Malborn wypatrywał lesistą okolicę przez dobrą godzinę zanim zdecydował się wrócić do towarzyszy. Nie chciał uronić ni strzępka informacji, która mogła okazać się pomocna bractwu. Wrócił w podobny sposób jak dotarł do swego punktu obserwacyjnego, czyli trochę "na kucaka", trochę pełznąć, trochę przygarbiony. Wkrótce znalazł się w prowizorycznym obozowisku bractwa.
Nie omijając żadnego szczegółu zrelacjonował towarzyszom co zobaczył, usłyszał i wywęszył.
- Sprawa jest poważna, moi drodzy. Krasnoludom grozi poważne niebezpieczeństwo. Musimy działać szybko, zanim troll zgłodnieje i zdecyduje się na małe co nieco - spojrzał wymownie na Mistrza Thyriego.
- Podróż do Imladris po pomoc z rąk elfów nie wchodzi w rachubę. Musimy działać tu i teraz. Razem. Zgodzicie się ze mną? - Moja propozycja jest następująca. Zakradniemy się lasem w kierunku zagrody, gdzie przetrzymywani są więźniowie i wyswobodzimy ich. Pomijając obecność trolla... Problemem są muły, które mogą się spłoszyć i narobić rabanu. Problemem są też wartownicy, których trzeba czymś zająć, aby nie węszyli w pobliżu więźniów. Czy ktoś z Was towarzysze ma potrzebne ku temu talenty?