- Nie rozumiesz? Ona to zaplanowała! WYKAPOWAŁA! Musiała podać nasze koordynaty, kiedy obie wyszłyśmy z auta! - Mówiłam ci żebyś nie zostawiała jebanego kurczaka samego! - NIE POZWALAŁAŚ MI JEJ TRZYMAĆ KIEDY MIAŁAM POMAGAĆ CI W NAPRAWIE! Co miałam zrobić?! - ryknęła na siostrę po czym otworzyła bagażnik i zaczęła wertować ich manele. - Musimy spierdalać… nie mamy czasu… bierz co najcenniejsze - rozkazała siostrze, wysypując całą zawartość swojej kostki. - Podałaś mi ją raz zamiast klucza! Ty chora wariatko! - odpowiedziała w takim samym tonie, ale zaraz jej uwagę zwróciło zachowanie siostry.
- To ja zabieram wszystkie swoje narzędzia, ciebie i tego głupiego kurczaka tu zostawiam. Powiedziałaś najcenniejsze w końcu - odparła z całkowitą powagą i wstała z ziemi, aby wygrzebać z tylnego siedzenie swój plecak pełen mechanicznego dobytku.
- Wrzuć tu jeszcze leki.. czy coś - zaproponowała chowając za pasek swój pistolet i zastanowiła się na chwilę w milczeniu - mówię to z wielkim bólem, ale jeśli… skoro porzucamy tutaj nasze rzeczy to zmniejszmy prawdopodobieństwo rozkradzenia.. no.. - zawahała się wyraźnie - upozorujemy, że porzuciłyśmy Baracka jakiś czas temu. Proponuję - odchrząkneła nerwowo - rozbić szyby, obić karoserie i przebić opony.. możemy też obdrapać na szybko wnętrze.. Ile mamy czasu?
Tina dokończyła pakowanie nabojów, które walały się luzem po bagażniku.
- Jakieś 3 może 5 minut… nie wiem, karabin musimy ponieść we dwie… - wyciągnęła rolkę szarej taśmy po czym oderwała spory kawałek. - Muszę skleić nogi Hildzie by nie uciekła mi z plecaka… - dziewczyna podeszła do tylnych drzwi i zanurkowała w wozie.
- NIE UCIEKNIESZ MI KWOKO! - wrzasnęła na kurę, która podrygiwała jej w ramionach, podczas gdy rangerka owijała jej łapki taśmą. - Gorzej, że nie mamy gdzie się na nich przyczaić… - otarła pot z czoła gdy zapakowała kuraka do plecaka i zapięła kalpę kostki. Natychmiast po tym, łebek z czujnymi ślepkami wychylił się niczym opierzony peryskop, który czujnie skanował otoczenie.
- Granaty, leki, lornetka, naboje, broń… eee co jeszcze… kompas… - wyliczała na palcach ale widać było, że nie może się skupić. Za dużo rzeczy a za mało czasu. - Nie stój tak, pakuj nas! Rozwalę auto… weź manierkę, oblej Baracka błotem… - wymineła rodzinnego mechanika po czym sprawnym ruchem przedziurawiła nożem tylną oponę.
Whitney zgodnie z poleceniem przepakowała do swojego plecaka taśmy klejące i tubkę kleju. Każdy bowiem wiedział, że to rzeczy niezbędne w życiu każdej kobiety! Nie było więcej czasu. Parę mniej ważnych rzeczy zostało wepchnięte skrupulatnie pod tapicerkę fotela kierowcy. Zarzuciła na siebie kurtkę i odciągnęła swój majdan na bok, aby wypełnić manierkę wody dodatkowymi garściami piachu. Szybkie wstrząśnięcie gęstą i obrzydliwą masą i chluśnięcie nią na samochód od strony ulicy. Nawet nieźle wyszło pozorowanie rozbryzgów od przejeżdżających aut! Byłaby z siebie dumna gdyby miała na to czas. - To co? W pole?
W między czasie druga z bliżniaczek, rozpruła oponę od strony kierowcy i rozbiła dwie boczne szyby samochodowym kluczem. Zdyszana, dopadła bagażnika, narzuciła bluzę i kurtkę, lornetkę zawiesiła na szyi, nóż i broń schowała w kieszeni, do drugiej wsadziła kompas, po czym zarzuciła plecak z amunicją i kurakiem na plecy. Pacnęła się w pierś by sprawdzić czy leki są na swoim miejscu. Były. Ładowna? Jest.
- Łap za lufę karabinu i idziemy… za magazyn, gdzieś w gąszcz, kurwa nie wiem… nie mogą nas dojrzeć z ulicy… może nas miną… zawsze było tak gorąco? - spojrzała w kierunku nadjeżdżającego auta, był niepokojąco blisko. Albo teraz uciekną albo mogą od razu strzelić se w łeb.
Z bólem serca obserwowała destrukcję jaką przeprowadzała na samochodzie jej siostra, ale nie miały czasu na tkliwe wspomnienia z Barackiem w roli głównej i pożegnanie go jak na bohatera narodowego przystało. Mało tego! Zbezcześciły jego trupa, a teraz miały zamiar uciekać nie oglądając się za siebie. Zarzuciła swój plecak na ramie i chwyciła za lufę karabinu. - Spierdalamy!
Tina ruszyła za Whitney. Dziewczęta szły równym, prawie żołnierskim krokiem w kierunku opuszczonego magazynu. Miały zamiar przejść przez niego i iść dalej. W krzaki, las, pola, góry… cokolwiek, co znajduje się za tą ruderą. Muszą się przyczaić i przygotować do walki. Powystrzelają te zapijaczone fajfusy jak kaczki. Gdy jeden po drugim, będą wyłazić zza budynku, one wtedy JEB! BUM! TRACH! Zaciukają każdego.
- Ej, piździelcu! Wiesz, że to wasz koniec? - Hilda postanowiła nie dawać za wygraną i poznęcać się trochę nad swoją nosicielką - Już po was, odbiją mnie i wtedy nikt, i nic, nie powstrzyma zagłady ludzkości. Cały świat będzie mój… NASZ! KoKoKoKo - parszywy śmieszek opierzonej grał na nerwach rangerce, lecz kobieta z całych sił skupiła się na przetrwaniu. Jeszcze przyjdzie czas, kiedy to szale się odwrócą i inaczej zaśpiewa ta zadufana w sobie kokoszka.
__________________ Once upon a time... |