Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2015, 13:35   #23
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Uprzedzenia i dawne niesnaski lubiły brać górę nad rozsądkiem. Były momenty, w których patrzenie przez pryzmat doświadczeń wypaczało światopogląd, zaburzając logiczny obraz otaczającego świata. Pechowo przeszłości nie dało się wymazać. Żyła własnym życiem, przepływając w ludzkim ciele razem z krwią. Człowiek musiał pamiętać, czasem tylko to mu pozostawało - tych kilka nikłych jak smugi papierosowego dymu strzępków zagrzebanych na samym dnie, w najdalszych zakamarkach mózgu. Stare zadry, kolce i ciernie. Pozornie rzeczy bez znaczenia nad którymi już dawno przeszło się do porządku dziennego godząc pokornie z minionymi faktami, w praktyce zaś kładły się one zimnym cieniem tuż na granicy widoczności, wciąż o sobie przypominając. Fatum rozrywające ciało od środka irracjonalnym przeczuciem nieuniknionej tragedii, jaka wcale nadejść nie musiała, ba! Zazwyczaj nic na to nie wskazywało, leczmuga czerni ciągle czaiła się tuż za plecami, dysząc złowrogo w kark ciągle tą samą pieśń.
To tylko iluzja, ułuda. Kłamstwo rosnące na kłamstwie. Wszystko zawsze kończy się tak samo. Już to przerabiałaś, pamiętasz?

Blade ręce zawisły luźno wzdłuż tułowia, barki opadły przyciśnięte niewidzialnym ciężarem. Przekleństwem Alice było to, że rzadko udawało się jej o czymkolwiek zapomnieć. Momentami czuła się przez to staro, zbyt staro jak na użytkowane aktualnie niespełna dwudziestoletnie ciało. Każdy mijający dzień zostawiał swoje piętno, dokładając kolejne wiadomości, imiona i analizy zdarzeń do posiadanych już danych. Aktualizowała je, weryfikując na bieżąco, lecz i tak tkwiły w dziewczynie wszystkie, nawet te przedawnione… a może szczególnie one? Dziwnym trafem nie potrafiła odnaleźć w sobie opcji automatycznego czyszczenia pamięci podręcznej. Kolejna wada fabryczna modelu którą przyjmowała z bólem, nie mogąc nawet wysłać reklamacji producentowi. Teraz jednak przestawało to mieć znaczenie. Patrząc za odjeżdżającymi cerberami nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który podobny złodziejowi zakradł się na piegowatą twarz i pozostał tam jeszcze długo po tym, gdy auto Hektora zniknęło między okolicznymi, rozsypującymi się budynkami. Gangerzy zaskakiwali ją co krok, lecz wbrew najgorszym obawom nie miało to nic wspólnego z atmosferą terroru, czy przykucia łańcuchem do starego silnika gdzieś w zatęchłej, zapleśniałej piwnicy. Pomimo powszechnej opinii nie byli głupi, doskonale widzieli co przywlekło się z nimi z Cheb i przyjęli to wraz z całą dobrocią inwentarza. Zamiast karceru zafundowali lekarce namiastkę prawdziwego domu. Dbali o potrzeby, co prawda według swojej logiki, ale starali się zapewnić wszystko czego potrzebowała. Doskonały przykład stał właśnie przed nią, strasząc gangerowy ogół prześwitującym spod błota horrorem w kolorze fuksji... a to raptem sam wierzchołek góry cudów, ten ostatni. Ani razu nie usłyszała gróźb karalnych skierowanych pod swoim adresem, prócz tych kilku treningów albo momentów kiedy prawie wlazła komuś niechcący pod koła. Za każdym razem jednak wiedziała że to tylko słowa i nie zmienią się w czyny… bo była swoja. Trywialne stwierdzenie, ale podnosiło na duchu pozwalając optymistyczniej spojrzeć na życie.

Niewiadomo kiedy wiatr przyniósł do jej uszu echo tubalnego śmiechu jednego z pracujących jeńców. Igłę poczęły dławić wyrzuty sumienia. Była wygodnickim tchórzem, innego wytłumaczenia nie znajdowała. W jednej sekundzie olśnienia ten prosty fakt dotarł do niej z całą mocą. Niczym przerażony nocnymi ciemnościami dzieciak lękała się widm i upiorów, zamiast brać pod uwagę to, co liczyło się najbardziej. Gdyby jakimś cudem udało się namówić Runnerów do podróży w przeciwnym niż Cheb kierunku, wszyscy by na tym skorzystali. Ridley i jego przetrzebieni zimowymi walkami pobratymcy zyskaliby coś więcej niż czas. Być może gdy Guido dostanie w ręce swój złoty bilet, przestanie zawracać sobie głowę ukrytą wśród lasów i jezior Minnesoty osadą, lub chociaż da się przekonać do pokojowego rozwiązania ciągle jątrzącego się problemu.
Może. Jeśli. Albo. Gdyby. - równanie posiadało całą masę niewiadomych, elementów zmiennych i czystych domysłów. Równie dobrze cholerny Wilk mógł ją wyśmiać i zignorować. Bez namacalnych dowód lekarce przyszłoby zatańczyć na ślepo, ale co jeżeli się uda? Zyskałaby szansę na sprowadzenie do Detroit namiastki cywilizacji i wyposażenie remontowanego szpitala w porządną aparaturę medyczną. Taką przedwojenna. Odzyskałaby również swoje laboratorium, odczynniki chemiczne, zapasy leków i dyski z danymi. Z czymś takim łatwiej opanować zarazę gnieżdżącą się w Bunkrze na wyspie. Nikt z Det nie wiedział co prócz wirusa i dóbr materialnych znajdowało się w skrytej pod ziemią Puszce Pandory. Dalton wskazywał objawy podobne do cholernej eboli. EBOLI ! Jak niby jedna naiwna dusza miała zapobiec epidemii której przecież nie dało się kontrolować?! Przypadek niemożliwy do realizacji, nie przy środkach jakimi Savage aktualnie dysponowała. Powinna się przygotować najlepiej jak tylko była w stanie.
Powinna zrobić wiele rzeczy…

