Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2015, 18:54   #29
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Lynx dotarł do knajpy kiedy za oknem Słońce chyliło się ku zachodowi. Cienie wydłużały się i zmierzch obejmował Cheb we władanie. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, wiatr bowiem o tej porze roku bywał jeszcze nieprzyjemnie chłodny. Rozejrzał się po sali, ale nie nachalnie, tak tylko by mieć rozeznanie odnośnie klienteli. Skinął głową Szuterowi, który siedział przy jednym ze stolików i podszedł do kontuaru. Rudy Jack jak zwykle tkwił na posterunku za odrapanym szynkwasem. Snajper odezwał się pierwszy: - Witaj Jack, szmat czasu - wyciągnął do niego rękę na przywitanie, spodziewał się cieplejszego przyjęcia niż przy Kate czy Daltonie, w końcu parę robótek dla niego w przeszłości wykonał.

- No proszę kto się pojawił. Faktycznie kupę lat. Gdzieś ty był gdy cię nie było. Gorąca chebańska zima cię ominęła - uśmiechnął się barman i właściciel Łosia podając mu rękę na przywitanie.

- Co masz wolnego? Wziąłbym jakąś pojedynkę jak masz wolną i kąpiel. Płacę amunicją.

- Jedynka. No jest jeszcze jedna wolna. Kąpiel zimna czy ciepła? Na ciepłą musiałbyś trochę poczekać. - rzucił mu w odpowiedzi najwyraźniej uważając, że zna realia panujące w jego lokalu. Zapewne nagrzewanie wody do kąpieli niczym się nie zmieniło choć zimną kąpiel szło przygotować o wiele szybciej.

- Zimna. Trzeba się hartowac Jack. Z tego co słyszałem to mieliście ciężkie starcie z tym ścierwem z Det. Szeryf mnie spławił, więc może Ty opowiesz mi co tu się działo, nie za darmochę oczywiście. Czytałem to - pokazał mu wymiętoloną gazetę - ale chciałbym usłyszeć od Ciebie, jeśli oczywiście masz czas, bo widzę, że dziś gości sporo.

- O… A tej nie widziałem… - rzekł barman biorąc do ręki gazetę i przerzucając ją wzrokiem. - Ścierwo z Detroit mówisz… Runnersi. Zawsze dało się z nimi jakoś żyć i dogadać. Ale jak jakieś gnojki stuknęły tu ich ludzi no to się wkurzyli i przyjechali z reklamacją na takie traktowanie. A jak jeszcze wpadli podczas najazdu dzikusów z północy no to widzisz jak to teraz wygląda. - rzekł obojętnie barman z zaciekawieniem wpatrzony w gazetę. Chyba zaczął czytać na wyrywki ten czy inny kawałek.

- Nie wiesz nic o jakiejś robocie? Chciałbym tu się zatrzymać, szeryf za mną nie przepada - tu ściszył głos, żeby postronni niekoniecznie słyszeli wszystkiego - jakbym mu conajmniej rodzinę wytruł. Pomyślałem, że może Tobie o uszy obiły się słuchy o jakiejś robocie? Kiedyś nieźle się nam współpracowało.

- Nie wiem co masz z tym naszym szeryfem Lynx, ja się jakoś z nim dogaduję. - wzruszył ramionami i w końcu oddał mu gazetę. - Robota… Szczota organizuje jakąś wyprawę. Jutro mają ruszać. Zbiórkę robią tu pod Łosiem. A ja szyb szukam. Zobacz co te gnojki mi zrobiły z moimi szybami. - wskazał na zabite okna w których wcześniej faktycznie były szyby. - Mam człowieka co wie gdzie i je może wymontować. Ale sam nie chce iść bo to w Ruinach. - rzucił patrząc na sylwetkę snajpera wystającą poza bar jakby sprawdzał w jakiej jest kondycji.

- Daleko w ruinach? I co to za koleś? Jest ogarnięty, czy wpierdoli go przerośnięty szczur? - zapytał szczerząc zęby w uśmiechu. - Zobaczę co za robotę wymyśli mi od rana Dalton, wiec może po południu się wybiorę po te szyby. Pytanie ile płacisz Jack? A ten Szczota to co za jeden? Nie kojarzę gościa? I mam pytanie o te dwójkę - skinął głową w kierunku dwóch dobrze uzbrojonych, czarnucha i białego - jacyś nowi?

