Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2015, 16:02   #99
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MADDISON

Poprowadził ją przez pola, do lasu. Po chwili zapuścili się w pachnące, nadal zaciemnione miejsce. Nie odzywał się, ale zaufała mu więc szła za nim, czując się jednak coraz bardziej nieswojo.

Młody Indianin maszerował równym tempem „chodziarza”, kogoś, kto ma we krwi długie, piesze wyprawy. Ją dość szybko złapała zadyszka. Zatrzymała się opierając o pień drzewa.

- Już niedaleko. Zaraz odpoczniesz. – Odezwał się do niej po raz pierwszy, odkąd opuścili Plymouth.

Faktycznie. Wyszli nad brzegiem jakiegoś jeziora. Znała je, tylko nigdy nie była po tej stronie i w tym miejscu. Te same jezioro, które leżało dość blisko od ich domu. To samo jezioro, w którym Arnold…

Poczuła zawrót głowy.

Chłopak usiadł na brzegu, podciągając kolana prawie pod brodę. Wskazał jej miejsce obok siebie. Usiadła, chociaż teraz naprawdę zaczynała się bać. Nie znała tego młodego mężczyzny. Mógł ją przecież wyciągnąć tutaj by zgwałcić lub zamordować, a oceniając jego sportową, gibką sylwetkę i grę mięśni pod koszulą, mógłby to zrobić bez najmniejszych problemów.

- Nazywam się Mongwau. W języku Hopi moje imię oznacza sowę. To mój duchowy przewodnik.

- Jestem Maddison – przedstawiła się dziewczyna.

- Jesteś martwa – spojrzał na nią twarzą pozbawioną wyrazu. – A martwi nie mają imion.

Zadrżała. Czyżby rzeczywiście zamierzał zrobić jej krzywdę.

- Inuaki naznaczył cię swoim cieniem. Wszystkich was naznaczył.

- Czemu? – więc jednak coś wiedział!

- Bo jesteście… grzeszni. Paskudni. Źli w swoim egoizmie. Zamknięci na innych. Nawet zamknięci na siebie.

- Pieprzysz… - przerwała mu niegrzecznie i wtedy ją spoliczkował.

Cios był silny, chociaż widać było, że i tak powstrzymał swoją rękę. Z rozciętej wargi dziewczyny popłynęła krew, a z oczu niechciane łzy.

- Przepraszam – powiedział nadspodziewanie łagodnym tonem i tylko dlatego nie rzuciła się na niego z paznokciami. – Musiałem to zrobić…

Spojrzała na niego przez łzy.

- Dlaczego?

- Mój ojciec. To… - zawahał się. – To zły człowiek. Zjada go jego własna nienawiść. I nienawiść do was, białych. Wycierpiał od białych ludzi wiele zła, a śmierć Twinoaka była…

- On go wezwał, prawda?

- Nie. On tylko ukierunkował gniew złego Manitou. Poprowadził na ścieżki mordu, którymi teraz krąży. Nie wszyscy biali są źli. Tak jak nie wszyscy Indianie. Ale wielu ludzi jest. Moja rodzina. Powiedzmy, że nie chciałbym iść w jej ślady. Że chciałbym się stąd wyrwać. A ty możesz mi pomóc.

- Jak?

- Ja pomogę tobie? Byłaś już z mężczyzną? – zapytał niespodziewanie.

- Tak… - przyznała się. – Kilka razy.

- Dobrze. To ułatwia. Zaufasz mi?

Pokiwała głową.

- Oddasz mi się. Tutaj. Teraz. Ale nie będę delikatny. Dlatego cię uderzyłem. Potem powiesz policji, że zaprowadziłem cię do lasu i zgwałciłem.

Zrobiła się blada i musiał to chyba zauważyć.

- Będziesz miała na to dowód, między swoimi nogami. Na ciele. Ja się wyprę, ale wtedy i tak zostanę aresztowany. I wtedy powiecie ojcu, że wycofacie oskarżenie tylko, jeśli odwoła Inuaki. Że, wiecie, że to on wykonał rytuał rozgrzebanych ran. I że chcecie, by go cofnął. Zgodzi się. Zgodzi się, by ratować imię rodziny. Gwałtu na białej dziewczynie nikt by mu nie wybaczył.

W głowie jej się kręciło. Myślała, że zwymiotuje.

- Podobasz mi się, wiesz. – Spojrzał na nią smutnym wzrokiem. – I nie uśmiecha mi się to, co wymyśliłem. Ale to droga, jaką muszę podążyć inaczej mój ojciec nigdy nie odwoła Inuaki. Mógł to zrobić nim umarli niewinni ludzie, wasi poprzednicy. Jednak tego nie zrobił. Chociaż wiem, że potrafi.

- Potem jednak powiesz, że nie było wymuszenia, dobrze? Policji. Ja i tak zamierzałem wyjechać. Chciałem zacząć nowe życie. Z daleka od ojca i jego przerażających czarów. Nie tylko ty się boisz, dziewczyno. Ja żyję w strachu, od kiedy poznałem prawdę o moim ojcu.

Ujął jej dłoń w swoje palce.

- To jak? Zaufasz mi i pozwolisz, bym ja zaufał tobie?

Wiedziała, co oznacza te zaufanie.

MEGAN, DANIEL

Spotkali się pod domem. Weszli razem do środka. Ona nalała sobie kawy, on jej towarzyszył. Rozmawiali.

Telefony milczały.

Przez okna wlewały się słoneczne promienie skąpując dom w swoim blasku, jednak mimo tego nasłonecznienia ten i tak wydawał się być dziwnie mroczny.

Hałas usłyszeli jednocześnie. Krzyk i wrzask, w którym rozpoznali głos Maddison. Tylko, że jej nie było w domu!

Mimo wszystko nie czekali. Pobiegli za źródłem hałasu, do gabinetu. Nadal panował tam bałagan po poprzednim objawieniu mocy demona. Nikomu jakoś nie chciało się zbierać rzeczy, które za chwilę i tak złowroga siła porozrzucałaby ponownie po całym pomieszczeniu.

Tym razem jednak źródłem krzyku było duże, stare lustro zawieszone na ścianie. Oboje ujrzeli w nim … Maddison leżącą na ziemi z rozrzuconymi nogami, zapłakaną, pokrwawioną twarzą, brutalnie gwałconą przez jakiegoś mężczyznę o długich, ciemnych włosach. Jego ruchy były tak szybkie i gwałtowne, że nie było szans na to, aby takie zbliżenie sprawiało przyjemność Maddison.

Daniel krzyknął i o mało nie zwrócił zawartości żołądka na podłogę. Megan zachwiała się przytłoczona realnością i brutalnością sceny. Wiedziała, że nawet jak zamknie oczy, nie pozbędzie się jej nigdy z pamięci.

I nagle poczuła, że jakaś siła unosi ją w powietrze, jak dzień temu Berta, i przyciska do ściany, rozrzucając nogi na boki. Poczuła, jak coś twardego i grubego wbija się w jej kobiecość, niemal rozdzierając na strzępy. Doznanie było tak potwornie obrzydliwe i brutalne, że Megan wrzasnęła z odrazy i bólu.

Daniel nie widział, co dzieje się z siostrą jego zmarłej żony, bo w tej samej chwili doskakiwał do lustra i zrzucał je na ziemię. Kiedy zwierciadło spadło na podłogę, Daniel skoczył na nie i jął deptać butami, miażdżąc i tłukąc na kawałki.

Siłą podtrzymująca Megan puściła ją i kobieta osunęła się na podłogę. Łzy spływał z jej oczu rozmywając makijaż.

Czuła się zbrukana, mimo że gwałt jakiego doznała, najwyraźniej miał jedynie psychiczne podłoże i demon nie zranił jej w żaden sposób.

Nadal jednak czułą jego obecność gdzieś obok, w pobliżu.

Wiedziała też skąd znał ten ból i … poczuła żal. To było uczucie, które towarzyszyło wielu młodym , indiańskim dziewczętom, nim żołdacy Hourtewane’a nie zamordowali ich już po gwałcie.

