Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2015, 00:41   #3
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 1 :) Witam wszystkich na pokładzie WWS :) cz.2/2

Gordon Walker i David Brennan



Wiosna. I burza. Prawie jak w jakimś pakciecie startowym czy co. I jeszcze ten syf który po niej został. Jak jakieś pozostałości po frontowej chemii. Ale gdyby tak było bez założonych gazmasek pewnie już by padli trupem wyrzygując na swoje buty swoje bebechy. A nadal czuli się w porządku. Szli jednostajnym tempem mijajac kolejne kałuże, błoto i łachy tego pomarańczowego pyłu. Widzieli już przed sobą całkiem blisko ruiny jakiejś osady. To już powinno być te Cheb do którego zmierzali od paru dni.

Wędrówkę musieli przerwać z powodu tej burzy. Inaczej pewnie już by byli w tym Cheb. Ale teraz zastopowało ich coś innego. Tropy. Prowadzące w poprzek drogi po której szli. Ten robot to się normalnie świecił aż swoją bezczelnością i głupotą. To musiał być robot. Żadne inne stworzenie nie zostwaiało takich śladów. Ani łap, pazurów, ani opon, ani gąsiennic tylko regularne wgłębienia po odnóżach. I musiały być świeże bo przecież inaczej burza by wszystko zmyła. Robot nie mógł być zbyt duży czy ciężki. Pewnie coś na wielkosć dużego psa, może człowieka. Raczej podłużny jak jakiś czworonóg. Pewnie cztery albo sześć łap. Teren sprawiał mu problem bo poza kawałkiem twardej nawierzchni na drodze zaraz za nią zaczynała się jakas podmokła łąka z krzakami i młodnikiem. Po burzy zmieniła się prawie w zarośnięte bagno. Maszyna radziła sobie z taka kompozycją z wyraźnym trudem ale poradziła sobie skoro widzieli jej slady a nie nia samą. No ale jak to z maszynami. To, że oni nie widzieli jej nie oznaczało, że ona nie widzi ich.

Powstawało pytanie co dalej. Aura i teren niezbyt sprzyjały zachowaniu się tropów. Te które widzieli w ogóle nie prowadziły w stronę osady. Do samej osady też był jeszcze z kawałek. Z buta jakby pójść i wrócić na szybko to by pewnie już wieczór był. Chyba, że ktoś tam ma samochód czy coś takiego. I zgodziłby się jakoś podrzucić w te miejsce. Na razie o maszynie nie wiedzieli nic konkretnego poza tym, że tu nie dawno była i używała mechanicznych nóg. Obecnie trop był dość świeży ale jakby wrócić tu wieczorem czy rano to już mogło być różnie.




Cheb; centralna dzielnica; Sklep Andrew'a; Dzień 1 - południe




Nataniel "Lynx" Wood



Wiosna. I wiosenne powroty. W końcu wrócił. Byłby już rano ale ta cholerna burza go zastopowała i musiał przeczekać w jakimś magazynie. Gdy wyszedł okazało się, że na zewnątrz tu i tam a właściwie wszędzie gdzie wzrokiem sięgnąć walały się jakieś łachy pomarańczowego pyłu. Chmury też wyglądały niezbyt zdrowo. Ale jednak nie powstrzymało go to od pokonaniu paru ostatnich wręcz kroków i powrocie.

Już na przedmieściach osady powitało go bicie dzwonów. I widoczny z daleka jedyny większy budynek w tym rejonie. Spichlerz. Nawet z daleka wyglądał jak wypalona, osmolona skorupa i nie zapowiadało się by z bliska wyglądał lepiej. A dzwony musiały bić z kościoła. Jedyny przedwojenny kościół jaki nadal pełnił rolę kościoła. Dzwony bił monotonnie i żałośnie zapowiadając złe wieści. A wieści były złe. Przynajmniej zdaniem pierwszych Chebańczyków jakich spotkał i którzy powiedzieli mu o śmierci pastora Miltona. Wood wiedział, że pastor mimo młodego wieku był bardzo lubianą osobą która zdawała się niczym wycięta z innych czasów. Jakby naczytał czy nasłuchał się o matkach miłosierdzia i próbował pomóc wszystkim swoim owieczkom. Pastora zmogła ostatecznie choroba choć Nataniel wiedział, że nie cieszył się on opinią kogoś z końskim zdrowiem.

Sama osada wyglądała jak sceneria walk. Facet z gazety nie mógł na paru fotkach i stronach zmieścić czegoś co właśnie oglądał na własne oczy. Barykady wokół kościoła. Nawet jakieś okopy. Ślady po kulach. Przestrzeliny w ścianie kościoła. Nie ślady po kulach tylko przestrzeliny. Na wylot. By przestrzelić taką ścianę to już trzeba by mieć jakąś półcalówkę. Ten jeden ślad wojskowego uzbrojenia powiedział mu wystarczajaco o kalibrze przeciwników z jakim w zimie zmagali się Chebańczycy. Mało kogo było stać by używac półcalówek może poza Frontem i paru takich miejscach. Tak. Przeciwnik na pewno był dobrze wyposażony do walki.

Ale ślady walk było wiecej. Widział je przez całą osadą przez jaką przechodził. Spalone budynki które były całe gdy opuszczał osadę. Slady na ścianach po ogniu maszynowym a nie był pewny czy nawet szeryf w swoim wyposażeniu ma jakąkolwiek maszynówę. Ślady po przestrzelinach z broni małokalibrowej, charakterystyczne rozbryzgi jakie zostawia chmara śrucin, nawet jakies płaskie ślady jak po uderzeniach broni białej. Wymowne też były dykty i dechy w oknach, nawet w "Łosiu" i na komisariacie Daltona. Ten budynek zaś w ogóle wyglądał jakby był po poważnym zdewastowaniu i oblężeniu jedynie prowizorycznie wyremontowany. No i wraki pojazdów. Było więcej spalonych i zniszczonych wraków niż sprawnych pojazdów wszystkich Chebańczyków. Musieli je zostawić najeźdźcy.

Musiał przejść koło sklepu Andrew'a. Sklep był jednym z ciekawszych miejsc w Cheb. Jak na taką osadę Andrew, wesoły, łysiejący starszawy facet o specyficznym akcencie miał całkiem zadowalający asortyment. Na tyle, że przyjeżdzali tu ludzie z okolicznych osad by się u niego zaopatrzyć. Może to nie było schultz'owe "Parabellum" ale nadal całkiem przyzwoicie i w ammo i osprzęt do polowań który produkowali i zużywali miejscowi. Można było kupić i ammo i coś do jego dźwigania. A teraz... Teraz po sklepie Andrew'a został jeden, wielki lej. Od miejscowych wiedział, że właściciel zginął wraz ze swoim sklepem.

Ale nad lejem stał jakiś facet. Obcy. Nie znał go. Żaden z miejscowych. A mimo to wyczuwał kogoś o pokrewnych zaintersowaniach. Facet obrzucił go spojrzeniem. Miał specyficzną kamizelkę czy jakby kombinezon. Ze skóry... No nie wiadomo czego ale chyba było to może znane przedwojennym fantastom ale raczej nie biologom. Tak, całkiem ciekawe miał te okrycie. No i rozpylacz. Specyficzna sylwetka belgijskiej polewaczki wpadała w oko. Zdecydowanie wiec nie miał do czynienia ze zwykłym myśliwym. Ale takim co poluje na cele które mogą również odpowiedzieć ołowiem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 11-09-2015 o 01:00. Powód: Zmiana Lance na Lynx u postaci Merill'a
Pipboy79 jest offline