- Niezbyt daleko. Tu w Cheb, przy rzece. I to nie do końca koleś… - uśmiechnął się pod nosem i lekko kiwnął głową w bok w stronę siedzącej przy barze dziewczyny we flanelowej koszuli. - A co do zapłaty… Przyniesiecie mi szyb na skompletowanie jednego pomieszczenia to każde z was ma tu wyżywienie i pokój na mój koszt. - wskazał na kupkę amunicji którą niedawno zgarnął od Lynx’a za swoje usługi.

- Szczota to wspólnik Andrew’a. No Andy’emu nie udało się przeżyć ostatniej zimy. Jego sklep również. Ale Szczocie nic się chyba nie stało. Więc organizuje wyprawę. Mieli spółę z Andy’m, on sprowadzał towar a Andy handlował. I tak to się kręciło. - wzruszył ramionami rzucając kontrolnym spojrzeniem na resztę sali za plecami snajpera. - A tych dwóch nie znam, pierwszy raz ich tutaj widzę. - zakończył swoją wypowiedź krótkim spojrzeniem na rozmawiających gości.

- Z tymi szybami brzmi nieźle. Jak uwinę się u Daltona, to po południu wyskoczymy w Ruiny z nią - skinął głowa w kierunku ubranej we flanele dziewczyny. - Jak się wykapię to zagadam do niej, tylko powiedz mi jak na nią wołają?

- Yelena. To już się więc dalej sami dogadujcie - odparł Jack.

Nataniel postanowił zapytać się jeszcze o coś. O Kate: - Co się działo z Kate, jak mnie nie było - przy tym pytaniu, jego twarz nabrała powagi. Dobry humor zniknął jak odcięty nożem

Jack prychnął, Lynx chyba zadał mu pytanie, na który tamten wolał nie odpowiadać: - Co się działo z Kate? Jej się pytaj. Człowieku ja swoich lat dożyłem i jedną z rzeczy których mnie życie nauczyło jest nie wtrącać się w czyjeś sprawy a na pewno nie sercowe bo z tego zawsze są potem tylko kłopoty. Więc jak coś tam z nią masz czy nie masz to na mnie nie licz. Sami to sobie załatwcie. - barman uniósł ręce w obronnym geście najwyraźniej nie chcąc się wplątywać w ich sprzeczki i niesnaski.

Wood pokiwał ze zrozumienim głową, barman miał rację jak jasna cholera. Czekał go dłuższy pobyt w Cheb, więc potrzebował jeszcze kilku informacji:
- Wiem, ze nie masz w tym interesu, ale nie wiesz czy jest w okolicy jakaś miejscówka, gdzie dałoby się zamieszkać na dłużej? Jakiś pustostan w nie najgorszym stanie? Przy twoich cenach - puścił barmanowi oko, wiedział bowiem, że jeśli chodzi o Łosia to Rudy miał zaskakująco niskie poczucie humoru - gambli starczy mi na krotko, a chciałbym się osiedlić tu na stałe, Jack - kto jak kto ale Rudy, był w Cheb ze wszystkim na bieżąco.

- No mój drogi, za jakość się płaci. Jak się chce mieszkać w najlepszym lokalu w mieście no to chyba nie wypada płakać nad każdym wydanym tam gamblem prawda? - Jack wyglądał, że mówi pół żartem, pół serio. No ale po prawdzie jego lokal wybijał się standardem ponad chebańską przeciętną w tego typu miejscach. - Ale jak na serio chcesz sobie coś znaleźć to najlepiej zachowane jest centrum. W porcie jest całkiem sporo magazynów i hangarów ale wiesz, wielkie, przewiwewne, wilgotne chociaż pewnie jakąś kanciapę można by zaadaptować. Pogadaj z Drzazgą jak chcesz coś nieużywanego on tu zna kazdy kąt. - powiedział po chwili poważniejszym tonem najwyraźniej zastanawiając się nad tym zagadnieniem.

- Drzazga? - zapytał jakby sprawdzał, czy dobrze usłyszał - Kręci się w jakimś konkretnym miejscu? Bo jak ten stary pijus gdzieś wsiąknie, to ciężko go znaleźć - Lynx kojarzył przepatrywacza.

- Kręci się tu i tam, nawet tutaj czasem wpadnie. Ale najlepiej go szukać przez szeryfa albo Alana ze złomiska. - szwędacz najwyraźniej nie był najczęstszym bywalcem Łosia ani ulubionym klientem Jacka.

- Jak wygląda sytuacja z Czerwonymi? Dogadujecie się z nimi? Farmer Williamson, rozmawiałem z nim po pogrzebie, mówi ze stosunki są napięte? Był jakiś zatarg? Ojciec Niedźwiedziej Łapy nadal jest wodzem?

Na wspomnienie Indian, przez twarz Jacka przebiegł cień: - O ile mnie słuch nie mylił, to nie doszły mnie żadne słuchy o zmianie u nich ale wiesz, tak po prawdzie jak nikt z nas tam nie chodzi a nie chodzi bo nie wpuszczają no to nie wiadomo co się tam u nich dzieje. Przez tego Sandersa. Nie wiem czy go już spotkałeś, taki kulawy najemnik co przybył tu w zimie. Dalton przyjął go na służbę choć gwiazdki mu nie dał - podniósł palec zwracając uwagę na ten fakt. - No i czerwoni się wkurzyli jak tam wpadł do nich po pomoc dla rannego i zaczął machać bronią do Biegnącego Ksieżyca. No i foch. On nie chce ich przeprosić bo twierdzi, że nie ma za co a oni nie chcą się z nami zadawać póki on nie przeprosi. I tak się to już ciągnie od zimy. Na dłuższą metę powiem ci, że to strasznie wkurzające. Zawsze od nich niezłe ziółka brałem a teraz szlaban. Wkurzające. Biegnący Księżyc tylko raz zrobił wyjątek jak go Dalton ubłagał o pomoc dla Miltona. Bo się przyjaźnili przecież. No ale jednak nie dał rady mu pomóc no i biedny Milton niestety odszedł. Tak. Więc nie jest dobrze między nami a nimi. - zasępił się grubiutki, łysiejący właściciel lokalu. Pokręcił na koniec głową w niezadowoleni i zaczął znów lustrować swój personel uwijający się między gośćmi. Jak na tylu ludzi w środku było nie tak całkiem głośno bowiem większość wyglądała na miejscowych a ci chyba byli jeszcze pod wpływem pogrzebowej atmosfery więc odzywali się półgłosem i byli najczęściej poważni czy nawet zasępieni.
- Spróbuję pogadać z Niedźwiedzią Łapą i tym Sandersem. Może uda mi się przemówić im do rozumu. Rozłam miedzy Cheb a Czerwonymi, w obliczu powrotu Runnersów to rzecz, która szkodzi każdemu, o twoich interesach nie wspominając - zakończył z uśmiechem.
- Dobra dzięki za wszystko. Idę do pokoju - zgarnął klucze z lady - jak zejdę chętnie coś wszamię - wskazał głową na menu, wypisane na tablicy.

*****

Kąpiel była zimna i to kurewsko zimna, ale dla niego i tak była szczytem luksusu jakiego nie zażył od kilku tygodni. Dlatego też nie narzekał. Przebrał się w miarę czyste łachy a resztę zostawił do wyczyszczenia, będzie to go kosztowało parę gambli, ale Jack miał zwykle dobry personel. Obejrzał pomieszczenie i zabite dechami okno. Rozpiął pokrowiec ze snajperką i wrzucił do niego granatnik i zapasowe magazynki. Postanowił, że zabierze go na dół, kiedy pójdzie coś zjeść. Pod ręką zostawił sobie tylko krótką czterysta szesnastkę. Broń była jego narzędziem pracy, a zamek w drzwiach nie stanowił jakiejś znowu wielkiej przeszkody. Wziął ubranie na zmianę i przybory do mycia i ruszył się wykąpać. Woda była zimna, więc szybko wyskoczył z wanny, nacierając poznaczone bliznami ciało ręcznikiem, by się rozgrzać. Wskoczył w świeże ciuchy, ubłocone zostawiając do czyszczenia. Patrząc w pokiereszowane lustro, zastanawiał się czy się nie ogolić. Potarł brodę i wtedy pomyślał o szpetnej bliźnie. Doszedł do wniosku, że broda choć trochę ją maskuje. Plecak i resztę szpargałów wrzucił pod łóżko. Zamknął drzwi na klucz i ruszył po schodach na dół, do wspólnej sali.

******
Skierował się w stronę baru, by zamówić u Jacka coś do żarcia. Kiedy czekał na swoją kolej, do baru podszedł kulejący mężczyzna.Lynx rozpoznał w nim faceta ze zdjęcia z gazety. Postanowil zagadac do niego, widzial go juz wczesniej, przyjechal z szeryfem wozem, ale nie skojarzyl dokladnie. Przysiadł się obok niego, ale zachowując pewien dystans. Futerał z bronią postawił na ziemi i oparł o kontuar: - Pan Sanders? - zapytal. - Nie bylem pewien, czy dobrze Cie rozpoznalem na tym zdjeciu - przyznal.

Facet czekający aż Jack przygotuje mu jego zamówienie spojrzał bystro na pytającego. - A ja cię jakoś nie rozpoznaje. Na jakim zdjęciu przyjacielu mnie tak niby pokazują? - spytał czekając aż nowy gość mu odpowie.

- Mieszkałem tu, jakiś czas temu. Lynx na mnie wołają - wyciągnął rękę w geście przywitania. Potem pokazał mu gazetę z artykułem nowojorskiego dziennikarza: - A na takim, całkiem sporo też o Tobie jest napisane.

Facet bez słowa wziął gazetę do ręki, rozwinął ją i uśmiechnął się jak zobaczył siebie na pierwszej stronie. - No proszę, proszę a jednak zrobił tak jak mówił, że zrobi… - pokiwał głową po czym rozłożył papier przeglądając artykuł o sobie i swoim udziale w walkach w tym miejscu sprzed paru miesięcy.

- Może powiesz parę słów o tym co się tu działo? Gazeta nie oddała pewnie całej skali walk? Jakim uzbrojeniem dysponowali? Pojazdami? Mieli snajperow? - pytań miał sporo, a w końcu miał okazję dowiedzieć się czegoś o dkogoś kto był bezpośrednim uczestnikiem walk.

- A widziałeś kogoś z Detroit bez pojazdów? - ta wzmianka zdawała się nawet rozbawić mężczyznę, na co Lynx zareagował ściągnięciem brwii . - Mieli zdecydowanie więcej zabawek niż my. Od miotaczy ognia począwszy, na broni maszynowej skończywszy. Nie wiem czy mieli snajperów. Ale walczyliśmy w nocy. Choć dusił nas na placu taki jeden co mógł nim być. Ale wiesz, na koniec nie byli uprzejmi paradować przed nami byśmy mogli się napatrzeć. - Sanders zdawał się niezbyt chętnie wracać wspomnieniami do tamtych walk.

- Rudy Jack wspominał, że walczyliście też z dzikimi z Północy? Większą cześć szkód wyrządzili oni czy gangerzy? Jacy oni są? Jak walczą, nigdy nie miałem okazji zmierzyć się z nimi - widział parę razy tych troglodytów, ale nigdy nie miał okazji zmierzyć się z nimi w boju.

- Nie wiem co rozwalili tu gangerzy a co dzikusi, jak chcesz to sam pochdź i sobie obejrzyj na własne oczy - najemnik spojrzał na Lynx’a jakby sprawdzałl czy nie żartuje z tym pytaniem. - Lubią bliski kontakt. Śnieg i ciemność. I mają te cholerne psy. Są kurewsko szybkie. Strzelasz do takiego z dwudziestu kroków a następny już jest przy tobie. A za nimi leci reszta i ci szmaciarze. Ale ja lubię bliskie kontakty więc mi to nie przeszkadzało. Nie widziałem u nich żadnej broni palnej ani nawet pancerzy. Jakieś skóry, maczugi, włócznie, noże… Niby nic specjalnego i dałoby się niby ich wystrzelać z bezpiecznej odległości w sprzyjających okolicznościach… Tylko nam cholernie okoliczności wtedy nie sprzyjały… - mruknął okaleczony wojownik krzywiąc się na te wspomnienie. - I zarzynają i tną kogo podleci. Nie ważne czy się broni czy nie. Nikogo nie udało nam się odbić żywego kto wpadł w ich łapy. Zresztą nie przypominam sobie by choćby próbowali kogoś pochwycić, zarzynali jak leci - pokręcił glową i wypił shota jednym haustem.

- Runnersi? Co im odjebalo? Kiedyś przyjeżdżali tylko po haracz? Swoja droga zaschło mi w gardle, napijesz się? - nie czekajac na odp zamówił dwa szoty specjału Jacka i przysunąłl jeden Sandersowi.

- Zemsta. - wzruszył obojętnie ramionami Sanders. - Jacyś obcy sprzątnęli tutaj ich chłoptasi to przyjechali zrobić porządek - odparł całkiem krótko i spokojnie.