Z przyzwyczajenia spojrzała na wyświetlacz telefonu sprawdzając godzinę. Urządzenie podarował jej jeszcze w zimie reporter nowojorskiej gazety, Zdravko. Przez te kilka miesięcy zrosła się ze srebrnym prostokątem i dbała lepiej niż o siebie samą. Widząc jak jest późno miała ochotę zakląć szpetnie, w porę się jednak zmitygowała. Wypadało już podjeżdżać pod magazyn Jednookiego i pukać w pordzewiałe drzwi frontowe. Znowu dawała ciała... ale przecież nie czyniła tego ze złej woli czy międzyludzkiej złośliwości. Obróciła się na pięcie i w pośpiechu puściła się biegiem do szpitala, a masa trybików w rudej głowie mieliła zawzięcie kolejne prawdopodobne scenariusze, układając plan czynności do wykonania. Wbiegała na schody pokonując po trzy-cztery stopnie i nawet się nie potknęła...Taylor byłby dumny. Przekroczywszy próg swojego gabinetu już wiedziała co zrobi. Sytuacji ogólnej to jednakże nie poprawiało.
- Spóźnię się… jak Boga kocham, już jestem spóźniona! Spóźnianie jest wyrazem braku poszanowania dla drugiej osoby, a także jej czasu… - mruczała pod nosem, przewalając pospiesznie rzeczy na półkach. Nie znosiła się spóźniać i robiła wszystko, by podobne incydenty zdarzały się jak najrzadziej. Niestety ostatnio ciągle żyła w biegu i nawet latając na złamanie karku od świtu do zmierzchu trafiała sytuacje, w których mijała się z wyznaczonymi terminami. Nie potrafiła się rozdwoić, być w kilku miejscach na raz, a standardowa doba definitywnie zawierała zbyt mało godzin jak na jej gust. Winna być dwa razy dłuższa, wtedy może w końcu dziewczyna znalazłaby chwilę żeby, niczym zwykły człowiek, po prostu się wyspać. Już nie pamiętała kiedy ostatnio udało się jej zmrużyć spokojnie oczy na całą noc. Zazwyczaj sen morzył Alice tuż przed świtem, gdy zbyt ciężka głowa nie była już w stanie utrzymać się w pionie i lądowała na rozrzuconych na blacie biurka książkach, planach, czy papierzyskach pokrewnych. Zawsze miała coś do sprawdzenia, douczenia, poprawienia lub przygotowania. Wszystko dopinała na ostatni guzik bez miejsca na błędy, bo te wymagały dodatkowej puli czasu oraz uwagi, aby rzeczone niedociągnięcia naprawić.

Gorączkowo szukała więc tych kilku drobiazgów potrzebnych do realizacji pierwszego z ustalonych naprędce podpunktów nowego harmonogramu: ubicia targu z Mario. Bez nich wyciągnięcie od informatyka czegokolwiek mogło okazać się żmudne i trudne. Wystarczyło, że wizyta u niego wbijała się zadrą w napięty grafik, pożerając lwią część zasobów czasowych jakie lekarka chciała przeznaczyć chociażby na zjedzenie obiadu, przebranie się i doprowadzenie do stanu względnej używalności nim nadejdzie wieczór. “Ostatnia Wieczerza” przed starciem z Huronami zapowiadała się na kolejną popijawę w chmurach narkotykowego dymu, przeplataną motywującymi przemowami dowódcy, końcowymi ustaleniami, utyskiwaniem na coś co się nawinie akurat pod rękę i z całą masą mniej bądź bardziej niewybrednych dowcipów. Ruda myślała o niej w kategorii imprezy rodzinnej, na której trzeba się pojawić, uśmiechać i uprzejmie przytakiwać, lecz czyni się to z przyjemnością bez nerwowego zaciskania zębów lub uważania na każde słowo bądź gest. Luźna atmosfera, chwila oddechu od ciągłej bieganiny - spędzanie czasu z resztą gangerów już dawno przestało ją przerażać.
Przygotowane poprzedniego dnia ubrania czekały złożone w pedantyczną kostkę na rogu szafki tuż przy okna. Przypuszczając że nie wróci już do kliniki, spakowała je do torby chcąc przebrać się w samochodzie. Jako że nie robiła za kierowcę znajdzie chwilę akurat jadąc w kierunku kręgielni. Od święta nawet ona mogła zdjąć ozdobiony szwajcarskim krzyżem uniform i “mieć wolne”. Teoretycznie. W praktyce zwołane przez Guido spotkanie zamierzała potraktować jako szansę dorwania upartego, wiecznie kombinującego na swoją modłę dowódcy sam-na-sam. Mieli do pogadania, a skoro w końcu zebrała się w sobie i była gotowa przedstawić alternatywy odnośnie planowanej wyprawy, musiała to załatwić jeszcze dziś. Wyrzucić z siebie i mieć spokój. Ten ostatni rzadko gościł w jej umyśle, przygnieciony toną obowiązków oraz stresu. Życie w ciągłym biegu odbijało się na człowieku nie tylko piętnem fizycznym. Każdy potrzebował zwolnić obroty chociaż na parę godzin...lecz jeszcze nie teraz.

