Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2015, 03:54   #27
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 3 cz.2

Detroit; Dzielnica Runnerów; kręgielnia; Dzień 1 - zmierzch




Alice "Brzytewka" Savage


- No ale skup się. Pamietaj, jesteś na piaszczystej, słonecznej plaży i czujesz ciepły, złoty piasek pod stopami... - Hektor powtórzył kolejny wariant tego samego co wałkowali już chyba z dobry kwadrans. No ale ona nie czuła żadnego Słońca bo jak miała czuć jak już zaszło a pod stopami czuła zimny, mokry piach bardziej przypominający jakies błoto niż jakiś ciepły, plażowy, czyściutki piaseczek. Pokręciła tylko głową. Zresztą nie bardzo mogła myśleć o jakiejś plazy czy piachu jak wokół tyle się działo.

---


- No i kurwa to jest dziura! - tak Taylor skwitował ich drugi wybuch gdy przyszedł oglądać jego skutki. Z tego efektu był wyraźnie zadowolony a nie jak z poprzedniego. No faktycznie dziura była jak się patrzy i to na tyle duża by dało się przeleźć na drugą stronę jak tego chciał Guido. Potem Taylor jednak kazał się wszystkim zmywać bo w końcu byli w Ruinach a nie u siebie. Niewielka kolumna samochodów wróciła nie niepokojona do strefy Runnerów gdzie rozbiła się już na pojedyncze pojazdy. Marcus dzielnie robił za szofera i woził swoją pasażerkę tam gdzie chciała. Wolał chyba to od nudnej służby w jej szpitalu gdzie nawet glanować namolnych frajerów im nie pozwalała jak się wręcz sami o to prosili.

Po wizycie w szpitalu gdzie miała okazję się wykąpać i przebrać w czyste rzeczy poczuła się dużo lepiej. No i co tu mówić jak u siebie. By była. W samym cnetrum strefy któą traktowała ją jak swoją, w samym sercu szkoły którą oddano do jej dyspozycji i u siebie w gabinecie który po paru miesiącach użytkowania zaczynał nabierać charakteru swojej gospodyni. Właściwie nawet miała swoich strażników którzy pilnowali jej spokoju i bezpieczeństwa tam na dole. A parę miesięcy temu gdy zjawiła sie w mieście po raz pierwszy i właściwie została "poproszona do współpracy" bez prawa odmowy przez szykujących się na wyprawę wojenną gangerów to miała to co na grzbiecie i jeden plecak ze swoimi medycznymi skarbami które mało kogo interesowały.

---


- No to zapal jeszcze. - mruknął Paul podając jej kolejnego skręta. Nawet jej odpalił by nie musiała się rozpraszać. Obaj bliźniacy przygladali jej się a potem na siebie paląc nieśpiesznie swoje skręty i zastanawiając sie co tu z tą delikwentką zrobić teraz skoro jest taka oporna. Przyjęła zapalonego skreta ale dalej czuła, że stoi w jakims mokrym piachu od którego już zaczynały jej marznąć stopy a mokrą, odkrytą skorę atakował już wieczorny chłod.

---


Teraz jednak musiał się śpieszyć znowu. Miałaby może chwilę na odsapnięcie przed wieczornym spotkaniem ale przecież miała sprawę z Mario do załatwienia właśnie w zwiążku z tym spotkaniem. Nagle ten prawie wmuszony w nią przez chłopaków samochód stawał się całkiem użyteczny nawet jeśli na razie robił za jej prywatną taksówkę to jednak już miała ją jakby na wezwanie. Bo jakby miała teraz drałować z buta do Mario to w kregielni byłaby chyba gdzieś o północy. Nawet bowiem tylko strefa Runnerów to było całe morze ruin do złazenia ale samochodem to się nawet całkiem blisko robiło.

Mario zastała wzburzonego. Tak samow zburzony był facet który od niego wychodził maroczacy coś o cholernych debilach. Z młynkiem do kawy w ręce. Zaś najlepszy komputerowiec w Det wyrażał się o niedawnym gościu czy petencie równie ciepło. Nawet Alice mruknął tylko coś na powitanie. Znów się jej naskarżył, że ludzie to jak zobaczą, że z czegoś wystaje kabel to lecą do niego by to naprawić i sokowirówka czy laptop to dla nich to samo bo przecież na prąd i ma kabel a on naprawia no nie?

Gdy usłyszał z czym przychodzi był dość zaskoczony. Widać takiego zamówienia się nie spodziewał. Drapał się chwile po głowie zastanawiając sie co właściwie ona chce od niego. Dość łatwo poszło z mapami. Przedwojenny atlas samochodowy był podarty i nadpalony ale akurat ta część z Wsiconsin i Michigan była w całkiem przywoitym stanie. Mógł mieć może nawet mapę samego miasta którego szukała ale to już on by musiał poszukać i od ręki to miał jakis satelitarny wydruk rodem z google map ale o skali niewiele lepszej niż to co było w porwanym atlasie.

Z ebolą poszło dla odmiany łatwiej choć dłużej. Miała sugestywne fotki wybroczyn na skórach ofiar czy zarażonych ludzi leżacych ne szpitalnych łóżkach i kręcących się wokół nich postacie w kombinezonach ochronnych od razu kojarzące sie ze skazeniem. Miała też zdjęcie wirusa powiększone pod jakimś mikroskopem choć to pewnie jej nowej rodzinie niekoniecznie musiało coś powiedzieć.

---


- Słuchaj Brzytewka, musisz się skoncentrować. Inaczej będziesz slepa na to co duchy mówią. Wsłuchaj się w nie. One mówią do kazdego. I zawsze. - Hektor znowu spróbował jej tłumaczyć. Wiedziała, że Runnerzy wierzą w świat duchów i to z nimi nawijają czasem gdy są na haju. Przynajmniej tak twierdzili. Ona widziała ujaranych ludzi a to co mówili dawało się racjonalnie wytłumaczyć zwłaszcza z medycznego punktu widzenia.

---


Marcus zabrał ją od siedziby Mario do kręgielni. Jak przechodziła przez główne wejście na zewnątrz było już właściwie ciemno. Pocieszające było, że Runnerzy nie przywiązywali do punktualności zbytnio wagi a zwłaszcza jeśli chodziło o spotkania towarzyskie i imprezy. Poza tym właściwie było powiedziane, że spotkanie jest wieczorem a nie na konkretną godzine.

W samym siedzibie Guido widziała w świetle zapalonych lamp, ognisk i pochodni jego ludzi. Większość już rozpoznawała chociaz z twarzy a i ona była już raczej bezbłędnie kojarzona. Mężczyźni i kobiety zazwyczaj skórzanych, nabijanych ćwiekami, kolcami, naszywkami i łańcuchami kurtkach machali do niej przyjaźnie uśmiechając się często. Ktoś się z nią przywitał, ktoś podał dłoń, klepnął po ramieniu, życzył powodznia jutro albo przeklinał Hanka, że tak ja głupio naraził na bezpieczeństwo przed jutrzejszym meczem.

W końcu jednak dotarła po schodach do prywatnych kwater Guido. Gdy otworzyła drzwi okazało się, że teraz mają komplet Drużyny na jaką Runnerzy wystawiali na jutrzejszy mecz. Guido, Taylor, Hektor, Paul, Viper i Brzytewka. Cała szóstka mająca się jutro zmierzyć z najsilniejszym zespołem przeciwników jaki przeciw nim wystawiono od kilku sezonów czy może nawet od początku tych nieoficjalnych rozgrywek na Strzelnicy.

Gdy weszła od razu czując zapach wypalonej tutaj gandzi. To było naturalny, runnerowy zapach ale przy takim stężeniu wyglądało jakby usiłowali pobic jakiś rekord. W pomieszczeniu snuła się szarawo - siwa zawiesina od tego dymu. Jednak zgromadzonym w środku ludziom zdawało sie to kompletnie nie przeszkadzać.

- Pokaż brzuch. - zaczął prawie od razu na wstepie Guido który wstał ze swojego fotela i podszedł do niej lekko rozbalansowanym krokiem. Wraz z nim podszedł Taylor. Guido właściwie nie pytał się o pozwolenie czy grzeczności tylko uniósł jej bluzę ale zobaczył tylko opatrunek a nie sama ranę. Skrzywił się nieco nie mogąc ocenić tego i puścił jej ubranie. - Jak się czujesz? Możesz startować jutro? - spytał patrząc na najmniejszego członka ich Drużyny.

- Eeejjj! A będziesz miała bliznę!? Ale czad! Blizny sa kozackie! - wydarł się ewidentnie ujarany Paul smiejąc się niezbyt mądrze.

- No! I to prawdziwa blizna! Taka z pierwszej walki! Z pierwszej walki jako Runner! - podłapał temat Hektor równie ujarany jak jego nieodłączny towarzysz.

- O tak, to wymaga dziary. To dobry moment na dziarę. - zgodziła się Viper leniwie rozwalona z załozona noge na nogę. Miała tak obcisłe, skórzane spodnie, że gdyby nie zgięcia i fałdki pod kolanami wyglądałaby jak pomalowana błyszczącą, czarną farbą.

- Dziara! No tak! Pierwsza bojowa dziara! - obaj bliźniaki od razu zapalili sie do tego pomysłu. Ale Alice już wiedziała, że jak w życiu Runnera zdarzyło się COŚ to często uwieczniał to jakoś tatuując swoje ciało.

- No fakt, świetna okazja. Szkoda, ze Kev'a już nie ma. Drugiego takiego już nie będzie. - skrzywił się Taylor wspominając łysiejąceg grubasa który wydziarał przed śmiercią swoją ostatnia dziarę na ramieniu rudowłosej lekarki.

Pomysł z dziarą chyba całej grupce przypadł do gustu. Choc czekali jak się ich Anioł na to wypowie. Atmosfera stopniowo się rozluźniała i rozleniwiała. Właściwie to już chyba byli nieźle ujarani w momencie gdy przyszła do nich. Wówczas właśnie obaj bliźniacy wpadli na pomysł, że nauczą ją znikać i rozmawiać z duchami co zaowocoało wyjściem na zabłocony dach i stanie na nim na bosaka. Ciekawi jak jej pójdzie wyszli i pozostali dalej rając, smiejąc się, żartując, czy docinajac sobie nawzajem. Stali czy siedzieli na pogrążonym w ciemności dachu niewiadomo jak i skad pojawiła się butelka która zaczęła krążyć z rąk do rąk i z ust do ust. Alice pierwszy raz była na tym dachu. I okazało się, że jest stąd całkiem niezła panorama miasta. Miasta pełnego ciemnych ruin budynków, fabryk, równoległych linii ulic, pełnego ciemności. Bynajmniej jednak nie wymarłego czy cichego. Skądeś rozległ sies kowyt czegoś i można było mieć tylko nadzieję, ze to pies. Skądeś doszło ich echo odległych wystrzałów a gdzieś na granicy widzialności pojawiło się światełko które chyba było jakimś pożarem choć w innej strefie wiec wywołało od razu wesołość jej towarzyszy. Światełka były tu i tam. Ale teraz po nocy miasto było zdominowane przez obcą, złowrogą ciemność. Ślady ludzkiej bytności zdawały się kruche i mizerne jak nigdy dotąd.

Zaciagając się skrętem, stojąc boso na tym cholernie zimnym i mokrym dachu sięgnęła po butelkę którą ktoś jej podał. Guido. Stał tuż obok niej i w ciemności widziała tylko jasną plame jego twarzy skierowaną ku sobie, ciemniejszą linie włosów na górze a mimo to miała wrażenie, że widzi jego wilcze spojrzenie. Przypomniała sobie jak tak samo na nia uważnie patrzył gdy wciągnął ją w tą całą kabałe z tym cholernym meczem. Wbrew temu, że był taki ważny wziął ją do swojej Drużyny mimo, że praktycznie wszyscy pukali się w czoło wskazując całą mase kandytatek które były od niej do tego zadania lepsze. A mimo to przeforsował swoje zdanie i nie zmienił składu.

Sprawa Meczu nie była niczym nowym. Słyszała o nim od powrotu z Cheb ale nie przejmowała się nim bo w ogóle jej to nie dotyczyło. Właściwie Runnerzy też chyba niezbyt się tym przejmowali. Do czasu aż jakiś miesiac temu Huroni nie przedstawili swojej listy. Ich wysłannik przyszedł do głównej siedziby Runnerów w Fabryce Forda gdzie urzedował sam Hollfield i przeczytał ją po czym wyszedł pozostawiając gospodarzy w osłupieniu. Tak silnego składu nikt się nie spodziewał. Wszyscy nagle zaczęli się kłocic i wrzeszczeć na siebie nawzajem. Nie mogli się zdecydować czy przyczepić się do składu czy nie czy może nawet mecz odwolać. Wówczas swoje pięć minut wykorzystał właśnie szef zimowej wyprawy do Cheb wskakując na nieruchomą linię montażową i drąc się na całe gardło, że się głasza do tego meczu. Jego głos nie przebrzmiał jeszcze echem po hali montażowej a zgiełk i kłotnie dopiero milkły gdy zaczął się fekt domina. Zaraz na taśmę wskoczył też Taylor oznajmiając, że gdzie udaje się szef tam i on. To sprowokowała parkę, zawodowo niepoważnych dowcipnisoów i śmiejąc się stanęli obok nich zaklepując sobie ostatnie dwa samcze miejsca. Bowiem warunekiem Huronów było, że dwa miejsca muszą być dla kobiet. O to poszedł własnie dym z poczatku na te bezsensowne ograniczenie. Pierwsza jednak zgłosiła się sama. Viper nie mogła sobie darować wyłamania się ze sztabu Guido i utratę tak ciężko wywalczonej pozycji więc po chwili stała już ich piątka. Brakowało jednej laski do kompletu. I wówczas właśnie Guido wyłowił spojrzeniem Alice z tłumu i powiedział, że biorą Brzytewkę. I sama "ochotniczka" i cała reszta Runnerowej zgrai była chyba tak samo zaskoczona. Któryś próbował protestować przeciw tej kandydaturze ale Taylor się uprzejmie go spytał czy kurwa coś mu się nie podoba w tym co powiedział Guido. Sam szef pytająco podniósł brew do góry posyłajac nonszalancki uśmiech i wówczas pytek po takim kombo stwierdził, że w sumie Brzytewka to na pewno jest ta właściwa kandydatura. Potem już nikt nie robił żadnych pretensji czy zarzutów i wyglądało, że decyzja Guido została zaakceptowana. I tak Alice została zakwalifikowana do Druzyny Meczu Otwarcia.




