Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2015, 11:33   #96
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Steven niewiele się odzywał od wczorajszego spotkania z urzędnikiem, gdy puściły mu nerwy. Nigdy nie był typem polityka, który mówi to co należy. Z reguły walił prosto z mostu a to nie zjednywało mu wielu przyjaciół. Nathan nie robił mu wyrzutów z tego powodu ale też nie mieli okazji omówić tej sytuacji, więc po prostu przemilczeli sprawę. Chłopak jednak gryzł się z własnymi myślami. Był niespokojny. Chciał działać a nie rozmawiać i sztucznie się uśmiechać, i udawać, że wszystko jest w porządku.

Technik był w porządku. Cenił sobie jego zimny profesjonalizm, lecz przy nim czuł się jak piąte koło u wozu. Czuł, że mu ciąży. Poza tym miał złe, niczym nie wytłumaczalne przeczucie.

Po porannej kawie i grzance z serem nie mógł sobie znaleźć miejsca.

- Zamierzasz spotkać się z tą Hourtwane?

- Na to wygląda.

Nathan siorbnął z kubka nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. Na monitorze kolorowe wykresy krzyżowały się z rzędami wyników analiz nagrań tworząc skomplikowane wzory, które co kilka sekund nieznacznie zmieniały się co nadawało całości iluzję ruchu, albo jakiegoś pokrętnego życia. Informatyk wpatrywał się w tę mandalę informacji jakby spodziewał się tam znaleźć brakujący element układanki

- Chyba nie będę najlepszym towarzyszem do rozmów. - stwierdził krótko, przechodząc do sedna. - Więcej z niej wyciągniesz idąc sam.

- Tak, tak. - usłyszal tylko w odpowiedzi od Westona, który wciąż jak zahipnotyzowany śledził zmiany na monitorze.

Steven popatrzył na technika, trochę zawiedziony, że tak po prostu pozwolił mu odejść. Pokręcił się jeszcze trochę po kuchni, niby czegoś szukając, po czym po zwykłym “no to na razie” - wyszedł.

Informatyk nawet się nie obejrzał, gdy drzwi trzasnęły za wychodzącym Cravenem. Młody nie należał do najbardziej cierpliwych osób, a Nathan zdążył się już nieco zmęczyć jego towarzystwem, dlatego gdy stukot obcasów na chodniku umilkł na dobre Weston odetchnął głęboko i wyciągnął się w fotelu. Był zmęczony bezowocnym śledztwem, nie miał nawet specjalnie pomysłu o co zapytać panią du Hourtewane. “Dzień dobry, czy wie pani coś na temat starożytnej klątwy Indian sprowadzonej w odwecie za ludobójstwo, którego dopuścił się pani przodek?” Brzmiało to cokolwiek absurdalnie, nawet w zaciszu własnego domu. Ostatecznie czego mógł się dowiedzieć na temat demonów i klątw od przypadkowej kobiety, którą z całą sprawą łączyło jedynie pokrewieństwo z domniemanym winnym? No właśnie, czego?


~***~


Kawiarnia Jellies tradycyjnie przywitała go ceratowymi obrusami, które kiwały się leniwie na krawędziach blatu pod podmuchami letniego powietrza. Wokół siedzieli inni klienci beztrosko przepędzający czas nad pucharkiem lodów, albo parującą filiżanką. Weston miał dziwne wrażenia deja vu, nigdy nie zdarzyło mu się tak często bywać w kawiarniach, a tym bardziej umawiać się na spotkania z nieznanymi osobami, by porozmawiać na trudne tematy. Zwykle to April brała na siebie tę część ich pracy, zostawiając mu pilnowanie samochodu, albo podpinanie kabelków. Siedział dłuższą chwilę sam, mechanicznie obracając w palcach zafoliowaną kartę z deserami, aż na czoło wystąpił mu zimny pot, jak zwykle miało to miejsce, gdy na kogoś czekał.

W końcu młoda pani Hourtewane zjawiła się, tym razem odziana w wyzywająco różową sukienkę i rogowe okulary w grubych czarnych oprawkach dodatkowo podkreślające mocny makijaż. Kobieta odłożyła torebkę na krzesełko, po czym nie zwracając nadmiernej uwagi na zdrowo już spiętego informatyka sięgnęła po telefon by sprawdzić coś na wyświetlaczu. Mężczyzna zamrugał kilka razy, po czym zerwał się z siedziska i wyciągnął przed siebie dłoń.

- Witam, pani Hourtewane. Nazywam się Nathan Weston. - mężczyzna przedstawił się na wszelki wypadek raz jeszcze. Spojrzał na siebie i swoją towarzyszkę jak stoją od dłuższej chwil, aż wreszcie zdecydował się usiąść. Weston nabrał powietrza, by nieco uspokoić przyspieszające kołatanie serca i kontynuował.

- Czy mogłaby pani opowiedzieć o historii swojej rodziny? Szczególnie interesuje mnie postać protoplasty, kapitana Antonua du Hourtewane’a i jego spuścizny. Rodowe mądrości, pamiątki, anegdoty, rozumie pani.

- Tak. Owszem. Ale wie pan, mnie tak szczerze to jego historia nigdy nie cieszyła. Zabójca Indian. Okrutnik i gwałtownik. Co prawda tamte czasy były zupełnie innym życiem, ale nawet jak na brutalność kolonizacji Antonua był ... no po prostu strasznym człowiekiem.

- Doskonale to rozumiem, nie jestem tu by oceniać, zresztą nie sposób dyskutować z tym co już było, prawda? Proszę się nie krępować, interesują mnie fakty.

- To proszę poszukać w bibliotece. to wydarzyło sie ponad trzysta lat temu. Trudno bym jakieś znała, poza tymi historycznymi.

- Nie chodzi mi o zdarzenia z przeszłości, daty czy bitwy, raczej o pamiątki przechowywane w rodzinie, historie domowe, to jak się postrzega waszych przodków.

- To bardziej rozmowa z moim ojczulkiem - uśmiechnęła się. - Mnie rodzina nie do końca interesuje, jesli mam być szczera.

- W takim razie jaki był cel pani wizyty w muzeum?

Nathan próbował nie okazywać zniecierpliwienia, ale ciągłe odsyłanie do nowych osób, które “mogą coś wiedzieć” zaczynało go już męczyć, zwłaszcza że kolejne osoby wydawały się kompletnie nie zainteresowane Hourtewanem, ani ciążącą nad nim klątwą. O ile to w ogóle miało rację bytu.

- Pisze pracę naukową o sztuce malarskiej siedemnastego wieku, na przykładzie okolicznych stanów i wpływ mieszania się kultur na techniki malarskie.

- Rzeczywiście, niezbyt to związane z historią pani przodków. - informatyk potarł zmarszczone czoło. - W takim razie czy mógłbym skontaktować się z pani ojcem?

- Myślę, że jest to możliwe. To osoba publiczna. Na pewno zna pan zakład przetwórni ryb na pograniczu miasta. Chodzi mi o FishStar.

Znał. Oczywiście, że znał. Zakład produkował puszki dla ludzi i zwierząt z dobrą gatunkowo rybą poławianą z Mississippi. Dawał pracę kilkuset osobom w mieście i okolicy.

- Mój ojciec jest jego właścicielem. Zarządza nim niemal codziennie i najłatwiej tam go złapać. Jeśli pan poruszy kwestie przodków - założycieli, odpowiednio ugloryfikuje sprawę, no nie wiem, poda się za szefa komitetu budowy pomnika, czy coś w ten deseń, chętnie pana przyjmie. W innym przypadku, trochę się pan naczeka.

Upiła kawy.

- Mówił pan, ze robił pan zdjęcia. - Zmieniła temat. - Dobrze pamiętam? A robi pan zdjęcia ludziom? Na przykład kobiece akty?

Spojrzała na niego znad filiżanki kawy.

- Słucham? - Nathan zakrztusił się kawą. Poczuł się jakby nagle ktoś złapał go w snop światła wielkiego reflektora. - To znaczy tak, czasem fotografuję na zlecenie, jednak rzadko miewam klientów prywatnych. Co ma pani na myśli?

Intensywne spojrzenie kobiety z nad rogowych okularów otaksowało Westona, od czubka łysiejącej głowy, aż po dłonie splecione na blacie by powstrzymać ich drżenie, po czym uśmiechnęła się kokieteryjnie nie obdarzając go od razu odpowiedzią.
 
Dziadek Zielarz jest offline