Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2015, 23:14   #20
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Kiedy wreszcie wyciągnęli skrzynkę na górę, byli ubłoceni i przemoczeni. Wysiłek jednak się opłacił, tak przynajmniej pomyślał każdy z nich oglądając zawartość skrzynki. Nataniel przy otwieraniu chciał przestrzec Szutera, w końcu naoglądał się już sporo Techmorw, czy Puszek Pandory, podrzucanych przez Molocha w najróżniejszych miejscach, ale nie musiał. Tamten wykazał się odpowiednią dozą ostrożności. Stali się posiadaczami dwóch granatników rosyjskiej produkcji. Nie dumali długo nad podziałem gambli, zachowali się jak dwójka profesjonalistów i każdy z nich wyszedł z tego zadowolony. Lynx ruszył w kierunku cmentarza, a Szuter jako, że nie miał nic innego do roboty, poszedł z nim. Stanęli nieco na uboczu, snajper wiedział, że nie pasują do tego miejsca i chwili, ale czujnym wzrokiem próbował z tłumu wyłowić Kate, a kiedy to się nie udało, podpytał innych mieszkańców, kiedy już ceremonia się zakończyła.

Lynx wyszedł z uroczystości pogrzebowej razem z resztą odprowadzających pastora a drugą stronę. Kate nie było wśród zebranych, usłyszał, że była wśród przygotowujących stypę po pastorze. Ruszył w kierunku kościoła, którego pokiereszowana wieża sterczala dumnie nad okolicą. Ten sam farmer, którego spotkał tuż przy wejściu do osady, podwóizł go pod kościół swoją zdezelowaną bryczką. Znalazł się na placu chwilę wcześniej, niż przybyła reszta żałobników. Już miał wejść do kościoła, kiedy podjechał wóz szeryfa Daltona. Postanowił z nim porozmawiać. Pasażerowie właśnie opuścili powóz a stróż prawa przywiązywał zwierzę do koniowiazu: - Witam szeryfa - zwrócił się do niego, kiedy ten zakończył czynność. - Poznaję mnie Pan - zapytał upewniając się. Dalton nie musiał odpowiadać, grymas na jego twarzy mówił snajperowi wszystko. - Współczuje straty. - przerwał na chwilę, po czym kontynuował, wyciągając zza pazuchy bluzy pamięta gazetę z opisem walk w Cheb: - Co tu się stało? Interesuje mnie to, czego w tej gazecie nie napisali - głos miał spokojny i opanowany.

- Lynx. - rzekł krótko Dalton wpatrując się w przybysza. Z tak krótkiego powitania ciężko było wyczytać coś więcej. Szeryf pokiwał lekko głową jakby zgadzając się z czymś czy kimś. Po chwili przeniósł wzrok na wyciągniętą gazetę i wziął ją do ręki. Spojrzał na tytułową stronę i zdjęcie i znów pokiwał głową tym razem już wyraźnie na tyle, że nie dało się nie zauważyć. Oddał Natanielowi papierowy nośnik informacji i znów popatrzył na jego brodatą twarz.

- No proszę. Zaginiony pan Wood sam się znalazł. Po paru miesiącach ale jednak się znalazł. I życzy sobie wysłuchać raportu kwartalnego. - tym razem dla odmiany pokręciła głową co dość jasno powiedziało snajperowi, że rozmowa nie zaczęła się dla niego zbyt dobrze.

Posterunkowiec wiedział, że szeryf zawsze pałał do niego niechęcią. Uważał go za takiego, za któym ciągną się kłopoty. Pośrednio miał rację, ale jego niechęć wynikała też z tego, że przez Nataniela, Kate odrzuciła konkury jednego z jego zastępców. Pomimo nieprzychylności stróża prawa postanowił zachować spokój i kontynuował: - Z powodów mojego odejścia, tłumaczył się będę jedynie Kate, nie Tobie szeryfie. Żałuję, że mnie nie było podczas tych zdarzeń, ale kiedy tylko się dowiedziałem - uniósł ku górze jeszcze raz skrawek gazety trzymany w dłoni - szedłem tutaj nieprzerwanie kilka tygodni. Więc uszczypliwości może Pan zachować dla siebie, nie po to tu przyszedłem. Chcę zostać w Cheb i oferuję pomoc. Farmerzy, z którymi rozmawiałem, obawiają się, że gangerzy z Detroit wrócą. Pomogę przy obronie miasteczka, jeśli oczywiście się zgodzicie, szeryfie. Zabrzmi to arogancko - nie dbał już o to co o nim myśli szeryf - ale nie wydaje mi się, że jest Pan na pozycji, która uzasadniałaby odrzucenie mojej pomocy - dodał spokojnie.

- Ależ oczywiście synu. Nie musisz się mi z niczego tłumaczyć co do powodów swojego zniknięcia. Twoja prywatna sprawa. Ja jestem tutaj tylko szeryfem i jedynie organizuje poszukiwania gdy zgłoszone mi zostanie zaginięcie. Wówczas ściągam ludzi od ich spraw i szukamy zaginionego. Bo właśnie to jest moim zdaniem służbowym obowiązkiem stróża prawa. Tak przynajmniej nas kiedyś uczono w Akademii. Więc świetnie rozumiem i potrafię uszanować czyjąś prywatność. - odparł niespiesznie stróż prawa w kapeluszu i gwiazdą szeryfa na klapie. Przed dalszą częścią wypowiedzi ponownie zlustrował przybysza, choć przecież już musiał go wcześniej obejrzeć i wiedzieć jak wygląda.

- Może to zabrzmi arogancko synu ale jeśli naprawdę myślisz osiedlić sie tutaj i nie zgrwać ważniaka z wielkiego świata to i tak nam pomożesz. Tak jak my wszyscy stanęliśmy ramię przy ramieniu w godzinę zagrożenia. Wszyscy, czy umieli walczyć czy nie. A jeśli nie to chyba tu po prostu nie pasujesz. - szeryf sprawiał wrażenie faceta którego już trzeba się postarać by wyprowadzić z równowagi ale teraz chyba był trochę zirytowany słowami Lynx’a. - Więc sam zdecyduj czy jesteś z nami czy tylko tak mówisz. - wygladało, że zbliża się koniec rozmowy i stróż prawa chcę ją zakońćzyć.

- Szczerze powiedziawszy dziwię się Panu. Nigdy, nic złego Tobie, ani Cheb nie uczyniłem. Nie sprawiałem kłopotow, chyba, że aż tak Wam sie nie spodobało to, że związałem sie z Kate - mowil cicho i opanowanie, ale w jego głosie pojawiło się niebezpieczne zgrzytnięcie. - Nigdy też nie zgrywałem ważniaka z wielkiego świata. Jedyne kłopoty jakie mogłem ściaągnąć na Cheb i Kate odeszły ze mna... - przypomniał sobie truchło zabitego Dicksona - ... i już nie wrócą tu za mna. Traktujesz mnie protekcjonalnie i nieuczciwie, ale jakos to zniosę. Jeśli nie wierzysz moim slową, uwierzysz czynom? Jutro rano przyjdę na komisariat, możesz mnie spławić albo dać mi jakies zadania, ja i tak zostaje w Cheb. Tymczasem idę porozmawiać z Kate - po ostatnim zdaniu westchnął ciężko, jakby czekała na niego góra ciężkiej, fizycznej pracy. Po prawdzie nawet by tak wolał.

- A czy Cheb i jej mieszkańcy uczynili Ci kiedyś coś złego? Sprawiali ci kłopoty? - szeryf przekrzywił nieco głowę i uniósł pytająco brew. - No i nie zgrywasz ważniaka? Znikasz kiedy masz ochotę, pojawiasz się tak samo, twierdzisz, że nie musisz nic się tłumaczyć, chcesz mieć raport z okresu co się działo gdy cię nie było. Natychmiast. No nie wiem jak dla ciebie ale dla mnie to odzwierciedla całkiem spore mniemanie o sobie. Lub niewielkie o nas. Lub o mnie. - odparł facet w kapeluszu patrząc na niego cierpko. - A z kłopotami jak kogoś gdzieś nie ma to i raczej ich nie ściąga a jak jest to ściąga albo nie. - wzruszył ramionami najwyraźniej niezbyt trafiły mu do przekonania tłumaczenia przybysza o permanentnym załatwieniu sprawy z kłopotami. - Ale chcesz udowodnić swoją wartość dobrze. Dam ci szansę. Przyjdź rano na komisariat. Nie jesteś w służbie stróżów prawa ale myślę, że coś do roboty się znajdzie. - odparł przybyszowi najwyraźniej sondując go jak zareaguje na te słowa.

"Nadęty dupek" - pomyślał Nataniel. "Mocny w gębie, ale bez realnych środków by tych ludzi bronic" - Lynx był bliski zapytania się, czy do gangerów z połcalówkom też wyskoczy z tekstami jak Clint Eastwood ze starych filmów. Zgrzytnął zębami ze złości, dusząc w sobie wszystkie uwagi na temat wioskowego twardziela i tym podobne. Zatarg z szeryfem, na pewno nie pomógłby mu w naprawieniu relacji z Kate. Dlatego skłonił się lekko i na odchodnym jeszcze dodał: - Zatrzymam się w Łosiu, tymczasowo. Do zobaczenia, szeryfie.

Pełen niepokoju i niepewności wślizgnął się do kościoła bocznym wejściem. Nie chciał robić sensacji swoim wyglądem, który był delikatnie mówiąc nie na miejscu. Ubrudzony błotem i zmęczony podróżowaniem nie pasował do tego pełnego zadumy i poczucia straty miejsca. Znalazł ją niedaleko zakrystii, gdy krzatala się przy stole ze skromnym poczęstunkiem. Nie wiedział co jej powiedzieć, głos mu zadrżał, kiedy wydusił z siebie krótkie: - Witaj, Kate - jego sylwetka jakby niezauważalnie się skurczyła, w oczekiwaniu na zasłużony cios.

Nie udało mu się wśliznąć niepostrzeżenie. Wyglądał jakby wrócił z wojny albo co najmniej z poligonu czy manewrów jakichś. Obwieszony bronią, plecakami, sprzętem kompletnie nie pasował do ludzi którzy wyglądali jakby wyszli z domu do kościoła. Zwracał więc sobą uwagę. Zwłaszcza, że przynajmniej część go chyba rozpoznawała. Znów odczuł te powszechne zdziwienie i zaskoczenie. Mimo to sam tłum go częściowo zakrył przed miejscową weteryniarz i gdy stanął przed stołem za którym podawała zgromadzonym herbatę i jakieś napoje chyba ją zaskoczył. Gdy się do niej odezwał wyglądała na najbardziej zaskoczoną osobę jaką do tej pory dzisiaj tu widział. Kompletnie ją zamurowało. Przez jeden oddech stała tak z do połowy uniesionym kubkiem w jednej dłoni i chochelką do nalewania w drugiej. Potem tak stała drugi i trzeci oddech. W końcu w jej twarzy i figurze pojawiło się życie i emocje. Zacisnęła usta w wąską linię i prawie z impetem dokończyła nalewanie herbaty podając jakiejś czekającej na to dłoni. Ale nie odezwała się ani słowem.

Podszedł bliżej stając za jej plecami, nie chciał podnosić głosu by nie zwracać na siebie uwagi, cicho powiedział: - Chcę porozmawiać, wszystko Ci wytłumaczyć - sam sobie zdawał sprawę, jak naiwnie muszą brzmieć te słowa, ale był szczery i nie kłamał - tylko tyle proszę, choć wiem, że to dużo. Jeśli nie chcesz teraz, to wrócę później…

Odwróciła się do niego napięcie wściekła jak osa z wycelowaną w jego twarz chochelką do herbaty. - Nic nie musisz mi tłumaczyć! Ani teraz ani potem! I nie wracaj ani teraz ani potem! - syknęła do nie wściekle. Kilka starszych kobiet co pomagało obsłużyć uroczystość tak samo jak ona spojrzało na niego z wyraźną dezaprobatą. Ludzie którzy czekali po drugiej stronie na swoja porcję naparu również spoglądali na nich wyczekująco.

Niemal fizycznie czuł spojrzenia żałobników, ktorzy śledzili jego rozmowę z Kate. Zaczynał żałować, że w ogóle poszedł na pogrzeb i do kościoła, był przemoczony, brudny i obładowany sprzętem jak juczny muł, chęć zobaczenia Austin zwyciężyła... i teraz tego żałował. Słowa weterynarz bolały, choć wiedział że miała do nich prawo. Przyjął pare razów, doszedł więc do wniosku że tych kilka więcej już go bardziej nie dobije: - Zostaję w Cheb, proszę tylko o szansę wytłumaczenia się, nie oczekuję przebaczenia - głos zrobił mu się sztywny i chropowaty, jednak kontynuował: - Zbyt długo szedłem tu z powrotem, modląc się żebym zobaczył Cię całą i zdrową, Kate. Możesz mnie jeszcze bardziej znienawidzić, ale musisz dać mi szansę wytłumaczyć się z tego. - Przy ostatnim zdaniu odzyskał rezon i pewność siebie. Kątem oka patrzył na coraz wiekszą ilość osób zainteresowanych ich rozmową. Jego oczy w świetle świec kościelnych, błysnęły niebezpiecznie. Chciał jej wszystko wyjasnić i postanowił nie zwracać uwagi na zainteresowanie wścibskich, czy rzucane nieprzychylne spojrzenia.

- Trzymaj się ode mnie z daleka. I nic ci nie muszę dawać ani nic od ciebie nie chcę. - warknęła oschle weteryniarz odsuwając się od niego. Wróciła do nalewania herbaty czekającym ludziom najwyraźniej uznając sprawę za zakończoną.

Przybity szedł w stronę “Wesołego Łosia”, nie tak wyobrażał sobie powrót do Cheb. Wiedział, że z Kate łatwo nie będzie, nie spodziewał się jednak, że odmówi mu nawet kilku słów rozmowy. Ciągle miał przed oczami wściekłość jej spojrzenia i złość gorejącą w jej oczach. Cała nadzieja, jaką niósł w sobie przez kilka tygodni uleciała. Pomimo tego, postanowił, że zostanie w wiosce, bo niby gdzie miałby pójść. Planował spróbować pracy u szeryfa, liczył, że może po jakimś czasie uda mu się sprawić, że Austin znowu spojrzy na niego przychylniej. Dzisiaj chciał przenocować w Łosiu, najeść się do syta i wykąpać. Potrzebował tego jak jasna cholera.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline