Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2015, 21:43   #12
no_to_ten
Konto usunięte
 
no_to_ten's Avatar
 
Reputacja: 1 no_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemu
- Dziwna sprawa.
David starał się omijać co większe toksyczne plamy na drodze, tak jak robiłby to każdy normalny człowiek. Nie bardzo się dało, bo syfu było pełno, odczuwał związany z tym dyskomfort. Walka z maszyną jest prosta. Jest on, jest ona, kto pierwszy uderzy tam gdzie trzeba, wygrywa. Ale cała ta chemia? Jej nie idzie zastrzelić, a wystarczy, że wda się w jedną małą ranę, zadrapanie i już noga robi się spuchnięta w przeciągu godziny, a po kolejnej trzeba amputować. Oczywiście gdyby tak było wszędzie i przez cały czas, to Stany chodziłyby o kulach. Gangerzy jeździliby nie na motorach, a na wózkach inwalidzkich. Trzeba jednak pamiętać, że czasem to jedno konkretne miejsce, jak niepozornie by nie wyglądało, jest bardziej trujące niż Mississipi.

- Może to jakaś większa morwa, której przepaliły się obwody. Odłączona od Molocha nie wie co ma robić i idzie po prostu przed siebie, bez celu i zadania do wykonania.

Głośne plaśnięcie. Brennan musiał szarpnąć nogą, żeby wydostać ją z gęstego, głębokiego błota, sprytnie zakamuflowanego jako płytka kałuża. Nie należał do ludzi dbających o wygląd, ale lubił swoje buty, nie były to byle szmaty owinięte wokół stóp. Dla człowieka, który jest cały czas w ruchu, to prawdziwy skarb.

-Możemy tak iść i iść. Nie wiem czy mamy co liczyć na to, że padną jej baterie.

Parszywa pogoda działa na Gordon’a mocno negatywnie. Był podburzony i wyraźnie zmęczony tą wędrówką przez ten chemiczny syf. Przed nim szedł jego kompan, od czasu do czasu rzucając złotymi myślami, których Gordon na razie nie raczył komentować. Szedł za David’em również starając się unikać wszelkiego babrania się w bagnie:
- Nie o to chodzi… mamy dwie opcje… albo idziemy dalej do Cheb i tam szukamy kilku strachliwych, którzy zapłacą nam grube gamble za ubicie kilku puszek albo… idziemy ubić jedną sztukę żeby mieć dowód że kilka maszyn się faktycznie tu kręci… dobrze wiesz stary, że ślady jednej maszyny mogą bardzo szybko zmienić się w ślady kilkunastu maszyn… - kiedy mijali kolejny ślad kucnął nad nim i mówił dalej - jeśli odpuścimy to przy takiej pogodzie możemy blaszaka później nie znaleźć… deszcz zmyje wszystko….
- Jeśli nie odpuścimy, to razem ze śladami zmyje i nas. - otarł twarz z wody -To okoliczne wsie. W promieniu całego regionu nie ma drugiego duetu gości, którzy wyglądają jakby zdezerterowali z frontu zabierając ze sobą pół magazynu Posterunku. Jeśli gdzieś pojawią się maszyny, to ktoś stamtąd spieprzy. Wystraszony ojciec, szczur, jakiś handlarz. Wieść się rozniesie. Jeśli ktoś zobaczy nas targających granatnik i EMP, również wieść się rozniesie. Mamy dwie wieści i mamy kontrakt. Zresztą sam mówisz, że maszyn może być sporo. Czujesz się odpowiednio przygotowany? Informacji brak, pułapek brak, znajomości terenu brak, stan broni niesprawdzony, pogoda marna, szanse zgubienia się spore, a jeśli któregoś z nas postrzelą, to nawet nie będziemy wiedzieć gdzie jest ktoś, kto zna się na łataniu ani tym bardziej jak do niego dojść. Wolę żebyśmy najwyżej stracili jedno zlecenie, niż samobójczo poszli za czymś, o czym nic nie wiemy. Pójdźmy do Cheb, tam chwilę odpoczniemy i popytamy. Nie wiem jak Tobie, ale nasz mały walkabout po pustkowiach daje mi się we znaki.

Gordon kiwnął od niechcenia głową w geście zgody:
Ruszajmy więc do Cheb… Intryguje mnie co takiego ciekawego jest w tej mieścinie że maszyny zawędrowały tak daleko… to nie może byc zbieg okoliczności.

Walker zamknął temat i ruszył przed David’em w stronę miasteczka. W taką pogodę na pewno zajmie im to trochę… ale przynajmniej odpoczną.

-Ja wiem? Strzelałbym raczej, że coś pomieszało się w obwodach. Rzadko, ale się zdarza. W końcu co miałby tu robić, to totalne zadupie.

Gordon mruknął coś niezrozumiale pod nosem i ruszył do spokojnie i cicho w stronę zadupia jakim było Cheb.*

***
Szli tak dłuższą chwilę w ciszy. David już od samego początku znajomości wiedział, że Walker nie należał do gadatliwych. Nie przeszkadzało mu to, jedni są, inni nie. Czasem jednak próbował trochę pociągnąć go za język, ot żeby nie stracił głosu od milczenia.
- Klimat jak u nas w Federacji. Syf, brud. Brakuje tylko arystokraty z szabelką.


Gordon kiwnął głową i krzywo się usmiechnął:
Nie lubię Federacji… więc i to miejsce mnie póki co nie przekonuje… już jednego szalchciurę z sobą targam, uwierz mi… drugiego i to z szabelką mi już nie potrzeba…
- A gdzie mi do szlachciury?*

Przynajmniej nie marudzisz jak co drugi gość z Federacji jakiego znam… parszywa banda wyniosłych łachmytów… - kontynuował, nadal mijając kałużę za kałużą, przeskakując z suchego na suche - daleko do tego Cheb… możnaby pomyśleć że do tej pory napatoczylibyśmy się na coś więcej niż tylko ślady jakiegoś blaszaka… czym prędzej dobijemy do tej zabitej dechami dziury tym szybciej załapiemy jakieś zlecenie i tym szybciej stąd pryśniemy… chociaż - zastanowił się przez chwilę i rozejrzał po okolicy - tutaj raczej nie zapuszcza się zbyt wielu łowców głów, a już na pewno nie ten szaleniec Esteban...

- Dla niego jesteśmy raczej za daleko od frontu. - wzdrygnął się, gdy znikąd pojawiło się coś dziwnie oślizgłego wielkości szczura i z pięcioma pazurzastymi łapami. Jakby jaszczurka, choć David miał co do tego poważne wątpliwości. Uczepiło się jego nogi i tylko gapiło przed siebie. - Litości.
Chwycił cudactwo stworzone przez naturę i promieniowanie, po czym odrzucił w siną dal.
- Federacja nie jest aż taka zła jak się powszechnie uważa. A już na pewno nie tak bardzo jak Salt Lake. Nigdy nie byłem, ale ilekroć spotykałem kogoś, kto wierzył w odwieczne byty, dziwnym trafem pochodził właśnie stamtąd. Albo tam zmierzał. Słyszałeś że podobno jest jakaś grupa, która czci maszyny? - uśmiechnął się - Mają być nowym, lepszym gatunkiem. Przyszłością.

Gordon uśmiechnął się:
- Hah… jeśli świat nie zacznie szkolić lepszych zabójców maszyn niż ty to na pewno tak będzie… ale martw się, masz mnie… póki ja żyję żadna metalowa puszka się do ciebie nie dobierze… jeszcze jest szansa żeby byli z ciebie ludzi Brennan!
- I dlatego pozwalam sobie na fuszerkę w tej pracy. Twoja magnetyczna osobowość sprawia, że i tak wszystkie maszyny garną właśnie do Ciebie, tak jak wszystkie kobiety właśnie do mnie.
- No tak… - kiwnął głową w akcie bezsilności - znalazłeś sobie czarnucha… widzisz to śmieszne bo naprawdę jestem czarny… kiedyś pożałujesz za te słowa… a ja jak będę miał okazję cię uratować przed jakąś puszką - usiądę na spokojnie i popatrzę czy dasz radę się wywinąć…
- Chyba mi nie powiesz, że legendarny Anioł Pustkowi, chodząca dobroć ze spojrzeniem szczenięcia, Gordon "Cyberucho" Walker, będzie tylko patrzył jak zbieram baty?
-Przesadziłeś z tym aniołem przyjacielu… ale tak… masz teraz powód żeby częściej zaglądać pod blachy maszyn niż pod kiecki lasek, zboczony niewyżyty partaczu… - uśmiechnął się, po chwili jednak spoważniał mocniej naciągając czapkę na głowę by lepiej zasłonić swoje cybernetyczne ucho - uważaj żeby ci się taki komentarz dotyczący cyber-czegokolwiek wymsknął gdzieś podczas wędrowania po Cheb, nie wiadomo jak chłopaki i dziewczyny z Cheb zareagują na takie dziwactwa...
- Gordonie mój mroczny, obaj przecież wiemy, że z tymi kobietami, to nie tak na poważnie. Tak jak z Twoim grobowym podejściem. Rozchmurz się trochę. Pogoda i tak jest marna, świat zyskałby na naszych promiennych uśmiechach. O ucho się nie martw. Jeśli chłopaki i dziewczyny nie będą przychylnie nastawieni, to targasz na plecach coś, co zawsze pomaga zmienić nastawienie.
Skinął głową w stronę długiej stalowej ramy broni, z przymocowanym rewolwerowym bębnem wypełnionym granatami. Do tego kolba, spust. Pierwszy lepszy zabijaka frontowy rozpozna MGL. Bardzo przydatna rzecz w ich branży.

Gordon tylko zerknął na opisywany przez jego kompana granatnik i podbił go nieco poprawiając pas nośny. David miał rację ale Walker nie lubił używać granatnika na ludzi. Wydawało mu się to szczególnym sadyzmem… ale już nie raz musiał po niego sięgnąć więc opory były raczej natury czysto teoretycznej niż faktycznie empatycznej:
- Grobowe podejście może wreszcie się zmieni jak dojdziemy do tego pieprzonego Cheb… napiłbym się czegoś, posiedział w suchym miejscu… bez błota…
- Fakt. - Brennan był całkowicie przemoczony - Czasem żałuję, że nie mamy samochodu. No ale więcej z tym problemu niż pożytku. Benzyna też nie spada z nieba.
- Ale nogi zdrowsze… - odburknął pod nosem zabójca maszyn.
- Obaj wiemy, że w naszym godnym szacunku zawodzie nie kończy się ze zdrowymi nogami. Ciężko o dobrą furę, trzeba by pewnie co chwila naprawiać rzęcha. Nie mamy gambli na coś, co wygrałoby w Detroit konkurs techno-urody. - patrzył z poważną miną na Walkera. W końcu pojawił się szeroki uśmiech - Poza Twoim uchem.
 
no_to_ten jest offline