Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2015, 11:40   #97
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Craven nie przerywał indianinowi w żaden sposób. Słuchał go uważnie przez cały czas. Wpatrując się przy tym w starą zaniedbaną mogiłę kryjącą szczątki Adama Hortona. Nie odzywał się nawet gdy indian skończył. Chciał, żeby tamten się bał. Naprawdę tego chciał. Ale nie dla sadystycznej przyjemności. Chciał, żeby indianin wyszedł poza granicę użytej do samoobrony gadanin, z której bardzo niewiele wynikło i która w zaskakujący sposób nie zirytowała go. A przecież czuł, że mogła. Był na swój gniew przygotowany. Jak na razie bez potrzeby.
- Czuje się Pan tu niezręcznie Panie Twinoak? - spytał - Nie. Wolę, żebyśmy porozmawiali tutaj. Nie przy piwie jak przyjaciele. I nie przy śniadaniu jak rodzina. Właśnie tutaj. Usiądźmy panie Twinoak.
Co rzekłszy wskazał indianinowi ławeczkę parę grobów dalej, do której również się skierował.
Gdy obaj usiedli, znowu pozwolił milczeniu się przedłużać. Oczom błądzić po spokojnym krajobrazie starej części cmentarza. Wbrew pozorom było to urokliwe miejsce.
- Nie porwałem pana. I nie mierzyłem do pana z broni. Wsiadł pan do samochodu i przyjechał tu ze mną zakładam, że po trochu przez wzgląd na bojaźliwość, a po trochu na zdrowy rozsądek. Oba powody słuszne zważywszy na to co pan o mnie wie.
Westchnął.
- A może z innej przyczyny. To nie ważne panie Twinoak. Przywiozłem tu pana ponieważ nie przekreśla to żadnej innej mojej możliwości. Również dlatego, że Wolfhowl sugerował bym skonfrontował pana z Hortonem. I z całym szacunkiem, ale po poznaniu tego człowieka nie jestem pewien, czy jego sugestia nie dotyczyła zabicia pana. Ponoć pomocą dla mnie będzie jeśli pan wybaczy pan Hortonowi.
Nie patrząc na indianina oparł łokcie o kolana i pochyliwszy się w ten sposób dalej sycił wzrok cmentarnym porankiem.
- A i panu przyjście na jego grób nie zaszkodzi. Kochał pan ojca panie Twinoak. I nie podejrzewał pan żadnych motocyklistów, tylko Hortona. Policja o wszystkim wiedziała, ale chroniła miejskiego dobroczyńce. Zrobił więc pan to co zrobiłby każdy inny kochający syn. Proszę mi pozwolić skończyć - dodał czując, że indianin chce mu przerwać. I tym razem nie śpieszył się jednak z kontynuowaniem - Wolfhowl w zasadzie nie wiele się od pana różni. Przy naszym pierwszym spotkaniu zasłaniał się pan swoim ojcem, że tylko on znał indiańskie zwyczaje, a potem Wolfhowlem, że tylko on może coś wiedzieć. Proszę nie kłamać, że odradzał mi pan tę wizytę. Rzucił mi ją pan, bo wiedział, że się nie zawaham. Nawet proponował mi pan, że do niego zadzwoni. Być może łudził się pan, że Wolfhowl faktycznie poszczuje mnie psami. Nie wiele brakowało a tak by się stało. On z kolei zasłaniał się panem i tym, że sami jesteśmy sobie winni.
W końcu odwrócił się do Twinoaka.
- Nie wierzę żadnemu z Was. Obaj mnie okłamaliście. Ale proszę mi powiedzieć, czemu w akcie desperacji, nie miałoby mi przejść przez myśl, że demon, którego przyzwał mściwy żal człowieka nie zostanie odesłany gdy ten człowiek umrze? Proszę mi spojrzeć w oczy. Głęboko. I powiedzieć, że nie czuje się pan w żadnej mierze odpowiedzialny za śmierć mojego syna i mojego ojca.
- Nie czuję się za tą śmierć odpowiedzialny, panie Craven, ponieważ nie mam z nią nic wspólnego. - Indianin westchnął ciężko i spojrzał Danielowi prosto w oczy. Szczerze i głęboko. - Owszem, kochałem ojca. Dał mi wszystko, co teraz mam. Ukształtował mnie na człowieka, jakim teraz jestem.
Spojrzał na mogiłę przy której usiedli.
- Podobnie, jak stary Horton ukształtował syna.
Przeniósł wzrok na Daniela.
- Myli się pan, panie Craven. Owszem, podejrzewałem że to Horton zamordował mi ojca. Chodziło o ziemię nad jeziorem, którą kupił i nie chciał sprzedać Hortonowi. Tak sądzę. Ale śledztwo nic nie dało. Nie znaleziono dowodów. Więc pogodziłęm się z tym, co się wydarzyło. Nie wybaczyłem jednak mordercy lub mordercą. Nie potrafię. I nie prosiłem Wolfhowla o pomoc. Jeśli sięgnął po jakieś nieczyste sztuczki, jakąś magię naszych praprzodków, czy coś w tym stylu, to zrobił to z własnej woli i inicjatywy. O nic go nie prosiłem. O nic!
Pierwszy raz podniósł nieco głos.
- Niech pan zrozumie, panie Craven. - USpokoił się. - Mój ojciec był dobrym człowiekiem. Nauczył mnie kochać bliźnich, chociaż to nie było łatwe. Jeżęli jakiś demon prześladuje pana i pana rodzinę, to na świat sprowadził go Geronimo. Zapewne w chęci zemsty za przyjaciela. Lub po prostu, bo mógł. Tak sądzę. I wie pan co, panie Craven. Proponuję konfrontację. Pojedźmy do niego. Teraz. Razem. Zapytamy go wprost, czemu to zrobił i co można zrobić, by... sam nie wiem co, bo tak naprawdę to nie wiem co się wydarzyło. I czemu kłamał, bo kłamał, panie Craven. Co pan na to?
Znów do Wolfhowla… Daniel nie odpowiedział z początku, ale wzrok jakim mierzył indianina stal się bardzo nieprzyjemny.
- Teraz chce pan jechać do niego i go zapytać? Teraz? A wcześniej gdy ginęli ludzie w tym domu myślał pan, że to motocykliści ich zabijają? Panie Twinoak. Niech pan nie wystawia mojej cierpliwości na próbę i nie robi ze mnie idioty pieprząc mi za przeproszeniem o kierującej panem miłości bliźniego. Siedzimy tu sami. Może nie licząc starego Hortona. Ale przed nim nie ma się pan co wstydzić. Chcę usłyszeć prawdę. Pan od początku wiedział co zabija w Domu Hortona.
- Nie. wiedziałem, ze coś tam jest. jakaś siła. Ale nie lączyłem jej ze śmiercią mojego ojca.
Craven wstał z ławki i stanął przed indianinem.
- Wygodnie panie Twinoak. Bardzo. Teraz jednak pan już wie, że to nie przypadek.
Odwróciwszy się plecami do indianina stał jeszcze przez moment patrząc na grobowiec Hortonów. Po czym ruszył do wyjścia z cmentarza.
- Ja u Wolfhowla nie mam co szukać ani pomocy ani wyjaśnień. I nie zamierzam. Pan zrobi co uzna za stosowne. Do widzenia panu, panie Twinoak.
Indianin nie odpowiedział. Za to Daniel czuł jego wzrok na swoich plecach niemal przez całą drogę wzdłuż cmentarnej alejki.

W drodze do Domu wykonał dwa telefony. Właściwie trzy, bo dwa do Steve’a z czego oba syn odrzucił. Nie zaniepokoiło go to. To było bardzo w jego stylu. Większe obawy by miał gdyby Steve sam zadzwonił. Przyszło mu jeszcze na myśl, żeby wykręcić numer do pana Westona, ale ostatecznie tego nie zrobił. Jak będą coś mieli, dadzą znać. Wysłał więc tylko krótką wiadomość do Steve'a. "Wracajcie do domu jak tylko skończycie".
Drugą osobą, z którą chciał się skontaktować była Meg. Dość już czasu spędziła sama. Tak jak wszyscy. Pora było stawić czoła temu co im Indianie zgotowali. Wspólnie.
Do Mads na razie nie dzwonił. Umówili się z córką już wcześniej na miejscu.

Zatrzymał się tylko raz po drodze. Most nad małą rzeką. Wiła się przez całą okolicę Plymouth. W radiu już kilka razy słyszał jakie wspaniałe sztuki można w niej złowić. Yellow River, jak głosiła tabliczka. Jej wartki nurt nie był wystarczający by rozrzedzić żółto zielonkawy odcień jakim się cechowała.
Craven wysiadł z samochodu. Podszedł do barierki. Po chwili i tak pozbawiona wcześniej amunicji broń wylądowała w spienionej wodzie. Rozmówił się z oboma indianami. Zdał swój test.

Mads jeszcze nie było gdy zajechał. Wszedłszy do środka, nastawił ekspres i zadzwonił do córki. Na podwórzu dał się słyszeć warkot motoru. Megan. Wyszedł jej na powitanie nadal ze słuchawką przy uchu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline