Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2015, 02:46   #292
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Post wspólny

- L... Lore... Loretka...? Ty... Ty żyjesz...? - płaczliwie wydusiła z siebie Vill. Nadgarstkiem sięgnęła do oczu przecierając je. Stała przed nimi brudna od farby na twarzy, niedomytej krwi na dłoniach, z rozszarpanym ubraniem. Wyglądała fatalnie i z pewnością w najgorszym stanie, w którym mogli ją dotychczas zobaczyć. - To na prawdę ty, Lori? Myślałam... Że nie ma już nikogo... Że wszyscy zginęli... - Vill powoli się rozklejała a jej twarz drgała podobnie jak dygotało jej ciało. - Angela, Preston, Williams, Ward... Ja widziałam jak umierają... Rozumiesz...? - wyduszała z siebie z coraz większą trudnością. - Ponti... Zastrzeliła go, rozumiesz? Ta je*ana suka wyrwała Wardowi strzelbę i ich zastrzeliła. Na moich oczach... Od zawsze mówiłam, że z nią jest coś nie tak...
- Loretko... - wydusiła na koniec w swojej bezradności i wyczerpaniu. Opuściła dłonie trzymające zgapiony miniaturowy miotacz ognia. Puszka zsunęła się w dłoni z czubka do połowy swojej wysokości. Ręce delikatnie się rozpostarły. - Błagam, nie zostawiaj mnie... Nie zabijaj mnie, nie chcę umierać... Nie rób mi tego... Nie bądź jak wszyscy... Nie bądź Ortis...

- Zwariowałaś? - Loretta nadal nie ufała Villi, za dużo dziwnych rzeczy działo się w tym opuszczonym przez boga miejscu, ale też nie zamierzała nikogo zabijać... Przynajmniej dopóki nie musiała. - Czy ja jestem jakimś cholernym katem? Skup się Villa. - Loretta starała się mówić swoim zwyczajnym tonem. - Wszystko tutaj tylko czeka na to aż się poddamy, aż damy się wciągnąć jakiemuś Ekkoszowi, albo pozwolimy im się rozwalić. Zwialiśmy z Jimem ze stołu rzeźnickiego. Rozumiesz? Tutaj ludzi przerabia się na kiełbasy, kurwa. Zatłukliśmy jakichś przeklętych kultystów, którzy modlili się do wielkiego, pulsującego serca. Rozumiesz? Nie mów mi więc, że tylko ty wiele widziałaś. Spalmy tą całą przeklętą dziurę i wracajmy do domu. Bo ja im się zarżnąć nie dam!
Loretta ciągle jeszcze była czujna. Nawet jeśli Villa nie stanowiła zagrożenia, co wcale nie było takie pewne, to wokół czaiło się wystarczająco dużo potworów. Poza tym jeśli Villa mówiła prawdę i ich kumple z klasy nawzajem pozabijali się, to nic już nie było pewne oprócz tego, że każdy z nich, w każdej chwili mógł zwariować.
- Pytanie tylko czy jesteś z nami czy przeciwko nam, Vill? - Ostatnie zdanie Loretta powiedziała już miękko, wciąż jednak nie tracąc czujności.

- Loretko, przecież od zawsze trzymałyśmy się razem. Tylko Ortis odwaliło. Ponti chronił mnie przez cały czas od kiedy mnie znalazł. Po tym jak ta suka go zastrzeliła nie wiem już, co robić, gdzie uciekać... Nie chce zostawać tu sama...

Jim nie miał ochoty bawić się w dyplomację:
- Vill - powiedział twardo patrząc w oczy dziewczyny. - Dlaczego workogłowy cię nie zaatakował, tylko spokojnie odszedł? W jaki układ z nim weszłaś skoro innych zabił, a ciebie nie? Czy to był Ekkosz? Co o nim wiesz?

- C-co? Ale... - zacięła się na chwilę po której na jej twarzy pojawiło się oburzenie, jakże spytał standardowe dla jej osoby, przy oskarżeniach. - Za kogo mnie ku*a masz? Za kogo WY mnie kur*a macie? Przecież widzę wasz wzrok - wycedziła nerwowo. - Ponti tak samo się na mnie patrzył. Tak jakbym to ja była wszystkiemu winna! Tak jakbym to ja wszystkich mordowała! Ale to ja tu jestem ofiarą, nie oprawczynią! To Ortis miała worek na głowie, nie ja! To ona zastrzeliła chłopaków! Mogę wam pokazać ich trupy, jeśli mi nie wierzycie! Ja nic nie zrobiłam... Nie możecie mnie zostawić... Błagam nie róbcie mi tego... Nie tutaj…

- Wszyscy jesteśmy ofiarami Vill. A to, że nie ufamy nawet sobie nawzajem to wina tego przeklętego Ekkosza. I ja i ty i Jim chcemy tylko przeżyć i wrócić do domu. Więc zbierzmy siły i skopmy dupę temu cholernemu potworowi. Ok?

Loretta i Tera zdecydowanie lepiej się dogadywały i rozumiały. Można było nawet powiedzieć, że ich relacje przetrwały pierwszą próbę. Vill poczuła ulgę, która nawet była widoczna na jej twarzy. W końcu ktoś nie patrzył na nią z jadem w oczach. W końcu od wejścia na teren posesji mogła poczuć towarzystwo akceptowalnych przez siebie osób. Vill przymknęła się już i tylko potrząsnęła przytakująco głową. Rozluźniła swoją postawę i zbliżyła się do swoich nowych ochroniarzy. Co prawda tylko do Loretty, tworząc w ten sposób dystans do niezbyt przychylnego jej Collinsa.

- Nic kur*a nie widzę... - mruknęła do przyjaciółki wracając do przecierania oczu. - Mam całe załzawione oczy... Je*ana suka…

- Masz jakąś broń Vill? - Jim zapytał całkiem spokojnie.

- Nie wiem, czy spray ten opętanej flądry w moich rękach nazwałabym bronią... Chłopaki mieli broń... Póki ich nie zastrzeliła...
 
Proxy jest offline