Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2015, 22:35   #14
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Cheb; Centrum; lej po sklepie Andrew'a; Dzień 1 - popołudnie




Szuter



Przygodna znajomość z tym obcym zbrojnym zaowocowała garścią informacji o tym zadupiu zwanych przez miejscowych Cheb. Zaowocowała wysiłkiem opłaconym potem pod ubraniem i błotem na ubraniu. Lej wcale nie chciał tak łatwo oddać swojego znaleziska. A zaimprowizowanymy narzędziami z pomocą lin, drągów i prętów których uzywali do wydłubania z gliniastej ziemii tej skrzynki też szło to opornie. Zeszło im z dobre dwa czy trzy kwadranse. Ale w końcu ją wyciągnęli.

Metalowa skrzynia. Bardziej płaska niż wysoka. Na oko zdolna pomieścić ze dwie czy trzy sztuki broni długiej. Uwalana błotem, ziemią i tym dziwnym pyłem który się przyczepiał do wszystkiego razem z tym błotem nadal wyglądała obiecująco. Była obdrapana i wybuch najwyraźniej odkształcił ją i podziurawił tu i tam jakimiś odłamkami ale ogólnie nadal wyglądała na raczej całą.

Wciąż też była zamknięta na małą kłódkę. Po obejrzeniu samej skrzynki jakoś nie zauważyli żadnych drucików, światełek, kabli i innych takich podejrzanych ustrojst znamionujących pułapkę dla nieupoważnionego personelu. Sama kłódka zaś również nie stanowiła poważnego wyzwania dla nich dwóch. Szybko poddała się ich próbom i wreszcie mogli zajrzeć co jest w środku.

Tam zaś jak można się było spodziewać po ruinach sklepu z bronią i amunicją była właśnie broń i amunicja. O ruskiego pochodzenia. Ich wprawne obyte z walką i bronią ręcę i oczy szybko oszacowały, że i broń i ammo wyglądają całkiem nieźle jak na tak wybuchowe przygody jakie przeszły. Teraz zostawała sprawa podziału znaleziska. Nowy znajomy Szutera śpieszył się i długo nie zamierzał zwłóczyć miał swoje sprawy do załatwienia na mieście. Szuterowi została decyzja towarzyszyć mu czy udać się gdzie indziej. Tamten przynajmniej do "Łosia" nie zamierzał się udawać tak od razu.




Detroit; Dzielnica Schultz'ów; klub "Grzesznik"; Dzień 1 - popołudnie




Julia "Blue" Faust



- A widziałaś jak na ciebie spojrzał? Może lubi niebieskookie blondynki? - Kosa która poprzedzała schodzącego na dół Egora zdawała się widzieć wszystko i wszystkich. O ile coś zdawało się jej wystarczająco warte uwagi. Pytanie posłała do "Blue" która faktycznie miała aparycję klasycznej niebieskookiej blondynki czym jej typ urody wyróżniał się znacznie i od najdrożej grzesznicy i od jej włascicielki.

- On jest facet a Julia ładna dziewczyna jest to i czemu miał nie spojrzeć? - Anna miała jak zwykle bardziej przyziemne spojrzenie na sprawę i argumenty. - No, Egor, no pospiesz się tu wreszcie, biznes jest do zrobienia! - ofuknęła brata który może i sie nie guzdrał ale przy skocznej Leah i niecierpliwoącej się siostrze faktycznie poruszał się dość niemrawo.

- Biznes?! To gadałaś z nim o biznesie? Tylko? I wcześniej też? - Leah aż przystanęła przy siostrze Egora pytając i patrząc na nią z wyraźnym rozczarowaniem.

- Nie twoja sprawa co z nim robiłam. A teraz nie twoja sprawa o czym będziemy rozmawiać. Idź się doprowadź do porządku bo wieczór już nie daleko. - szefowa obsztorcowała pracownicę. Do tego wyślizgała się od jednoznacznej odpowiedzi więc Leah odchodziła bardzo niepocieszona nie zaspokoiwszy swojej kobiecej ciekawości. Ale faktycznie w lokalu zaczynało się robić tłoczniej i już zapowiedź wieczornego tłumu rozsiadała się wokół baru i stolików choć nadal to były pojedyncze osoby.

- Ale jeszcze weź mi przynieś dziewuszka, coś do zwilżenia gardła bo mnie tam na górze strasznie ta małolata wymęczyła. - rzekł do odchodzącej dziwki, wręcz artystycznie zmęczony kapelusznik. Mówił tonem jakby tam na górze ktoś mu kazał biegać czy skakać i wyczyniac inne fizyczne tortury. Najwyraźniej chciał nie tylko Julce uwypuklić jak ciężko się poświęca w pomaganiu siostrze prowadzić ten interes.

- A własnie i co z nią? - siostra Forlow jakby przypomniała sobie dopiero teraz po co i z kim poszedł na górę do jej biura.

- Cóż, młodka. Szału nie ma. Posłuszna ale zahukana. Bierna. W ogóle bez dziwkarskich odruchów. Nie wierzę, że była dziwką wcześniej. Szło by ją obrobić no ale właśnie trzeba by ją obrabiać. Więc zależy czego szukasz. Zresztą spytaj Julki, była na końcówce. - streścił w paru słowach swoje wnioski z rozmowy o pracę jaką właśnie przeprowadził. - Jaki biznes jest? - spytał rozsiadając się wygodnie mając obok siebie blondynkę a na przeciw brunetkę.

- No właśnie biznes. Więc jak widzisz szukam nowych dziewczyn... - zaczęła mówić najwyraźnej wreszcie zadowolona, że może im opowiedzieć co ją tak podekscytowało. Jednak jej brat nonszalancko sobie z tego nic nie robił i wręcz złożliwie przypomniał, że rozważała razem z nim nowy zestaw audio co by im się przydał przy koncertach. Przez chwilę blondynka wysłuchiwała wręcz rodzinnej kłótni bo najwyraźniej Egor "się poczuł", że siostra oczywiście jemu nawijała o tym zestawie a sprawny nawet w Det nie było łatwo tak znaleźć a teraz chciała wydac kasę na interes "z jakims łachmytą". Anna zaś był najwyraźniej zirytowana, że jej przerywa i nie rozumie czemu się wzbrania przed okazją. I, że Xavier, jak najwyraźniej miał na imię ten koleś od tej niedorzecznej zdaniem Egora a bajeranckiej zdaniej Anny bryki, ma własnie okazję. I na razie chce ją sprawdzić i wcale nie jest powiedziane, że wyda na to szmalec.

A okazja była. Facet znał ludzi. Był nowy, wypłynął dopiero w tym sezonie. Na pewno nie był miejscowy i tego nie ukrywał ale skąd był to nie chciał zdradzić. Tak samo zbywałw wszelkie pytania o brykę. Zatrzymał się parwie u Schultz'a za oknem czyli niedaleko jego "Ambasador'a" gdzie miał swoją główną bazę. No i znał ludzi. A konkretnie jakichś handlarzy. Ci mieli do sprzedania "dziewczynę o niesamowitych możliwościach". Mutanta. Ale wyglądała prawie jak człowiek. Miała coś z dotykiem i to było własnie w niej takie wyjątkowe. I zdaniem Xavier'a też wyglądała całkiem pociągajaco. No i dziś była aukcja. Można było ją kupić. Egor strzelił focha dokumentnie więc nie chciał nawet rozważać by pójść "na tą głupią aukcję" więc Anna spytała właśnie panne Faust czy by z nią nie poszła. Xavier był czarujący ale wolała mieć kogoś swojego przy sobie.




Detroit; Dzielnica Runnerów; laboratorium Jednookiego; Dzień 1 - popołudnie




Alice "Brzytewka" Savage



Śpieszyła się. Jak zwykle ostatnio. Cała masa spraw do załatwienia. Jak tylko para bliźniaków pokłociła się i pogodziła i wkońcu razem wsiedli do bryki Hektora, którą już nie krzyczał do Paula, że mu ją zniszczył a ten nie odgrażał się, że jest debilem co nie umie jeździć a w Det takie oskarżenie wszystkim rodowitym Detroitczykom chyba podnosiło adrenalinę to jednak jakoś się pogodzili choć przez chwilę wyglądało, że zaczną się prać po pyskach. Przyjaźń znowu zwyciężyła nad złością i jakoś razem odjechali nie warcząc już na siebie.

Alice zaś musiała się włąśnie śpieszyć. Miała sprawę do Jednookiego. A właściwie on do niej a wyprawa do Mechstone zeszła dłużej niż się spodziewała. I jeszcze jej dwaj medyczni pomocnicy. No okazało się, że Chris jak na na wychowanego w tej detroidzkiej gangerlandii jest wyjątkowo chętny do nauk medycznych. Jak na gangera. Zwłaszcza jak mógł się zgrywać na Tomie i okolicznych czy pacjentach czy przypadkowcy gagerach drobiną medycznego żargonu jaki podłapał u swojej nauczycielki. Jednak całego życia w tym miejscu nie dało się przekreslić żadną grubą kreską. Tego właśnie była świadkiem jak już prawie zbiegała po schodach na dół by udać się do Jednookiego.

- Tom, łap go! Ej ty wracaj! Pacjenci nie mogą uciekać ze szpitala! - usłyszała dobiegajacy gdzieś z parteru korytarza głos Chrisa. Był postęp. Już załapał, że ci którzy przychodzili tutaj po pomoc medyczną to się ich nazywa pacjentami właśnie. Ale idei leczenia za darmo nadal nie pojmował za cholerę.

Dobiegały ją też faktycznie jakby odgłosy gonitwy. Moment później widziała jak przez fragment korytarza prawie, ze przemknął jakiś obcy facet. Bez spodni. Te jedną nogawką miał jeszcze gdzieś zamajtaną przy kostce ale drugą sunął za sobą więc biel jego biegnących nóg aż świeciła wręcz z daleka. Facet kulał więc pewnie miał coś z tą nogą bo nawet w biegu i w przelocie widać było nieregularność w jego poruszaniu się. Zaraz za nim śmignął jej Tom który najwyraźniej do serca wziął sobie polecenie Chrisa. Sama jej prawa ręka już wręcz przeszedł szybkim krokiem. A jej wprawne oko wyłapało znajomy kształt piły lekarskiej. Takiej do cięcia kości i amputacji.

- Mam go! - Tom wydarł się triumfalnie a z korytarza dobiegł odgłos kotłowaniny.

- Niee! Już się czuję dobrze! Noga mnie wcale nie boli! Już mnie lepiej! Spierdalaj z tą piłą! - darł się obcy facet co chwila przerywając gdy najwyraźniej siłował się z tomem.

- Nie znasz się. - rzekł wyniośle młody adept sztuki lekarskiej. - Masz obrzęk. I wda ci się zakażenie. Więc amputujemy ci nogę byś nie umarł. To dla twojego dobra. - znów zauważyła progres w jego słownictwie. Już mówił o amputacji a nie jakw cześniej o "ujebaniu" czy "upierdoleniu" nogi czy czego innego. Zeszła już na dół więc widziala całą scenkę teraz na własne oczy. Facet leżał przygnieciony przez Tom'a i najwyraźniej gorączkowo nadal próbował się wyślizgać z jego uchwytu. Chris zaś mówił całkiem spokojnie i stał już przy nich ale spoglądał na uniesioną piłę z prawdziwą satysfakcją. Alice zdawało się jasne, czemu jak tłumaczyła o zakażeniach i potrzebie amputacji wydawał się tym bardzo zainteresowany. Nawet powtarzał jej słowa choć oczywiście w swoim gangerskim wydaniu.

- Kurwa dla mojego dobra? Chcecie mi tu ujebać nogę dla mojego dobra?! Pojebało was?! To tylko draśnięcie! - facet wyrywał sie dalej a zwabieni awanturą i krzykami z przeciwka wyszli dwaj ochroniarze. Z niewiadomych dla Alice względów ostatnio Guido zmienił im przydział i teraz zamiast ochronie ludzi Big Mack'a podesłał jej ludzi od Viper.

- Nie no, tutaj, na podłodze? No coś ty. W ambulatorium ci ją amputujemy. Chłopaki, weźcie pomóżcie go zgarnąć do ambulatorium. - odparł Chris spokojnie na koniec zwracając się do dwóch ochroniarzy a ci ruszyli by wspomóc personel medyczny w uporaniu się z krnąbrnym pacjentem.


---



Tak, sytuacja nie zabrała jej zbyt wiele czasu ale jednak pogłębiła jej spóźnienie do Jednookiego. Nawet jak ją podrzucili jej nową bryką to niezbyt poprawiło jej wynik. W efekcie zastała pracownię sapera pustą i bez właściciela. Zostawił jej jednak wiadomość. "ROZBIJAM BANK". Napisał na takiej białej tablicy po której pisało się markerami. Wiedziała, że to dla niej bo nikt inny pewnie nie kłopotałby się z czytaniem takiego badziewia a i sama tablica była wewnątrz magazynu gdzie poza nim mało kto zaglądał.

W środku zaś wyglądło ne jeden wielki miszmasz szalonego naukowca. Jakby ktoś w domowych warunkach próbował destylować bimber, produkowac prochy czy bomby właśnie. Powietrze przesycone było żrącym i mało przyjemnym zapachem chemikaliów. Jednooki nawieszał gdzie się dało znaczków o zakazie palenia które w tym miejscu wyglądały na jak najbardziej na miejscu a te kumali nawet gangerzy. Były też takie których niekoniecznie kumali jak główki z wielkimi okularami, główki ale z profilu czy w kaskach, łapki, przewracjace się figurki i chyba tylko powszechnie znany znaczek "wiatraczka" był rozpoznawalny choć czy faktycznie saper gangerów miał materiały rozszczepialne u siebie to nie miała pojęcia. Ale czasem miała wrażenie, że tw wszystkie ostrzeżenia o sprzecie ochronnym czy różnych niebezpieczeńśtwach to rozumieją tylko oni we dwójkę jak dwa przeżytki z dawnych czasów z nikomu nie potrzebną dzisiaj wiedzą.

Widziała też masę kabli i ustrojst w których Jednooki konstruował nadajniki i detonatory. Materiały na lonty, budziki, zegarki, telefony, łuski po pociskach, same pociski, niewypały, stare miny czy granaty, kadzie z kwasem, różnorakie materiały zebranie z nie raz dziwnych lub całkiem codziennych miejsc z któych dało się przerobić lub uzyskac materiał na coś płonącego czy wybuchowego. Ale sam saper najwyraźniej był teraz w tym banku. Widziała, że zostawił dalmierz. Laserowe cudeńko pozwalajace od ręki mierzyć odległość od obiektu. Na przykład ułatwiajace robotę ile tego lontu trzeba uciąć. Najczęsciej więz saper zabierał je ze sobą. Przynajmniej jak szedł coś wysadzić. Sam bank nie był tak daleko i starszawy mężczyzna wspominał o nim ostatnio często jako o miejscu próby przed wyprawą do tego Schronu. Najwyraźniej miało to być właśnie dziś.




Cheb; wschodnie rogatki; magazyn budowlany; Dzień 1 - popołudnie




Tina i Whitney Winchester



Każdy krok oddalał ich od ruiny w jaki przemienił się obecnie ich pikup. Ostra jazda, walki w ruchu, strzelaniny, nieprzyjazne wszelkim okazom motoryzacji drogi nie remontowane od dwóch dekad a wreszcie ta cholerna wiosna jeszcze z tą burzą zmogły wreszcie ich pojazd. Obecnie, porzucony, uwalany błotem i z poprutymi oponami wyglądął naprawdę żałośnie.

Z każdym krokiem jednak oddalały się także od tej drogi po której miał się zaraz pojawić ich pościg. Za to zbliżały się do tego budynku o wyglądzie sporego magazynu. Albu kurzej fermy. Hilda gdakała próbując protestować gdy rzucało nią w rytm dziarskich kroków. Na pewno wzywała jakieś swoje posiłki które miały ją wyratować z opresji. Kto wie, może nawet to ona jakoś wezwała tamtych z samochodach. W końcu pewnie planowała tą zagładę ludzkości rozpocząć od swoich pogromczyń i to wysługując się innymi śmiertelnikami nie znaącymi prawdy komu służą tak naprawdę. Pasowało do podstepnej logiki tego podstępnego rudego stworzenia.

Magazyn miał dwie wywalone na oścież bramy od węższej sciany. W środku panował półmrok. Zaś wewnątrz były jakieś stare palety, skrzynie, pakunki, worki, chyba cegły i tego typu graty. Część zdawała się nadal leżeć jak je zostawiono i porzucono kiedyś. Ale większość była powalana i użytkowana przez ostatnie dwie dekady. Widać było czarne plamy po ogniskach, czasem osmolenia od dymu, nawet ślady po kulach tu czy tam. Ale ogólnie panowała cisza i bezruch sugerująca pernamentne porzucenie tego lokalu bez stałych mieskzańców.

Ale jednak było coś co się zdecydowanie wybijało z tej szarej, niezbyt przykuwającej oko masy zwykłych śmieci. Stało w głębi pomieszczenia pod jedną ze ścian. Nawet w półmroku ostrzegawcza żółta pomarańcza barwy rzucała się w oczy. Przedwojenna spychoładowarka stała sobie spokojnie w rogu tak samo cicha i nieruchoma jak i cała reszta magazynu. Na oko Whitney wyglądała całkiem "zdrowo" a zdecydowanie lepiej niż ich Barack. Choć więcej mogłaby powiedzieć gdyby zajrzała pod maskę tego mechanicznego potwora. Dwie dekady garazowania mogły w takiej aurzę mogły wykończyć każdą maszynkę.

Zaś na ucho Tiny to pościg był już na miejscu. Gdy z ukrycia wyjrzała na pozostawioną za sobą drogę widziała samochód z nieprzyjaznymi dla nich oznaczeniami. Pojazd zatrzymał się przy ich porzuconym wraku i po chwili wyszły z niego dwie sylwetki kierując się ku niemu by najwyraźniej go obejrzeć. Zaś od strony skąd i ścigający i ścigani przyjechali widziała nadjeżdżajacy drugi pojazd. Zatrzymał się obok pierwszego. W tym czasie te dwie sylwetki wróciły do głównej grupy i chwilę najwyraźniej się naradzali. Niedługo potem oba pojazdy ponownie ruszyły. Tym razem zdecydowanie wolniej. Ten pierwszy utrzymał kierunek i ruszył ku tym ruinom miasteczka. Ten drugi, jakaś furgonetka, zaś skręciła w boczną droge po której niedawno szły i kierowała się w stronę magazynu. Jeśli nie zmienia prędkości miały góra parę minut nim zajadą na miejsce gdzie stały obecnie.




Cheb; dzielnica wschodnia; kościół; Dzień 1 - popołudnie




Nico DuClare



- Traktory? Maszyny rolnicze? - szeryf aż podniósł brew ze zdziwienia. - Obawiam się, że nie dysponujemy tak skomplikowaną technologią rolniczo - budowlaną. - odparł wsiadając na powóz i wskazując zapraszająco miejsce dla traperki. - Sprawę trzeba by więc załatwić ręcznie. - dodał po drodze machając ręką do Scott'a który również załapał się na podwózkę do głównej części osady.

- Właściwie to w sąsiedniej wiosce jest jeden traktor. I czasem z niego korzystaliśmy. No ale zazwyczaj płaciliśmy za to jedzeniem albo amunicją... - wzruszył ramionami najwyraźniej rozmyślajac nad pytaniem Kanadyjki. Wyglądało na to, że Cheb straciło podczas zimowych walk swój główny gambel na wymianę z okolicą. Z oboma tymi towarami nawet na własne potrzeby było teraz krucho.

- Wygląda z sensem to co mówisz. Dobrze, to opracujcie plan we dwoje. Przedstawcie mi projekt. Pojazdami da się wjechać głównie z dwóch stron, od zachodu i wschodu. Na południe są bagna, na północy jezioro. Najłatwiejsza droga do Detroit to ta od zachodu i z tamtąd większość przybywa. Ale w zimie przyjechali od wschodu. Byli tu w zimie więc znają układ miasta. No i jak będą mieli kogoś kto tu przybywał wcześniej co rok po haracz to może znać się całkiem dobrze. Ale nie uśmiecha mi się walka z nimi. Jeśli się zacznie będziemy mieli ofiary. Wolałbym by przyjechali w zimie po haracz, zabrali go i wrocili do Detroit bez problemów. Wówczas mamy szansę przetrwać ten rok. - szeryf bez ogródek przedstawił im swój punkt widzenia. Z jego punktu widzenia zasoby jakimi dysponowali był zniechęcające do proawdzenia jakichkowliek większych walk. Nie mieli tego wszystkiego co było niezbędne do prowadznia walk a czym dysponowali gangerzy z det. Broń, pojazdy, amunicja, paliwo, wyszkolenie. Kontrast i dysproporcja sił wydawała się przytłaczająca. No i gangerzy mieli ich zakładników wywiezionych do swojej bazy z ktorymi nie wiadomo było co się stało.

- Mogę wam dać Brian'a i Eliott'a do ogarnięcia terenu. I tych schwytanych przez Chomika gangerów. I z tuzin ludzi od nas. - razem dawało to prawie dwa tuziny ludzi do prac. Jak na pozostałych przy życiu Chebańczyków całkiem sporo. Jak na zestaw prac jakie mieli do wykonania tak sobie. Trzeba było umiejętnie pokierować tymi siłami by wykonać najważniejsze prace. Niewiadomą pozostawał czas. Gangerzy mogli wrócić za miesiąć, jutro lub dopiero w zimie po kolejny haracz.

W międzyczasie dojechali do kościoła gdzie miała miejsce mieć stypa po zmarłym pastorze. Widzieli już gdzieś jak mignął im kapelusz Saxton'a. Prawa ręka szeryfa zdawał się być porządnym facetem i był raczej lubianym. Zwłaszcza jego postawa podczas zimowych walk i los siostry i matki które wpadły w łapy gangerów zjednywały mu sympatię mieszkańców. Mimo młodego wieku sprawiał porządne wrażenie. Skoro Dalton był gotów przydzielić go do tych prac które zaproponowała Kanadyjka oznaczało, że traktuje sprawę poważnie. Eliott zaś był starszy i spokojniejszy, wręcz flegmatyczny. Na co dzień na niego spadała opieka nad aresztantami którymi od czasu zimy byli głównie ci pojamni gangerzy. Pewnie więc podczas prac nadal miałby mieć na nich oko. Od czasów zimowych walk rany jakie odniósł podczas pierwszej wyprawy zwiadowczej jaką odbył razem z Nico, Scott'em i Daltonem gdy odkryli pierwszą grupkę dzikusów już się zaleczyły i obecnie poruszał się już sprawnie.



---




Nataniel "Lynx" Wood



Czarno to widział. Nic dziwnego bowiem ta barwa dominowała wśród będących na pogrzebie ludzi. Co kontrastowało znacznie z jego ubiorem. Zwłaszcza, że podczas mokrych od potu i błota zmagań w leju o tę znaleźną skrzynkę nie szło pozostać czystym. Jednak dzięki temu wzbogacił swoje uzbrojenie o przedwojenny okaz rosyjskiej myśli technicznej ich przemysłu zbrojeniowego. Wcale nie szło łatwo ani gładko i skrzynka dała się wyciągnąć prawie w ostatnim momencie czasu jaki sobie dał na to.

By zdążyć na pogrzeb i tak musiał ostro przebierać nogami. Żaden tam spacerek w niedzielne popołudnie. Ale jednak opłaciło się bo zdążył. Co prawda na końcówkę ale jednak zdążył. Widział więc przystrojonych na czarno Chebańczyków towarzyszących w ostatniej drodze swojego kapłana. Tłum był całkiem spory ale jednak zdecydowanie mniejszy niż powinien. Tyle mogło przyjść swego czasu na cotygodniową mszę pastora do jego kościoła ale na takie wyjątkowe mimo wszystko wydarzenie powinni się ich zebrać więcej. W pewnym sensie jednak było ich więcej. Widział świeże mogiły jasniejące świeżym drewnem i regularnością nowych nagrobków. Nowych mogił było całkiem sporo. Aż z kiladziesiąt co widział od ręki a ile było przysłonięte przez zebrany tłum tego nie był w stanie oszacować. Przy tak niewielkiej społeczności procent strat w sile zywej był przerażający.

Na pogrzebie też widział co bardziej charakterystyczne osoby z osady. Widział kapelusz Daltona który wracając z pogrzebu rozmawiał z jakąś obcą, młodą kobietą. Potem razem wsiedli na powóz i dokuśtykał do nich jakiś młody facet, też dla niego obcy ale najwyraźniej nie dla nich bo czekali i ruszyli dopiero jak wsiadł. Wyłowił też jego zastępce Saxton'a który stał w grupce ze swoją rodziną. Widział rzucajacą się w oczy grupkę wystrojonych w tradycyjne, kowbojsko - indiańske tradycyjne stroje czerwonoskórych z enklawy. Za to tę najważniejszą dla siebie osobę nie mógł wyłowić z tłumu. Choc przez chwilę wydawało mu się, że ją widzi. Też szczupła, czarnowłosa sylwetka w płaszczu, stojaca nieco na uboczu. Dopiero pod koniec pogrzebu gdy sie odwrócicła twarzą do wyjścia zauważył, że to nie ona tylko ta Diane Davis, miejscowa kurtyzana, zdecydowanie zawyżając miejscowy standard w czymkolwiek z wyglądem na czele. Nawet w tym płaszczu i ubiorze wygladała elegancko i nie szło za nic odgadnąc jej prawdziwej profesji jeśli się jej nie znało. O Kate zaś dowiedział się, że zabrała się trochę wcześniej by pomóc w przygotowaniach do stypy nim głowna grupa z cmentarza wróci do kościoła.

Ludzie patrzyli na niego albo obojetnie i z zaciekawieniem. Ci którzy najwyraxniej go nie znali czy nie rozpoznali. Ale częsciej widział zaskoczone i zdziwione spojrzenia takie jak widział już wcześniej jak wszedł do miasta. Najwyraźniej zaskoczenie jego niespodziewanym powrotem było powszechne. Albo wyglądem. Wyglądał jakby wrócił na piechotę z kądeśtam z całym podróżnym domem na plecach. A po wizycie w leju również ubranie miał uwalone w finezyjne plamy i rozbryzgi w barwach brązowego błota przemieszanego z tym pomarańćzowym pyłem o ledwo wyczuwalnym zapachu. Choć raczej zapach nie kojarzył się z jakąś chemią.



---




Will z Vegas



Droga na cmentarz wcale nie była taka łatwa i prosta. Przynajmniej jak się startowało z bunkra. Najpierw tą leśną drogą która od krzyżówek stawała się znów wyraźnie rozjeżdżona kiedyś przez ciężki wojskowy sprzęt i choć teraz była w wiekszosci zarosła trawą to nadal to dawało się zauważyć. Tak samo jak na jesieni, tylko w zimie śnieg przykrył i wyrównał te koleiny. Potem trzeba było dojść do tej osady w której zamieszkali uchodźcy. Od nich też sporo osób udawało się na pogrzeb więc przeprawa łódkami przez jezioro poszła mu dość łatwo. Dalej mógł już podróżować razem z nimi. Miał wrażenie, że są ucieszeni, że ktoś ze Schroniarzy też przybył na pogrzeb pastora. Razem z nimi musiał przebyć praktycznie całe Cheb od portu na północy, poprzez centrum aż na południe gdzie był cmentarz. Razem jednak z uchodźcami było raźniej i nie dłużyło się.

Do wyprawy prawie na ostatnią chwilę dołączyła Marla. Może nie była z Cheb ale mieszkała tam jakiś czas i jej pastor też zapadł w pamięć jakoś pozytywnie. Chciała więc uczestniczyć w tej uroczystości. Poza tym od zimy nie była w miasteczku i nie opuszczała właściwie bunkra i Wyspy jak większość jego mieszkańców. Teraz ubrana była w ciemne choć nie czarne ubranie jakie miała ze sobą a może znalazła gdzieś w bunkrze. Jednak na dłoniach miała zimowe rękawiczki i mimo, że szła obok przedstawiciela Schroniarzy to jednak unikała dotykania go i jego dotyku. Na handlarzu też sprawiła wrażenie, że unika także jego spojrzenia jakby miała wyrzuty sumienia czy czuła sie skrepowana tą sytuacją. Niezbyt paliła się też do rozmowy jakby wstydząc się odezwać i ogólnie wyglądała jak uczennica przyłapana na paleniu fajekw kiblu przez naucziciela. Przynajmniej tak to czasem wyglądało w kinie w Vegas. Pomogła jednak mu nazbierać kwiatów i razem we dwójkę uzbierali nawet na ładną wiosenną wiązankę którą była kelenerka ułożyła w całkiem elegancki bukiet. Kwiatki były co prawda małe i drobne jak to te wszystkie dzikuny i pewnie po ścieciu zdechną za dzień czy dwa ale w tej chwili prezetowały się naprawdę elegancko.

Rozmowy toczyły się głównie wspomnień o pastorze którego wszyscy powszechnie żałowali. Zmarł co prawda niedawno ale wszyscy najwyraźniej traktowali go jak bohatera poległego w obronie miasteczka. Ciężko im było się pogodzić, że tak dobry i łagodny człowiek oddał życie na ołtarzu swoich wartości. Za jego śmierć obwiniali gangerów z Cheb oraz tych obcych którzy wywołali awanturę która ich tu ściągnęła. Z tych obcych z żywych została tylko "ta monterka". Co do niej były mieszane opinie bo ludzie cenili ją za jej umiejetności ale nadal obiwniali za uczestnictwo w tej awanturze. No i nie mogli jej zapomnieć "grzecznego pytania" ze spluwą w dłoni.

Sam pogrzeb zaś nie odbiegał jakimiś udziwnineniami od standardowych, przedowjennych pochówków. Na miejscu widział całą masę ludzi ubranych w większosci na czarno. Sam Will był zaś rozpoznawalny i to chyba całkiem pozytywnie. W głównych walkach w zimie nie brał co prawda udziału a o jego wyprawie w trzewia bunkra Chebańczycy chyba nie wiedzieli no ale nadal był razem z Babą i Chomikiem najbardziej rozpoznawalnym Schroniarzem.

Normalnie pogrzeb byłby zapewne prowadzony przez pastora ale skoro to był jego pogrzeb więc uroczystości przewodził szeryf. Choć sporo osób zabrało głos mówiąc o pastorze coś miłego lub jak im zapadł w pamięć. A zapadł zdecydowanie pozytywnie nawet jeśli uroczystość niejako zobowiązywała do tego by o zmarłym dobrze mówić i Will czuł, że gdyby zabrał głos dorzucajac swoje trzy grosze byłoby to mile widziane. W końcu chyba był postrezgany jako reprezentant Schroniarzy i "ten od gadania" w przeciwieństwie do np. Baby który mu najczęściej towarzyszył i był na okazje używania "cięższych argumentów".

Po pogrzebie szeryf podszedł do Will'a i podziękował im za przybycie najwyraźniej biorąc ich dwójkę za przedstawicieli ze Schronu. Zaprosił też na stypę po pastorze w kościele. Tam mogła być okazja do jakiejś dłuższej rozmowy bo sam pogrzeb niezbyt temu sprzyjał. Chebańczycy byli skorzy ich podwieźć do kościoła by nie musieli zasuwać z buta. Gdzieś w międzyczasie doszły go słuchy typowo ludzkiej mentalności gdzie tuż po pogrzebie tan czy tamten jak zwykle zaczęli obgadywanie kto w czym przyszedł, jak wielki znicz czy świeczkę zostawił czy z jakim bukietem zostawił. Słuchał jednym uchem i przez chwile ale na podstawie tego co wyłapał ich bukiet chyba prezentował się w czołówce.

Spotkał też całkiem sporo znajomych bo przecież nie tylko jego rozpoznawano. Widział jak szeryf wracajac do swojego wozu rozmawia z Nico. Najemniczka która przybyła w zimie do Cheb i pomagałą spacyfikować krnąbrnych awanturników w "Łosiu" najwyraźniej rozgościła się tu na dobre i widać miała z szeryfem całkiem poprawne relacje. Przynajmniej tak widział z mowy ciała, nawet jak nie słyszał o czym rozmawiają. Facet zdawał się traktować poważnie albo ją albo to co mówiła w tej chwili. Widział też drugiego najemnika, Scott'a Sandersa. Nadal kulał bo tak jak zdiagnozował Barney będzie kulał do końca życia jeśli nie wymieni mu się zmiażdżonej części w kolanie. Ten był małomówny i beznamiętny. Załadował sie na wóz Daltona nie ozdywając się chyba w ogóle. Widział też Claire z którą ubił ostatni interes w zimie nim zaczęła się ta cała zimowa nawałnica. Szła powoli wraz ze swoim synem Brian'em, którego Will również znał z widzenia. We dówjkę pomagali razem z nim kuśtykać swojej córce April którą gangerzy okaleczyli pewnie na resztę życia.



Cheb; dzielnica zachodnia; "Wesoły Łoś"; Dzień 1 - popołudnie




Gordon Walker i David Brennan



Szli rozmawiajac i pokonując kolejne minuty, kwadranse i kilometry drogi. Zrujnowana osada robiła się co raz bliższa i większa aż w końcu dostrzegli także ruchome sylwetki ludzi wedrujące ulicami tu czy tam. Zdumiewająco wiele było ubranych na czarno kojarzacych się z żałobą strojach. Burza także i tutaj zostawiła po sobie ten dziwny, pomarańczowy osad. Jakiś chłopaczek właśnie zmiatał go na ulice spod budynku wyglądającego na połączenie baru z hotelem. Nad wejściem był wyszczerzony wizerunkek łosia z kuflem piwa a obok niego napis "WESOŁY ŁOŚ".

Choć chyba nie tak całkiem wesoły. Okna bowiem były zabite dyktami, blachami i deskami a z otwartych drzwi wyzierał półmrok rozswietlany cieplym światłem lamp naftowych albo świec. Sama osada wyglądała na typowe osiedle ludzkie rozłożone w ruinach dawnych budynków. Niektóre budynki jakie mijali wyglądały na puste czy wręcz zapuszczone i to od dawna. Inne zaś wyglądały jakby nadal ktoś w nich na stale mieszkał. No i wojna. Albo przynajmniej walki. Widzieli jej okrutny oddech jaki oznaczyła na tym miejscu. Jakiś spalony wrak samochodu, postrzelana ściana, rozwalony róg domu, wypalone ruiny czy wbita gdzieś wysoko w drewnianą ścianę włócznia którą najwyraźniej nikomu nie chciało się ściągać.

No i ludzie. Najwyraźniej budzili ich zdziwnienie. W porównaniu do przeciętnego przechodnia jakiego mijali byli wręcz obładowani bronią i sprzętem. Co prawda przychodzili z zewnątrz a miejscowi po wyjściu z domu mogli do niego wrócić więc nie musieli nic specjalnego dźwigać. No ale i tak wyglądem pasowali w jakąś zdecydowanie odmienne miejsce niż w te wymarłe i senne miasteczko które najwyraźniej wcale nie zawsze było takie senne. No ale mimo wszystko jakaś cywilizacja więc mieli szansę spędzić tą noc pod ciepłym dachem a nie pod chmurką jak zazwyczaj ostatnio. A do wieczora i nastepującej po nim nocy wcale nie było tak daleko.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline