Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2015, 16:54   #14
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dialogi spłodzone wspólnie z abishai

Wiscasset. Jej miasto, przynajmniej kiedyś. Znała je jak własną kieszeń, przynajmniej do momentu, w którym wyfrunęła z rodzinne gniazda. Choć niespecjalnie za rybami przepadała, wiedziała, gdzie kupić najlepsze. Choć w wakacje głównie pomagała matce, wiedziała, u kogo latem szukać pracy przy borówkach. Choć, gdy wyjeżdżała, jeszcze nie wolno jej było go pić, wiedziała, kto najmniej chrzci piwo. Wiedziała również, gdzie skryć się przed spojrzeniem ciekawskich oczu.

Nieczynny od blisko pół wieku tartak na południe od drogi stanowej nr 27, niedaleko źródeł Ward Brook był świadkiem jej pierwszego w życiu wypalonego papierosa. Podwędziła go oczywiście swojej matce. Oczywiście nie omieszkała podzielić się nim z najbliższą przyjaciółką.

Zabudowania w dawnym porcie rybacki w zatoce Cushman Cove, nie raz i nie dwa służył jej za schronienie przed deszczem, gdy z powodu kłótni z matką nie chciała wrócić do domu. Czasem towarzystwa dotrzymywała jej wierna suka Saba, czasem Hannah, a czasem obie naraz.

Opuszczone ranczo nad potokiem Montsweag w sezonie letnim było częstym świadkiem śpiewu, gry na gitarze i zabaw przy ognisku. Okoliczna młodzież upodobała sobie to miejsce na swą wakacyjną stolicę, ku utrapieniu Whittakerów, ówczesnych właścicieli sąsiedniej farmy.

April znała te miejsca na wylot. Wiązała z nimi wiele wspomnień. Najbardziej jednak lubiła wracać myślami do chwil spędzonych nad oczkami polodowcowymi, drugim obok jezior rynnowych nieodłącznym elementem krajobrazu nie tylko hrabstwa Lincoln, ale całego Maine. Przyjezdni nie mieli do niech dostępu. Większość okolicznych jeziorek była oddalona od głównych szlaków komunikacyjnych łączących Wiscasset ze światem. Ich położenie znali jedynie miejscowi. Z kolei mnogość takich zbiorników w okolicy sprawiała, że nigdy nie panował nad nimi tłok tak charakterystyczny dla kąpielisk najpopularniejszych wśród letników.

Szczególnie jedno z nich, dokładniej Gardiner Pond, upatrzyli sobie April i Sean. Były tam drzewa pochylone nisko nad wodą, tak iż ich gałęzie niemal dotykały jej lustra. Były nadgryzione zębem czasu drewniane ławeczki i leżaki, pamiętające pewnie czasy, gdy nad jeziorem działał jeszcze camping. Były zapierające dech w piersiach zachody słońca. Była też huśtawka zrobiona z opony, zawieszona na gałęzi starego grabu nie wiadomo jak dawno i przez kogo. April uwielbiała się na niej huśtać śledząc znikającą za horyzontem złotą tarczę.




Zmierzając w stronę parkingu przy przystani, April dostrzegła Seana Juniora i jego towarzyszkę. Nie byle jaką towarzyszkę, ładniutką dziewczynę o śniadej cerze i wąskiej talii. Patrząc na różnicę wieku, mogłaby być jego córką. Tyle tylko, że Sean córkę miał jedną, raz że w Montrealu, dwa że zaledwie kilkuletnią.

Para stała na tyle daleko parkingu, że pani detektyw spokojnie mogłaby ich wyminąć, jednocześnie na tyle blisko, by mogła odegrać “przypadkowe” spotkanie. Tym razem ciekawość była zbyt silna. April nie zamierzała nawet zachowywać pozorów przypadkowości. Jeśli miała tym sposobem pokrzyżować dzielnemu strażnikowi leśnemu jakieś randkowo-łóżkowe plany, to cóż, widocznie tak chcieli bogowie.

- To znów ty! - powiedziała oskarżycielsko, gdy tylko auto zatrzymało się tuż przy nich, dla lepszego efektu wskazując mężczyznę palcem. - Znów się widzimy. Czyżbyś mnie śledził? - podejrzliwy ton kontrastował z radosnym uśmiechem na jej ustach.

Zaskoczenie pojawiło się na twarzy Seana jak i towarzyszącej mu kobiety. Ale nie strach… Sean jakoś nie spanikował, a i jego przyjaciółka uśmiechnęła się przyjaźnie i zareagowała pierwsza.

- Sean, mój drogi czyżbyś miał jakieś ukryte przede mną hobby? - po czym pierwsza podała dłoń April mówiąc.-Cześć, jestem Andrea.
- Nie mogę przecież reszty życia spędzić w celibacie.- odparł Sean i przedstawił kobietę - April poznaj… moją… młodszą siostrę mojej eks.
- April, miło mi - odparła pani Blackburn ściskając wyciągniętą dłoń. - Czyżby… - zaczęła uświadamiając sobie, że nigdy nie poznała imienia jego byłej żony - Pani eks Watson przysłała cię celem kontroli rodzicielskiej? - April w myślach pogratulowała sobie wybrnięcia z niezręcznej sytuacji. Jednocześnie złapała się na rozważaniach, że była Seana musi być bardzo ładną kobietą. Tak sugerowała uroda jej siostry, do której skierowane było pytanie.
- Niestety… od rozwodu nie mogę kontrolować sypialni Seana, ale jak zdarzyło mi się zajrzeć przypadkiem, to raz… czy dwa… były jakieś kobiece majteczki. - rzekła wesoło Andrea zerkając na Sean, do którego się po przyjacielsku przytuliła.

Przez głowę April przemknęła wątpliwość, czy aby owe majteczki nie były własnością samej Andrei. Szybko odrzuciła tę myśl.

- Andrea pomieszkuje u mnie, gdy przyjeżdża w te okolice się odstresować. Evelyn nie potrafiła wytrzymać życia w naszym mieście, ale dla Andrea… wpada czasem na dwa tygodnie.- Sean pospieszył z wyjaśnieniami, a bohaterka jego opowieści wzruszyła ramionami.
- Cóż poradzić… zakochałam się w tym mieście. Kto wie jakby się rozwinęła sytuacja, gdyby po pijaku to mnie, a nie Evelyn się oświadczył.

Oświadczyny po pijaku jakoś dziwnie pasowały jej do Seana. Przynajmniej do Seana, jakiego pamiętała z lat młodzieńczych. Postanowiła zachować tę myśl dla siebie.

- Byłem wtedy trzeźwy…- przypomniał Sean, a szwagierka rzekła ze złośliwym uśmieszkiem.-Bujda… ponoć wypiłeś pół butelki wina, żeby zebrać się na odwagę.
Po czym zwróciła się ku April taksując jej sylwetkę wzrokiem i oceniając urodę.-A więęęęc… śledzi ciebie? Czyżby czuł miętę? Bo chyba zwykle uderza swą klatą i samczym urokiem, gdy chce jakąś zaciągnąć do łóżka. No i drań nic mi o tobie nie powiedział.

“Nic mi o tobie nie powiedział” - to zdanie według April powinno się znaleźć w podręcznikach o słowach jakich matki/siostry/ciotki/kuzynki/kumpele (choć w platoniczną przyjaźń między płciami pani Blackburn jakoś nie wierzyła) nigdy przenigdy nie powinny wypowiadać w obecności obiektu westchnień swych synów/braci/siostrzeńców/kuzynów/kumpli. Niestety nikt nigdy nie podjął się napisania owego podręcznika. A szkoda, może wtedy wiele niewieścich istnień uniknęłoby owego bardzo nieprzyjemne ukłucia, którego pani detektyw właśnie doświadczyła, a którego źródła zupełnie nie mogła zidentyfikować.

- Bo jeszcze nie by… bo nie było o czym wspominać jeszcze. Bo… April jest przyjaciółką z dzieciństwa.- zaczął wyjaśniać Watson, a Andrea otworzyła szerzej usta dodając.-TĄ przyjaciółką z dzieciństwa?

Pani Blachburn bała się tego, co miało znaczyć owo “TĄ?!”, a jednak zadała to pytanie. Choć, gdyby ktoś ją kiedyś później o to zapytał, przysięgłaby, że to nie ona wypowiadała te słowa. To znaczy, że mimo iż padły z jej ust, to jednak nie za sprawą jej woli.

- TĄ, to znaczy którą?
- Tą pierwszą…- rzekła Andrea w odpowiedzi, tuląc Seana, który wyraźnie nie był zadowolony z obrotu rozmowy.- Evelyn wspominała, że Seanowi jakaś przyjaciółka z dzieciństwa zwichnęła serca i ciężko mu było potem… wiesz… nawiązać związek trwający dłużej niż noc. Oczywiście to nie była niczyja wina. Jak się jest młodym, to jest się głupim.
- Andrea… dość. - mruknął gniewnie dzielny strażnik leśny - Evelyn studiowała psychologię, ale ją rzuciła na drugim roku. Jednym z powodów naszego rozstania, były… jej analizy mojego zachowania.
- W życiu bym nie podejrzewała, że Sean ma serce, które można zwichnąć - rzuciła April zupełnie ignorując jego wyraźną chęć zmiany tematu. Uśmiechnęła się przy tym złośliwie.
- No… kto by pomyślał, prawda?- uśmiechnęła się Andrea klepiąc Seana po twardych mięśniach brzucha.-Wszędzie taki twardy, aaa… serduszko mięciutkie.
- Rozczaruję obie panie stwierdzając, że i tam twardy jestem.- uśmiechnął się bezczelnie Sean, prowokująco zerkając na dekolt April, jak i Andrei. Najwyraźniej tym ruchem miał udowodnić swą samczość. Trudno powiedzieć, przed nimi, czy przed samym sobą.
- Dobra, dobra, Sean. My tam swoje wiemy - odparła pani detektyw hardo. Spojrzała na zegarek, bardziej odruchowo, aniżeli, by skontrolować czas. - Czuję, Andreo, że to może być początek pięknej znajomości. - rzuciła uśmiechając się szeroko. - Tymczasem muszę was opuścić. Dziecię na mnie czeka.
- Sean… zamierzasz ją śledzić, czy też pomożesz mi znaleźć miejsce na plaży dobre do opalania?- zapytała Andrea zerkając na szwagra.
- Nie… pośledzę April później. Nie zabrałem lornetki.- odparł żartobliwie Sean i rzekł do April.-No to na razie… wiesz gdzie mnie szukać w razie czego.
- Ot… i to jest ciekawe… już się umawiacie.- zaśmiała się Andrea -Miło było poznać April, jakbyś chciała kiedyś poplotkować o interesach Seana, to mieszkam u niego do końca lata. Wpadnij na kawę.


Odebranie Avy przebiegło sprawnie, podobnie jak droga do domu. Jednak to nie wolny czas jej latorości ani powrót do domu zaprzątały jej głowę. W myślach odtwarzała niedawną rozmowę, każdy gest, każde słowo. Witając się miała cichą nadzieję zobaczyć na twarzy Seana zmieszanie i niepewność. A jednak mężczyzna nie dał się zbić z pantałyku. Nawet w chwilach konsternacji nie tracił pewności siebie. Może to ją w nim najbardziej denerwowało? A może jednocześnie pociągało?

Dalsze rozważania na ten temat przerwały nieoczekiwane krzyki, jakie Ava i jej matka zastały w domu. Aida zawsze miała niewyparzony język, a jednak rzadko zdarzało się, by z jej ust płynęły bluzgi. Coś musiało się stać.

To się nie wzięło znikąd. Nie możesz po prostu umywać rąk i udawać, że…

Te słowa sprawiły, że April poczuła w gardle nieprzyjemną gulę. Intuicja jej nie myliła. Coś się stało. Tylko co? Pani detektyw miała graniczące z pewnością przeczucie, że to coś wiąże się z dziwnymi zdarzeniami, które kładły się cieniem na spokojne dotąd Wiscasset, a także, że wyciągnięcie z matki prawdy będzie równie łatwe, co spacer po wodzie i zamiana wody w wino.

Nagła zainteresowanie Aidy pobytem jej wnuczki nad wodą było desperacką próbą znalezienia tematu zastępczego. Wiedziała to Aida przywołując na twarz marną imitację uśmiechy. Wiedziała to Ava, która udzieliła zdawkowej odpowiedzi, po czym ulotniła się szybko. Wiedziała to również April, której spojrzenie dodatkowo zachęciło dziewczynkę do ewakuacji.

Gdy zostały same, pani Blackburn długo wpatrywała się w twarz matki. Czego tam szukała? Sama nie miała pojęcia. Wydarcie z niej jakichkolwiek informacji graniczyło z cudem, tak samo jak uzyskanie odpowiedzi na niewygodne pytania. A jednak pani Blackburn nie mogła dać spokoju tej sprawie. Zbyt wiele dziwnych i niebezpiecznych rzeczy ostatnio działo się wokół nich.

- Kogo nazwałaś głupią arogancką wywłoką? - zapytała nie siląc się nawet na owijanie w bawełnę. Wiedziała, że ta rozmowa nie będzie łatwa, tak dla niej jak i dla matki. Wiedziała, że pani Franklin nie będzie jej ułatwiać. Więc i ona nie zamierzała ułatwiać matce.
- Tak powiedziałam?- Aida udała zaskoczenie, pewnie grała na czas szykując jakieś wymówki.-Trochę mnie poniosło. Wiesz to sprawy związane z… kwestiami ekonomicznymi. Nie chcę cię martwić, bo to sprawy między mną a bankiem.
- Mamo! - warknęła April, gwałtowniej niż zamierzała. - Nie rób idiotki ani ze mnie, ani z siebie. Nie powiesz mi tego ty, to powiedzą mi bilingi rozmów. Potrwa dłużej, ale wiesz, że potrafię być równie, jak ty, uparta. Może nawet bardziej.
-Teraz zaczynasz się troszczyć o mnie? Jakoś nie pomyślałaś o tym, gdy znikłaś z domu, gdy wyszłaś za mąż… bez pytania mnie o zdanie, choćby tylko pro forma.- warknęła wściekle matka, czym zaskoczyła April. Kobieta wiedziała, że jej życiowe wybory nie znalazły poparcia u jej matki. Nie sądziła jednak, że w dalszym ciągu jest to jątrząca się rana.

Aida sięgnęła po paczkę papierosów zapalając jednego. Dodała miękko i ciszej.-Wiem, że próbujesz się o mnie troszczyć, ale… nie musisz. Poradziłam sobie ze śmiercią twego ojca, poradziłam sobie z twoim odejściem. Jestem twarda jak skała. I nie potrzebuję pomocy… ani troski.

Uśmiechnęła się lekko wydychając dym z płuc.- April… ty nigdy nie chciałaś bym wtrącała się w twoje życie. Dziwisz się, że ja czuję tak samo?
- Nigdy nie chciałam, być się wtrącała, ale i tak to robiłaś - przypomniała sucho młodsza z kobiet. - Nie mydl mi oczu żalami z przeszłości, tylko odpowiedz na pytanie. Z kim rozmawiałaś i dlaczego tak ostro? - April nie zamierzała łatwo ustąpić. Nie tym razem. Nie teraz, gdy w okolicy czai się coś groźnego. Upór matki obudził w niej niewykorzystywane od dawna pokłady agresji. A może to pretensje sprzed lat to sprawiły?

- I po co ci ta wiedza? Co niby zamierzasz zrobić?- odparła Aida splatając ramiona na piersi i delektując się dymem papierosa.-To nie są sprawy dotyczące ciebie, córeczko. Mam prawo się kłócić z moim znajomymi i nic tobie do tego. Nawet jeśli się dowiesz do kogo dzwoniłam, to co ci to da? Przecież nie wiesz…

Pokręciła głową na boki wzdychając.-Nie poparłam twoich wyborów. Nadal uważam, że popełniłaś błąd zostając… tym kim zostałaś w tym swoim wielkim mieście. Nie poparłam, ale musiałam zaakceptować. Tak jak ty musisz przyjąć do wiadomości, że opuszczając Wiscasset zamknęłaś za sobą pewne drzwi, których teraz otworzyć nie możesz. Wybrałaś i…

Znów zaciągnęła się dymem.-... ponosisz konsekwencje swych wyborów, April. Gdybyś mogła mi pomóc, to… tym razem… może… prawdopodobnie bym cię poprosiła o pomoc.

Na usta April cisnęło się przekleństwo. Wielkie, soczyste, takie od którego uszy więdną. Miała ochotę przekląć matkę, jej ośli upór i niewyparzony język, cholerne Wiscasset, a może nawet całe południowe Maine . Nie powiedziała jednak nic. Odeszła bez słowa, tak jak by ta rozmowa nigdy nie miała miejsca. Nie zamierzała jednak tego tak zostawiać. Tak jak mówiła, matka była uparta i ona również. Zamierzała spełnić swoją groźbę i wyciągnąć od operatora billingi rozmów. A potem uciąć sobie pogawędkę z tym, do kogo matka dzwoniła tego felernego wieczoru i z kim tak żywiołowo dyskutowała. Ale to dopiero rano.


Duchota, a może niedawna kłótnia z matką sprawiły, że April nie mogła długo zasnąć. A potem obudziła się w środku nocy. Było ciemno, cicho i zimno. Za ciemno, za cicho i za zimno.

Gdy przez firankę zajrzała do ogrodu, wszystko stało się jasne. Niespotykany gość, nieproszony, niechciany wręcz nawiedził jej ogród rozsiewając wokół chłód i złowrogą mgłę. Przywodził na myśl Bukę z muminków. Z tym że o Buce trudno było powiedzieć, czy jest naprawdę groźna, czy jedynie samotna i nieszczęśliwa, natomiast samiec grizli, nawet - a może zwłaszcza - martwy, animowany mroczną siłą, był zagrożeniem jak najbardziej realnym.

April w tym momencie nie bała się o siebie i swoich bliskich. Aida już dawno temu otoczyła dom ochronnymi zaklęciami, których sforsowanie nie był proste. Niedźwiedź zdawał się wyczuwać je i nawet nie podejmował próby przekroczenia przeszkody. Zresztą, nawet gdyby mu się to udało, zaraz padł by powtórnie martwy. Ochronna bariera zatrzymałaby bowiem animującego go ducha i przerwała tym samym magiczne połączenie. Ale ich dom nie był jedynym w okolicy, do których drzwi umarlak mógłby zapukać.

Wyszła na balkon, by lepiej wszystko wiedzieć. Niedźwiedź nie zwrócił jednak na nią żadnej uwagi. Bez problemy mógłby ją dostrzec w ciemnościach, mrok bowiem nie stanowił dla takich jak on istot najmniejszej przeszkody. Prawdę powiedziawszy kobieta odniosła wrażenie, że misiowy truposz jest niezdecydowany i zagubiony. Jak by sam nie wiedział, jak i po co się tu znalazł.

Mimo późnej pory i rozespania, umysł pani detektyw pracował na najwyższych obrotach. Co miała zrobić w takiej sytuacji? Nie mogła ot tak wrócić do łóżka i pójść spać. Bogowie raczyli wiedzieć, co taka bestia mogła nawywijać. Może to właśnie on był odpowiedzialny za leśną masakrę sprzed paru dni? I chociaż jej dom był bezpieczny, doskonale wiedziała, że drzwi sąsiednich domostw nie będą dla stwora stanowić dostatecznej przeszkody.

Gdyby to był zwykły niedźwiedź, wezwałaby na ratunek dzielnych strażników leśnych i liczyła na to, że samo wycie syren wypłoszy drapieżnika, a w najgorszym przypadku poczekała, aż strzelby leśników rozwiążą sprawę. Tyle tylko, że to nie był zwykły niedźwiedź. Skoro jego pan przysłał go tu raz, mógł to zrobić i znowu, choćby kolejnej nocy.

Pani Blackburn mogła też spróbować rozwiązać sprawę w sposób siłowy. Jeszcze ze starych dobrych waszyngtońskich czasów miała głęboko w kufrze schowanych kilka srebrnych, zaklętych kul do rewolweru, w sam raz na takie okazje. Tyle tylko, że nie miała broni. A nawet gdyby miała, kul było tylko pięć, niedźwiedź był duży, a zdobycie większej ilości takiej amunicji było poza jej zasięgiem. W stolicy znała kilku okultystów, którzy dostarczali jej tego typu zabawek, gdy ich potrzebowała. Jednak na prowincji, jaką - nie ukrywajmy - było hrabstwo Lincoln, podobnych mistrzów próżno było szukać.

Wobec oczywistych braków wystarczających środków perswazji, pani detektyw zmuszona była poszukać alternatywnych rozwiązań. Najpierw jednak należało zajrzeć przez efemeryczną dziurkę od klucza, by sprawdzić, z kim właściwie ma do czynienia. Martwy niedźwiedź był bowiem jedynie narzędziem w czyichś rękach. Intuicja podpowiadała kobiecie, że jego pan jest gdzieś w pobliżu. I może wcale nie jest taki groźny, jak można by podejrzewać i nie ma aż takich złych zamiarów? Liczenie na szczęście, było w tej sytuacji niemal szaleństwem, ale czyż całe jej życie nie było pasmem szaleństw?

I tym razem przeczucie jej nie myliło. Szczątkami zwierzęcia, niczym lalkarz marionetką, poruszał duszek. Nic groźnego, ot zwykły chochlik, którego całą moc absorbowało animowanie trupem. Unosił się tuż nad niedźwiedziem i poruszał nim za pomocą sznurków przyczepionych do pazurzastych palców. Na jego szyi lśniła srebra obroża z wyrytymi nań zaklęciami.


April zamierzała zajrzeć na druga stronę jedynie na krótką chwilę. Bowiem za każdym razem im dłużej tam spoglądała, tym większym bólem głowy było to okupione. Kobieta zamierzała jedynie rozeznać się w sytuacji nie narażając się na cierpnie. Taki był plan, ale jak wiadomo, plany mają to do siebie, że lubią się sypać, czasem nawet za sprawą samego planującego.

Stworek w gruncie rzeczy nie był groźny. Nie był też wolny, o czym dobitnie świadczyła obroża. Ktoś lub coś przysłał go tu, by wykonał swe zadanie. Kto był jego mocodawcą i panem jednocześnie? Tego April nie wiedziała, ale pod skórą czuła, że powinna się tego dowiedzieć. Sposób na to był tylko jeden, rozmowa z lalkarzem. Musiała zatem zaglądnąć do świata obok na dłużej, niż zamierzała, a to z kolei wróżyło nieprzyjemne dolegliwości.No ale cóż… taka smutna dola.

- Kim jesteś i czego tu szukasz - zapytała wreszcie pani Blackburn spoglądając w stronę niedźwiedzia, nie bezpośrednio na niego, lecz nieco powyżej. Tak, by nie było wątpliwości, że pytanie jest skierowane do lalkarza, a nie kukiełki.
- Ty mnie… widzisz… ty… wiedźma krwi…- unoszący się nad ożywionym niedźwiedziem chochlik uśmiechnął się mówiąc z nadzieją.-Więźniem mnie uczyniono, krwią spętano, zaklęciem uwięziono.

Zwierzę ryknęło, a April zobaczyła, że czoło duszka rosi pot.-Chwila nieuwagi, słabości mego pana, magia tego domu syrenim śpiewem… nadzieją na wolność zwró.. co…- im dłużej mówił, tym napisy na jego obroży zaczęły się mocniej żarzyć czerwienią.-Za późno, za późno… Pan wzywa. Roboto skończona… tym razem… nie zdążę…
- Kim jest twój Pan? - zapytała, mając nadzieję, że duszek odpowie, nim zniknie. Bo, że zniknie niebawem, nie ulegało wątpliwości.
- Jednym z pięciu… błę…- zawył z bólu, a potem zacisnął zęby.-Nie pozwoli mi powiedzieć… ale… ma dla ciebie wiadomość, April z domu Irving. - to, że chochlik, a właściwie jego pan zna jej imię, zaniepokoiło ją. Nie dała jednak tego po sobie poznać. -
Drugim z pięciu jest strach na wróble i on… wkrótce przybędzie na spotkanie. Nim minie ten rok, dołączysz do swego męża wraz z córką.

Strach na wróble. Scarecrow. Jej stary, dobry znajomy. Już myślała, że na zawsze zgubiła jego trop. A przecież poprzysięgła zemstę. Nie raz nawiedzał ją w snach, nie raz zapuszczała się do świata obok, by go znaleźć, bezskutecznie. A teraz sam przysłał do niej posłańca. Pewnie chciał ją przestraszyć, sprawić, by - niczym mała dziewczynka - skryła się pod łóżkiem, lub za maminą spódnicą. Ale ona nie była z tych, które łatwo przestraszyć. Doskonale wiedziała, do czego jest zdolny. Pod tym względem nie mógł jej zaskoczyć.

- Powiedz swemu Panu, że czekam na spotkanie z nim z niecierpliwością. - odparła hardo, mając nadzieję, że jej buta go zdenerwuje.
- Ja… muszę... robić okropne... rzeczy… jestem figlarzem, nie grabarzem.- rzekł w odpowiedzi chochlik, choć April nie była pewna czy mówił do niej, czy też żalił się światu na swój okropny los.

Niedźwiedź zaryczał głośno kilka razy, po czym ruszył w głąb lasu. To był koniec ich spotkania, przynajmniej na razie. Ryki zwierzęcia musiały zbudzić wszystkich w okolicy. A nawet jeśli komuś udało się je przespać, Rita zaraz rozszczekała się wniebogłosy. Nim jednak ktokolwiek zdążył zwlec się z łóżka i wyjść z domu, niedźwiedź i otaczająca go nienaturalna mgła zniknęły.

Pani eks-detektyw wróciła do swojej sypialni i wyszła na korytarz. Ava wyglądała już ze swojego pokoju uspokajając psa. Również w pokoju matki słychać było poruszenie. April mogła być na nią zła za dzisiejszą kłótnie. Mogła i była. Nie mogła jednak odmówić Aidzie wiedzy na temat rzeczy, o których ona sama miała jedynie blade pojęcie. Nie było więc innego wyjścia jak zapukać do matczynego pokoju i opowiedzieć o nieproszonym gościu.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:01.
echidna jest offline