Żeby nie było zbyt nudno i spokojnie kolejny nadprogramowy przestój czekał na parterze. Widząc co się wyprawia Igła pokręciła zmęczoną głową. Chris radził sobie coraz lepiej, ale wciąż trzeba było dużo pracy by móc uznać go za lekarza. Mimo to starał się i dziewczyna bardzo to doceniała. Mogła też w końcu z kimś porozmawiać na tematy medyczne, co już samo w sobie stanowiło bardzo miłą odmianę od glanowania, rozwalania frajerów na poboczach oraz innych pokrewnych aktywności, serwowanych jej regularnie przez szeroko pojęty gagnerowy ogół w skondensowanej dawce. Sytuacja na korytarzu zrobiła się bardziej niż groteskowa, Alice czuła się w obowiązku zareagować. Od startu wyplenić złe nawyki, by młody lekarz nie przyswoił ich sobie i nie powielał w przyszłości. Zakorzenione sekwencje odruchów ciężej zmienić i zaprogramować na nowo, dlatego lepiej do razu uczyć się wersji poprawnych. Oszczędność środków.
- Panowie, proszę o spokój i powagę! To nie tor wyścigowy tylko szpital! - podniosła głos i zeskoczyła z ostatnich dwóch stopni, lądując na posadzce korytarza. Spojrzała na towarzystwo mrużąc oczy, lecz zamiast zacząć ich rugać przybrała uprzejmą minę i z godnością ruszyła w ich kierunku - Wszelkie radykalne ingerencje pokroju amputacji, zabiegów operacyjnych bądź czynności wymagających oddziaływania i wprowadzania znaczących modyfikacji bezpośrednio w ciele pacjenta wpierw należy skonsultować ze mną. Chris, podziwiam twój zapał i jestem dumna że tak poważnie podchodzisz do swojej roli, jednak wciąż jeszcze wiele musisz się nauczyć. Po tak drastyczne środki sięgamy tylko i wyłącznie, gdy nie ma już innego rozwiązania. Zawsze wpierw trzeba próbować metod konwencjonalnych… odłóż więc tą piłę z łaski swojej. Obrzęk nie zawsze kończy się zakażeniem Od tego jesteśmy by tak się nie stało, rozumiesz? Po pierwsze nie szkodzić, pamiętaj o tym. Będziesz lekarzem, nie rzeźnikiem - jest diametralna różnica. Pacjenta musisz traktować z szacunkiem, pamiętając że jest człowiekiem i to cierpiącym na dodatek, przez co sam zazwyczaj nie potrafi sobie poradzić. Przychodzi do nas po pomoc, a my mu jej udzielamy, wedle naszej najlepszej wiedzy. Odpowiedzialność za jego zdrowie, bezpieczeństwo, godność, samopoczucie, a także życie spada na nasze barki. Chciałbyś żeby twoja mama skręciła kostkę, a ktoś kto miał ją postawić na nogi...tą nogę jej uciął, kiedy kontuzja zaliczała sie do niegroźnych i dało się obejść bez trwałego uszkodzenia ciała? Dlatego patrz uważnie i zawsze słuchaj tego co poszkodowany mówi. Dzięki wywiadowi idzie o wiele szybciej postawić trafną diagnozę - o to przecież chodzi, prawda? - przystanęła tuż przy swoim pomocniku, marszcząc brwi. Efekt groźnej miny psuł ten drobny szczegół, że aby spojrzeć mu w twarz musiała zadrzeć głowę do góry, ale nic nigdy nie było idealne.

Cała piątka mężczyzn zamarła zaskoczona nagłym pojawieniem się rudowłosej lekarki. Pierwszy odzyskał mowę jej najbardziej zaawansowany medycznie pomocnik.
- No! Tu się nie biega, słyszałeś?! W szpitalu nigdy nie byłeś? - od ręki zareagował słysząc, że główna siła medyczna gangu Guido wsparła logikę jego argumentów. Zdawał się aż promienieć z dumy i satysfakcji gdy mówił do powalonego gościa najwyraźniej nie obytego ze szpitalnymi normami zachowania.

- Znaczy… wkurzył cię? Mamy mu wpierdolić? - spytał jeden ze strażników i ochroniarzy placówki patrząc niepewnie to na lekarkę to na pacjenta. Najwyraźniej nie byli pewni jak zakwalifikować tą jej gadkę o bieganiu, urazach, i czymś w ogóle dla nich nie zrozumiałym. Więc gangerskim zwyczajem chętni byli rozwiązać sprawę po gangersku, mianowicie sklepać źródło kłopotów i zamieszania.

- No właśnie, weź mu coś powiedz! On mi chciał ujebać nogę, głupi skurwiel! - wydarł się interesant i z nową werwą zaczął się szarpać z Tom’em. Tuż nad nimi stała dwójka ochroniarzy nadal niepewna, czy mu spuścić łomot od ręki, czy wziąć za chabety i zrobić to na zewnątrz... a może zawlec gdziekolwiek indziej?

- No ale jak? Traktuję go z szacunkiem. - rzucił nadąsanym tonem Chris wskazując piłą faceta na ziemi. - Obejrzałem mu tą nogę, zobaczyłem obrzęk i zaczerwienienie, no to dla jego dobra chciałem mu amputować tę nogę. I jak mówiłaś o tym zaufaniu i takich tam. Powiedziałem mu to, żeby nie był zdziwiony i nawet go wcześniej nie przypiąłem do łóżka i zobacz jak on się zachowuje. Żadnego respektu i szacunku dla prawdziwego lekarza… - poskarżył się na krnąbrnego pacjenta. Widać z jego perspektywy wyglądało to całkiem inaczej i musiał powstrzymywać się coby nie wykorzystać okazji i nie postąpić zgodnie z miejscową tradycją.

- Tak, a mnie nazwał głupim chujem… - dołożył swoje trzy grosze Tom. Puszczenie zniewagi mimo uszu było bardzo mało gangerskim zachowaniem i przynosiło ujmę na dzielni bo oznaczało bycie mięczakiem. Tyle już z skórzano-ćwiekowanej logiki załapała podczas pobytu tutaj, więc i wiedziała, że chłopakom nie było wcale łatwo tak od ręki zignorować całe życie doświadczeń i nawyków.

- Bo jesteś głupim chujem! Mówię wam, że mnie noga napierdala, a ten mnie łapie a drugi leci z piłą! No kurwa miałem dać sobie ujebać nogę!? - wtrącił powalony facet który też widać miał pretensje i całą listę zażaleń do pracowników medycznego ośrodka.

Igła poczekała aż dwójka sanitariuszy wyłoży swoje zażalenia i przedstawi jej swój punkt widzenia. Kiwała głową, wodząc wzrokiem od Toma do Chrisa i zahaczając przy okazji przelotnie o leżącego. Odchrząknęła żeby oczyścić gardło z drobnych kłaczków.
- Nie trzeba nikogo bić, nie kłopoczcie się panowie. Dziękuję za czujność. Dalej poradzimy sobie bez konieczności uciekania się do środków przymusu bezpośredniego. - zwróciła się wpierw do ochroniarzy, posyłając im ciepły uśmiech. Co prawda widziała ich drugi raz na oczy, ale dobre wrażenie i kultura to podstawa zawierania nowych znajomości. Nie dziwiła jej decyzja o zmianie ochrony akurat wtedy, kiedy już zaczęła przyzwyczajać się do poprzednich rezydentów szpitala. Poprzednią zdążyła polubić, a nawet dać się ograć w karty. Poker - to właśnie ludzie Big Mike’a nauczyli lekarkę podstaw tej jakże pasjonującej, nastawionej na kooperację gry.

-Spokojnie - zwróciła się do przyduszanego pacjenta, a jej głosie pojawiły się zatroskane nuty. Kucnęła tuż obok i dodała - Jestem Alice...albo Brzytewka, mów jak ci wygodnie. Powiesz mi jak ci na imię i co dokładnie się stało z twoją nogą, pozwolisz ją obejrzeć? Zbadam cię, dam leki. Nie trzeba będzie nic ucinać i o ile zastosujesz się do wytycznych za parę dni przejdzie.

- Spider. Mówią na mnie Spider. - burknął w końcu nieco spokojniej gdy się nad nim nachyliła. Tom posłał jej pytające spojrzenie najwyraźniej nie wiedząc czy puścić delikwenta czy nie. Dwaj ludzie Viper też czekali na polecenia wciąż nie wiedząc czy mają spuszczać ten łomot już czy jeszcze nie i czy Brzytewka ma jakieś życzenia co do tego łomotu. Chłopaki w spuszczaniu owego łomotu okazywali się nadzwyczaj elastyczni i kompatybilni co do życzeń klienta i potrzeb sytuacji. W końcu robili to całe życie, mieli masę doświadczenia.

Chris nabrał powietrza i machnąwszy piłą szykował się do dalszego objawienia światu swego niezadowolenia, lecz Savage go ubiegła. Czekał na nią Jednooki, lecz jeśli dałaby podkręcić konflikt istniało prawdopodobieństwo, że nie opuści kliniki jeszcze przez godzinę. Na szczęście miała swoje sposoby na uspokajanie agresywnego towarzystwa.
- Leczenie choroby zależy w głównej mierze od jej przyczyny, amputacja nie jest w tym wypadku wskazana. Tu trzeba działać prewencyjnie, zapobiegawczo. Kończyny amputujemy tylko i wyłącznie w przypadku kiedy jest to absolutnie konieczne, nigdy wcześniej. Staramy się skupić na znalezieniu źródła problemu i rozwiązaniu go. Wykryłeś obrzęk, z tego co zrozumiałam, ale wiesz czemu się pojawił. Widzisz… obrzęk to rodzaj opuchlizny pojawiającej się w obrębie tkanki podskórnej oraz podśluzówkowej, wynikający z nagłego zwiększenia się przepuszczalności naczyń krwionośnych skóry i błon śluzowych. Wydostające się z "dziurawych” naczyń osocze przenikające do przestrzeni międzykomórkowej powoduje powstanie obrzęku. Za jego powstanie odpowiadać mogą bardzo różnorodne mechanizmy. Wymieniamy następujące postacie: alergiczną, pseudoalergiczną, niealergiczną oraz idiopatyczną...znaczy się o niedającej się ustalić przyczynie. Rozpatrzmy wpierw przypadek alergicznej postaci obrzęku, związanej ze zwykłym uczuleniem. Objawy obrzęku pojawiają się w ciągu od kilku minut do dwóch godzin od kontaktu z substancją powodującą uczulenie przykładowo: lekiem, pokarmem, jadem owada, lateksem. Nawet u połowy chorych objawem współistniejącym jest pokrzywka. Zwiększona przepuszczalność naczyń krwionośnych wynika zaś między innymi z nagłego wyrzutu histaminy – substancji chemicznej zawartej w białych krwinkach, mastocytach. Histamina, dostając się do krwi, powoduje rozszerzenie naczyń krwionośnych. Reakcja ta odbywa się za pośrednictwem przeciwciał IgE. Wiadomo jednak, że histamina może być uwalniana z mastocytów bez udziału przeciwciał. Dzieje się tak w przypadku obrzęku naczynioruchowego pojawiającego się po kontakcie z niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi czy środkami kontrastowymi. Najczęstszą przyczyną kłopotów w tej grupie jest aspiryna. Istnieją także postacie obrzęku, które nie mają nic wspólnego z reakcjami uczuleniowymi, a zwiększona przepuszczalność naczyń krwionośnych wynika z całkowicie innych zaburzeń.Wiadomo także, że może on towarzyszyć innym chorobom przewlekłym z kręgu chorób układowych tkanki łącznej, a także nowotworów hematologicznych: białaczek, chłoniaków, szpiczaków. - wzruszyła na koniec ramionami w sposób jaki podpatrzyła o Hektora i Paula gdy mówili o oczywistych oczywistościach. Obróciła się do prawie okulawionego faceta, dając Tom’owi znak aby się z niego podniósł- Bądź proszę tak dobry i pozwól mi rzucić okiem na tą nogę. Wiadomo że diagnozę zawsze najlepiej potwierdzić, a trochę się spieszę.

- Ale wiesz… Jakby co to możemy go stłuc coby nie zostawić śladów… - powiedział niepewnie jeden z ochroniarzy przerywając pierwszy chwilę dłuższej i kłopotliwej ciszy jaką piątka mężczyzn powitała wywód lekarki. Nawet Chris zamilkł i przyglądał się jej z wybitnym brakiem zrozumienia. Mimo, że był najbardziej zaawansowany w sztuce medycznej z nich wszystkich, to o większości tak skomplikowanych rzeczy jakie właśnie wymieniła miał mikre pojęcie. Tymczasem dwaj ochroniarze zdawali się być rozczarowani tym, że nie pozwala im wypełnić obowiązków, przyjemności i hobby w jednym. Z ich punktu widzenia gdyby sklepali i wywalili frajera na zewnątrz problem by zniknął. A tak koleś nadal samym swoim byciem psuł dzień pozostałej czwórce rezydentów szkoły którą Brzytewka uparcie próbowała przerobić na placówkę zdrowia.

Spider odetchnął z ulgą kiedy w końcu obcy facet zlazł mu z klaty. Wzruszył ramionami najwyraźniej dając znak, że dziewczyna może rzucić okiem na jego nogę. Ta zaś faktycznie była obrzęknięta i w niezdrowym kolorze. Centrum punktu zapalnego znajdowało się na łydce. Wyglądało jakby zahaczył nią o pręt albo coś podobnego, wskazywały na to krawędzie zbyt poszarpane jak na eleganckie i ostre ciecie od noża lub podobnie zaostrzonego przedmiotu. Samo w sobie zranienie było niezbyt poważna i nie zagrażało życiu. Sądząc po barwie wciąż tętniącego żywą czerwienią strupa nie mogło powstać dalej niż dobę temu. Gorzej było z tym obrzękiem. Najwyraźniej wdało się zakażenie. Skórka wokół rany nabrzmiała i stała się ciepła w dotyku. Zakażenie nie pasowało do rany bo wyglądało jak sprzed kilku dni. Albo rozwijało się nienaturalnie szybko. Wyczuła zapach świeży zapach środków dezynfekujących. Pewnie jej pomocnicy przemyli i odkazili ranę zanim zdecydowali się na numer z amputacją.

Oglądała kończynę kiwając głową i zagryzając wargę jakby nie mogła się zdecydować czy babrać się w tym osobiście, czy wydać zastępcy garść poleceń. Wybrała to pierwsze.
- Powiedz, opuchlizna przypadkiem nie pojawiła się przed tym jak się zraniłeś? Od jak dawna sie utrzymuje? Miewasz zawroty głowy, widzisz podwójnie? Próbowałeś w tym grzebać samodzielnie...przemyłeś czymś chociaż? Masz inne rany? Chorujesz na coś przewlekle... znaczy bierzesz na coś regularnie leki? - zadawała kolejne pytania ujmując twarz mężczyzny w dłonie. Sprawdziła temperaturę, na razie na czuja bez termometru chcąc zobaczyć czy facet ma chociaż stan podgorączkowy - Piłeś coś, ćpałeś... ale czy zażywałeś podejrzane substancje nie tylko psychoaktywne?

- A jest ktoś kto nie bierze prochów? - odpowiedział pytaniem na pytanie - Przemyłem bimbrem. Wczoraj i jak wstałem. Wczoraj tylko piekło, dziś jak wstałem to wyglądało o tak. - wskazał brodą w kierunku swojej nogi. - No to przyszłem tutaj a ci dwaj od razu kurwa z piłą lecą do mnie! - teraz wskazał stojących nad nimi nadal asystentów lekarki. Dawaj ochroniarze widząc, ze nic tu po nich odeszli powolnym krokiem nieco rozczarowani, że tyle krzyku o nic i jeszcze żadnego glanowania nawet z tego nie ma.
- I nie mam żadnych omamów ani nic nie brałem! Nie biorę jak jestem na robocie. - jak całkiem spora część populacji najwyraźniej nie lubił gadek w tym stylu. Dłonią zaś Alice wyczuła lekko spocone i rozgorączkowane czoło. Ale czy był to efekt bieżącej sytuacji, czy taki już przyszedł to w tej chwili ciężko było jej jednoznacznie określić.

-Na robocie? - podłapała temat - Potrzebuję informacji żeby postawić prawidłową diagnozę. Tak więc: w jakich warunkach przyszło ci ostatnio pracować?

- Chodzę tu i tam… co to ma wspólnego z moją nogą? Spadłem. Podłoga sie zarwała i spadłem. Nadziałem się na jakiś pręt. Bolało ale dało się wytrzymać. Wróciłem do domu. A jak wstałem to wyglądało o tak. - facet zrobił się nagle dziwnie oschły i wręcz nerwowy słysząc pytanie o okoliczności otrzymania rany. Zaczął wodzić spojrzeniem po korytarzu najwyraźniej unikając patrzenia na niewielkiego rudzielca. Miała wrażenie, że zdecydowanie nie ma ochoty się rozwodzić nad tym detalem.

Zamknęła oczy i odliczywszy w myślach do pięciu, ponownie je otworzyła.
- Posłuchaj skarbie, nie wnikam w twoje zobowiązania ani w to czym się na co dzień zajmujesz, dla kogo pracujesz i na czym owa praca polega. Chodzi mi o miejsca w których ostatnio przebywałeś. Możesz odpowiedzieć nawet ogólnikowo, bez wchodzenia w detale. Jeżeli mi nie pomożesz źle się to skończy. Nie chcesz chyba stracić tej nogi, prawda? A stracisz ją nie od piły, tylko przez gangrenę lub tężec. Spałeś w piwnicy, albo gdzieś gdzie jest wilgotno i brudno? Chris, bądź tak miły i przynieś mi z ambulatorium czystą strzykawkę i dwie buteleczki z szafki. Z niebieską i z zieloną naklejką. Tom, skocz z łaski swojej po bandaże i gazy. - zwróciła się do pomocników. Jakiś czas temu darowała sobie umieszczanie na opakowaniach fachowych nazw lub składu danych specyfików, stawiając na oznaczenie łatwe do przyswojenia i zapamiętania. Niebieska butelka zawierała środki przeciwzapalne, zielona morfinę. System był prosty i co najważniejsze działał. Fachową terminologię zamierzała wprowadzić gangerom w odpowiednim czasie.

Jej asystenci oddalili się niezbyt zadowoleni ale jednak i tak raźniej niż para niepocieszonych ochroniarzy. Usłyszała jak Chris skarżącym się tonem mowi do Toma coś w stylu, że już by dawno było po amputacji i mieliby spokój. Dziwnym zbiegiem okoliczności zabrał ze sobą piłę jakby miał nadzieję, ze jednak trafi się okazja do jej użycia albo o zgrozo, żeby przypadkiem Alice nie amputowała nią niczego jak jego nie będzie w pobliżu.

- Nie martw się - wyciągnęła rękę i ścisnęła lekko przedramię rannego - a teraz powiedz jak naprawdę było. To ważne, nie chcę zrobić ci krzywdy. Jestem tu po to żeby ci pomóc. Na tym polega moja rola, jesteś moim pacjentem. Odpowiadam za ciebie. Wszystko co mi powiesz zostaje objęte tajemnicą lekarską i masz moje słowo że zachowam to dla siebie, nie nadużyję twojego zaufania wykorzystując w jakikolwiek sposób. To sprawa miedzy tobą a mną i nikim więcej. - gdzieś na dnie zielonych oczu pojawiło się zmęczenie. Przecież naprawdę nie chciała mu szkodzić, wręcz przeciwnie. Mogła machnąć ręką i pozwolić Chrisowi się nad nim poznęcać, co skończyłoby się u gościa kalectwem, jednak pamiętała słowa przysięgi i działa wedle nich. Mimo oblekającej plecy gangerskiej skorupy.

Spider nadal wyraźnie się wahał co odpowiedzieć.
- Nie no nie spałem w piwnicy, u siebie spałem. No podłoga zawaliła się, pręt jak pręt… czysty nie był… ale przemyłem bimbrem wtedy i po powrocie i jak wstałem… - zaczął chcąc zyskać na czasie przed podjęciem decyzji. Dopiero gdy już słychać było kroki wracających pielęgniarzy zdecydował się powiedzieć cos więcej.
- Byłem w Zakazanej Strefie. - szepnął przestraszonym tonem.
Zakazana Strefa. Niegdyś strefa należąca do Schultz’a ale zamknięta przez niego i to nie dla zabawy. To co tam się działo i lęgło sprawiało, że ten jeden z zakazów Ted’a akceptowała raczej większość populacji Det. Mimo to strefa kryła swoje tajemnice i skarby która nadal wabiły śmiałków. Jedną z niewielu pewnych i potwierdzonych informacji o tym miejscu było jej permanentne skażenie wszelakim biochemicznym świństwem jakie przed wojną i po wojnie wyprodukował człowiek, przemysł oraz natura.

Lekarka drgnęła, jednak udało się jej zachować opanowanie i pocieszajacą minę. Chłopak nieźle się załatwił. Cholera raczyła wiedzieć co przytargał ze sobą do szpitala oraz jak to się skończy dla jego organizmu. Mógł umrzeć, mógł zacząć chorować w sposób który uniemożliwiać będzie trzymanie go razem z resztą społeczeństwa. Dla własnego dobra i dobra najbliższej okolicy nie powinien się przemieszczać, tylko odpoczywać i zbierać siły aby wspomóc organizm w walce z obcymi bakteriami.
-Dziękuję że mi zaufałeś. Wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się. Dostaniesz odpowiednie leki, poleżysz parę dni i ci przejdzie - próbowała głosem przekazać mu tyle otuchy ile tylko była w stanie z siebie wykrzesać. Poczekała aż ciągle nadąsany Chris przekaże jej to po co go wysłała i z marszu przystąpiła do pracy. Założyła rękawiczki, ujęła pierwszą buteleczkę, po czym wbiła igłę w korek.
- Dostaniesz coś na wzmocnienie, przeciwzapalnego i znieczulającego - tłumaczyła najprościej jak potrafiła, ciągnąc za tłoczek i napełniając strzykawkę mętnobiałą cieczą - Dodatkowo podam ci antybiotyk żeby ograniczyć dalszy rozwój infekcji. Przemyjemy ranę, zabandażujemy ją i zgłosisz się pojutrze. Parę tabletek weźmiesz w domu. Popijesz je wodą, będziesz unikał przed najbliższe dwie doby alkoholu. Wyśpisz się, zjesz porządnie i pojutrze z samego rana zgłosisz się bezpośrednio do mnie. Z rana...czyli koło dziesiątej najpóźniej, zrozumiałeś? - zakończyła pytaniem, zabierając się za robienie pierwszego zastrzyku. Pacjent pokiwał głową potwierdzając przyswojenie informacji. Robienie zastrzyku i zakładanie opatrunku poszło już gładko. Niedługo potem chłopak usiadł wreszcie i zaczął naciągać spodnie najwyraźniej zbierając się do domu. Savage raz jeszcze powtórzyła mu co ma robić, kiedy się zgłosić. Dała też swojemu zastępcy kolejny plik zapisanych odręcznie kartek papieru z przykazem że po meczu sprawdzi co z podarowanej ściągawki uczeń zapamięta. Wymieniła jeszcze parę standardowych uprzejmości, zawołała jednego z ludzi Viper. Samochód może i posiadała, lecz dalej przecież nie potrafiła prowadzić…




Alice uwielbiała norę Jednookiego. Przypominała jej jaskinię skarbów gromadzonych przez szalonego pirata tuż przy brzegu morza: niebezpieczną, trudno dostępną, lecz pełną niespodzianek i fascynujących okazów. Zapomniane antyczne artefakty zalegały na półkach, piętrzyły się stosami przy każdej ze ścian. Jeśli człowiek wiedział czego szukać mógł tu znaleźć prawdziwe perły nie tylko wybuchowe. Dobry przykład stanowił miernik laserowy. Dziewczynę zdziwił fakt, że stary saper go nie wziął. Może nie był mu potrzebny? Mimo wszystko nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek szedł na akcję bez niego. Zawsze mawiał, ze profilaktyka nie boli i tu zgadzali się stuprocentowo. Zapomniał? Przez ostatnie zaaferowania “tajnym projektem” mogło wypaść mu z głowy. Zapakowała cudeńko na górę torby, kładąc je z namaszczeniem na złożonych ubraniach. Przeszukała wzrokiem pomieszczenie, lecz prócz tej o banku, innych wiadomości dla siebie nie odnalazła. Wyciągając więc nogi podreptała do warującego w samochodzie Marcusa, tego mniej agresywnego człowieka Viper. I tak się spóźniła, a skoro z nauczycielem mieli lekcję w terenie, szybciej dotrze tam na czterech kółkach niż swoich przykrótkich kopytach. Do banku nie było aż tak daleko, jednak co bryka to bryka. Nie dość, że się siedzi a nie idzie to jeszcze nie trzeba dźwigać tej ciężkiej torby. Przy gabarytach Alice właściwie mało co nie było ciężkie albo wielkie. Poza tym podróż autem była znacznie bardziej “po detroidzkiemu” niż pieszo. Oznaczało też poniekąd stopień ucywilizowania danego człowieka, coś jak dawna różnica pomiędzy jedzeniem sztućcami lub rękami.
Kierowca piczkowozu, jak go nazwali Paul z Hektorem, dojechał do banku o którym mówiła ale gdy byli na miejscu zobaczyli maszynę Jednookiego na drugim końcu ulicy. Podjechali więc tam. Z bliska widzieli jeszcze dwie maszyny i z tuzin ludzi, wszystkich ubranych i przystrojonych na runnerową modłę. Znaczy się swoi. Furgonetka sapera stała nieco na uboczu, dwa pozostałe pojazdy zatrzymano w poprzek drogi a gangerzy znajdowali się od ich strony. Stali i poruszali się nieco niespokojnie, wypatrując czegoś co chyba mogło być po zewnętrznej stronie tej improwizowanej barykady. Łazili z bronią w łapach choć na razie panowała cisza i bezruch.

- O jesteś wreszcie. Nie wzięłaś może mojego dalmierza? Zostawiłem cholernika bo mi wpakowali te wezwanie… - przywitał ją starszy mężczyzna z opaską na oku wskazując kciukiem za plecy na żołnierzy przy samochodach. W przeciwieństwie do nich zdawał się być spokojny i zamiast prawie stałego elementu w wyposażeniu Runnerów w postaci palonego skręta trzymał w ustach wykałaczkę. Mawiał, że palenie dla sapera to wyjątkowo szkodliwy nałóg.

- Ej, Jednooki, długo jeszcze? Chuj wie kiedy oni przyjdą, a jest nas ciut mało. - zawołał jeden z Runnerów. Łącznie było ich pół tuzina z czego większość stała przy samochodach.

Gangerzy wyglądali na w pełni gotowych do odparcia niespodziewanego ataku. Nie wróżyło to dobrze. Musieli opuścić swoją enklawę i teren wpływów, wchodząc na ziemie sporne gdzie rządziło prawo tego, kto miał lepszą broń i lepsze umiejętności w czynieniu bliźnim krzywdy. Czym prędzej więc Alice zaczęła grzebać w przewieszonej przez ramię torbie, ograniczając powitanie do szybkiego kiwnięcia głową każdemu po kolei.
- Jestem, przepraszam za spóźnienie. Wypadło mi coś w szpitalu. Musiałam nadprogramową chwilę tam zostać... tak, mam. Zastanawiałam się właśnie czemu go nie wziąłeś. - wyrzucała z siebie w pośpiechu kolejne słowa, a gdy skończyła wcisnęła saperowi w ręce wspomniane ustrojstwo.
- Jaki jest plan na dziś, w czym mogę ci pomóc?

- O właśnie, tego potrzebowałem! Chodź do tatusia dziecinko. - uśmiechnął się jowialnie starzy już wiekiem facet, kiedy podała mu zapomniany przedmiot. Przestał najwyraźniej dumając swoją flegmatyczną naturą nad jej pytaniem.
- Plan dnia… rozbijamy bank dzisiaj. - rzekł kiwając głową i drapiąc się po brodzie. - No i tę ruderę. - odwrócił się teraz do niej tyłem i wskazał na kilkupiętrową kamienicę.
- A dokładniej to ty wysadzisz. - dodał spokojnie podając jej coś co dotąd trzymał w dłoni. Gdy sięgnęła po kostkę owiniętą w starą gazetę wiedziała od razu co to jest. Plastik. C4. Heksogen. Istniało kilka nazw, od ręki dałaby radę rozrysować jego wzór strukturalny. Póki go nie podłączono można było nim nawet rzucać, podpalony powinien się raczej palić niż wybuchnąć. Powinien. To już wiedziała po poprzednich lekcjach u sapera. Zastanawiająca była jednak ilość. Kostka wydawała się zdumiewająco mała jak na ogrom budynku do wysadzenia. Saper jednak wyszedł wcześniej właśnie z niego, więc pewnie go sobie obejrzał. Najwyraźniej uznał, że taka ilość powinna wystarczyć do tego zadania.

Dziewczyna przełknęła ślinę, ale zaraz się uspokoiła. Dostała nieuzbrojony pakunek, na razie nawet ze swoim pechem nie powinna zrobić krzywdy sobie i okolicy. Teoretycznie…
- Mam sama znaleźć ścianę nośną i pod nią podłożyć ładunek, czy już masz miejsce upatrzone? - spytała, choć w jej głosie ciekawość mieszała się z obawą. Westchnęła i dorzuciła szybko nurtujące ją pytanie - Nie boisz się że coś sknocę i wszystko zawali się nam na łeb, wybuchnie, zacznie płonąć… i to niekoniecznie w tym miejscu które sobie upatrzyliśmy? Druga rzecz: czy teren został zabezpieczony i sprawdzony pod kątem bezpieczeństwa osób postronnych? Ktoś tam może mieszkać, a jak to wysadzimy… - zawiesiła niedopowiedzianą część w powietrzu, patrząc saperowi prosto w pozostałe oko. Każdy miał swoje priorytety, ona także.

- To rudera, nie zawali się sama jak jej nie pomożemy. Pójdę z tobą, ale ty masz porozmieszczać i podłączyć co trzeba. Prztyczek jest w samochodzie. Nie powinno tam nikogo być. Masz tu jeszcze latarkę bo tam w chuj ciemno jest. - podał jej wyjętą gdzieś ze swojego kostiumu z nieskończoną zdawałoby się ilością kieszeni i schowków kątówkę. Wygodną bo można było ją wsadzić w kieszeń czy przyczepić, a świeciła prosto pozostawiając wolne ręce. Sam miał przynajmniej jedna mocowaną do hełmu.

- No rany, Jednooki... ona musi to robić teraz? Nie możesz raz dwa wszystkiego podłączyć, wyjebać to cholerstwo i wracamy do domu? Kiedy indziej się pobawicie dla relaksu, teraz jesteśmy w robocie. Chuj wie kiedy przyjdą ale przyjdą na pewno. Sam wiesz jak wtedy wszystko się jebie. - facet który odezwał się wcześniej znów zaczął mówić i patrzył z wyraźną niechęcią na poczynania pary saperów. Znajdowali się poza swoją strefą - czujne i nerwowe zachowanie było więc zrozumiałe i jak najbardziej na miejscu, tak samo jak niecierpliwość. Mężczyzna rzucił niedopałek skręta i przydeptał go butem rozglądając się przy okazji po okolicznych budynkach by na koniec zerknąć w stronę ustawionych w barykadę samochodów. Jakby na zawołanie ich załoga spięła się jak na komendę, bo dopadli maszyn i wycelowali broń. Najwyraźniej zauważyli coś czego się spodziewali i bardzo im się nie podobało.

Coś tu śmierdziało i to mocniej niż Alice sobie życzyła. Nagła nerwowość i czujność u ludzi z pozoru wiecznie wszystko olewających i podchodzących do życia z radosną beztroską, ścinała krążącą w żyłach krew. Musiało być poważnie, bardzo poważnie...nie powinna marnować czasu na czcze dywagacje, tylko załatwić wszystko od ręki i wrócić do siebie.
- Zróbmy to raz-dwa. - ściskając kostkę Plastiku ruszyła w kierunku zdewastowanej kamienicy. Kiedy odeszli poza zasięg słuchu reszty, obróciła zaniepokojoną twarz ku starszemu mężczyźnie.
-Powiedz proszę... o co chodzi? Kto może przyjechać i dlaczego tyle z tym zachodu i stresu? Chłopakom grozi niebezpieczeństwo? Jesteśmy na terenie… konkurencyjnej organizacji?

- Jesteśmy na niczyim terenie. W Ruinach. Tu zawsze coś, ktoś, jakoś komuś grozi. - odparł spokojnie saper włączając swoja latarkę przy hełmie. Do tego wydobył kolejną i trzymał w lewej ręce. W prawej niósł zwój kabla który ona miała podłączyć gdy już rozłoży co trzeba. W międzyczasie dalmierz zniknął w plecaku. - Gas Drinkers. Przenikają jakoś na obrzeża naszej strefy. Guido kazał się tym zająć. Jak zawalimy tą ruderę zasypie przejście którym wychodzą. To ich powinno zniechęcić. - wyjaśnił flegmatycznie sprawiając wrażenie, że kompletnie się nie przejmuje tym o czym mówi.
- No Brzytewka, zaczynasz. - wskazał zapraszająco na wnętrze budynku. Stali już w głównym wejściu. Na parterze panował półmrok. Widziała też wejście do piwnicy gdzie wyzierała kompletna plama ciemności.

- Kurwa, zaraz tu będą. Hank kazał was pilnować. - wysapał jakiś młody Runner dobiegając do nich z bronią w łapie. Wodził spojrzeniem bardziej po ulicy niż po specach. - Chcecie tam wejść? Kurwa ale ciemno, macie jakąś latarkę? - spytał gdy puścił im żurawia przez ramie krzywiąc się na widok tego co zobaczył. Saper wyjął bez słowa kolejną latarkę, tym razem dość małą.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline