Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2015, 09:51   #31
chrysletY
 
chrysletY's Avatar
 
Reputacja: 1 chrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodze
Aiden, William i Olga

Rycerz miał na sobie ciężki pancerz. Szybki i zwinny William zniknął w czarnym owalu jaskini na długo zanim dobiegłby do niego rycerz, gdyby nie Aiden który dopadł zbrojnego w dwóch szybkich susach i wyrżnął go pięścią w tył głowy. Głowy, która dzięki mocy Williama nie była obecnie chroniona przez ciężki, płytowy hełm, tylko przez lekki szyszak.
Siła ciosu cisnęła rycerzem do przodu, na kolana. Napięta skóra czaszki trysnęła spomiędzy oczek kolczugi drąc się na strzępy. Oczywiście Aidenowi to nie wystarczyło. Dopadł do klęczącego i jeszcze trzykrotnie zadał mu młoty na czaszkę. Drugi cios sprawił, że rycerz upadł na twarz i zaczął konwulsywnie drgać. Trzeci, wieńczący dzieło Blacka, rozbił mu czaszkę - dosłownie. Obdarzony odczuł to w taki sposób, jak gdyby wsadził dłoń w miękkie, oprawione kurze mięso.

William znalazł się w zaciemnionej grocie. Pomieszczenie nie było duże, powstało na wskutek naturalnych erozyjnych procesów - świadczyły o tym zwisające z niewysokiego sklepienia, niewielkie stalaktyty.
W pomieszczeniu unosił się zapach dymu; pośrodku William znalazł wygasłe palenisko. Naokoło leżały przedmioty, które można zostawić nie zorientowawszy się później, że ich brakuje. Była tam więc sakiewka ze skóry z podmokniętym tytoniem w środku; złamana fajka; jakaś koszula z okresu, wyprawiona chyba z jeleniej skóry. Oprócz tego jama była zupełnie pusta. Kiedy William obrzucił to wszystko wzrokiem, odgłosy za jego plecami musiały świadczyć, że Aiden rozprawił się już z rycerzem.

Olga stojąca nieco dalej była naocznym tego aktu świadkiem. Black klęczał nad rycerzem, którego głowa przypominała obecnie zakrwawiony, nieforemny kalafior.

Connor, Garet, Jarek i Sophie

Tymczasem doroślejsi Garet i Connor podjęli decyzję, która w przyszłości miała okazać się brzemienna w skutki. Czas uciekał, ranny spał, a oni zabrawszy ze sobą niezbędny ekwipunek, wyszli z kryjówki.
Barwa światła na zewnątrz wskazywała na to, że mija południe. Należało się śpieszyć. Jarek opierał się chwilę pomysłowi udania się do klasztoru bez Williama, jednak argumentacja Connora przekonała go.
Młodzi Obdarzeni byli więc zdani tylko na siebie.
Ruszyli.

Wbrew ich obawom, podróż przebiegła bez większych problemów. Garet, który wyposażył się w mapę z przewodnika po Loume prowadził ich w miarę sprawnie szerokim, górskim pasmem we właściwą stronę. W głowach Obdarzonych czaiła się jednak niewypowiedziana groźba: Jak dostaną się do klasztoru...?
Idąca nieco z tyłu Sophie nie mogła z kolei odpędzić się od pewnej dziwacznej myśli. Ta myśl zdawała się drążyć jej umysł, nie pozwalała się odepchnąć. Ta myśl brzmiała...

Sophie... Sophie...?

W końcu dotarli na skraj górskiego pasma. W dół prowadziła, łagodnie opadając, łąka zarośnięta chwastami. Łąka kończyła się drogą, która przebiegała wzdłuż niej. Droga nikła w sosnowym, gęstym lesie. Na skraju drogi umieszczono duży drogowskaz z bala połączonego z deską. Na desce wyryto napis, który Garet odszyfrował jako "Klasztor świętego Piotra". A zatem trafili.
Droga wiodła ich lasem niecałe piętnaście minut. Po upływie tego czasu, Obdarzeni wyszli na ścieżkę wiodącą znów stromo do góry. Drzewa ustąpiły miejsca skałom; znów byli w górach. Wspinaczka była mozolna, jednak już po kilku chwilach, Obdarzeni wyszli na otwartą, jałową przestrzeń ze wznoszącym się przed nimi klasztorem.

Klasztor, niby warownia, otoczony był wysokim na kilkanaście metrów murem. Olbrzymie wrota z osadzonym na ich zwieńczeniu olbrzymim, rzymsko-katolickim krzyżem, były zamknięte.

U stóp wrót rozsiedli się ludzie - tak! Najzwyklejsza lub jak kto woli - najniezwyklejsza grupa osób. Było ich z pięćdziesięciu i każdy wydawał się mieć jakiś interes w siedzeniu tutaj. Byli mnisi w szatach, z nasuniętymi na twarze kapturami siedzący na uboczu i modlący się. Byli ludzie płaczący i złorzeczący opatowi klasztoru. Były słaniające się na nogach dzieci i wrzeszczący, zamknięci w klatkach, wychudzeni ludzie z oczami które pałały szaleństwem. Była grupa grajków, która raczyła się winem z olbrzymiej baryłki. Wszyscy wyposażeni byli w lutnie, jednak tylko jeden na niej grał. Reszta wydawała się nie być już w stanie podnieść instrumentu.
Wszędzie biegały dzieci, a za nimi kobiety w wytartych i brudnych od pyłu giezłach. Znalazło się nawet miejsce dla kogoś z wyższych sfer. Nieco dalej stała kryta kareta. Konie pasły się nieopodal w ręku woźnicy. Mężczyzna ubrany w drogie atłasy, wysiadał właśnie z wnętrza pojazdu. Miał zaczesane do tyłu siwe włosy i jasnoniebieskie oczy.
- To jest zwyczajny skandal - krzyczał ów mężczyzna - Chcę, aby wypuszczono mojego syna. Natychmiast!
Oczywiście krzyczał na próżno. Wrota klasztoru pozostały zamknięte. Na szczycie muru, Obdarzeni spostrzegli przechadzających się strażników... Opat widocznie zainwestował w ochronę klasztoru...

Tymczasem Sophie poczuła ukłucie w umyśle. Obraz na chwilę jej się zaciemnił, a ona poczuła obecność Innych. Byli bliżej niż kiedykolwiek. Znacznie, znacznie bliżej...
 
__________________
She bruises coughs, she splutters pistol shots
But hold her down with soggy clothes and breezeblocks
chrysletY jest offline