Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2015, 22:21   #2
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Ja. Lena Frei. Taka "zbyt".
Zbyt mała, zbyt przeciętna, zbyt pyskata, zbyt wszechwiedząca, zbyt wścibska, zbyt stroniąca od ludzi, zbyt bezużyteczna...
Zbyt zbyt zbyt zbyt...aaa!

Czasami szalałam. Wariowałam. Miałam dość. Moją głowę wypełniał uciążliwy szum. Bo musisz wiedzieć, że sama też nie uważałam się za normalną. Słyszałam głosy. Atakowały mnie zewsząd, zwłaszcza jak przebywałam blisko ludzi. W młodości mówiłam o tym ojcu, potem przestałam. Nie chciał słuchać. Podejrzewam, że jeszcze obwiniał mnie o śmierć matki. Wiesz, umarła w połogu, wydając na świat takie stworzenie jak ja. Wyrzuciłby mnie pewnie, gdyby było gdzie. Hihi. Betonowa podziemna puszka miała swoje niewątpliwe zalety, zawsze to mówiłam w przypływie czarnego humoru. Życie ma swoje zalety, nie chciałabym być go pozbawiona. Kilka lat temu nasze relacje się poprawiły, ale nigdy nie będziemy wspaniałą kochającą rodzinką.

Potrafiłam być chaotyczna. Uciążliwa. Jak mucha brzęcząca nad uchem i nie dająca się przegonić ręką. Chciałam zrozumieć i nigdy mi się to nie udawało. Z wiekiem dopasowywałam kolejne puzzle. Potrafiłam odczytywać ludzkie emocje, silne myśli, wyczuwałam nastawienie. Straszne połączenie, straszny człowiek. Zanim nauczyłam się, że szczerość w tak zamkniętej społeczności nie popłaca… tak, wszyscy za wolno się uczymy. Ci na górze co rozpętali tę wojnę mogli gadać podobnie, kiedy było po ptakach. Miałam specjalny status w schronie CHICAGO 03. Status wyrzutka i dziwaczki.
Bali się mnie. Czaisz? Hihihi!
Serio, bierze mnie na taki dziewczęcy chichot. Chciałabym mieć inne powody do radości.

Ta choroba wywoływała prawdziwe ciary na plecach. Wszyscy zachorowali. Mieliśmy wcześniej kilka małych epidemii, ale izolatki i leki robiły swoje. To było coś nowego. Podejrzewałam, że wiem dlaczego zbierali zdrowych w jednym pomieszczeniu. Zdrowych i młodych. Przesunęłam wzrokiem po trójce i skinęłam głową Belmontowi. Już łapałam wyobraźnią ten ból głowy, który wywołają setki zmiennych myśli po ogłoszeniu celu wizyty. Na razie była irytacja, ale szybko o niej zapomną. Nawet ten biedny Lindt. Nic do niego nie miałam, ale serio uważał, że chowanie się w głębi swojego wątłego ciałka i liczenie na cud to dobra strategia? Dobra, też nie byłam rozmowna. Tyle, że ja to co innego.

Posadziłam swój mały zadek na krześle, odrzuciłam ciemne długie włosy na plecy i starałam się olewać towarzystwo poza Alanem. Byłam zdecydowanie najmniejsza z nich. Nic dziwnego, nie sięgałam nawet metra sześćdziesięciu. Proporcjonalna budowa nic tu nie pomagała. Rozpinany polar z kapturem, bojówki i ciężkie trepy nie czyniły ze mnie sexbomby. Zmusiłam się, by nie zerknąć na Beth. Zazdrościłam tej cholerze! Tego wyglądu i tego, że nie słyszy szumu. Czasami mówiono, że jestem ładna. To taki sam komplement, jak gdyby rzec "nooo… ma zalety, jest miła".
- Przepraszam - burknęłam zamiast usprawiedliwienia. Postarałam się, by wyglądać na zaskoczoną, zszokowaną i gotową. Do czegokolwiek.
 
Lady jest offline