Pod przeszywanicą i plecioną w rozśpiewanych uderzeniami młotów kuźniach pod Górą kolczugą mistrzowi Thyriemu pot ciekł szeroką strugą. Z wysiłku – bo wciągnięcie na linie krasnoludzkich braci było nie lada wysiłkiem. I z emocji, bo sytuacja niepewna była i mocno niebezpieczna, jeden fałszywy krok mógł ich zdradzić.
Jak choćby, stukot sporego kamienia, który wyprysnął spod stopy młodszego z wspinających się braci. Na szczęście starszy, ten którego asekurował Malborn, był niżej i przytomnie schwycił skalny ułomek, trzymając się liny jedną ręką i odchylając się od ściany.
Współbraciom Thyri skinął krótko i oszczędnie głową, nie czas to był jeszcze na radość i powitania. Dwie liny ponownie spłynęły w dół, a Hilly i ostatni z krasnoludów wyswobodzili się z worków I podjęli wspinaczkę.
Czasami wystarczy jeden fałszywy krok... I tym razem wystarczył. Krasnolud źle stanął i zsunął się w dół na linie. Obyłoby się może bez zdemaskowania uciekinierów, bo Thyri nadal krzepko dzierżył linę, ale krasnolud krzyknął z przestrachu. Rozbijający namiot zbójca uniósł głowę i dostrzegł przytulonych do skały zbiegów. Wszczął alarm, z miejsc powstała reszta banitów i troll. Trzech zbójców biegło już w stronę zagrody. Z łukami w dłoniach.
Thyri zaparł się buciorami o skałę i na siłę podciągnął linę razem z uwieszonym na niej krasnoludem. Niewiele zyskał, a stracił czas. Łucznicy byli już blisko, a jeden sięgał do kołczana. Thyri zerknął, na swego współplemieńca próbijącego podjąć przerwaną wspinaczkę i na maleńką twarzyczkę Hilly.
- Trzymajcie – wepchnął linę w ręce swych ziomków. - Wyciągnijcie go!
Czasami wystarczy jeden cios. Byle silny, zadany we właściwym czasie, dobrze wymierzony i celny.
Mistrz budowniczy zerwał z pasa swoją sakiewkę. Zacny to był trzosik jak i jego właściciel – z grubego bordowego aksamitu uszyty i ozdobiony granatami. I równie jak jego właściciel okrągły i pękaty.
Thyri rozluźnił troczki, aby przy uderzeniu sakiewka objawiła swą sekretną i cenną zawartość, odczekał jeszcze moment, by łucznicy znaleźli się bliżej, po czym cisnął trzosem w bandytów na dole.
Czasami wystarczy jeden cios. Oby to była jedna z tych z chwil.