Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2015, 17:01   #11
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
“Cholerna burza” - pomyślał, spoglądając przez wybite okno starego magazynu. Zostało mu kilka kilometrów, ale był zmuszony przerwać wędrówkę. Ściana deszczu jaka spadała z nieba i zimny porywisty wiatr, wygrały z jego determinacją do powrotu. Był w drodze ładnych już kilka tygodni, wracając początkowo przez zaspy i zlodowaciały śnieg, a teraz brodząc po kostki w błocie. “Kilka godzin i tak nie zrobi mi już różnicy”.

Cała drogę zżerała go niepewność o los Kate. Jego ręka po raz kolejny odruchowo powędrowała za pazuchę płaszcza, w stronę wymiętolonej już do granic możliwości gazety. Tej samej z której dowiedział się o walkach w Cheb. Artykuły o bohaterskiej obronie przed gangiem motocyklowym znał już niemal na pamięć. Niestety, dla niego były i tak zbyt ubogi w szczegóły. Dlatego parł na północ, przez tak parszywą pogodę, by jak najszybciej dotrzeć do wioski. Od tamtych wydarzeń upłynęło już sporo czasu, niemniej miał nadzieję, że Austin była cała i zdrowa.

Zostawił ją bez słowa, choć był jej winien pożegnanie. Jednak jeśli Dickson zorientowałby się ile dla niego znaczyła, to ten zimnokrwisty skurwiel, bez wahania wykorzystałby ją w roli przynęty. Wiedział, że sprawił jej tym sporo bólu. Wyleczyła go, zarówno z fizycznych obrażeń, których miał sporo, zanim doczołgał się do Cheb - małej, spokojnej, rybackiej osady nad brzegiem jeziora. Próbowała też, choć nie było jej łatwo, uleczyć rany jakie jego dotychczasowe życie odcisnęło na jego duszy i psychice. Nie mógł sobie wybaczyć, że opuścił ją w tak parszywy sposób. Nie mógł pozwolić, by zginęła za jego dawne grzechy.

Deszcz stał się mniej intensywny, wiatr też jakby troszkę ustał. Jednak granatowo-purpurowe chmury nadal złowieszczo wisiały nad horyzontem. Wyszedł ze swojego schronienia i ruszył w kierunku miasteczka. Ze zdziwieniem zaobserwował pomarańczowy osad, jaki pokrywał cienką warstwą, kałuże i błoto. Widoczne przyszedł wraz z deszczem, Lynx pochylił się i sprawdził jego zapach i konsystencję. Nie wyczuł nic co by mu mogło podpowiedzieć, co to za świństwo. Postanowił nie przejmować się tym, skoro i tak nie mógł nic z tym zrobić.

Do miasta wszedł od południa, będąc już solidnie zmęczonym i zziębniętym. I już tutaj widział pierwsze ślady walki. Połamane ogrodzenia i zniszczone miedze, które oddzielały ziemie poszczególnych farmerów. Znał tą okolicę dość dobrze, często towarzyszył Kate podczas wizyt u farmerów. Ich zwierzęta, tak jak ludzie w dzisiejszych czasach, chorowały aż nadto często. Pani weterynarz w Cheb, była bardzo ceniona i szanowana, jak każdy spec zresztą. Zbliżał się do pierwszych zabudowań. Im głębiej wchodził w miasteczko, tym więcej śladów walki widział. Postrzelane seriami z karabinów ściany, osmalone od ognia i wybuchów. Gdzieniegdzie widział zniszczone i spalone wraki samochodów, które na pewno należały do najeźdźców. Przestrzelone mury kościoła, mury z cegły, grube na dobre kilkadziesiąt centymetrów! To mogła być tylko półcalówka. Widział podobne zniszczenia na Froncie, parę razy nawet sam prowadził ostrzał z tego bydlęcia. Resztki barykad i bruzdy okopów, które teraz wypełniały się burym błotem, były kolejnymi świadkami zimowych starć.

Wioska nie miała zasobów, by przeciwstawić się takiej sile. Przynajmniej na tyle miał wiedzy, o zaopatrzeniu Cheb, zanim stąd wyjechał. Tubylcy odgryzali się dzielnie, tyle wiedział z gazety i widział po pozostawionych wrakach, jednak ostateczny wynik mógł być tylko jeden. Runnersi musieli wyjść z tego na tarczy, a skoro raz udało im się dopiąć swego, będą chcieli regularnie skubać miejscowych. Cheb, już nigdy nie będzie spokojną osadą, jaką pamiętał.

Spotkał kilku miejscowych, którzy odświętnie ubrani podążali w kierunku cmentarza. Stary Williams z rodziną, farmer z południowych rubieży miasteczka. Pamiętał go, bo kiedyś Kate uratowała jego wzdętą krowę. Poznał go, ale Lynx nie mógł powiedzieć, żeby ucieszył się na jego widok. Był raczej zdziwiony, że widzi go żywego. Od niego dowiedział się, że Kate żyje, wyjechała zaraz po nim, chciała go szukać. Po tych słowach aż się skurczył w środku, wyrzuty sumienia powróciły ze zdwojoną siłą. Pastor nie przeżył zimy, zawsze był chorowity i nigdy nie przepadał za Natanielem, uważając, że nie nadaje się na partnera dla Kate. Wzajemnie zresztą, Wood uważał go za skończonego hipokrytę i tchórza, jednak z niezrozumiałych dla niego przyczyn, medyczka bardzo go szanowała.

Weteran Posterunku postanowił pójść do centrum Cheb, jednak przy Łosiu odbił się od drzwi. Widać Rudy Jack też wybrał się towarzyszyć “wielebniętemu” w ostatniej podróży. Barman zawsze wiedział o wszystkim co się działo w mieście, rangą i mirem wśród mieszkańców dorównywał mu tylko szeryf Dalton i pastor. Tego ostatniego komandos mógł już skreślić z tej listy. Rudy zawsze miał jakąś ciekawą robotę nagraną, czasem Lynx się u niego najmował. Teraz zapowiadało się na to, że nie dowie się niczego ciekawego. Skierował swoje kroku ku sklepowi Andrew, najlepiej zaopatrzonej składnicy broni i ekwipunku w okolicy, jednak i tutaj spotkał się z rozczarowaniem. W miejscu solidnego, murowanego budynku o dwóch kondygnacjach, ziała teraz w ziemi ogromna dziura. Nad nią w strugach deszczu stał mężczyzna.

Lynx spoglądał na nieznajomego dłuższą chwilę. Stał wpatrując się w to co zostało ze sklepu Andrew. Słyszał już od miejscowych, których spotkał do tej pory, że walki prowadzone zimą były ciężkie, ale takich zniszczeń się nie spodziewał. Podobne kratery widywał tylko na Froncie i to po pociskach z ciężkich armato-haubic.

Nieznajomy na pewno nie był stąd, to była pierwsza myśl Lynxa, wskazywało na to uzbrojenie i ubiór. Sam strój był dośc standardowy, za to skórzana zbroja jaką miał na sobie już nie. Podobnie z uzbrojeniem, belgijski pistolet maszynowy P90, nie był standardową pukawką spotykaną w takiej dziurze jak Cheb. Poręczny, ale na rzadką amunicję. Wood przypuszczał, że jakieś zmutowane ścierwo zakończyło parszywy żywot by posłużyć za materiał na tę dziwną zbroję. Nieznajomy odwrócił się i chwilę lustrował wzrokiem zbliżającego się Nataniela. Ten początkowo nie odpowiedział na jego pytanie, dopiero kiedy stanął obok niego na skraju krateru, odezwał się do niego, nadal wpatrując się w strumienie szaroburej wody, ściekającej na dno leja: - Tutaj? Nigdzie, w całym Cheb ponoć ciężko o amunicję i prowiant. Najbliżej chyba w Detroit znajdziesz coś konkretniejszego - podniósł wzrok na nieznajomego - z daleka jesteś?

Teraz nieznajomy zamilkł nie spuszczając wzroku z twarzy Lynxa.
- Detroit nie jest mi po drodze - odezwał się w końcu. - Co tu się działo? -
Posterunkowiec znowu skierował wzrok w stronę dziury w ziemi. Wszystko pokrywał ten pomarańczowy osad. Zaprezentował w ten sposób nieznajomemu szkaradną bliznę na prawym policzku. Nienawidził jej, ale w przedziwny sposób robiła wrażenie na niektórych ludziach: - Podobno stary Andrew wysadził się z całym dobytkiem. Gangerzy z Det chcieli go okraść, ślady walk są w całej wsi. Nie wiem jeszcze co się tu wydarzyło, dopiero wrociłem do Cheb. Szukasz czegoś konkretnego? Nie dosłyszałem jak na Ciebie wołają?
- Bo nie przedstawiałem się. - odpowiedział nieznajomy uparcie wpatrując się w profil rozmówcy. Po chwili dodał jednak: - Mówią na mnie Szuter - Zapewne stwierdził, że i tak jego strój jest wystarczająco rozpoznawalny. Mimo to, co to było za imię - Szuter?

Nataniel chwilę oderwał wzrok od rumowiska, nawet przez chwilę się nie zdradzając, że w dole zauważył jakiś kanciasty kształt. Początkowo jego oko go nie wyłowiło wśród potoków deszczówki i błota, ale teraz woda coraz bardziej go obmywała: - Lynx - przedstawił się żołnierz. - Mieszkałem tu jakiś czas, człowiek wyjedzie na chwilę, wróci a tu taki rozpierdol. Szkoda Andrewu, był nieźle zaopatrzony. Do twojej zabawki pewnie miałby parę pestek - wskazał ruchem głowy belgijski pistolet maszynowy. - Na co polujesz? Bo chyba nie na jelenie - skrzywił twarz w uśmiechu, ale sprawiło to, że blizna wyglądała jeszcze bardziej makabrycznie.

Szuter wyciągnął rękę na powitanie - brakowało w niej małego palca. - Zależy za co zapłacą. Czasem mutant, czasem ganger. Czasem bandzior, a czasem dłużnik. - odpowiedział. - Wszędzie w okolicy kierowano mnie do tego właśnie sklepu. Dobrych pestek zawsze mało, widać tutaj również ich zabrakło. - Jeżeli blizna wywarła wrażenie na rozmówcy, nie dał tego po sobie poznać. Wzrok cały czas skierowany był prosto w oczy Lynxa.

Snajper wyczuwał w rozmówcy profesjonalistę, kogoś podobnego niemu, przynajmniej tak mu się wydawało, nauczył się jednak nie ufać pierwszemu wrażeniu: - A no brakło, cholerni gangerzy - skrzywił się i splunął ze złością w stronę kałuż zbierającej się na dnie dołu. - Ścierwo. Długo już w Cheb? - zapytał ściskając podaną mu rękę.
- Przejazdem od rana. To by tłumaczyło dziury w ścianach i nowe meble w Łosiu. Ty jesteś stąd?
- Jakiś czas temu mieszkałem tutaj. Nie było mnie kilka miesięcy, sądząc po przestrzelinach w ścianach kościoła, gangerzy przyjechali tu ciężkim sprzętem, nigdzie poza Frontem i Nowym Jorkiem, nie widziałem półcalówek w akcji - podzielił się swoimi wcześniejszymi spostrzeżeniami. - Szukasz czegoś konkretnego? Trochę amunicji mam na sprzedaż, ale pewnie nic co by cię zainteresowało.
- Dobrego jedzenia, zimnej wódki, gorące dziewki i kilku dobrych pestek - powiedział wskazując swoją PMkę. - Nie wyglądasz na kogoś, kto ma ostatnie dwie. - Po raz pierwszy na kwadratowej okraszonej kilkudniowym zarostem twarzy pokazał się uśmiech. - Półcalówki powiadasz? Ktoś musiał nieźle namieszać, skoro brudasy wyciągnęły naprawdę ciężką amunicję.
- Chebańczycy wspominali, że przyjechali po haracz, więc pewne coś poszło nie tak. Żarcia za dużo nie mam, amunicji do swoich karabinów nie sprzedam, ale po szczeniaku mogę polać - zaśmiał się Lynx. Ciśnienie trochę z niego zeszło, kiedy dowiedział się, że z Kate wszystko w porządku. Zamierzał iść do niej zaraz po pogrzebie, więc została mu jeszcze godzina, albo dwie.
- Nie godzi się odmawiać. Znajdźmy jakieś cywilizowane miejsce. Słyszałem, że po pogrzebie w Łosiu będzie można usiąść i może nawet coś zjeść.
- To może chodźmy teraz? Po pogrzebie mam do załatwienia jedną sprawę i trudną rozmowę, więc możemy teraz. Planujesz zostać na dłużej w Cheb?
- Niech będzie. Też mam coś do załatwienia, ale to może poczekać.

Nataniel myślal chwile nad znaleziskiem, które spoczywało w dole. Lekkie nie bylo na pewno, sam mółl nie dać rady wytargać skrzynki czy cokolwiek to bylo: - Mam jeszcze jedna propozycje. Pomożesz wytarabanić mi z leja - wskazał na kanciasty ksztalt - to coś? Cokolwiek to jest moze byc coś warte. Gamblami podzielimy się po połowie? Powinnismy sie uwinąć zanim pogrzeb pastora sie skończy. Co Ty na to? - teraz on bacznie obserwował minę Szutra, ciekaw jego reakcji.
- Straszne błoto się tam zrobiło - odpowiedział Szuter nawet nie spoglądając na lej. - Nie wiem jak chcesz to zrobić, żeby się nie upierdolić.
- Czyścioszek mi się trafił - zaśmiał się. - Nikt nie mówił że będzie łatwo, ale jeśli Andrew schował coś tak, ze przerwało wybuch, to nie mogło być byle co. Mam line, przywiążemy jej koniec tu na górze i zejdziemy po to, zamocujemy line i wciągniemy na górę? - Lynx miał nadzieję ze uwiną się szybko.
- Po prostu nie uśmiecha mi się tonąć w błocie. - odpowiedział Szuter bez cienia uśmiechu, ale nie protestował. Sam też miał linę, którą wyciągnął z wojskowej kostki.

Lynx zrzucil plecak na kawalek starej deski. Przy schodzeniu na dol nie chcial byc za bardzo obciazony. Snajperke schowal do pokrowca przy plecaku a calosc przykryl brezentem. Przywiazal linke do kawalka solidnie wygladajacego zelbetonowego gruzu. Poczekał aż Szuter zrobi to samo, przyglądał się jak jego towarzysz przywiązuje do swojej liny plecak: - Sprytnie - powiedział z uznaniem i zrobił dodatkową pętlę na swojej lince, kopiując działanie Szutera.

Pomysł z linami okazał się strzałem w dziesiątkę. Lej okazał się śliski i grząski a w połączeniu z katem nachylenia stoku zdradliwy. Schodzenie okazało się nie tak całkiem łatwe ale jeszcze znośne. Pewnie dałoby się zejść bez lin. Co innego z wyjściem. Gdy znaleźli się blisko bajora z mętną wodą przykrytego tym dziwnym, pomarańczowym nalotem nagle lej jakby urósł. A przynajmniej wydawał się większy niż patrząc z jego krawędzi. Z tej perspektywy wyjście z niego bez lin wyglądało na niezła gimnastykę.

Z bliska znalezisko okazało się skrzynią. Jakąś metalową, obdrapaną, pognieciąną i chyba wygietą albo od wybuchu albo i wcześniej. Niemniej nadal jak na przygody które przeszła wyglądała całkiem obiecująco. To co udąło im się w miarę lekko odgrzebać zapowiadało się na pojemnik zdecydowanie większy niż standardowy zasobnik na amunicję do umg. Sądząc po proporcji i kształcie zapowiadało się, że wystaje ten najmniejszy bok pojemnika. Gorzej było z wydobyciem. To co udało im się wygrzebać od reki dało im wzgląd, na szacunkowe warunki pracy. Wyglądało, że tym co mają przy sobie dadzą radę odwalić opadającą, mokrą ziemię. Za to jednak obawy Szutera co do ubabrania się błotem wyglądały na całkiem zasadne. No i czas. O ile Chebańczycy nie preferowali specjalnie długich ceremonii pogrzebowych to szanse by zdążyć odgrzebać tą skrzynię i potem dojść na cmentarz zapowiadały się marnie.

“Cholerne błoto” - myślał odgrzebując kanciasty, metalowy pojemnik z błota. Szło im wolniej niż się spodziewał, ale póki co nie najgorzej. Kiedy już wydobyli go na tyle, że mogli zamocować liny, Lynx obwiązał swoją linką skrzynkę, odsówając się potem, by Szuter mógł zrobić to samo. Pozostało już tylko wciągnąć pojemnik na górę. Kiedy wygrzebali się na powierzchnię, Lynx ze znalezionej rury, walającej się na placu po wybuchu, zrobił dźwignię, próbując zwiększyć przełożenie swojej siły przy wyciąganiu metalowego pojemnika.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline