz? Bo naprawdę nie potrafię pojąć, jaka desperacja skłania pana do tego szaleństwa.

MADDISON

Harold podrzucił ją na główną ulicę w Plymouth. Większość sklepów nadal była pozamykana, a turystów kręciło się naprawdę niewielu. Większość ludzi jeszcze spała w domach.

- Naprawdę nie chcesz zjeść u nas śniadania, czy coś? – Zaproponował Harold, kiedy wysiadała.

Wahała się tylko przez chwilę.

- Nie. Dzięki.

- Nie ma sprawy. – Posłał jej smutny uśmiech. – Uważaj na siebie, mała.
Odjechał, pozostawiając ją samą.

- Madd. – Ktoś zawołał ją po imieniu.

Poznała ten Gos. To był Joel.

- Cześć.

Sama nie wiedziała, czy cieszy się na jego widok.

- Jak tam? – On też czuł się wyraźnie niezręcznie po interwencji Daniela no i od kiedy dowiedział się ile Maddison ma naprawdę lat. – Co tutaj robisz o tej porze?

- A ty? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Idę do pracy. Muszę przed rozłożyć dostawę na półki w sklepie.

- Rewelka – burknęła.

I wtedy go zobaczyła. Wolfhowla. Tego młodego, długowłosego z kaloryferem, którego imienia nie znała.

Stał przy sklepie z narzędziami i metalowymi drobiazgami wyraźnie czekając na jego otwarcie. Miał na sobie krótkie spodnie i czarny podkoszulek, wyraźnie podkreślający niesamowitą budowę ciała Indianina. Przez ramię przerzucony miał plecak. Twarz młodego Indianina nie wyrażała żadnych emocji. Była, niczym wykuta w kamieniu maska. Madison wiedziała, że młody Indianin ją widzi, lecz kompletnie ją ignorował.

- Dobra. Lecę, bo się spóźnię. – Powiedział Joel. - Trzymaj się.
 
Armiel jest offline