Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2015, 22:24   #16
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
April już nie zasnęła tej nocy. Nie dawały jej spać myśli o Lalkarzu, a może bardziej o jego mocodawcy. Swoje dołożyły światła i nawoływania leśników przeczesujących pobliski las. Poranna kawa nie przyniosła ukojenia, bowiem towarzyszył jej artykuł opisujący nocne zdarzenie. Przynajmniej z takiego punktu widzenia, jaki miała większość mieszkańców Wiscasset. Niedźwiedź znów zaatakował. Na turystów padł blady strach. Władze miasta wykazują opieszałość w działaniach. Błogosławiona nieświadomość. Pani Blackburn nawet nie chciała myśleć, co by się działo, gdyby opinia publiczna poznała sprawę z jej perspektywy.


Wonna nuta jaśminu wyprzedziła Laurę, podobnie jak dźwięk dzwonka, gdy otworzyła drzwi sklepu. A jednak do momentu, gdy się odezwała, April nie zaszczyciła jej uwagą. Pochłonięta książką z ojcowskiej biblioteki przeniosła na gościa ciężkie jak ołów spojrzenie dopiero, gdy zabrzmiało pytanie.

-No proszę, proszę. Kogo to moje piękne oczy widzą... Laura O’Calmour, choć teraz to już przecież pani Beaks. No kto by pomyślał, że kiedykolwiek wrócisz do miasta i to jeszcze z obrączką na palcu. - Sącząc w te słowa odrobinę jadu, pani Blackburn odłożyła na bok lekturę i oparła się o ladę. - Tu się nie pali - dodała.


Wprawnym ruchem wyrywała Laurze z ust ledwo nadpalonego papierosa. Nim właścicielka zdążyła zaprotestować, papieros został zgaszony w stojącej na blacie popielniczce. Popielniczka pełna była pozostawionych przez Aidę petów, co rażąco przeczyło słowom April. Ale w chwili obecnej to ona, a nie matka była panią i władczynią tego miejsca, zresztą, jak to mówią, co wolno wojewodzie...

- Kadzidełka na duchy, powiadasz… - przechodząc do interesów do niedawna świeżo upieczona sprzedawczyni zawiesiła głos. - Czyżby prześladowały cię duchy zmarłych z żalu, porzuconych kochanków? Albo może raczej kochanek?
Laura Beaks uśmiechnęła się ironicznie.-Znów to samo co w szkole, April? Tak się boisz opuścić gardę, że przechodzisz od razu do zjadliwego ataku?
Obróciła się dookoła niczym modelka. - Czyżby mój nowy image nawet na tobie robił oszałamiające wrażenie?
-Równie mało, co poprzedni - odparła April

Kobieta zignorowała tę drobną złośliwość. Splotła jedynie ramiona razem mówiąc sceptycznym tonem głosu.-Kadzidełka, święconej wody, certyfikatu od jakiegoś guru że w danym miejscu nie ma duchów z problemami przejścia do zaświatów. Cokolwiek co uspokoi nastroje w rodzinnym interesie.

Oparła się ramionami o ladę wpatrując w twarz rozmówczyni.-Widzisz… kostnica to nie jest miłe miejsce do pracy. Te trupy w lodówkach, trumny… ludzie mają zaś tendencje do widzenia rzeczy, których nie ma. A ostatnio to się nasiliło. Bo nikt nie chce brać nocnych zmian twierdząc, że w mojej kostnicy straszy… jakby to był cholerny szkocki zamek z galerią duchów dłuższą niż galeria portretów w głównym holu. Że się tak literacko wyrażę.
- Jeśli chodzi o wodę święconą, to trafiłaś pod zły adres. Dystrybucją tego specyfiku trudni się pastor Mc’Neil. Idź do niego, a da ci za darmo tyle wody święconej, ile dusza zapragnie. Będziecie mogli w niej kąpać pracowników, trupy, sprzęt, czy co tam jeszcze. - pani Blackburn uśmiechnęła się szeroko rozbawiona własnym żartem. - A już tak na zupełnie poważnie, pewnie najlepszy by był jakiś ochronny amulet.
- Pastor wierzy w Boga i Chrystusa i może w Piekło. Ale nie w duchy zmarłych osób łażące po ziemi. Wspomniał mężowi, że takie poglądy to katolickie zabobony. Poza tym… nie widział mnie w kościele od mego powrotu do Wiscasset i chyba za mną nie przepada.- uśmiechnęła się krzywo właścicielka domu pogrzebowego i potarła podbródek.-Tylko niech ten amulet będzie duży i rzucający się w oczy. Coś jak te łapacze duchów… czy snów… te pajęczyny ze sznurków na zbudowane okręgach, co je Indianie robią dla turystów.
-Co by pastor na twój temat prywatnie nie uważał, to jego prawo i jego sprawa. Ale wody święconej ci odmówić nie może. Co do amuletu, chcesz, żeby to była jedynie pokazówka?
- Miałam wrażenie, że w ostateczności zacznie szperać po biblii by znaleźć jakiś kruczek. - Uśmiech kobiety znów ociekał ironią. Wzruszyła ramionami.-Poza tym… jakoś nie ufam takim moczeniom ścian. Wolałabym bardziej namacalny dowód. A co …- zamyśliła się na moment i zamilkła.-... pokazówka duża by się przydała, ale nie zaszkodzi mieć i prawdziwy. A co mi tam… stać mnie. Niech będą oba.
- Co do prawdziwego, muszę to skonsultować z matką. Jego zrobienie może potrwać kilka dni. Zrobienie pokazówki też mi zajmie dzień lub dwa. Co do ceny, odezwę się do ciebie, jak porozmawiam z matką i dowiem się, czego będzie potrzebować i ile jej to zajmie czasu.
- Zgoda.- stwierdziła z uśmiechem Laura, sięgnęła do swej torebki i wyjęła czerwoną wizytówkę z czarnym obramowaniem.-To mój prywatny numer. Zadzwoń jak już to ustalicie, włącznie z ceną. Lub jakbyś chciała powspominać szkolne lata.
Podała ją April. -Tooo… z chęcią bym poplotkowała, ale chyba nie jesteś teraz w nastroju. Może przy lampce wina nie byłabyś taka… wojownicza?
- Śmiem wątpić - odparła chłodno kobieta chowając wizytówkę do kieszeni. - Czy coś jeszcze? - zapytała na tyle grzecznie na ile umiała. Nie dało się jednak nie zauważyć, że w głębi duszy pragnęła przeczącej odpowiedzi. Interesy to interesy, pogaduszki to pogaduszki. Do tych ostatnich April miała lepszych kompanów.
-Nie… tym razem nie.- po przekazaniu wizytówki pani koroner z gracją obróciła kuperek ku sprzedawczyni ruszyła do drzwi, rzucając jeszcze przez ramię.-To do zobaczenia.


Burnistrz Spencer od lat była klientką Aidy, zresztą jak pół Wiscasset. Najczęściej jej zamówienia dotyczyły ziółek na kobiece dolegliwości, ale nie tylko. Właściwie April nie znała dokładnie obiektu tych transakcji. Matka nie prowadziła dziennika, a pani burmistrz zlecenia zwykle załatwiała telefonicznie, zaś po gotowe preparaty przysyłała jakichś stażystów, czy asystentów. Najwidoczniej nie lubiła afiszować się z tymi zakupami.

Aida przygotowywała wiele różnych specyfików na raz, zaś wszystkie pakowała w szare papierowe torby. Nijak nie było sposobności, by dokładniej przyjrzeć się sprawie. Zresztą April nigdy nie widziała powodu, by się tym nadmiernie interesować. Jednak ów powód wyrósł przed nią nagle, jak łodyga czarodziejskiej fasoli.

Potyczka słowna między Dianą a Aidą zainteresowała April może nawet w nieco obsesyjny sposób. Ale z pewnością nie dotyczyła ziołowych specyfików, a między panią burmistrz a starą zielarką nie było relacji innej niż klient - sprzedawca. Przynajmniej tak do tej pory sądziła pani detektyw.

Wobec braku chęci współpracy ze strony matki, pani Blackburn zmuszona była zasięgnąć języka u drugiej z uczestniczek kłótni. Czy April tego chciała, czy nie, rozmowa z panią burmistrz była jej jedyną szansą na poznanie prawdy. Oczywiście kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że burmistrz spencer nie wyjawi przed nią tej tajemnicy ot tak, z sympatii. Ale należało spróbować. Pani Blackburn miała już nawet w głowie pewien pomysł jak podejść włodarz stolicy hrabstwa Lincoln.

***

Sekretarka zajęta była dyktowaniem przez telefon danych finansowych. April przysłuchiwała się temu mimowolnie czekając, aż na swoją kolej. Hannah miała rację. Jako że zbliżały się wybory, ratusz był otwarty dla ludzi jak nigdy przedtem. Z tego też powodu Diana Spencer była ostatnio bardzo zapracowana, ale sekretarka - panna Becky - zapewniła, że burmistrz na pewno przyjmie ją po południu, gdy załatwi już wszystkie przewidziane na ten dzień urzędowe sprawy.

W końcu odezwał się brzęczek interkomu i sekretarka na moment oderwała się od telefonu, by zakrywając słuchawkę cicho powiedzieć.- Pani burmistrz przyjmie panią teraz.

April pewnym krokiem pomaszerowała do drzwi gabinetu. Gdy tam weszła, przywitała się z burmistrz uściskiem dłoni. Diana Spencer grzecznościowym zwyczajem zaprosiła ją do zajęcia fotela przy biurku, zaproponowała też coś do picia, a gdy April poprosiła o kawę, poleciła sekretarce zrobienie dwóch. Następnych kilka minut, podczas których oczekiwały na gorące napoje, minęła im na rozmowie o niczym. Pani Blackburn nie zamierzała zaczynać mając świadomość, że za kilka minut może im przeszkodzić niosąca tacę asystentka.


Wreszcie, gdy kawa została podana, April dolała sobie mleczka, rozsiadła się wygodniej w fotelu, upiła łyk gorącego napoju, po czym westchnęła teatralnie.

- Zabawne, jak czas wszystko zmienia - zaczęła, a widząc zdziwienie malujące się na twarzy pani burmistrz, uśmiechnęła się mimochodem gratulując sobie zdobycia pierwszego punktu. Zbicie Diany Spencer z pantałyku było właśnie tym, czego potrzebowała. - Gdy wyjeżdżałam byłaś tylko szarą myszką, Diano. Mogę ci tak mówić, prawda? - pytanie zadano w ten sposób, by jego czysto retoryczny charakter nie ulegał wątpliwości. - Mała, nic nie znacząca płotka. Parę lat i puff! - Onomatopei towarzyszyło pstryknięcie palcem. - Płotka stała się grubą rybą, cieszącą się powszechnym poważaniem, wypasionym gabinetem i własną asystentką. Byłoby szkoda to wszystko stracić, nieprawdaż?

Przedwyborcze sondaże mówiły, że biegająca się o reelekcję Spencer nie mogła być tak pewna swej wygranej, jak by tego chciała. Prognozy przedwyborcze dawały jej nieco ponad 50% głosów. Nie był to zbyt dobry wynik zwłaszcza, że do wyborów zostały niecałe dwa miesiące. Zapowiadała się gorąca kampania wyborcza.

Diana Spencer była burmistrzem Wiscasset od dwóch kadencji. Wcześniej piastowała stanowisko sekretarki w radzie miejskiej. Była żoną działacza demokratów, matką trójki dzieci. Tkwiła w cieniu męża polityka, po którego śmierci rozkwitła. Zdobyła fotel burmistrza, dorobiła się służbowej limuzyny, asystentki i gabinetu. A także latynoskiego kochanka. Z płotki stała się grubą rybą, rządzącą miastem żelazną ręką, lub może raczej płetwą.

Wiscasset było sennym miasteczkiem rodem z książek Kinga. Ludzie żyli niezbyt dostatnio, ale nie cierpieli też biedy. Zwykle przez większość życia nie doświadczali wielki wzlotów ani upadków. Ich życie było jednostajne, monotonne, senne wręcz. Od lokalnych włodarzy oczekiwali sprzątniętych, wyremontowanych ulic, regularnego wywożenia śmieci, odmalowanych budynków użyteczności publicznej i spokoju.

Diana spełniała te wymagania, ale trudno powiedzieć, by miejscowa społeczność wiele jej zawdzięczało. Siłą napędową lokalnej gospodarki była turystyka i przemysł drzewny. Tartaki i pensjonaty istniały jednak w Wiscasset na długo przed objęciem przez panią Spencer urzędu i za pewne będą spokojnie prosperować długo po jej, być może rychłym, odejściu.

Burmistrz rządziła miastem już od dwóch kadencji, ale była politykiem starej daty. Nie miała w sobie energii i pasji, by pchnąć je do rozwoju. To jej główna kontrkandydatka, panna Ling, ożywiła nieco senne miasteczko. To ona zgłaszała na radach miejskich różne projekty i pomysły. To ona zaproponowała promowanie miasta w internecie, co zwiększyło wpływy z turystyki. To ona była powiewem nowości i inspiracji. Nie wszystkim się ten powiew podobał, ale niewątpliwie jej pozycja w wyborach była silna.

April dobrze przygotowała się do tego spotkania. Wiedziała, że wygrana Diany Spencer nie była sprawą pewną. Przeczuwała też, że obecna burmistrz niechętnie pożegnałaby się z obecną pozycją i władzą, jaka z niej wypływała. Zresztą, któż chciałby się rozstawać z taką pensją i gabinetem? Właśnie tę słabość kobiety zamierzała wykorzystać.

Burmistrz uśmiechała się serdecznie od wejścia pani Blackburn do gabinetu, aż do ostatniej jej wypowiedzi. Za sprawą pytania petentki mina jej zrzedła, stając się zaciętą i zimną. Podobnie jak oczy. Teraz rzeczywiście przypominała grubą rybę… rekina ludojada.
- Co sugerujesz, April?- rzekła wprost.
- Ależ absolutnie nic - słowom tym towarzyszyło uniesienie prawej dłoni ku górze. Zupełnie jak podczas składania sądowej przysięgi. - Ale te niedźwiedzie rozszarpujące turystów po lasach na pewno nie przysłużą ci się w kampanii. Ludzie niestety są niewdzięczni. Zapomną o wyremontowanych ulicach, o tym wszystkim, co dobrego zrobiłaś dla miasta. Będą za to pamiętać, że to za twojej kadencji turyści pouciekali z miasta. Już teraz mówi się na mieście, że to twoja wina, że ratusz jest opieszały, że twój kontrkandydat na pewno już dawno coś by z tym zrobił. Tak jak by to była twoja wina, a mała Ling mogła magicznie usunąć zagrożenie. No ale trudno się ludziom dziwić, bronią tylko swoich domów i rodzin. Tak jak i ja bronię swoich, gdy dostrzegam zagrożenie… - April zawiesiła głos dając Dianie czas na przetrawienie tych słów.
- Tak. Ten niedźwiedź to paskudny problem. - Spencer zgodziła się z April, choć bez większego entuzjazmu.- Ale z przyrodą… nie wygrasz.

I nie brzmiała przy tym szczerze. Wzruszyła ramionami kontynuując. - Ostatnio zaatakował w okolicy twego domu? To rzeczywiście niepokojące. Pod czyj dom podejdzie następnym razem? Niemniej… Może cię pocieszy fakt, że straż leśna obiecała zająć się problemem i zamierzam zwołać posiedzenie rady miasta otwarte dla mieszkańców i… pewnie ucieszy się, że sprawą tych morderczego drapieżnika ma się zająć FBI?

Tak naprawdę niedźwiedź nie mógł sforsować zabezpieczeń okalających dom. Więc to nie jego bała się April i nie o nim mówiła. Ale Diana nie mogła o tym wiedzieć. A może jedynie udawała?

Burmistrz uśmiechnęła się tak jakoś sztucznie kontynuując.-Dwójka ich agentów zjawi się w Wiscasset najpóźniej jutro. Jak więc widzisz, sprawa niedźwiedzia wkrótce zostanie rozwiązana w ten lub inny sposób. Niemniej radzę kupić sztucer myśliwski, tak na wszelki wypadek.W końcu.. mieszkasz blisko lasu.
Czemu “pocieszający”uśmiech Diany wydawał się April bardziej sztuczny niż zwykle?

- Tak, to pocieszające, bez wątpienia - mruknęła kobieta bez przekonania. Ale kupienie broni mogło nie być takim złym pomysłem, tak jak i wzmocnienie zapasów zaklętej amunicji. Mogło to sporo kosztować i pewnie wymagałoby podróży do stolicy celem odebrania cennego zamówienia. Ale może faktycznie należało poważnie rozważyć odnowienie starych znajomości?

Inną kwestią byli Federalni, którzy zainteresowali się sprawą… ludzie pewnie poczują się bezpieczeniej. Sprytne posunięcie. Ciekawe czy zrobili to sami z siebie , czy ktoś im pomógł w owym zainteresowaniu… April nie wypowiedziała na głos swych wątpliwości. Plecy pani Spencer jak widać były szersze, niż można by się spodziewać.

- Ciekawe do czego dokopią się ważniaki z FBI, jak już zaczną grzebać. - rzuciła mimochodem pani detektyw bacznie obserwując reakcję swej rozmówczyni. Ta uśmiechnęła się nieco lisio… jak by była pewna, że niczego nie odkryją przy okazji. - Nie wiem, czy kiedyś miałaś z nimi do czynienia. Są jak Hiszpańska Inkwizycja, albo i gorzej. Nie zdziwiłabym się, gdyby wzięli pod lupę szeryfa Coopera za to ganianie po lesie w poszukiwaniu tajemnych kręgów. A może i moją matkę. Oraz WSZYSTKICH jej klientów - na słowo “wszystkich” April położyła szczególny akcent. - Kto wie… może będziemy tu mieli drugie Salem. - W tym ostatnim zdaniu słychać było kpinę. A może była to tylko słabo maskowana obawa.
- Na szczęście palenie czarownic to czasy, które już minęły, nieprawdaż?- westchnęła Diana namyślając się.- Szczerze wątpię, by czepili się tego, co Cooper robi po pracy… dopóki nie zakopuje przy kamiennych kręgach nastolatek żywcem, to… cóż… może sobie te kamienne kręgi badać. A co do twojej mamy i jej interesu, cóż… klientom chyba nie zaszkodzi, tak bardzo jak sobie prowadząc interes bez licencji, ale… może i masz rację. Chcesz być uroczą przewodniczką agentów FBI ? I dopilnować, żeby przypadkiem nie grzebali w nieodpowiednich śmietnikach?
- O legalność interesu mojej matki martwić się nie musisz. Prowadzenie sklepu, z tego co mi wiadomo, licencji nie wymaga - odparła spokojnie młodsza z kobiet. Ale w tym zdanie nie dało się nie zauważyć zawoalowanej groźby.

- Ale może, jako przykładna obywatelka, faktycznie powinnam pomóc naszym dzielnym agentom - kontynuowała po krótkiej chwili milczenia. - W końcu nikt tak dobrze nie zna okolic mojego domu, jak ja sama. Poza tym, nigdy nie wiadomo, co może strzelić jakiemuś nadgorliwcowi do głowy. Znajdzie taki notatnik mojej matki, prześledzi kto, co i kiedy kupował i zacznie się zastanawiać po cóż mogły być te, czy inne ziółka. A potem jeszcze odkryje nagrania z rozmów telefonicznych i zacznie się zastanawiać, dlaczego stara zielarka nazywa jedną z klientek “głupią arogancką wywłoką” - ostatnim słowom towarzyszyło kolejne uważne spojrzenie w oczekiwaniu na reakcję burmistrz Spencer.

Diana zesztywniała i spurpurowiała na twarzy. Po czym splotła dłonie razem, uśmiechając się wyjątkowo zimno.- Wątpię by akurat… na takie nagranie natrafili. Z pewnością ich nie zainteresuje. Zresztą… Aida i ja uczęszczałyśmy razem do szkoły. Więc… między dawnymi przyja… znajomymi zdarzają się ostre słowa. Gadanie starych bab… A Aida chyba nie zaczęła uprawiać podejrzanych ziółek w celach leczniczych, co?
Potarła podstawę nosa dodając.- Zresztą FBI będzie się uganiać za niedźwiedziem, a nie starymi zielarkami… - burmistrz chyba chciała coś dodać, ale nie zdążyła, bowiem April wcięła jej się w słowo.

- Może masz i rację, Federalnych faktycznie mogło by to nie zainteresować, ale brukowce... To by dopiero był ekscytujący początek kampanii wyborczej.
- A kto im wygada?- spytała podejrzliwie Diana przyglądając wrogo April. Porzuciła nieco maskę ” kobiety do rany przyłóż”.
- Choćby i ja, jeśli nie powiesz mi tego, co chcę wiedzieć - April uśmiechnęła się promiennie, upiła łyk zapomnianej kawy i ponownie rozsiadła się wygodniej w fotelu.
- Czyli to szantaż, co?- mruknęła ponuro Spencer splatając dłonie razem. April przeklęła się w duchu. Tym razem to burmistrz zdobyła punkt, kolejny już podczas tej słownej potyczki. - Nie boisz się, że ugryziesz, więcej niż zdołałabyś przerzuć?
- Ależ broń boże. Szantaż to przecież przestępstwo, a ja jestem jedynie praworządną obywatelką zatroskaną o los swojej małej ojczyzny. - mówiąc to młodsza kobieta uśmiechnęła się niewinnie. - Ale w sumie to nie, nie boję się. Wybory są coraz bliżej, a twoja wygrana wcale nie jest taka pewna. Każdy głos się liczy, nieprawdaż?
- Są w życiu rzeczy ważniejsze niż wybory. - odparła enigmatycznie burmistrz z nadal złowieszczym uśmiechem, po czym spytała - Więc… o co chcesz zapytać?
- Dlaczego to właśnie ciebie moja matka oskarża?
- Bo… Nasza przyjaźń została zerwana w bardzo dramatycznych okolicznościach. I ogólnie pozostało wiele zadr. Aida lubi czasem pomstować przez telefon na stare dobre czasy.- odparła pani włodarz wyraźnie klucząc i próbując zejść z tematu.
- Ach ten Andy Warhol - szepnęła w odpowiedzi April, niby do siebie, ale jednak ukradkiem obserwując reakcję burmistrz. To było jedyny punkt zaczepienia, jaki w tej chwili miała.
-Kto?- zdziwiła się Diana, wyraźnie nie znając tego nazwiska. Dopiero potem skojarzyła.- Ten artysta?
- Artysta? - pani Blackburn zawiesiła głowę wyraźnie oczekując rozwinięcia tematu.
-Pewnie słyszałaś te niestworzone historie o tym co robiła Aida podczas swych podróży po kraju.- machnęła ręką pani Spencer.- Jak dla mnie to bajki.
- A już myślałam, że chodzi o jakiś romans. Ale to nie brzmi jak “bajki”. - skomentowała żartobliwie April starając się nie zdradzić za bardzo swej niewiedzy.
- Słyszałam tylko spekulacje. Wiesz jaka Aida jest tajemnicza.- stwierdziła ironicznie pani Spencer.- Sama musisz ją to zapytać.

“Noż kurwa!” - to był jedyny właściwy komentarz do rady pan burmistrz. Zapytać matki… Jak by to było takie proste. April poczuła wzbierającą w środku złość. Z trudem opanowała emocje, nim odparła:
- Może powinnam. Ale wracając do tematu. Może i byłabym skłonna uwierzyć, że mowa o starych zadrach. Gdyby nie fakt, że matka oskarżyła cię o umywanie rąk - westchnęła teatralnie. - Nieładnie, Diano. Przychodzę do ciebie, jak do przyjaciela. A ty obrażasz moją inteligencję kłamiąc mi w żywe oczy.
- Moja droga, za długo siedzę na tym stołku by nie rozpoznać pogróżek ubranych w satynę. Więc nie myśl, że uwierzę w twoje przyjazne intencje.- odparła kobieta uśmiechając się złowieszczo.-Jednakże udzielę ci przyjacielskiej rady. Nie pchaj palców między te drzwi, bo z pewnością je stracisz.
- No dobrze, może nazbyt się rozpędziłam z tą przyjaźnią. - zgodziła się pani Blackburn. Z wygranej pozycji w tej konfrontacji gwałtownie spadała na przegraną. Ani trochę jej się oto nie podobało. - Ale nie jestem też twoim wrogiem. Skandal to miecz obosieczny. No chyba, że będzie nim władał wprawny szermierz.
- Nie wiemy też, czy rzeczywiście to będzie skandal. Do waszego sklepiku zagląda wielu mieszkańców Wiscasset, a medycyna naturalna jest obecnie w modzie.- uśmiechnęła się krzywo Diana i wzruszyła ramionami.- A twoja matka zawsze miała wobec mnie pewne wygórowane wymagania… zresztą jak wobec wielu osób, łącznie z tobą, April. Nie zostałaś tym, czym chciała Aida, nieprawdaż?
Oparła podbródek na dłoniach. - Zawiodłaś ją bardziej, niż skłonna jest przyznać otwarcie. Nie uczy cię już dalej, co?
- Tak, bez wątpienia trudno sprostać wymaganiom mojej matki. Ale też nigdy nie było to moim celem. I chyba właśnie tego ona najbardziej nie może znieść. - kobieta westchnęła. - Nigdy nie pomyślałabym, że moja matka jest aż tak zawzięta. Żeby po prawie czterdziestu latach dalej mieć do ciebie żal i dzwonić z pretensjami. Tylko dlaczego wtedy mówiłaby, że umywasz ręce… - pani detektyw zawiesiła głos, jak by faktycznie się nad tym zastanawiała. W rzeczywistości ciekawa była jakąż to wymówkę tym razem wymyśli Diana Spencer.
- Uważała że… nie działałam dotąd dostatecznie stanowczo w sprawie niedźwiedzia. - odparła krótko Diana Spencer. - Jakbym miała wpływ na faunę okolicznych lasów. Urzędnicy państwowi nie są cudotwórcami, ale wyborcy lubią o tym zapominać.
Gładkie wymówki, typowe dla rasowego polityka. Cokolwiek działo się między Aidą a Dianą, obie kobiety najwyraźniej planowały zatrzymać to dla siebie.
- Tak, z pewnością - mruknęła April od niechcenia. - No nic, pora na mnie. Dziękuję za poświęcony mi czas.
- Pamiętaj, że burmistrz i rada miejska jest zawsze otwarta dla obywateli.- dodała na koniec burmistrz żegnając ją “urzędowym” uśmiechem wręcz przyklejonym do twarzy.


April nie była zadowolona z rozmowy z burmistrz Spencer. Liczyła na to, że uda jej się poznać przyczynę niedawnej telefonicznej kłótni, tymczasem otrzymała stek kłamstw i półprawd. I jeszcze więcej pytań bez odpowiedzi.

Wiadomość o przyjaźni łączącej przed laty jej matkę i obecną burmistrz była dla niej zaskoczeniem. Nigdy nie słyszała, by Aida wspominała o tej znajomości ani nawet o jej końcu. To akurat nie mogło dziwić, matka generalnie niechętnie mówiła o swojej przeszłości, zwłaszcza o młodzieńczych latach. Ale jednak pani Blackburn nie pamiętała, by kiedykolwiek, nawet w jej wczesnym dzieciństwie, Aida odnosiła się do Diany jak do znajomej. A to oznaczało, że relacja ta zerwana została albo jeszcze przed urodzeniem April, albo gdy była niemowlęciem.

Kolejną zagadką była osoba Andy’ego Warhola. Do tej pory był niczym więcej jak podpisem na starych zdjęciach. Ale Diana uchyliła rąbka tajemnicy. Jedna odpowiedź rodziła dziesiątki kolejnych pytań. Niestety pani detektyw nie znała nikogo, kto pomógłby jej złożyć te puzzle w całość. Susan Watson, najbliższa przyjaciółka matki, sprowadziła się tu z mężem, gdy April była niemowlęciem. Rodzice Seana nie mieli zatem szansy znać starej zielarki, gdy ta zadawała się z Warholem i gdy jeszcze przyjaźniła się ze Spencerową. Innych tak bliskich znajomych jej rodzice nie mieli.

Choć pani detektym nie spodziewała się, by Watsonowie mogli jej pomóc w rozwikłaniu tej zagadki, byli jej jedyną deską ratunku. Aida była zamknięta w sobie, były więc nikłe szanse, że zwierzyła się któremukolwiek z nich. Ale może przypadkiem coś zapadło im w pamięć, jakaś rozmowa, obraz, cokolwiek? Może dołożą jej kolejnego puzzla do tej układanki? Jak nikła by ta szansa nie było, należało ją wykorzystać.

Pozostawało zdecydować, które z Watsonów zagadnąć w tej sprawie. A może należało wypytać oboje? Susan Watson była z panią Franklin bliżej, przyjaźniły się od lat. Ale to Sean Senior miał do pani detektyw słabość. Henry Franklin był dla niego jak brat, więc emerytowany leśnik traktował jego córkę - April właśnie - jak ukochaną bratanicę.

Tak więc pani Blackburn zdecydowała, że o przeszłość swej matki wypyta na dobry początek ojca Seana. A gdyby to nie pomogło, nic nie stało na przeszkodzie, by spróbować również z jego żoną - bibliotekarką. Oczywiście istniała szansa, że żadne z nich nic nie wie. Istniała też szansa, że o odbytej rozmowie powiedzą Aidzie. A wtedy ta pewnie dostanie szału, ale tego akurat April się nie obawiała. No bo cóż właściwie matka mogła jej w tej sytuacji zrobić?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:03.
echidna jest offline