Cheb; Centrum; ulica główna; Dzień 1 - zmierzch




Nico DuClare



Nico wracała ze spaceru po mieście i po jego obrzeżach. Nie musiała dźwigać wszytkich maneli na sobie to nie było dla niej takie trudne. Choć odkryła, że burza pozostawiła błoto i ten dziwny pył nie tylko w mieście ale chyba wszedzie dookoła niego. Dachy, drogi, budynki, rośliny zdawały się być pokryte tym dziwnym nalotem.

Jednak miała zbadać co innego. Wnioski z oględzin terenu nie były zbyt zachwycajace. Ludzi do obrony osady nawet wliczając kaleki i dzieci było za mało. Nawet gdyby ułożyc w linię wszystkich to powstałby rzadki łańcuch czujek niezdolnych zatrzymać jakikolwiek sensowny atak. Więc obrona całego miasta była raczej skazana na niepwodzenie.

Można było jednak skoncentrować się na kilku punktach. Trzeba było je jednak umiejętnie wybrać. Bowiem czasu i zasobów jakimi dysponowali było niewiele. Nie było punktu doskonałego. Budynki przy wjeździe do miasta nadawały się do obsadzenia ale były też najabrdziej podejrzane dla przeciwnika. Często też były całkiem daleko od serca miasta więc łatwo było je związać walką i odciąć od reszty. Jakikolwiek pojedynczy punkt oporu dało się ominąć zwłąszcza jak się miało samochody. W centrum pod względem obronnym nieźle prezentował się posterunek ale miał dość słabe pole widzenia. Można było podejść pod niego czy nawet podjechać całkiem blisko i nie zostać wykrytym. Dopiero ostatnie metry ulicy wokół były odkryte. Nieźle do obrony po zimowych walkach był przygotowany kościół i plac wokół niego. Ale jeśli przeciwnik miałby taką przewagę jak w zimie stawał się też i wiezieniem z któego na otwartym terenie placu wokół ciężko było się z niego wydostać jeśli przeciwnik mialby go we władaniu. Na północy, w porcie, nieźle sie prezentowały te dwie wieże które znała już z zimowych walk. Jednak był problem zwabić tam przeciwnika bo w zimie chciał spalić łódki co mu się częściwo udało. Uporczywe walki jej i jej przeciwników nie pozwoliły na spalenie wszystkich łodek. Nie było więc punktu idealnego a oni nie mieli sił obsadzić nawet tych całkiem nieźle wyglądajacych do obrony budynków. I na dodatek właściwie nie było czym strzelać.

- O, cześć Nico. - zagadnął ją Brian. Zastepca szeryfa podszedł bliżej do niej najwyraźniej majac jej cos jeszcze do pwiedzenia. - Słuchaj Nico w kosciele przylazł do nas jakiś murzyn w czapce. I z granatnikiem. Mówi, że nazywa się Gordon Walker i jest łowcą robotów. No i, że widział gdzieś pod miastem ich ślady. Mówił, że zatrzymał się w "Łosiu". Dalton chce posłać z rana kogoś od nas z nimi by to sprawdzić. No i pomyślał o tobie. To naszykuj sobie coś do łażenia po bagnach na jutro rano bo tam te łąki to po takiej burzy na pewno są jak bagna. Od nas pójdzie jeszcze ze dwie czy trzy osoby. A jak obchód? - streścił jej zagadnienie i spytał na koniec.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline