Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2015, 13:54   #15
AdiVeB
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
David rozglądał się po ludziach. Czasy rzeczywiście nie są ani lekkie ani tym bardziej przyjemne. Jednak atmosfera Cheb była depresyjna nawet jak na ówczesne standardy.
- Proponowałbym jedzenie i sen. Wszelkie inne aktywności przełóżmy na jutro. Ewidentnie staliśmy się tutejszą atrakcją, także dajmy ludziom przespać się z myślą, że czarnobiały duet z dużą siłą bojową przyszedł w odwiedziny. Zresztą sam padam z nóg.

Gordon słuchał swego towarzysza ale chyba nie podzielał jego zdania:
- Hmm… to idź załatw nam jakies miejsce do spania, pogadaj też barmana czy ktokolwiek będzie w tym “Wesołym Łosiu”… niedorzeczna nazwa na knajpę swoją drogą... ja poszukam kogoś odpowiedzialnego za jakikolwiek wymiar sprawiedliwości w tym miejscu i podpytam o te ślady walki i ewentualną możliwość angażu dwóch otwieraczy do puszek… To raczej niespotykane żeby wrak samochodu po w miarę świeżej eksplozji stał sobie ot tak na środku placu pod knajpą o nazwa “Wesoły Łoś”... niedorzeczna nazwa… - Walker’owi widocznie strasznie przeszkadzała nazwa tutejszej knajpy. Sądząc po wzroku i subiektywnym poziomie niedorzeczności chyba chciałby trafić odłamkowym w ten znak i zmienić nazwę knajpy na “Wesoły <dziura po granacie> Odłamkowy” albo “<Dziura po granacie> Odłamkowy Łoś” - to ostatnie mogłoby byc ciekawe...

Kiwnął głową w geście w stronę David’a i zaczął zmierzać w pierwszym lepszym kierunku gdzie zauważył zmierzających ludzi. Zaczepił kilku z nich by zapytać kto tu rządzi i gdzie obecnie jest. Jeśli otrzymał wiadomość idzie za wskazówkami.

Na ulicach nadal było stosunkowo niewielu ludzi. Ci których podpytał Gordon wskazywali mu na kościół w którym powinien być szeryf. On zajmował się tutaj tego typu sprawami. Kościół był na drugim końcu miasta więc właściwie po drodze pewnie by mijał biuro szeryfa. Ktoś z jego zastępców pewnie by tam był nawet jakby nie było jego samego. Ale sam szeryg pewnie był w kościele bo po pogrzebie pastora tam odbywała się stypa ku jego pamięci.

Świeże ślady po walkach, pogrzeby, stypy… kolejna dziura zdziesiątkowana jakimiś bezsensownymi walkami podczas gdy na północy wielka puszka się rozrasta… kurwa, pomyślał Gordon, co jest nie tak z ludzkością… Ruszył powolnym krokiem w stronę, którą wskazali mu tubylcy. Nie interesowało go zbytnio to że rozgrywała się tam stypa i że niedawno był pogrzeb… organizacja tego miejsca w wypadku ataku maszyn była fatalna. Jeśli szeryf to rozsądny gość to na pewno wynajmie dwóch zabójców maszyn, a jak będzie naprawdę łebskim gościem to zrobi wszystko żeby dwóch zabójców maszyn zabawiło tu dłużej. Szczególnie jak dostanie informacje że faktycznie kręcą się w pobliżu maszyny. Szedł dalej kontynuując w myślach swój dialog. Były dwie opcje dlaczego znaleźli ślady maszyn w takiej dziurze. Albo Brennan miał rację i to jakiś nawet nierzadki przypadek i po prostu oprogramowanie jebło albo to zwiad Molocha po zauważeniu czegoś co go zaciekawiło… ma przecież dostęp do przedwojennych map, wie gdzie były bunkry, składy broni, fabryki i inne ciekawe rzeczy. Ta druga opcja i tak wydawała się mu najbardziej prawdopodobna. Nie miał dla niej żadnego logicznego poparcia… czuł tu w bebechach, jego instynkt mówił mu że to nie jest zbieg okoliczności…

Minał właśnie biuro szeryfa. Powiedziano mu jednak żeby iść do kościoła. Nie lubił kościołów, wiary ani popaprańców z Salt Lake… Miasteczko Cheb naprawdę wyglądało źle. Co tu się mogło stać sam jeden Bóg nawet nie wiedział, ups no i mu się wymknęło, przecież Boga nie ma albo sobie dawno temu gdzieś poszedł i zabalował na tyle że jeszcze nie zdążył wrócić… jakby nie było co on tam może wiedzieć… to raczej nie maszyny, szkody byłyby większe, najprawdopodobniej po tej dziurze nie zostałoby śladu, o żywej istocie nie wspominając.

Wreszcie trafił do kościoła. Wszedł bez ceregieli z zaciętą firmową miną i stanął w progu świątyni. Goście stypy szybko zwrócili oczy w jego stronę. Wiedział że tak będzie, już go to przestało dziwić. Zresztą, jak często widuje się czarnego gościa z granatnikiem bębnowym i mordą której sam Moloch się boi. Ruszył leniwym krokiem w głąb kościoła… ruszył w stronę ołtarza, wypatrując szeryfa. Nie powinien być trudny do wypatrzenia. Zazwyczaj gość w podeszłym wieku, bardzo często z kapeluszem jakby się wyrwał z jakiegoś westernu albo jeszcze gorzej… Teksasu… z ponurą gębą i oczywiście gwiazdą na prawej piersi… Kiedy podszedł do szeryfa nie zważając na to z kim rozmawia i rzuca:
- Witam… chciałem porozmawiać o interesach, które nie powinny czekać…

Wyglądał imponująco kiedy szedł przez kościół, później gdy stanął przed szeryfem i rzucił swoją stałą formułkę. Był dobrze zbudowany, solidnie wyposażony a granatnik wydawał się lekką przesadą. Ale zawsze każdego interesowało co tak mocno uzbrojony gość może chcieć w tak zapadłej dziurze.


Gdy wszedł do kościoła szmer rozmów stopniowo zamilkł a większość głów zdawała się zwracać twarze ku niemu. W środku panował półmrok rozświetlany jedynie mniejszymi i większymi plamami światła jakie dawały świece i lampy naftowe. Czuło się wyraźny przeciąg bo większość okien była wybita i szyby zastąpiono materiałem który zdecydowanie słabiej przepuszczał światło a właściwie w ogóle. Wzdłuż bocznych ścian widać było jakieś nawy czy galeryjki. Kościół również nosił ślady walk i to dosłownie na każdym kroku. Widział odstrzelone fragmenty na filarach czy wypalone ogniem plamy na podłodze. Ławek albo nie było albo zostały gdzieś usunięte by zrobić miejsce dla tylu zebranych gości. Przy jednej z bocznych naw zauważył jakieś stoły. Wygladało na jakieś stoisko z herbatą czy czymś takim.

No i ludzi. Wewnątrz kościoła było pełno ludzi. Wyglądało jakby wrócili z dopiero co skończonego pogrzebu sądząc po strojach. Czuł ich presję gdy tak bezceremonialnie zakłócał im uroczystość. Gdy minęło pierwsze zaskoczenie a on przeszedł już prawie przez cały budynek wzmógł się szmer rozmów gdy najwyraźniej zastanawiali się kim jest i po co przychodzi. Szeryf znalazł go sam. Poznał go po gwiaździstej odznace w klapie. Kapelusz też miał ale wzorem przedwojennych dżentelmenów miał go opuszczony na plecy.

- Nie zakłócajmy tej uroczystości synu. Wyjdźmy na zewnątrz. - starszawy facet odparł spokojnie wskazując z powrotem na wyjście z kościoła. - O co chodzi synu? - spytał gdy znaleźli się na zewnątrz. Wraz z nimi wyszedł drugi, młodszy ale też z gwiadą w klapie. Jak zauważył obaj mieli broń w kaburach czym chyba zdecydowanie zawyżali średnią uzbrojenia ludzi w kościele.

Gordon czuł na sobie wzrok wszystkich ludzi, może i jego wejście miało zbyt duży tupet ale cóż zrobić. Taki już był, nie lubił ludzi i często z wzajemnością. Na słowa szeryfa kiwnął spokojnie głową i ruszył za nim przed kościół. Widział kątem oka jak za nimi ruszał przydupas szeryfa. Niezbyt go to obchodziło. Zdecydował wręcz ignorowac obecność pomocnika. Kiedy szeryf zadał swoje pytanie usłyszał odpowiedź:
- Nazywam się Gordon Walker, jestem zabójcą maszyn. Wraz z towarzyszem natknęliśmy się na ślady maszyn kilka kilometrów przed Cheb. Uważam że to dość nietypowe żeby tak daleko od frontu zapuszczały się zupełnie bez powodu. Na razie znaleźliśmy bliżej nieokreślone ślady maszyn. Chcielibyśmy pomóc w zabezpieczeniu tego miasta i zapewnieniu spokoju Panu i pańskim ludziom. Oczywiście jak Pan się domyśla nie robimy tego z dobroci serca… mówię jak jest, żeby nie było nieporozumień. Rozumiem że może Pan podchodzić do mnie mocno sceptycznie, ale taki sprzęt - potrząsnął ramieniem na którym wisiał jego granatnik bębnowy - naprawdę nie jest do ozdoby. Możemy Panu pomóc Szeryfie

- MGL… Ładny. Skuteczny. Ale to tylko narzędzie. I jak mówisz synu, narzędzia można użyć do wielu celów. I przeciw wielu. - szeryf zaczął mówić od końca przypatrując się chwilę wspomnianej przez grenadiera broni. Potem przeniósł wzrok na niego samego.

- To moża ja też zaznaczę od razu. Zeby nie było nieporozumień jak to zgrabnie synu ująłeś. Nie lubimy tutaj żadnego machania bronią taką czy inną. Ani osobistego załatwiania porachunków. Może to nie jest wielkie miasto ale jednak jakoś nie chcemy tu strzelanin za oknami. Jeśli są z czymś jakieś problemy proszę zgłosić to mnie albo na komisariacie. Jeśli szłeś przez miasto to musiałeś go minąć. - starszy już facet również zaczął od wyłożenia kawy na ławę. Wzorem wielu stróżów prawa najwyraźniej nie lubił problemów na swoim podwórku i tych co wszczynali owe problemy.

- No a teraz zgłoszenie. - pokiwał głową i założył kapelusz na głowę. Siegnął do kieszeni na koszuli na przedzie i wydobył z niego niewielki notes z ołówkiem. - Gordon Walker… - mruknął najwyraźniej zapisując imię rozmówcy w notesie. - Dobrze. A teraz mi powiedz gdzie i co dokładnie widziałeś. Bo “nieokreslone ślady maszyn” to mi bardzo mało mówi synu. Co właściwie widziałeś? Kiedy? Ile? Jak duże? Czemu uważasz, że to ślady maszyn a nie czegoś innego? - szeryf zadał serię pytań by bardziej doprecyzować zeznanie Gordona. Na razie nie było wiadomo co o tym sądzi i jak sprawę potraktuje. Twarz emanowała mu powagą i spokojem. Młodszy mężczyzna zdawał się być bardziej “czytelny” i chyba był zdziwony słowami zabócy maszyn. Na razie jednak nie wtrącał się w rozmowę.

Gordon rzucił krzywym uśmiechem, raczej szczerym niż szyderczym, kiwnął głową na pierwszą wypowiedź szeryfa i odpowiedział mu również spoglądając kątem oka na swój granatnik:
- Oczywiście… ale to narzędzie może okazać się bardzo przydatne temu miastu Szeryfie… nie przyszliśmy tutaj robić burd… tylko pomóc... Akceptuję wszystko co Pan powiedział…
Po tej odpowiedzi Szeryf wyciągnął notes i zaczął notować, zadawał pytania. Gordon spokojnie po kolei zaczynał odpowiadać na wszystkie pytania odpalając papierosa:
- Niecałe 2 lub 3 godziny temu, kilka kilomterów od Cheb widzieliśmy ślady maszyny lub maszyn, nie wiem dokładnie, musimy to jeszcze sprawdzić. Mogło to być wiele blaszaków… Ślady szły w poprzek drogi, więc dość łatwo było na nie wpaść... Żadne inne stworzenie nie zostwaiało takich śladów. Nie łapy, nie pazury, nie opony, ani nawet gąsiennice... tylko regularne wgłębienia po odnóżach. Nie mógł być to zbyt duży czy ciężki blaszak. Pewnie coś na wielkosć dużego psa, może średniego wzrostu i budowy człowieka. Ale raczej podłużny jak jakiś czworonóg. Pewnie cztery albo sześć odnóż. Teren sprawiał mu problem bo poza kawałkiem twardej nawierzchni na drodze zaraz za nią zaczynała się podmokła łąka z krzakami i młodnikiem. Po burzy, która nas spotkała teren zmienił się prawie w zarośnięte bagno. Maszyna radziła sobie z taka kompozycją z wyraźnym trudem. Samej maszyny nie widzieliśmy... ale jak się ponad 10 lat spędziło na froncie walcząc z maszynami Szeryfie to pewne znaki i poszlaki poznaje się od razu. Zresztą mój partner jest tego samego zdania. A jak dwóch zabójców maszyn się zgadza że ślady pozostawiła maszyna... proszę mi wierzyć i uznać to za fakt. Ten cały proces nasuwa łowcę… albo innego pajęczaka. Nie sprawdzaliśmy tego dokładniej bo nie pracujemy za darmo a ten problem dotyczy Pana, pańskich ludzi i tego miasta. Stwierdziliśmy, że najlepiej najpierw zrobić rekonesans zeby nie wepchnąć się maszynom prosto w paszczę. Trzeba wszystko dobrze przemyśleć. Niestety jeśli burza się utrzyma to zmyje ślady maszyny i będziemy musieli zaczynać całą zabawę w tropienie od nowa. Ale jedno wiemy, cos się tu dzieje.

Stał przez chwilę w milczeniu po czym kontynuował:
- Szeryfie… widzę że z całą pewnością przeszliście ostatnio wiele złego… ale to miasto nie jest zupełnie przygotowane na jakikolwiek ewentualny atak maszyn. Jeśli do takowego dojdzie to… wybaczy Pan, ale powiem wprost… zostaniecie wyrżnięci co do ostatniego mieszkańca - zastanowił się - Jeśli nie ma Pan nic przeciwko teraz ja mam kilka pytań. Czy jest tutaj w okolicy coś co mogłoby zainteresować Molocha na tyle żeby wysłał tu maszyny? Jeśli jest, musimy to wiedzieć, ustalenie tego faktu bardzo przybliży nas do określenia potencjalnej siły ewentualnego ataku. No i oczywiście… czy były jakieś wczesniejsze wypadki z jakimikolwiek maszynami?


- Nic mi nie wiadomo by w okolicy mogło być coś interesującego poza naszą nieasmowiecie interesującą społecznością oczywiście. Pewnie dlatego nie było tu nigdy żadnych maszyn. - odparł szeryf spokojnie pukając ołówkiem w notes. - Poza tym nie mam pojęcia co takie roboty uznają za interesujące. - dodał po chwili.

- Dziękuje ci za zgłoszenie synu. Jeśli uważasz to za takie ważnie to myślę, że możesz pokazać paru naszym zwykłym wiejskim chłopakom miejsce gdzie widzieliście te ślady. Bo “parę kilometrów stąd” to nada całkiem spora połać terenu do przeszukania. - rzucił na koniec czekając co odpowie mu łowca.

Gordon kiwnął głową i rzekł, wypuszczając dym z ust:
- Widzę Szeryfie, że podchodzisz bardzo sceptycznie zarówno do tego co ci powiedziałem jak i do samej zaoferowanej pomocy… ale w porządku. Pokaże twoim ludziom te ślady, jeśli jeszcze tam będą, burza dość skutecznie potrafi zmyć wszelkie ślady. Dziś już i tak nie wyruszymy. Nocą maszyny mają zdecydowaną przewagę nad ludźmi. Mam jednak jeszcze dwie prośby… jeśli nie jest to problemem nie chciałbym brac z sobą na obławę wsiowych ludzi. Chciałbym żeby mimo wszystko poszedł ktoś choć odrobinę doświadczony w walce. Jeśli trafimy na maszynę muszę mieć wolne pole manewru, nie moge sobie pozwlić na niańczenie ludzi. To maszyna szeryfie, jest szybka, czujna i celnie strzela. Druga prośba dotyczy przemyślenia jeszcze raz mojego pytania o to dlaczego mogą tu byc maszyny… to ważne. Moja propozycja jest taka. Jutro skoro świt zjawię się w pańskim biurze. Zabiorę z sobą jednego z pańskich pomocników - wskazał głową na człowieka który stał przy nich. - Jak wrócę z dowodami to przedyskutujemy czy chcę Pan naszej pomocy i ile jest dla Pana warta. Umowa stoi Panie...? - wyciągnął rękę ku szeryfowi i czekał na reakcję i podanie swego imienia.


- Wsiowych ludzi? - szeryf podniósł brew. Zwrot raczej zdecydowanie nie przypadł mu do gustu. - Posłuchaj synu, przyjdziesz rano do mnie do biura. Pojedzie z wami paru moich ludzi. Pokeżecie co widzieliscie dzisiaj. I potem pomyślimy co z tym zrobić. - odparł szeryf raczej cierpkim tonem. Wygladało, że raczej zbiera sie do zakończenia rozmowy.

Gordon przytaknął szeryfowi słowami, chowając wcześniej wyciągnięta rękę:
- Sam Pan to powiedział… że mam pokazać kilku prostym wiejskim chłopakom to co widzielismy… ja tylko proszę żeby Pan starannie dobrał tych ludzi do obławy. Prosze mi zaufać. Jeśli odnajdziemy ślady to chciałbym niezwłocznie ruszyć za maszyną i przynieść ją Panu, rzucić pod nogi i odtańczyć swój taniec “a nie mówiłem”. I prosze nie czepiać się pojedynczych słów… niech Pan uwierzy lub nie… ale robię to z dobroci serca… żeby nikt później nie miał do mnie pretensji jak spotkamy maszyny że ktoś zginął. Nie kazdy jest stowrzony do tej roboty szeryfie. Tak się składa że ja i mój partner jesteśmy i naprawdę przybywamy z pomocą, nie z wszczynaniem burd… - zakończył, pstrykając kiepa za siebie - Do jutra szeryfie… skoro świt…

Odwrócił się poprawiając granatnik i karabin na ramieniu i odszedł spokojnym leniwym krokiem w stronę knajpy gdzie rozstał się z Brennan’em.
 
AdiVeB jest offline