Dopiero wtedy Daniel ujrzał, że Megan kuca przy ścianie, wstrząsana spazmami.

NATHAN

Nathan krzyknął, kiedy osiągnął szczyt. Hourtewane zeszła z niego dopiero po kilku ruchach i spojrzała na niego z uśmiechem wyższości błąkającym się na ustach.

- Całkiem … sprawnie robi pan te zdjęcia, panie Preston.

Ne poprawiał jej. Nie miał siły. Plecy piekły go od jej paznokci. Dziewczyna miała niezły temperament.

Sam Nathan dziwił się, jak tak szybko od kawy w kawiarni, znaleźli się w jego domu, gdzie – kiedy tylko drzwi zamknęły się za ich plecami – dziedziczka Hourtewane’a zdarła z siebie i z niego ubranie i przeleciała na najbliższym nadającym się do tego miejscu.

Byłby głupcem lub gejem, gdyby zaprotestował, tym bardziej że pod ubraniem pana Hourtewane’a skrywała naprawdę apetyczne krągłości.

- Dlaczego? – Zapytał patrząc na nią, jak ubiera swoje rzeczy.

- Bo miałam ochotę cię zerżnąć. Lubię to. Naprawdę lubię. Serio. Spotkałeś się ze mnąco to by gadać o moim przodku, czy po to?

Mógł odpowiedzieć prawdę, ale … nie odpowiedział nic.

- Słuchaj. Mój tatuńcio dzisiaj urządza kolację… Missisipi Hotel. Mamcia ma urodzinki. Czuj się zaproszony. Powiem ochroniarzom, że przyjdziesz. Dwudziesta. Dzisiaj. Będziesz?

- Jasne – odpowiedział, chociaż nie miał pewności, czy dotrzyma słowa.

- Świetnie. A po nudnej kolacji znów tutaj wrócimy. I pozwolę ci ze mną zrobić, na co tylko będziesz miał chęć mój ty fotografku. Pod warunkiem, że potem ja zrobię z tobą to, co przed chwilą.

STEVEN

Steven przez chwilę włóczył się po mieście, aż nogi same zaprowadziły go do muzeum. Sam nie wiedział, dlaczego.

Stanął przed portretem Hourtewane’a i przyglądał mu się przez dłuższy czas. Miał ochotę wziąć substancję samopalną i oblać płótno, z którego patrzyły na niego te ciemne, nienawistne oczy.

Wiedział, że za lekko popękaną farbą skrywa się twarz ulubieńca diabła. Człowieka, który splamił sobie dłonie krwią niewinnych Indian. Mordercy, którego historia – niesprawiedliwie – nazwala bohaterem.

I wtedy ją ujrzał. W odbiciu szklanej gabloty. Indiańską dziewczynę o włosach zaplecionych w warkocze. Tej samej, którą nad jeziorem widział z okrwawionym podbrzuszem. Ofiarę Hourtewane’a i jego zaciężnych najmitów.

Coś w nim pękło. Nagle i bez ostrzeżenia!

Nie panując nad sobą chwycił za jedną z szabel wiszących wśród rekwizytów i zaczął nią rąbać obraz kapitana wykrzykując przy tym straszliwe obelgi.
Pół godziny później uzbrojeni policjanci wyprowadzili go z muzeum, a kwadrans później został zamknięty.

- Przysługiwał panu jeden telefon. – Poinstruował go ciemnoskóry funkcjonariusz zamykając kraty aresztu. – Jak już pan zdecyduje, do kogo chce zadzwonić, zaprowadzimy pana do aparatu. Za chwilę przyjdą też przeszkoleni funkcjonariusze i pobiorą od pana próbki krwi.

No tak. Wzięli go za ćpuna lub szaleńca.

- Dobrze zrobiłeś. – Powiedział dziewczyna stojąca obok niego. – Trzeba go powstrzymać przed dalszym złem. I ty możesz to zrobić…

Zaśmiał się wpatrując w pustą ścianę…

Jak? Kurwa, jak?
 
Armiel jest offline