Northman | Dunedain zostawił przyczajoną Gondril, Hilly i Thyriego, a sam ruszył na zwiad.
Malborn, ozdobiony liściastymi gałązkami, wtopił się w chaszcze niecki i po chwili zniknął z oczu towarzyszy zlewając się z roślinnością. Zatrzymał się bliżej obozu zbójów, którzy wszyscy zebrali się wokół paleniska posilając strawą. Doliczył się sześciu mężczyzn, którym zdawał się przewodzić siedzący pośrodku człowiek o szpetnej twarzy, naznaczonej bruzdami, po być może licznych krostach przeżytej w przeszłości zarazy.
Nieopodal strażnika rósł wysoki i rozłożysty buk. Malborn ufał swym możliwościom do granic rozsądku i przez to łatwo nie zniechęcał przeciw ryzykownym wyzwaniom, często wystawiając swą osobę na niebezpieczeństwo. Tak było i tym razem. Choć do najsilniejszych i najzwinniejszych uczonych nie należał, ostrożnie wdrapał się na gruby pień a potem pełznąc po konarze gałęzi zawisł na krawędzi obozowiska obserwując z góry otoczenie.
Na ścianie jednej ze skał, między którymi usytuowana była kamienista, rzeczna plaża, ktoś osadził w jaskinnym otworze wielkie drewniane drzwi. Dunedainowi na myśl przyszło poszycie kadłuba wielkiej, rozbitej łodzi, gdy patrzył na niezgrabną konstrukcję prowizorycznych wrót. Siedzący przy ogniu Troll wstał i nie spiesząc się ruszył powoli ku grocie. Kroczył wyraźnie niechętnie. Spięty oglądał się na niebo i uważnie stawiał stopy bacząc, którędy wybierał drogę zżymając się największego cienia skały i drzew. Miny przy tym robił, jakby złorzeczył niebu, ku któremu zerkał bojaźliwie. Sarkał niezdefiniowane odgłosy pod wielgaśnym nosem mamrocząc zapewne wyrazy niezadowolenia.
Ludzie wyglądali na zaprawionych w bandyckim fachu. Pod płaszczami nosili skórzaną zbroję, nie mieli tarcz, lecz tylko miecze i łuki. Długimi nożami i rękoma zamiast sztućców, pomagali sobie posilać się upieczoną dziczyzną.
- Dobrze nam poszło dzisiaj. – mruknął jeden ze zbirów o wściekle kręconych, czerwonych włosach. – Kapitan jest zadowolony.
- Sierżant Cyrnan też. – wyszczerzył się drugi szczerbato, łypiąc znad sarny na szpetnego człeka siedzącego na pniaku pośrodku bandy.
Podał Sierżantowi wykrojony, wielki kawał mięsa.
- Gdyby nie trolle… Nie wiadomo, czy by poszło tak łatwo i bez żadnych strat... – Cyrnan wytarł brudną, zarośniętą facjatę i splunął na bok nim wgryzł się w pieczeń.
Jak na wspomnienie z groty, przez uchylone wrota wyszedł Troll. W ręku trzymał pękatą beczkę. W jego ogromnej łapie wyglądała na ledwie, przeciętny kubek. Olbrzym dosiadł się do ludzi i pociągnął z naczynia i odsapnął.
- Co się stanie gdy Amos zgłodnieje, a zabraknie żarła w spiżarce? – zapytał cicho najmłodszy z bandytów, któremu wąs ledwie się sypał na buzi.
Nie na tyle jednak cicho, aby nie usłyszał tego Malborn oraz, jak się okazało, ten, o którym była mowa.
- Ha, ha! – zagrzmiał olbrzym – Nie bój, maluczki! Kap z mych kości gulasz se zrobi, jakem którego z was malusie na rożen se wrzuce! – troll prawił basem w połamanym westronie. – Zresztom… was przecie lubie. Noge co najwięcej bym ci oberwał i se zeżar! Ha, ha, ha! – niski, gardłowy śmiech potoczył się po niecce i doleciał również do uszu towarzyszów Strażnika Północy.
Malborn, jeśli był w czymś dobry w sposób szczególny, to zaliczała się do tego również czujność otoczenia i świadomość tych rzeczy, które innym mogły łatwiej umknąć uwadze. Przy drugiej skale, tam, gdzie w małej zagródce z połamanych pni drzew stały dwa muły, leżały na ziemi trzy skórzane wory. Niby nic nadzwyczajnego w tym by nie było, gdyby nie to, że zawiązane sakwy poruszały się od czasu do czasu i były gabarytów, w sam raz takich, co by się w nie mógł zmieścić, jak ulał, mistrz Thyri.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill
Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 09-09-2015 o 22:08.
Powód: niektóre literówki
|