COLLINS, FOX, VILL
Vill oszalała. Zaczęła wrzeszczeć, krzyczeć, wymyślać i ubliżać Żniwiarzowi.
Potwór odwrócił się. Powoli. Jak w tandetnym horrorze i ruszył z powrotem. Porto w stronę krzyczącej dziewczyny.
Vill poczuła lekka obawę, widząc zbliżające się monstrum. Jego maskę, która jeszcze kilkadziesiąt sekund temu była twarzą młodej dziewczyny. A teraz zupełnie nie
przypominała ludzkiego oblicza.
Ostrze sierpa ociekało krwią. Widziała jak posoka spływa po lśniącej stali w dół, na ziemię.
I wtedy, z brutalnym okrucieństwem, na Vill spadło olśnienie. Zrozumienie czegoś, co zapewne do tej pory było przypuszczeniem nieśmiało kiełkującym w jej zdradzieckim sercu.
Umrze. Zostanie zabita brutalnie i szybko. Ekkosz nie miał zamiaru dotrzymać obietnicy. Miał jedynie zamiar zwodzić ją, oszukiwać i na końcu pozbawić życia, jak innych.
A może to nie Ekkosz, ale Ortis? Jej własna żądza krwi, rozbudzona po kłótni przed spalonym domem.
Vill miała przeczucie, że za chwilę ostrze sierpa wbije się jej w bebechy, rozpruje ją jak rybę i skaże na powolne konanie we własnych jelitach.
Śmierć kroczyła powoli. Nie musiała się śpieszyć.
Collins pojawił się z boku, wybiegł z ciemności i zadał cios siekierą. Z boku, prosto w głowę.
Już wiedział, jak radzić sobie z tą konkretną potwornością.
Ostrze siekiery przecięło maskę, zagłębiło się w kości skroniowej i bestia upadła na ziemię. Przez chwilę ciało pokryła kłębiąca się ciemność, a kiedy ustąpiła na ziemi nie leżał już Żniwiarz, lecz Ortis z rozrąbaną czaszką, z polową twarzy wyraźnie widoczną, a drugą wciśniętą po upadku w zdeptaną, miękką ziemię.
Vill dygotała. Collins też.
Zafascynowała tym, co działo się przed nią Fox w ostatniej chwili usłyszała zagrożenie. Kiedy coś trzasnęło za jej plecami poderwała się do biegu i popędziła przed siebie, opuszczając sad. To uratowało jej życie, bo na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą była spadła „drzewna” poczwara, która próbowała dopaść ich w drodze do domu modlitw Ekkosza.
Stali teraz we trójkę: Vill, Fox i Collins, oświetleni płomieniami płonącego w rezydencji pokoju.
I tylko od Vill zależało, czy uwierzy swoim podszeptom, czy jednak zawierzy Ekkoszowi.