Powstał z leśnego mchu z pomrukiem. Nie miał żadnych snów, leżąc jak kłoda butwiejącego drzewa. Kiedy powąchał swoje ubranie stwierdził, że jego zapach także miał całkiem sporo wspólnego z rozkładem. Jak to w takich przypadkach bywa, przez chwilę pomyślał, że otoczenie i wspomnienia o ucieczce z klatki były tylko snem, razem z męczącym szlakiem.
Cóż, rzeczywistość zawsze powracała. Przeciągnął się i splunął, po czym pociągnął parę łyków z bajora. Być może ryzykował, jednak z drugiej strony, pragnienie było znacznie gorsze od głodu. Zjadł także swój kawałek posiłku, jakikolwiek mizerny by nie był. Grzybów nie tknął - choć sytuacja daleka była od dobrej, to jednak nie miał żadnego pojęcia o grzybach. Aż tak ryzykować nie mógł.
Na słowa kompanów o dymie, rzekł:
- W tamtą stronę - skinął głową, podejmując marsz. - Choć wątpię, że cokolwiek może tam nas czekać. Brzask już za nami, zapewne ktokolwiek, kto tam był, odszedł. Idźmy jednak. Nie mamy wszakże żadnych innych możliwości, niż przeć na północ.