- A ta rudowlosa ze zdjecia? Kim jest? Musiała mieć jaja i nieźle gadane, że odważyła się stanąć między walczącymi stronami. Co się z nią stało? - wskazał palcem postać stojącą między walczącymi stronami.

Sanders popatrzył jeszcze raz na kolejną gazetę ze wspomnianą dziewczyną na okladce. - Dr. Alice Savage - przeczytał fragment. - Ale nie wiem co to za jedna. Przyjechała razem z nimi i pojechała razem z nimi. - powiedział wciąż wpatrzony w okładkę gazety. - Nie wiem co się z nią działo potem. - podniósł głowę znad gazety.

- Jack wspominał, że z Indiańcami się Cheb przestało dogadywać. Nie zawsze tak było, przedtem. Spojrzał Sandersowi w oczy, próbując wyczytać jakąś reakcje: - Ponoć, z tego co mówił Rudy, miałeś w tym swój udział? Konflikt z Czerwonymi, to niezbyt mądre rozwiązanie, zwłaszcza w przypadku prawdopodobnego powrotu Sand Runnersów. Indiance maja bardzo dobrych zwiadowców i myśliwych. Warto byłoby się z nimi dogadać. Ja nie mówię, że to twoja wina Sanders - przeszedł na ty. - Czerwoni potrafią być wkurwiający, coś o tym wiem. Myślę, że po prostu mądrze byłoby schować dumę do kieszeni i jakoś udobruchać czerwonoskórych? - zapytał spokojnie.

- No to o co ci chodzi? Ja do czerwonych nic nie mam. I nie mam ich za co udobruchać czy inaczej ruchać. Chcesz to z nimi gadaj zabraniam ci czy co? Abo im? Niech sobie zwiaduja i poluja - oczy najemnika zwęziły się i wyraźnie spiął się na słowa Lynx’a które najwyraźniej nie przypadły mu do gustu.

- Po co zaraz ta spina? - ze wzruszeniem ramion zapytał Lynx. - Z drugiej strony wymachiwanie bronią przed szamanem Indian, zbyt mądrym pomysłem nie było - uniósł dłonie w geście obrony - Rudy mi powiedział, nawet jeśli zależało od tego czyjeś życie. Maja swoje popaprane zwyczaje i tradycje, czy nam się to podoba czy nie. Swoja droga chciałbym widzieć reakcje szeryfa Daltona, gdyby ktoś prosił go o pomoc, wymachując mu lufa przed nosem - uśmiechnął się samymi ustami, jakby opowiedział niezły dowcip, jednak jego oczy pozostały zimne. - Pomyśl o tym Sanders - wstał i skinął mu na odchodne, kierując się ku kobiecie, którą wskazał mu Jack.

- Poczekamy jaki będziesz mądry, jak to Tobie będzie ktoś próbował coś zajebać albo rozjebać na twoich oczach. Coś twojego. - mruknął niechętnie najemnik do oddalającego się snajpera. Nie sprawiał wrażenia, ze słowa Lynx’a nakłoniły go do zmiany światopoglądu na tą sprawę.

******

Lynx zagadał do kobiety we flanelowej koszuli, do której skierował go Jack i przedstawił się: - Jestem Nataniel, ale mówią na mnie Lynx. Yelena? Tak mi przynajmniej powiedział Rudy.
Snajper musiał podejść do siedzącej z o parę kroków dalej kobiety zostawiając najemnika którego Jack jeszcze o coś zapytał. Przez te parę kroków kobieta przyglądała mu się. Na pytanie Lynx’a kiwnęła tylko twierdząco głową.

- Jack mówił Ci o tej robocie w ruinach? O tym zdobyciu szyb do lokalu?

- Aha… Zastanawiałam się po co ci o mnie mówił - uśmiechnęła się półgębkiem gasząc papierosa w popielniczce. - No wspominał co nieco. Ale samej mi się nie uśmiecha tam leźć - rzekła sięgając po szklankę i upijając łyka przy okazji nie spuszczając w obcego swoich zielonych oczu.

- Wiesz gdzie to jest dokładnie? Jak daleko w Ruinach?

- Wiem, Drzazga mi pokazał. To on znalazł to miejsce. Niezbyt daleko. Kwadrans może dwa… Przy rzece… - odstawiła szklankę i zaczęła się nią bawić przekrzywiając i kręcąc na przemian.

- Co wiesz o tych Ruinach? Dawno mnie nie było, więc pewnie jesteś bardziej na bieżąco niż ja?

- Wiem, ze sie nie chodzi po nich samemu. I ze jest sporo schodów i nie tak calkiem wysoko. Wiem które budynki ale nie wchodzialam tam - doprecyzowala nieco adres i okolicznosci roboty. - Wiem tez, ze szyby sa ciezkie, nieporeczne no i kruche. Wiec wyjac je to jedno a doniesc tutaj to calkiem co innego. A ten stary sknerus oczywiście płaci za te dostarczone - parsknęła nieco jakby zirytowana lub rozbawiona tym faktem.

- Jak wyglądasz jutro z czasem? Po południu byśmy się wybrali? Jak skończę robotę dla Daltona, to byśmy poszli? Jak myślisz długo nam to by zajęło? I czy w ogóle odpowiada Ci propozycja Jacka odnośnie zapłaty?

- Robotę dla Daltona? Ha! No to powodzenia życzę. Jakoś dziwnie co on zleci to się zaczyna ostro pierdolić. Dlatego dla niego nie robię jak nie muszę - dziewczyna zdawała się nie żywić do szeryfa ciepłych uczuć. - Opcja z oknami jest dość prosta. Znaczy wyjęcie ich. Nie wiem ile trzeba się nałazić by się do nich dostać no i wrócić potem. Ale chyba powinno pójść szybko i łatwo bo blisko i robota raczej prosta - zastanawiała się najwyraźniej po raz kolejny szacując problem i skalę trudności.

- Gdzie Cię szukać jutro po południu? - Lynx chciał ustalić najważniejszą rzecz.
- Tutaj. Mieszkam tutaj. A jak mnie nie będzie to pewnie ten sknerus będzie wiedział gdzie mnie szukać - dodała odwracając wzrok w kierunku nadchodzącego Sandersa. Ten dosiadł się obok i na dzień dobry stuknęli się swoimi szklankami.

- Twój nowy, gadatliwy kolega - Lynx, rozważa wyprawę dla Daltona jutro albo ze mną w Ruiny. Sam na sam. Ma mi pomóc szukać całych szyb dla Rudego - zaczęła filuternie rozmowę z najemnikiem.

- Ah tak? No bardzo miło z jego strony, że taki uczynny… - rzekł mrużąc oczy i upijając łyka ze swojej szklanki. - Lubisz tak szukać i pomagać? A ludzi też szukasz jak trzeba? - spytał patrząc uważnie na nowego gościa w knajpie.

Lynx spojrzał na Sandersa z większą uwagą, chyba Scottowi nie spodobało się to, ze zagadnął do Yeleny: - Z byciem miłym, czy uczynnym ma to niewiele wspólnego. Robota się przyda, gamble też - ton jego głosu miał już niewiele wspólnego z tamtym, kiedy rozmawiał z nim o walkach. - Wiec nie wiem po co ten kpiący ton. Co do poszukiwania ludzi... to zależy jakich ludzi... i za ile. Jak powiesz o co chodzi porozmawiamy konkretniej. Póki co widzę - spojrzał na Yelene - że będę miał robotę z szybami, a nie wiem jeszcze co tam szeryf znajdzie, ale opisać za kim mam się rozglądać, to możesz.

- I po co ta spina? - Sanders ironicznie powtórzył słowa jakie niedawno Lynx powiedział do niego uśmiechając się przy tym sardonicznie. - No to jak może znajdziesz czas, że może się rozejrzysz no to daj znać jak znajdziesz takiego jednego cherlawego żółtka. Cienki bolek wątpię by choćby klamkę miał. Ale może być z takim jednym najemnikiem i ten już raczej będzie wyposażony pewnie nieźle. To jak może ich zobaczysz i może będziesz miał ochotę o tym powiedzieć no to właśnie takich kolesi szukam. A ja się może rozejrzę za innymi ludźmi którzy może się też mogą rozejrzeć. Bez obrazy. I spiny. - rzekł obojętnym tonem najemnik chyba niezbyt wierząc w dobre intencje gościa co do tych poszukiwań.

- Ok. Jak ktoś taki wpadnie mi w oczy, to dostaniesz pierwszy info. Wstał, lekko skłonił głową Yelenie, mówiąc: - Do jutra. I poszedł do stoika przy którym siedział Szuter.

******


Podszedł do stolika przy którym siedział Szuter, przysiadając się: - To co, po szczeniaku? - zapytał i nie czekając na odpowiedź ruszył do baru po specjał Jacka, biorąc od razu dwie kolejki,płacąc dziewiątkami i wrócił z kieliszkami do stolika i przysunął szkło w kierunku Szutera: - Dzięki za pomoc z tą skrzynią, wysiłek chyba się opłacił nie?
- Przez chwilę myślałem, że to podczepiany VOG-40 - uśmiechnął się krzywo - Taki uratował mi kiedyś życie. Ten jest bardziej przydatny, bo nie mam kałacha, ale lepszym byłyby pestki do mojej peemki - powiedział wskazując na leżącą nieopodal P90.
- Wyglądasz mi na myśliwego. Na co polujesz w tej okolicy? - spytał.
- Akurat zwierzyna, którą się zajmowałem, nie bytuje w tej okolicy. Na razie, bo w końcu Molochowi ufać nie można. Nigdy nie wiesz co ten Stalowy Skurwiel wymyśli. A no pestki przydatna sprawa - zgodził się z Szuterem. - Czy to uratowanie życia, kosztowało Cie brak palca - skinął głową w kierunku jego dłoni, a potem podniósł swoją lewą, gdzie brakowało dwóch mniejszych palcy: - Nasza zwierzyna potrafi się odgryźć.
Zmienił temat: - Zostajesz na dłużej? Czy spieprzasz szukać pestek?
- Tak - odpowiedział krótko. Bez płaszcza, prawa ręka była widocznie szczuplejsza od lewej. Mężczyzna podciągnął rękaw ukazując pokaźną bliznę idącą aż do łokcia.
- Mutki to nie moja regularna zwierzyna. To zlecenie specjalne - dodał po chwili odpalając papierosa.
- Zatem polujesz na puszki? A miałem Ciebie za nawet rozgarniętego - uśmiechnął się.
- Pukniesz rolkę? - spytał wyciągając paczkę fajek
- Dzięki ale nie. Z używek tylko to - stuknął dłonią w szkło- albo kobiety. Mówisz, że polowanie na maszyny to robota dla stukniętych? Mutasy też się trafiały, albo inne ... - przerwał jakby szukał odpowiedniego słowa - ... cele.
Pociągnął łyk palącej cieczy ze szklanki i zapytał: - Kiedy ruszasz dalej?
- Póki co zobaczę jakie słuchy dochodzą z Detroit. Może się tam wybiorę, albo w zupełnie przeciwnym kierunku. Nic mnie w tej dziurze nie trzyma, ale mają ciepłą kąpiel, więc mogę jakiś czas zostać. A Ty?
- Ja zostaję, mieszkałem już jakiś czas tutaj, ale wywiało mnie na chwilę - przerwał upijając łyk pędzonej przez Jacka berbeluchy, która o dziwo mu zawsze smakowała. - Tylko jakiegoś kąta sobie muszę poszukać przyzwoitego. Jak szukasz pestek, to barman mi mówił, że Szczota organizuje wyprawę po gamble i szuka ludzi. Odpowiadając na twoje pytanie kim jest Szczota, to właśnie on zaopatrywał sklep, który trafił szlag, więc może coś ciekawego uda Ci się tam znaleźć? Więcej szczegółów może Ci Jack przekaże.

Szuter skinął głową i poszedł do barmana. Lynx dokończył kolację, zapłacił Jackowi i poszedł do swojego pokoju, zostawiając zgiełk wspólnej sali. W pomieszczeniu, rozłożył sobie na podłodze szmaty i rozłożył oba karabinki, starannie je czyszcząc. Pracował w całkowitej ciemności, na co pozwalała mu noktowizja, choć oba egzemplarze znał na tyle dobrze, że zrobiłby to i bez niej. Ta czynność go uspokajała, jedni wspomagali się medytacją, inni modlitwą, a dla niego to była mantra, która sprawiała, że umysł mógł odpłynąć i odpocząć. Bo w nocy, znowu mogły powrócić koszmary. Łyknął jeszcze gorzkawy syrop na amnezję, chorobę, która trawiła go już ładnych kilkanaście lat i położył się spać. Jutro musiał odwiedzić szeryfa, może jakieś zajęcie mu znajdzie. Chciał też rozejrzeć się za Drzazgą i rozpytać o miejscówki, no i oczywiście robota dla Rudego. Zapowiadał się pracowity dzień.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline