Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2015, 13:35   #24
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Alice zaczepiła swoje źródło światła na kołnierzu kurtki. Niewielka żaróweczka zamrugała, po czym rozjarzyła się z pełną mocą, posyłając przed właścicielkę skoncentrowany snop blasku. Przynajmniej mogła asekurować się rękami podczas balansowania na kawałkach gruzu. Jeszcze tego brakowało żeby złamała nogę w podobnej sytuacji. Już nawet nie ucieszyłaby się z podobnego zdarzenia, mimo że wyłączyłoby ją z konieczności brania udziału w meczu z Huronami. Teraz liczyło się kompletnie co innego - nie mogła przez swoją głupotę narażać innych na zarobienie porcji ołowiu w trzewia. Gas Drinkersi… z tego co zdążyła się dowiedzieć też byli gangiem z tym, że w swoje szeregi werbowali osoby dotknięte przeróżnymi chorobami popromiennymi. Mutantów jak teraz mówiono, ale Igła nie pochwalała rozdzielania na ludzi i nieludzi. Nie pochwalała jeszcze wielu innych zagadnień współczesnego świata, lecz czas ani miejsce nie skłaniały do filozoficznych rozważań.
- Znajdźmy tą ścianę nośną, podłóżmy co trzeba i znikajmy stąd - mruknęła, próbując przebić wzrokiem panujące wewnątrz budynku egipskie ciemności - Jeżeli uszkodzimy podstawę reszta kamienicy runie bez większego problemu. Zasada domina, domku z kart, słabych punktów konstrukcyjnych i je…. ech, tak wiem. Marudzę. - wyszczerzyła się nagle wesoło - Obsadźmy parter...Jednooki, byłeś tu już. Jakieś propozycje, porady, sugestie od czego zacząć? W końcu ty tu jesteś wykwalifikowanym specjalistą, ja się dopiero uczę i z chęcią przyjmę wszelkie rady.

- Dziecino ty tu jesteś dzisiaj od wyburzania, ja tylko podaję ci kabelki. - uśmiechnął się łagodnie. Gdyby nie piracka opaska wyglądałby pewnie jak dobry wujaszek, tylko że w stroju sapera. Weszli do środka i zamilkł. Maszerował dostojnie o krok czy dwa z tyłu. Jeszcze za nim osłaniał ich młodzik z bronią w jednej i latarce w drugiej ręce. On najczęściej zostawał kilka kroków z tyłu, jakby spodziewał się pościgu.

Zdołali obejrzeć chyba z połowę parteru kiedy z zewnątrz dobiegły ich odgłosy walki. Najpierw jedna palba, potem nieregularne wystrzały.
- Spokojnie, mamy czas. Mamy cały czas jaki potrzebujemy. - mruknął uspokajająco Jednooki widząc, że młodzi podopieczni zareagowali nieco nerwowo. Alice znalazła coś co wydawało się jedną ze ścian nośnych, ale jak na jej wiedzę kostka plastiku którą dostała nie wystarczała do naruszenia konstrukcji wystarczająco poważnie, by liczyć na zawalenie budynku.

To nie była robota dla niej, definitywnie i bez dwóch zdań nie nadawała się na podobne zabawy - teraz dotarło to do Savage z całą powagą. Dobiegające z oddali strzały nie pozwalały się skupić, zwracając myśli ku pozostałych na zewnątrz ludziom. Wszyscy czekali narażając swoje życie i zdrowie, podczas gdy ona nie miała pewności co robić. Pośpiech był złym doradcą, Jednooki raz po raz to powtarzał, ale jak zachować spokój w podobnej sytuacji? Puls lekarki przyspieszył, szumem krwi w uszach dając znać że osiąga właśnie górne dopuszczalne granice. Oddech stał sie płytki i urywany. Czuła spływające po karku kropelki potu, blade dłonie ściskające pakunek drgały delikatnie. Chciała jak najszybciej oddalić się z przeklętej ruiny i wrócić w dobrze znane rejony zdewastowanej szkoły, nawet jeśli oznaczałoby to ganianie uzbrojonego w piłę Chrisa po wszystkich piętrach. Rzuciła saperowi zdenerwowane spojrzenie, pokręciła głową i szła dalej. Nie mogła dać plamy, nie gdy wszyscy patrzyli jej na ręce i wciąż testowali. Wystarczająco dołujące były dla niej brak sprawności bojowej, wiedzy mechanicznej i robienie wiecznie za piąte koło u wozu. Element do obrony, zbędny balast i problem sam w sobie. Jeżeli któregoś pięknego dnia miała przekonać gangerów o tym, że nie jest aż tak do końca nieprzydatna, musiała coś w tym kierunku zrobić. Czekanie na cuda od wieków nie przynosiło pożądanych efektów, prócz wyglądania jak idiota. Człowiek sam odpowiadał za swój los, mieszanie w to sił wyższych zahaczało o zbędną spychoterapię, a tego Savage nie trawiła równie mocno co konieczności biegania z karabinem po polu treningowym Strzelnicy.
-Na to chyba mamy za mało materiałów - - wskazała brodą upatrzoną ścianę i szybko podjęła wędrówkę - Szukajmy dalej. Gdzieś musi być odpowiedni punkt.
Miała ochotę głośno protestować, ale zacisnęła usta. Wszystko byłoby do zniesienia gdyby nie obca ciemność. Orientacja w terenie nie zaliczała się do mocnych stron Alice, wzbudzając dziwną pewność, że potrafiłaby się zgubić na zamkniętej, jednokierunkowej ulicy...a co dopiero znaleźć po ciemku punkt krytyczny w ostrzeliwanym budynku.

- Żadna sztuka wysadzić bunkier półtonówką, sztuka wysadzić go półgramówką. - saper pozwolił sobie na jedno ze swoich powiedzonek jakimi często raczył otoczenie, zwłaszcza jak chodziło o coś do wysadzania, czy materiały wybuchowe. Na pewno przecież miał przy sobie lub w samochodzie więcej C4 prócz tego co jej dał na ulicy. Z tej zaś dochodziły nadal odgłosy strzelaniny. Tężały i cichły naprzemiennie, jednak wyglądało na to, że chłopaki na zewnątrz ciągle mają do czego strzelać. Musiało być tych mutasów więcej niż kilka sztuk.

Igła szukała dalej. Wcale nie było tak łatwo. Wewnątrz panował półmrok, co chwila natykali się na jakieś zapuszczone wyposażenie walające się tu i tam począwszy od zagubionych szuflad, po przewrócone szafki i zapadnięte łóżka. Każdy sprzęt mógł skrywać jakieś potworności, a dające nadzieję i otuchę promienie latarek zdawały się dziwnie wąskie i nie świecił tam gdzie sie chciało w danym momencie. Strzelanina za ścianami i świadomość, że za chwilę coś może wpaść i ich rozszarpać również nie pomagała w koncentracji. Zdołali jednak przejść przez cały parter. Już miała całkiem dobrą orientacje w układzie pomieszczeń, niestety chyba coś przegapiła. Znalazła ze dwie ściany które jeśli by się ruszyło to powinny się zapaść i pociągnąć za sobą piętro które runęłoby na parter, a to z kolei powinno nadwyręży konstrukcję na tyle, żeby runęła sama - właśnie tak to powinno być, lecz wciąż wychodziło jej, że powinna mieć więcej plastiku, druga kostkę co najmniej. Bez tego efekt końcowy prawdopodobnie odbiegać będzie od pierwotnych założeń. Widziała, że saper pytająco uniósł brew czekając na jej reakcję. Młody wodził promieniem latareczki po podejrzanych kątach najwyraźniej mając dość przebywania w miejscu gdzie wróg mógł się czaić na każdym kroku. Nie byli w końcu u siebie tylko w Ruinach.

Znowu pokręciła głową i na sztywnych nogach podjęła dalszą wędrówkę. Cała jej niewielka osoba rwała się do ucieczki. Byle dalej od nieprzyjaznego terenu, zagrożenia, strzelanin i niepewności czy kolejny krok nie wpakuje ich prosto w pułapkę. Przeprowadzane raz po raz wyliczenia ciągle mówiły to samo - zadania nie dało się wykonać, nie w tym miejscu...ani w kolejnym. Przez moment do głowy zapukało lekarce że ten test zafundowano jej na specjalne życzenie wyższej władzy: "jak nasz dziwoląg zachowa się w warunkach wysoce niesprzyjających"? Piegowate policzki poczerwieniały i zapiekły jakby ktoś zdzielił ją w twarz. Szczęśliwie w panującym mroku ciężko było to zauważyć reszcie, tyle dobrego.
-Szukamy dalej - przez ściśnięte strachem gardło wydostały się dwa proste słowa. Na więcej nie było co liczyć, nie w takiej chwili. Parter został sprawdzony, można było przeoczyć jakiś gambel ale nie coś tak wielkiego jak ściana. Nie natrafili na żadne niedostępne pomieszczenia mogące kryć uszkodzone elementy murów ułatwiających wybuchową rozbiórkę. Wszelkie drzwi były z reguły otwarte lub ich nie było lub z biegiem czasu utknęły wypaczone czasem i wilgocią w wiecznym zdawałoby się przymknięciu. Zostawała piwnica.

W piwnicy od razu zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie. Półmrok zniknął zastąpiony całkowitą ciemnością. Widać było tylko wąski wycinek tego co oświetlały latarki. Oględziny czy szukanie czegoś w tym miejscu zapowiadały się jeszcze bardziej zniechęcająco. Chłopak który im towarzyszył zaklął ledwo zobaczywszy gdzie muszą wejść. Jedynym nieco pozytywniejszym aspektem zmiany lokacji było wytłumienie odgłosów walki przez mury i ziemię bowiem teraz zdawały się dobiegać jakby nagle oddaliły się od nich znacznie. Wąskie światła latarek odbijały się od wody która zbierała się na podłodze od niewiadomo jak dawna. Chlupotała z lekka przy każdym kroku mimo że nie głębokością nie odbiegała od standardowej kałuży. Kątówki wyłaniały kolejne fragmenty ścian, korytarzy i piwnic, zasyfione wszystkim czym się dało przez ostatnie dwie dekady: od spray’ów, maźnięć pędzlem, oczadzeń od dymu, odstrzelonych kawałków murów aż po jakieś krwisto - brunatne plamy prawie na pewno organicznego pochodzenia. Do tego dominował wszelaki grzyb, mech... gdzieniegdzie nawet kępki cherlawej, bladej trawy. Lekarka miała wrażenie, że błądzą niewiarygodnie długo, a podziemia są niesamowicie wielkie. Choć to musiało być subiektywne wrażenie wywoływanie stresem i napięciem.

Dziurę znalazła balansując już na skraju paniki. Najpierw zorientowała się, że nie ma ściany - strumień jasności lizał gruzy i osuwiska ale w tak zrujnowanym budynku nie wyróżniały się one niczym szczególnym, zwłaszcza jak widziało sie tylko ich fragment. Zatrzymała i oświetliła obszar sunąc promieniem po hałdach okazało się, że musiały się zawalić czy może ktoś kiedyś rozwalił cały ciąg piwnic. W tym jedną ze ścian nośnych. Na przeciwko, po drugiej stronie, znalazła jedną ścianę nośną. Do jej wysadzenia już ta jedna kostka powinna wystarczyć. Zawali się jedna, druga wyparowała, pójdzie tak samo jak to planowała wyżej. Właściwie gdyby założyła ładunek na piętrze też by się zawaliło. Wówczas byłby to fart, a tak obejrzała całość terenu i zdobyła pewność. Zostawało uzbroić paczkę i ją podłączyć. Wielki kamień ciążący na dnie serca Igły drgnął i przesunął się w dół ku żołądkowi, by tam zostać strawiony przez kwas solny i enzymy zajmujące się na co dzień rozkładaniem ciężkostrawnych pokarmów. Tak, to wyglądało dobrze. Poprawnie. Właśnie tego szukała. Raz jeszcze przeliczyła w głowie ilość C4 i w końcu pokiwała rudą łepetyną z satysfakcją. Byle tylko wszystko umocować poprawnie i nie nadziać się na nic, co mieszkało w głębi rozpadliny. Skoro Gas Drinkers'i przedostawali się pod granicę strefy podziemiami, bardzo prawdopodobne iż wykopywali się właśnie stąd. Dziewczyna modliła się w duchu, by żaden z nich nie pojawił się w najbliższym sąsiedztwie eksplozji. Nie miała pewności czy przez przypadek kogoś nie zabije - ta myśl ciążyła jej bardziej od panującej dookoła ciemności, presji czasu i dalekich huków karabinów.
- Tu jest dobrze. - szepnęła do sapera po czym dodała odrobinę głośniej -Możemy nie być tu sami, będę zobowiązana jeśli przypilnujecie moich pleców. Postaram się uzbroić ładunek jak najszybciej. - skończywszy mówić dotarło do niej jak niedorzecznie to zabrzmiało. Ona... lekarz... miała uzbrajać C4 i wysadzić coś w powietrze. Paranoja…
Z drugiej strony, gdzieś w głębi z głębi duszy wypełzały macki radosnego oczekiwania. Czy się uda, czy naprawdę zaraz zrówna z ziemią tony cegieł, prętów zbrojeniowych i betonu? Wizja kusiła na swój pokręcony sposób i działała na wyobraźnię do tego stopnia, że piegowate oblicze ozdobił promienny uśmiech, a zielone oczy zalśniły podnieceniem.

Saper delikatnie uśmiechnął się i lekko skinął głową. Ona ruszyła uzbrojona w kostkę plastelinopodobnej masy która w tej chwili mogła co najwyżej lekko zaboleć jeśli by się nią w kogoś rzuciło. Ot, kawałek szarawego ciasta. Tylko zapach z bliska miał całkiem inny, ale kto z daleka poczułby zapach? Mocowała właśnie swoją plastelinkę do ściany wpychając ją gdzie trzeba celem zoptymalizowania efektu wybuchu jak to mawiał jej jednooki nauczyciel, kiedy z góry dobiegły ich jakieś krzyki. Cała trójka spojrzała w tamtą stronę ale widzieli tylko pusty korytarz.

- To Hank, sprawdzę czego chce! - krzyknął krótko młody i pobiegł rozchlapując wodę w rytm swoich kroków. Widzieli jeszcze oddalający się promień latarki. Alice wróciła do przerwanej czynności, kończąc podpinać bombę jak należy. To była raczej ta prostsza część roboty i najmniej ryzykowna. Teraz jednak Jednooki podał jej trzymany dotąd zwój drutu jaki miała podpiąć. Właściwie też prosta sprawa raczej lecz świadomość, że od tego momentu jeden nawet przypadkowy impuls elektryczny może wzbudzić ładunek do intensywnego choć diablo krótkiego życia, działała na bardzo wielu adeptów sztuki saperskiej bardzo deprymująco.

Miała już w ręku końcówkę druta gdy wrócił młody. Właściwie nie wrócił zbiegł tylko po schodach na dół i darł się już w biegu.
- Kurwaaa! Spierdalamy! Przedarli się! Są już w środku! Są w budynku! Wypierdalamy stamtąd! - darł się biegnąc w ich stronę, a odgłosy strzelaniny faktycznie jakby się przybliżyły. Prawie w tym samym momencie usłyszeli trzask łamanego drewna i odgłos jakby coś ciężkiego wpadło w wodę. Taką jak mieli pod nogami.

- Spokojnie. Podłącz kabel. - mruknął swoim flegmatycznym tonem saper. Usłyszała jednak kliknięcie odpinanej kaburę i klekot odbezpieczanej broni.

Wszyscy tu zginiemy. - przebiegło Igle przez znerwicowaną łepetynę i nie było to pocieszające. Na dobrą sprawę jej nauka praktyczna mogła właśnie dobiegać końca, podobnie jak plany, marzenia, założenia, cele i życie ogólnie. Słysząc krzyki gangera prawie poderwała się do biegu, ale i tak zdawała sobie sprawę że na tych krótkich nogach, z całkowitym brakiem orientacji w terenie, czy choćby bez przeszkolenia wojskowego jej szanse na wydostanie się z budynku w jednym kawałku są bardziej niż marne. Trening na Strzelnicy dało się zaliczyć jako zabawę - męczącą, przyprawiającą o czarną melancholię i rozważania na temat własnej osoby, ale zabawę. Nie żywy, szczerzący groźnie metalowe kły, otwarty konflikt w którym znajdowali się teraz. Jednooki zaś swoim zwyczajem wydawała się mieć gardłowość problemu w bardzo głębokim poważaniu. Nie tracił nic ze standardowej maniery człowieka który na wszystko ma czas... może w tym tkwił klucz do sukcesu? Skupić się na własnej robocie, odstawiając na bok czynniki na które nie miało się wpływu. W zespole każdy miał swoje zadanie - to właśnie Taylor próbował lekarce wbić do rudego łba przez ostatni tydzień...i do diabła z tym co nie wchodziło w zakres kompetencji danego członka grupy.
Spokojnie… pilnuj swojej roboty. Nic nerwowo. Na resztę i tak nie masz wpływu - wałkowała raz po raz, skupiając się na pracy rąk. Taka była jej rola, tylko to się liczyło. Jeśli mieli zostawić tu kości i tak je zostawią, lecz przynajmniej Savage przejdzie na drugą stronę tęczy z poczuciem dobrze wykonanej roboty
-Dużo masz jeszcze heksogenu? - spytała cicho nie odwracając się od uzbrajanej bomby, chcąc zająć mózg czymś konkretnym i z ciekawości pośrednio.

- Wystarczająco coby z całej tej ulicy został jeden, cholerny lej. - rzekł odwracając się do niej plecami, w kierunku ich nadbiegającej jednoosobowej eskorty i z której doszedł podejrzany hałas. W tym czasie Alice zdołała umocować drut w plastiku podpinając go pod detonator wedle wcześniejszych słów sapera znajdujący się w jego samochodzie. Teraz ona musiała trzymać zwój drutu i rozwijać go delikatnie aby nie wyrwać końcówki z wybuchowej plasteliny, bo cała robota poszłaby na marne. Mogli już wracać na górę. Szła za saperem, chłopak z eskorty też był już blisko.

- Zjeżdżajcie na górę, będę was osłaniał! - krzyknął, jednak ich nieproszony gość miał widać własny pomysł na tak prędko umykających mu gospodarzy. W wąskim promieniu latarki lekarki saper po prostu zniknął zmieciony przez ciemną smugę. Światełko na jego hełmie zatoczyło łuk i teraz oświetlało rozchlapywaną wodę. Do medyczki doszedł też wściekły, zwierzęcy warkot i smród sierści nasyconej piżmem, chemikaliami, brudem i świeżą krwią. Bydle musiało skoczyć z ciemności na Jednookiego i przywaliło go swoim cielskiem. Tak sądziła na słuch, gdyż w pierwszej chwili niewiele widziała. Atak był tak nagły i niespodziewany, ganger nawet nie zdążył wystrzelić ze swojej broni.




Walka zaczęła się jak zwykle: szybko i niespodziewanie. Trzask i chlupot jaki przed chwilą usłyszeli nagle przemienił się w agresywnego bydlaka który wyłonił się z mroku, obierając pierwszy cel jaki mu się nawinął. W tym wypadku było to starszawy saper. Na nic zdała mu się trzymana broń, gdyż przeciwnik powalił go i przygniótł swoim ciężarem wyjąc przy tym opętańczo niczym szalone zwierzę, a nie człowiek. Przywalony człowiek prawie od razu zawtórował mu boleśnie. Alice nie czekała na młodego żołnierza Runnerów. Próbowała zepchnąć stwora z Jednookiego, jednak w skaczącym świetle latarki widziała głównie jego wierzgając, okryte strzępami łachmanów plecy. Zarówno napastnik i ofiara siłowali się w śmiertelnym zwarciu - to też nie ułatwiało jej zadania. Jednak udało się chwycić te śmierdzące, brudne ubranie. Teraz musiała go odrzucić czy zwalić, co wydawało się karkołomnym dla niej zajęciem. Wyczuwała już charakterystyczne dźgające ruchy mutanta próbującego najwyraźniej dźgnąć sapera jakimś nożem. Dopadł ich eskorciarz, zaatakował kolbą nie mając czasu zmienić broni. Tłukł nią mutanta usiłując go trafić. Coś musiało się przebić bo raz i drugi śmierdziel jęknął boleśnie, lecz napędzany żądzą krwi i walki nie puszczał pierwszej ofiary. Wszyscy rozchlapywali brudną, zimną wodę zalęgającą na podłodze piwnicy, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Runnersów była trójka, przeciwnik jeden, warunki walki ciężkie. Prawie nic nie było widać, promienie latarek równie często oświetlały wroga, oślepiały ich nawzajem lub bez sensu puszczały zygzaki po brudnej ścianie i wodzie. Walka przypominała chaos w którym każdy rozpaczliwie usiłował zrobić swoje. Jednooki przygnieciony ciężarem, dźgany bezlitośnie ostrzem nadal usiłował się odepchnąć, wyślizgać, lub chociaż zablokować cios. Lekarka schwytała co prawda przeciwnika ale żywy, wierzgający ciężar to nie była jakaś torba do przerzucenia o czym świadczył krwawiący nos i rozbite wargi, gdy za którymś razem przypadkowo dostała czymś po twarzy. Ale nie puściła. Chłopak walił swoją bronią raz trafiając w cel, a raz jedynie w ciemność tuż obok niego. Sam łachmaniarz wił się rozpaczliwie usiłując dobić powaloną ofiarę i nie dać się zatrzymać wysiłkom pozostałej dwójki.

Jednak był sam a ich była trójka. Alice poczuła jak mutas pchnięty przez sapera, uderzony przez żołnierza zachwiał się i wówczas uległ nawet jej wątłym ramionom. Udało się wreszcie zwalić go i wyzwolić sapera. Wówczas śmierdziel ruszył od razu na nią i w wąskim promieniu latarki jego odziana w łachmany ręka z jakimś pobłyskiem metalu tylko jej śmignęła, a ona poczuła uderzenie. Sapnęła głucho, zielone oczy zrobiły się wyjątkowo wielkie. Obce ciało zagłębiło się w miękką tkankę brzucha, na parę dobrych sekund oślepiając ostrym bólem promieniującym z prawego boku.
Dźgnął ją! Ale żeby to zrobić musiał odwrócić się tyłem do żołnierza co wystawiło go na jego atak. Ten odepchnął go od niej posyłając go gdzieś w ciemność. W wąskim świetle latarki widziała, że saper ciężko trzymał sie za brzuch. Mimo to zdołał już wstać na własne nogi.

- Spierdalajcie! Będę was osłaniał! Brzytewka, zabierz Jednookiego! - wydarł się chłopak. Jako jedyny z ich trójki nie wyglądał na rannego i miał broń w ręku. Z ciemności dobiegł ich warkot i chlupot kroków najwyraźniej wróg nadal żył i był w stanie chodzić.

Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Stanęła chwiejnie na nogach, a wytworzona w reakcji obronnej organizmu adrenalina wyostrzyła jej zmysły do nieznośnego poziomu. Widziała wyraźniej detale wyławiane z mroku przez uwieszoną na kurtce kątówkę. Łapiąc po drodze zwój drutu podbiegła do rannego sapera i przełożywszy jego ramię przez swoje barki, pociągnęła go za sobą.
- Oprzyj się na mnie, będzie ci łatwiej - poprosiła pospiesznie, próbując zignorować cieknącą po brzuchu stróżkę krwi. Jeszcze stała, znaczy żaden żywotny organ nie oberwał, inaczej już by się wykrwawiała. Z drugiej strony wyzwolona podczas starcia adrenalina łagodziła część bólu, dając ciału szansę na wydostanie się z niebezpiecznego terenu. Uczucie to było złudne i niebezpieczne. Ból był naturalnym mechanizmem obronnym, wskazywał że coś nie gra i które konkretnie miejsce potrzebuje opatrzenia… o tym jednak przyjdzie jej myśleć gdy znajdą się bezpiecznie poza piwnicą - Trzymaj się mnie i uciskaj brzuch. To ograniczy krwawienie do minimum. Spokojnie, nic ci nie będzie - nawijała do towarzysza ciągnąc go w stronę wyjścia. Musiał sam się jej trzymać, jako że ręce zajęte miała szpulą stalowej linki.

- Spierdalajcie! - wrzasnął wyraźnie zdenerwowany młodzik wodząc pożyczoną latareczką po korytarzu. Mutas był tuż za rogiem, złapać w wąski promień latarki było go cholernie trudno. Słychać było tylko jego charczenie, złośliwy chichot i chlupot rozchlapywanej wody pod jego nogami. Saper w międzyczasie wydobył nóż. Razem rzucili się biegiem w kierunku zbawczej plamy światła wpadającego z klatki schodowej. Zdawało się, że jest niemożebnie daleko, choć przecież nie mogło znajdować się dalej niż tuzin czy dwa kroków od nich. Przecież to kamienica, nie jakaś fabryka. Wciąż jednak zdawało się, że w ostatniej chwili coś im przeszkodzi się wydostać.

Młodego słyszeli jak z początku ruszył zaraz za nimi, niestety obszarpaniec zwęszył okazję do ataku więc by nie wystawiać na cel bezbronnych pleców zatrzymał się.
- O kurwa jeszcze jeden! - wrzasnął nagle ze strachem i zaraz dobiegła ich seria z broni. W wąskim korytarzu piwnicy kanonada ogłuszała. W międzyczasie lekarz i saper dobiegli do klatki schodowej. Już widzieli światło dzienne na górze i teraz ten parterowy półmrok zdawał się być środkiem dnia i to pogodnego. Kanonada za nimi ustała ale światełko latarki młodego latało opętańczo na wszystkie strony gdy najwyraźniej zakręciło karuzelę na podłodze. Dobiegły ich rozpaczliwe stęknięcia z wysiłku człowieka i jakieś sapanie niczym wielkiego zwierza. I szczek uderzającego o metal, metalu. Młody był najwyraźniej w starciu i nie mógł podążyć za nimi. Byli już na tyle blisko ulicy, że ponownie słyszeli strzały z ulicy. Tam walka również wciąż musiała trwać. Nie było bezpiecznego miejsca. Dokładnie tak jak ją zawsze ostrzegano przed tymi Ruinami.

Jedno wiedziała na pewno - nie mogli go zostawić na pastwę losu. Swoich się nie zostawiało, a tym bardziej nie skazywało na śmierć poprzez rozszarpanie przez… no właśnie. Jakim cudem ludzki materiał genetyczny zdegenerował się do tego stopnia i to w tak krótkim czasie? Przecież na to potrzeba było paru pokoleń. Albo wojny atomowej wraz z jej wszelkimi następstwami takimi jak skażenie, radiacja i opady toksycznego deszczu. Drinkersi posługiwali się narzędziami, prymitywnymi ale zawsze, przejawiali inteligencję na tyle wysoką by działać efektywnie wobec lepiej wyposażonego przeciwnika, lecz to drugie potrafiły i zwierzęta. Ewolucja, przystosowanie do nowych, śmiercionośnych warunków. Adaptacja przy niesprzyjających okolicznościach przyrody - cała masa rozważań na potem. Teraz musieli działać.
-Jak nie wypali to wracamy. Nie zostawię go! - spojrzała na faceta bez oka i sięgnęła do kieszeni kurtki szukając znajomej kuli granatu. Dostała go od przy pierwszej lekcji żeby przyzwyczaić się do obecności broni w swoim najbliższym otoczeniu. Co prawda “jej bombka” nie wybuchała i robiła raczej za atrapę, lecz liczył się efekt psychologiczny. Granaty wybuchają, zabijają. Coś takiego powinien pojąć nawet ktoś o ilorazie inteligencji szympansa, szczególnie jeśli wychował się w Ruinach i cyklicznie stykał z formacjami używającymi materiałów wybuchowych. Plan nie należał do górnolotnych, ale w tej chwili nie liczyła się logika. Mógł zadziałać albo i nie, zależy ile z ludzkiego rozsądku skażeni gangerzy posiadali w swoich czaszkach.

- E tam, to rzuć! - wysapał zziajany saper zdecydowanie nie nawykły do takich szaleństw i upodobań jakie miało młodsze pokolenie Runnerów. Widząc, że sięga do kieszeni wydobył skądeś własną zabawkę. Dobiegł ich bolesny okrzyk walczącego chłopaka zwiastujący, że pewnie oberwał i to porządnie. Zawleczka i łyżka a potem ruch ramieniem. Jeszcze nigdy nie zdawało jej się, że tak proste czynności mogą trwać tyle czasu.

- Granat! - krzyknęła ostrzegawczo, pojemnik poszybował korytarzem prawie od razu znikając z pola widzenia. Usłyszała jeszcze jak odbija się od ściany czy sufitu, młody znów wrzasnął. Dobiegło ją jakieś szamotanie i rozchlapywanie wody połączone z odgłosami zdyszanych, żywych istot z których jedna koniecznie chciała uśmiercić drugą. Ale znikł dźwięk metalicznych uderzeń, po chwili w ciemności nastąpiła eksplozja. Zdumiewająco cicha jak na granat. Rozległ się syk i zespolony z tym odgłos kaszlnięć i charkotu. Potem kroki. Chybotliwe, niepewne kroki dobiegające z ciemności w towarzystwie tego kaszlu. Jednooki stał razem z nią na dole schodów i też czekał na to co się wyłoni z ich wyłoni z promieni ich latarek. Człowiek czy mutant. Po ciemku i po wybuchu pojemnika z gazem na słuch obaj mogli wydawać podobne dźwięki. Pod wpływem drażniącego działania gazu nawet w dzień można było iść jak ślepy paralityk, gdy się nic nie widziało a żarło i piekło niemiłosiernie.
- Nie upuść drutu. Trzeba to wysadzić. - wysapał saper oparty o róg korytarza stopniowo unosząc w kierunku korytarza z jakiego przybyli ramię z wyciągniętym nożem. Drugą wciąż kurczowo trzymał sie za brzuch w który najwyraźniej oberwał.

Z nerwów żółć podeszła lekarce do gardła. Przełknęła gorzko-palącą ślinę i pokiwała energicznie głową dając saperowi znak, że zrozumiała i polecenie wykona bez szemrania. Stała w miejscu, a kolejne sekundy wlokły się niemiłosiernie, zupełnie inaczej niż zazwyczaj kiedy to uciekały dziewczynie niewiadomo kiedy, zmieniając się w minuty i godziny których ciągle miała za mało.
- Ozwij się - powiedziała zgodnie z gangerowym zwyczajem, podpatrzonym jeszcze w Cheb. Pamiętała swoje zagubienie kiedy w postrzelanym kościele Taylor kazał się jej “ozwać” a ona nie miała pojęcia jakiego zwrotu użyć. Na szczęście miała u boku parę kawalarzy.

To co się zbliżało nie zareagowało na jej słowa. Dalej słyszała odgłosy kasłania bliskie wymiotom i chwiejne kroki. Zdawałoby się, że niepewność trwa wiecznie. Obie latarki złowiły chwiejny ruch. To był ten chłopak. Człapał powoli po omacku najwyraźniej oślepiony działaniem gazu które było tak silne, że jedyną sprawna ręką przyciskał kurczowo do twarzy. Drugą na pewno miał nie sprawną bo zwisała mu bezwładnie wzdłuż tułowia. Jego broń majtała mu się na rzemieniu wokół bioder. Szorował barkiem wzdłuż brudnej i chropawej ściany próbując utrzymać kierunek po omacku. Całą sylwetkę miał zgięta od gazu, kiedy to człowiekowi nierzadko zbierało na wymioty pod tak silnym stężeniem chemikaliów. To coś też tam wciąż gdzieś było. Teraz gdy sytuacja się nieco rozjaśniła nadal z ciemności dochodziły jakieś posapywania i jęki których widoczny chłopak już nie mógł wydawać. Najwyraźniej gaz na przeciwnika również podziałał choć oczywiście nie mógł go na stałe wyeliminować z walki.

-Masz i przygotuj manierkę z wodą - rzuciła do starszego mężczyzny wciskając mu zwój drutu. Młody znajdował się za daleko od nich, a zbyt blisko przeciwnika. Sam, oślepiony i ranny narażał się na atak w plecy w każdej chwili. Jednooki był saperem, Alice zaś lekarzem - każde miało swoje priorytety i nawet nauka nowego fachu tego nie zmieniała. Rzuciła się pędem na spotkanie kulejącego chłopaka, owijając szalik wokół ust i nosa. Oczy co najwyżej mogła zmrużyć.

Znów miała wrażenie, że czas zakrzywia swój bieg i tempo. W miarę jak się zbliżała widziała gangera co raz wyraźniej. Pomagał jej zwłaszcza w miarę nieruchomy promień światła sapera bo jej przyczepiona do piersi latarka skakała na wszystkie strony w rytm kroków. Była prawie pewna, że chłopak ja usłyszał bo zatrzymał się i chyba usiłował coś dojrzeć przez praktycznie ślepe powieki. Gaz już tutaj zaczynał działać bo też od razu poczuła łzawienie i pieczenie oczu, musiała odruchowo szybko mrugać powiekami. Złapała go pod ramię i razem zaczęli kuśtykać w stronę światełka jakie im dawał czekający na nich saper. Nieduża rudowłosa kobieta dźwigająca pod ramię zgiętego, okaleczonego i oślepionego mężczyznę z rozchlapywaną przy każdym kroku brudną wodą na podłodze. Dopadli do rogu gdzie wspomogły ją w wysiłkach ramiona rannego sapera. Zginając się we trójkę z chłopakiem w środku zaczęli wspinaczkę po schodach. Ta okazała się niebywale trudna bo mimo pospiechu potykali się co chwila. Wypadli na większą, płaska przestrzeń holu. Już widzieli światła dnia w oknach które zdawały się jasne jak w promienny poranek. Słyszeli też odgłosy nadal trwającej walki.

- O kurwa! - wrzasnął ten facet co wcześniej tak ponaglał Jednookiego do pośpiechu. Akurat przeładowywał magazynek przy jego furgonetce, więc stał zwrócony w stronę z której wyszli. Od razu podbiegł, wziął od nich chłopaka i pociągnął do auta.- Wsiadajcie do środka, ja poprowadzę! Spierdalamy stąd! -

Saper i lekarka uwolnieni od ciężaru prawie bezwładnego młodziana mogli poruszać sie samodzielnie. Widzieli, że reszta gangerów nadal kitra się za samochodami i strzela do przemykających tu i tam sylwetek. Te odpowiadały wrzaskiem, wojennym zawodzeniem i ciskanymi przedmiotami. Savage widziała kilka leżących na ulicy w kałużach krwi sylwetek w łachmanach. Walka trwała nadal i chyba tylko uzbrojenie w broń palną tej bardziej cywilizowanej strony zdawało się zachowywać chwiejną równowagę. Dzikusów i mutasów było zdecydowanie więcej, a przy tak małej liczbie obrońców utrata każdego mogła przeważyć szalę na ich niekorzyść.

- Nie! Musimy to wysadzić! Inaczej wszystko na marne! - Saper zaprotestował całkiem głośno i stanowczo. - Brzytewka. Podłączaj. Dzisiaj ty wysadzasz. Mówiłem ci. Masz co potrzeba. I módl się by te skurwysyny na dole nie przerwały kabla. - wyspał zmęczony saper opierając się ciężko o ścianę furgonu. Wskazał na jedną z ław do siedzenia, gdzie leżało małe pudełeczko. Detonator. Potrzeba było jeszcze chwilę by podpiąć druty. Potem lekki ruch gałką i będzie wielkie bum. Jeśli faktycznie kabel pozostał cały. W pełnym świetle starszy ganger wyglądał fatalnie, krwawił z rany na brzuchu i z nogi. Pewnie dlatego miał takie problemy z poruszaniem się i dźwiganiem młodego.

- Nosz kurrrwaaa! - zaklął Hank aż się obracając prawie w miejscu z uwieszonym na szyi balastem. Najwyraźniej decyzja sapera zaskoczyła go. - No chuj, to i tak trzeba spierdalać! Róbcie co trzeba bo nas tu kurwa zeżrą żywcem! - rzucił do nich i otworzył drzwi od szoferki po stronie pasażera i wcisnął na nie bezwładne ciało.
- Odwrót! Zwijajcie się! My to wysadzimy skurwysynów! Odwrót kurwa! - wydarł się przebiegając przed przód pojazdu do pozostałych sił eskorty. Sam wsiadł na miejsce kierowcy i zaczął odpalać brykę. Tamci zaś zrobili to samo u siebie. Moment później maszyny warknęły i z rykiem przejechały obok odpalonej ale wciąż stojącej furgonetki. Zostali sami. Triumfująca horda skierowała swój gniew i ciskane przedmioty ku ostatniemu z pojazdów Runnerów. Słyszeli jak o blachę odbijają się jakieś przedmioty. Alice czuła, jak zaczynają się jej działać to na nerwy i zdecydowanie nie jest to atmosfera sprzyjająca pierwszemu, poważnemu uzbrajaniu ładunku wybuchowego zdolnego wysadzić kamienice w powietrze. Na domiar złego ich zastępczy kierowca jeszcze zaczął strzelać przez okno, a z kroku czy dwóch w zamkniętej puszcze brzmiało to ogłuszająco.

Pośpiech, stres, niesprzyjające warunki i dwóch rannych czekających na pomoc medyczną. Swojej rany nie liczyła, choć ciepła czerwona plama na lekarskim uniformie w większej mierze należała do niej samej. Miała inne zadanie niż użalanie się nad sobą, akurat w tym zestawieniu znajdowała się na szarym końcu, gdzieś w ogonku listy ważności.
-Przyłóż to do brzucha i przyciśnij zaraz się tobą zajmę - rzuciła Jednookiemu szalik, zaczynając walkę z kablami. Niepewność wwiercała się rozgrzanym prętem w rudą czaszkę zaraz za lewym uchem, swoje trzy grosze dokładał Hank i jego rzygająca ołowiem broń. Co jeśli coś spieprzyła, właśnie coś spieprzpa albo zaraz spieprzy? Całe szaleństwo okaże się niczym więcej poza zbędną fatygą, na dodatek zmarnują zapasy c4, o ludzkim cierpieniu i niepotrzebnym bólu nie wspominając

- Spokojnie. To stary bankowóz. Ale nie możemy zamknąć drzwi. - wymruczał saper i wskazał głową na tyle, otwarte wrota furgonetki. Faktycznie nawet jakby zamknęli to by przycięli kable. Tak samo jakby ruszyli od razu jak chciał Hank.

- Kurwa! - Ten właśnie zaklął i wściekle rzucił najwyraźniej pustą klamka o przednia szybę, gdzie odbiła się i spadła znikając pomiędzy siedzeniami szoferki. Szef eskorty nie tracił jednak czasu i z zawieszki przy dachu chwycił jakąś strzelbę i po chwili z niej zaczął strzelać. Z tyłu również nie było lepiej. Saper stęknął i sięgnął z półki kolejny pistolet. Drugą rękę miał całą upaćkaną we własnej krwi, przeciekającej mu między palcami. Krwawienie nie wyglądało na zagrażające życiu, ale jednak krwawiło nadal. Tak samo jak i jej trafienie. Gdzieś w oddali huknęły kolejne strzały. Widziała jak te dwa pojazdy z ich eskorty zatrzymały się gdzieś w połowie ulicy znów tworząc barykadę. Runnerzy zza nich najwyraźniej wznowili ostrzał. Ale ona miała swoja robotę.

Drut już był. Teraz szybko nożyk i zedrzeć końcówki izolacji by odsłonić goły przewód. Prościzna. Pod warunkiem, że nie robiło się tego w takich warunkach jakie ona miała. Jednooki wystrzelił tak blisko, że na siatkówce oka zakodował jej się odblask wystrzału i prawie od razu poczuła chemiczną woń spalonego prochu. Zaraz potem strzelił ponownie i jeszcze raz, a sylwetka z siekierą która się do nich zbliżała się w ekspresowym tempie przewaliła się wreszcie po którymś strzale.

Teraz jeszcze poluzować nakrętki i zawinąć odkryty drut o śrubę. Potem przykręcić by nie wypadł. I już. Teraz wziąć drugi kawałek drutu i…

Nagły huk metalu o metal rozległ się nie dalej niż metr od niej a na nadprożu pojawiła się włochata, zielonkawa łapa z siekierą. Zaraz potem pojawił się zakrwawiony łeb z wyszczerzonymi, zdegenerowanymi zębami. Pistolet huknął szybko dwa razy i twarz Alice opryskała gorąca galaretowata maź.

Zawinąć drugi drut i przykręcić. Właściwie jak wszystko zrobiła dobrze to gotowe. Szybko przekręcić gałkę i gdzieś od z boku dobiegło ich głuche huknięcie zagłuszające wszystko.

- No wreszcie! Spierdalamyy! - wydarł się Hank. Prawie od razu furgon zgrzytnął i ruszył z impetem od razu wchodząc w wiraż nawet nie dając czasu zamknąć im tylnych drzwi. Musiał w końcu zawrócić do swoich by budynek nie odgrodził ich po niewłaściwej stronie granicy. To dało im moment i okazję zobaczyć co się działo dalej bo budynek który ostatnio wizytowali był przez tą chwilę naprzeciw nich. Dochodziło z niego juz tylko echo eksplozji. Budziło się również inne, niezwykle krótkotrwale ale jednak jakże widowiskowe życie budynku. Dymu po pierwszej eksplozji prawie nie było widać, ognia nie widziała w ogóle. Ale widziała ruch. Najpierw powoli coś poruszyło się w ścianach, potem co raz więcej aż w końcu cały parter poruszył się w dół a ściany zaczęły tracić spoistość, łamać się na mniejsze fragmenty które z trzaskiem i łoskotem zaczęły opadać i znikać w świeżo wzbudzonej chmurz pyłu. Całość zaczęła się zsuwać w dół i znikać z pola widzenia w chmurze drobin zbliżającej się do nich błyskawicznie. aż w końcu jej czoło wpadło przez otwarte wnętrze pojazdu pochłaniając go i od wewnątrz i od zewnątrz. Oślepiony kierowca nie zwalniał jadąc na pamięć. Przy uderzeniu zwłaszcza pasażerów z tyłu zaatakowała dotkliwie burza fragmentów gruzu, cegieł i kamieni uniesiona falą uderzeniową. Zaczęli się krztusić i kaszleć póki pojazdem nagle nie szarpnęło, a nimi nie rzuciło w przód razem ze wszelkim ustrojstwem we wnętrzu skrzyni pojazdu. Samochód zaczął kręcić bączki, znów w coś uderzył i znieruchomiał ostatecznie. Silnik zgasł. Pogrążyli się prawie w całkowitej ciemnej mgle z którego nie dochodził żaden odgłos.
Prócz kaszlu i spluwania.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline