Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2015, 17:48   #7
Ulli
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Śmierć Yandii

Byli w jednym z wielu kaerów, usytuowanych na pogórzu Gór Tylońskich, znanych jako najwyższe góry Barsawii. Niektórzy twierdzili że szczyty “Tylonów” to zastygłe w kamieniu pasje. Jak było naprawdę nikt nie wiedział.
- Jest ich zbyt wielu - krzyknął Kitaan wpychając tarczą nacierającego wściekle elfa o pustych oczodołach na kolczastą, ścianę kaeru. Ten nabił się, zadygotał, ale nim zdążył się oderwać, zbrojmistrz przeciął go w pół.
- Choth edo k’tan var – warknął Nui Sin Yllandarik, czyniąc niespodziewany obrót przez plecy, posyłając tym samym rozpędzonego napastnika na wysunięte ostrze Ss’arisa
- Amolta shivoam ga’nai - wypowiedział znów, zbijając uderzenie wąskim mieczem. Wykorzystując uzyskany impet, znów wykonał obrót, powalając innego przeciwnika swym ciężkim ogonem – Khamorro! - T’skrang był w swoim żywiole, jednak nawet on widział, że nie dadzą rady nadciągającej hordzie półmartwych elfów.
- Grimo! Grimo! - krzyknął elfi zbrojmistrz, gdy miał chwilkę wytchnienia - Skąd to idzie? Jak nie uderzymy w serce, nie uniesiemy głów!
Krasnolud jednak nie odpowiedział, był całkowicie skoncentrowany na rzuceniu czaru. Mamrotał pod nosem i wykonywał charakterystyczne gesty rękoma.
Ss’aris korzystając z siły swoich nóg wybił się wysoko w powietrze i wykonując karkołomne salto zawisł na chwilę nad głową jednego z większych żywotrupów.
-Iraaa! - zaryczał niczym drapieżny ptak opadający na swoją ofiarę i wbił ostrze prosto w głowę półmartwego. Posyłając jednocześnie spłoszonych wrogów na miecze swojej drużyny.
Bluszcz zużył już połowę swych strzał A druga częśc została w jukach przy siodle. Nie mając jednak zbyt wiele czasu do namysłu szył dalej, nie zawsze celnie.
Yandii widząc co się dzieje zacisnęła żeby i przekrzykując bitewny hałas rzuciła do towarzyszy.
-Spróbuję się do niego podkraść- powiedziała wskazując horrora stojącego za grupą żywotrupów.
Sam horror wyglądał na młodego, proporcjonalnie zbudowanego mężczyznę rasy ludzkiej. To co zdradzało kim jest to dwanaście pająkowatych kończyn wyrastających z jego karku. Gdy przemawiał do walczących z jego żywotrupami śmiałków, jego pająkowate kończyny poruszały się w nieskoordynowany sposób, wydając dziwne dźwięki.
- Wy, dawcy imion. Nie macie żadnych szans, poddajcie się i negocjujcie a może pozwolę wam żyć, jak pozwoliłem zyć mieszkańcom dwóch kaerów, które podbiłem. Zwę się “Nienawiść” i jestem waszym nemezis.
Żywotrupy jakby zasłuchane w głos swego pana zwolniły ruchy i wstrzymały atak. Yandii tylko na to czekała. Schowała się za załomem jednego ze zrujnowanych budynków i wykorzystując swe magiczne zdolności adepta stała się niewidzialna dla otoczenia. Następnie uzbrojona w długi nóż, ze wzrokiem skoncentrowanym na celu, ruszyła tanecznym lekkim krokiem między postepującymi z wolna żywotrupami. Biegła lekko, wykonując piruety i akrobatycznie wyginając swe smukłe ciało, gdy mijała kolejne żywotrupy. W końcu znalazła się przy horrorze. Trudno ocenić czy ten ją widział, czy tylko przeczuwał co się ma wydarzyć. W każdym razie na chwilę zamilkł i wszystko jakby zamarło w bezruchu. Wtedy Yandii wzięła zamach i korzystając z wyuczonych zdolności zadawania zwiększonych obrażeń, trafiając w żywotny punkt uderzyła tam, gdzie jak się spodziewała znajdowało się serce potwora.
Uderzyła i wyciągła szybko nóż dając krwi trysnąć z rany. Była ona jasnobłękitna co nie dziwiło, bo te potwory różnią się od zwykłych dawców imion. Sam stwór krzyknął rozdzierająco. Jego krzyk był słyszany zarówno telepatycznie, w przestrzeni astralnej, jak i w świecie materialnym. Żywotrupy zawyły dziko wtórując swemu panu. Sama Yandii była zaskoczona efektem swojego ataku i lekko wystraszona postąpiła krok do tyłu, zamiast zadać kończący cios. Horror to wykorzystał. Zaszeleścił swoimi dwunastoma odnóżami i zwrócił w kierunku elfki swą wykrzywioną w gniewie twarz. Rozwarł swe usta obnażając czarne, ostre jak sztylety zęby i zrobił jakby wdech. Yandii krzycząc, upuściła broń i złapała się za pierś z której trysnęła krew. Jednocześnie rana na piersi horrora zasklepiła się. Potwór ponownie zaszeleścił pająkowatymi odnóżami i rozwarł usta. Waszym oczom ukazał się makabryczny widok. Piękna twarz elfki została jakby zdarta z jej czaszki i obrócona tył do przodu. To samo działo się z resztą jej ciała wśród tryskających fontann krwi. Yandii upadła i przez chwilę wiła się dziko, po czym znieruchomiała. Chwilę leżała po czym ku waszemu przerażeniu zaczęła powoli się podnosić. Ale to już nie była wasza towarzyszka.



Żywotrupy jakby ożyły i wsparte przywróconą do życia Yandii ruszyły do natarcia.

Kitaana zmroziło. Jako adept zbrojmistrz i tak miał zahartowane do granic wytrzymałości ciało i umysł, ale nie był w stanie wytrzymać bólu na widok tak potraktowanej towarzyszki. Aż bał się pomyśleć, co przeżywają pozostali, Ci których nie zahartowała astralna kuźnia. Nie zasługiwała na taką śmierć, ani takie nie-życie.
- Kitaan, stój - usłyszał kogoś, ale ledwo to zarejestrował. Przyjmując cios za ciosem od żywotrupów parł naprzód, czuł jak pancerz powoli, ale nieustępliwie zaczyna wyginać się pod razami. Tym niemniej dotarł do Nie-Yandii i gładkim cięciem pozbawił jej głowy. Pięciokrotnie przekuta throalska stal nawet nie poczuła oporu.
- Daję Ci ukojenie... - szepnął. Teraz mogli uciekać.
-Oszalał, kurwa mać, oszalał… - warczał pod nosem Ss’aris przebijając się przez szeregi wroga, by wyciągnąć elfa, który powoli zaczął znikać pod nawałą ożywieńców. Gdy wyciął sobie mały prześwit wystrzelił niczym z procy i szarpnął wyciągając ledwo przytomnego towarzysza z tej groteskowej kotłowaniny.
-Życie Ci niemiłe?! Chciałeś zaprzepaścić to że Yandii się dla Ciebie poświęciła?! Dla nas?! Ty cholerny idioto! - darł się na niego, nie szczędząc obelżywych epitetów gdy przebijali się z powrotem do reszty towarzyszy by opuścić ten przeklęty Kaer.

W pewnym momencie resztki kości rozrzucone wszędzie wokół zaczęły się formować w coś przypominającego ludzkie kształty. Pięć szkieletów wezwanych mocą magii ruszyło bezwiednie na nadchodzące żywotrupy. Tak oto mały Grimo stworzył kilka dodatkowych rąk do walki i dał awanturnikom czas na ucieczkę.


***

Przed karczmą "Pijany Smok"



Otwarte groźby, jak te ze strony Grima i Nui S'ina a także pytania wprawiły żebraka w wielkie zakłopotanie. Wodził przestraszonym wzrokiem po kolei po wszystkich członkach drużyny. Puścił rękaw ksenomanty i wydawało się, że zaraz ucieknie, ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Biedak dostał drgawek, uniósł ręce jakby chciał złapać się za głowę. Wtedy oczy wywróciły się białkami a on charczącym, gardłowym głosem powiedział.

„Nawałnica was pochłonie! Szalony umysł śmierć wam zwiastuje, tego, co dla was drogie.”

Po wypowiedzeniu tych słów oprzytomniał i wyraźnie spanikowany rzucił się do ucieczki. Kiedy już mieliście go gonić z cienia jednego z domostw wyszedł poznaczony bliznami ork. Wyglądał na jednego z szemranych mieszkańców tego miasta. Patrzył na bohaterów beznamiętnym wzrokiem, jakby wszystko było mu obojętne.

- Panowie, poniechajcie Widzącego Joe. Biedakowi bieda pomieszała zmysły, do tego ten dziwny dar. Niektórzy mówią, że ma zdolność jasnowidzenia. Ja nie wierzę w zabobony. Jedno wam mogę powiedzieć. Nie miał nic wspólnego z okradzeniem was. To nieszczęśnik bez rozumu.

Przemowa orka trwała akurat tyle żeby żebrak na dobre zniknął z oczu. Ork tak jak się pojawił, tak również zniknął. Pozostawionym samym sobie bohaterom nie pozostało nic innego jak wejść do karczmy.

Charakterystyczny budynek z szyldem przedstawiającym jaszczuropodobne stworzenie wygięte pod dziwnym kątem, kusił zapalonymi światłami i gwarem dobiegającym ze środka.

Gdy weszli do ich nozdrzy dotarł zapach piwa, kilku niezbyt domytych ciał i przypalonej kaszy. Od razu spostrzegli też Lauriel. Trubadurka także ich zobaczyła. Momentalnie przestała grać pozostawiając samego drugiego grajka z którym czasem występowała i wyraźnie poruszona z szeroko otwartymi ze strachu oczami podbiegła do nich.

- Gdzie Yandii? Odpowiadajcie! Co się stało?

Zmieszani popatrzyliście po sobie nie mogąc zdecydować kto powinien przekazać tą smutną wiadomość. Lauriel widząc wasze niezdecydowanie w pewnym momencie wybuchła płaczem i zakrywając oczy dłońmi wybiegła przed karczmę.

W karczmie panował dość duży ścisk. Wolny był tylko jeden długi stół i to niezupełnie. Siedziało przy nim trzech krasnoludów, sądząc po ubraniu kupców. Zawzięcie ze sobą dyskutowali.

- Słyszałeś Hemaxie? Znowu wojna się szykuje. Na wzgórzu Ayodhia wylądował therański behemot. Pojawiło się też więcej therańskich statków. Młody król Throalu Neden rzucił do ataku cało throalską flotę i poniósł porażkę. Nie wróży to dobrze Barsawii. Znowu nadciąga zniewolenie.

Gruby, niski krasnolud z czerwonym nosem i policzkami, oraz krótką brodą dorzucił znad kufla piwa.

- To przez tą przeklętą "Rebelię Śmierci". Domy Heovrat, Erud, Pay’ar, Turlough, a także Endour i Ueraven wraz z Theranami i przestępcami
z Kratas wspólnymi siłami runęli na rodzinę królewską. Cudem atak odparto i uratowane młodego króla. To było nie dawniej jak dwa miesiące temu. Stąd ta nerwowość u Nedena. Nie ma też dobrych doradców. Rok 1484 zapowiada się dla Throalu wyjątkowo źle.


- Nie słyszałem o tym. W Viviane skąd jadę z karawaną nie słyszano o tych wypadkach. Słyszałem natomiast, że te parszywe sługusy Theran, t'skrangi z domu K'tenshin zablokowały dla domu V'strimon cały odcinek rzeki poniżej Jeziora Ban. Praktycznie uniemożliwiły kontakty handlowe i odcięły Trawar od północy Barsawii. Dodatkowo słyszałem o obsydianinie Omasu, który ponoć organizuje barsawiańki ruch oporu. Jednak ile prawdy w tym ostatnim trudno rzec.
Krasnoludy wzruszyły ramionami i wróciły do picia.

W karczmie szczególnie wyróżniały się dwie hałaśliwe grupy. Około sześciu orków upijających się przy barze i grupa trolli wyglądająca na powietrznych łupieżców siedząca przy jednym ze stołów. Wśród jednych i drugich co rusz wybuchały kłótnie kończące się groźbami użycia broni z trudem tłumione przez innych uczestników picia i trolla Orgasza, będącego karczmarzem.
Orgasz był olbrzymem nawet jak na trolla i powszechnie się mówiło, że był kiedyś adeptem bliżej nieokreślonej dyscypliny. To wszystko zapewniało mu szacunek pijących. Do pomocy miał jeszcze orczycę Kevcuth, która robiła za kelnerkę, ale gdy zaszła konieczność potrafiła też przywalić.

Z rozmów przy stoliku trolli Kitaan wychwycił przechwałki i groźby pod adresem Theran. Szczególnie aktywny był jeden troll, który wypił więcej niż pozostali i co rusz się zrywał wykrzykując przekleństwa i chwytając za rękojeść swego trollego miecza. Towarzysze wołali na niego Fergar. Po którymś wybuchu furii, usadzony przez kolegów zaczął się niespokojnie rozglądać po karczmie. Jego wzrok padł właśnie na Kitaana. Dysząc przez zęby pociągnął spory łyk z kufla i zaczął się nienawistnie wpatrywać w elfa.

W kącie siedział jeszcze jeden interesujący osobnik. Znany dobrze grupie ludzki czarodziej Werdbras. Przedstawiał sobą opłakany widok. Niegdyś drogie szaty były potargane i poplamione. On sam był zarośnięty i brudny. Dawno nieczesane włosy były pozlepiane w kołtuny i za długie. Siedział ze wzrokiem wlepionym w blat stołu od czasu do czasu pociągając z butelki. Jego historia jest wam dobrze znana. Był dobrze zapowiadającym się adeptem wędrującym z grupą podobnych sobie po Barsawii w poszukiwaniu sławy i bogactwa. Jego problemy zaczęły się gdy dotarł do Kratas jakies dwa lata temu. Spotkał w mieście kobietę zwaną Lewine Szpon Skeorxa. Zakochał w niej się bez reszty. Zaczął ją śledzić i obsypywać prezentami. Ona przyjmowała jednak jego zaloty z pogardą i przepędzała natręta gdy tylko jej się nawinął a była nie w humorze. Werdbras się stoczył i pogrążył w pijaństwie. Jego towarzysze ze smutkiem porzucili go nie mogąc go wyrwać ze szponów złej miłości. Od tego czasu spał głównie na ulicy, przepijając zgromadzony majątek.

W pewnym momencie drzwi karczmy otwarły sie z hukiem i do środka wparowała ona...

Lewine Szpon Skeorxa była z pewnością jedną z piękniejszych kobiet w Kratas. Burza kasztanowych włosów, piękna pociągła twarz ozdobiona zazwyczaj egzotycznym makijażem, smukła sylwetka, duży biust przy jednocześnie delikatnej urodzie. Do tego wyzywający ubiór eksponujący wdzięki. Szła przez karczmę do kontuaru bawiąc się swym magicznym berłem, jej brzoskwiniowe usta były lekko rozchylone a jej biust drgał w rytm sprężystych kroków. Sala zamilkła, zarówno trolle jak i orki patrzyły na nowe zjawisko z zaciekawieniem i fascynacją. Gdy mijała orki jeden z nich, odważniejszy od pozostałych bezceremonialnie chwycił ją za kształtny tyłek. Lewine obróciła się szybko i zwinnie niczym kobra wymierzając śmiałkowi potężny cios w głowę swoim berłem. Ofiara padła bez przytomności na ziemię a sala wybuchła śmiechem. Śmiali się nawet towarzysze poszkodowanego orka, choć niektórzy próbowali cucić nieszczęśnika.

- Słuchajcie wstrętne samce, następnemu który tego spróbuje wypalę mózg jakem Lewine Szpon Skeorxa. Parszywa klientela- Dodała jakby do siebie po czym usadowiła się na jednym z krzeseł przy barze i zamówiła kielich wina.

Zachowanie Lewine nieco wyjaśniła wam pewnego wieczoru Lauriel, która specjalizowała się w zbieraniu plotek i wieści po mieście. Otóż dowiedziała się, że wrogo nastawiona do mężczyzn piękność wywodzi się z plemienia amazonek z Puszczy Serwos. Jej plemię zostało rozbite przez łowców niewolników z domu K'tenshin a ona w wieku nastu lat trafiła do klatki. Z niewoli wykupił ją pewien obsydiański mistrz żywiołów wyczuwając u niej talent do tej dyscypliny. Para mistrz i uczennica wędrowali jakiś czas po Barsawii by ostatecznie osiąść w Kratas, gdzie jej mistrz zajął się opracowywaniem nowych zaklęć. Lewine natomiast zachodziła do "Pijanego Smoka" na kieliszek wina, by posłuchać bardów i poplotkować z kobietami. Jej przyjaciółkami były Lauriel i Yandii. Nie przepadała za to za resztą "Nieposkromionych Pogromców".

Karczmarz zaniepokojony przedłużającą się ciszą po opuszczeniu karczmy przez Lauriel podszedł do jej towarzysza, który był zajęty zalewaniem się w trupa i stanowczym głosem zażądał zabawiania gości. Trubadur przewrócił oczami, odstawił kielich, ujął swą lutnię i zaśpiewał:

Szanowni goście, witajcie,
Wpierw wypijcie po browarze
Potem, proszę, posłuchajcie,
Historii o Tisoarze.

Nasza karczma bowiem słynie
Tutaj, wewnątrz miejskich murów,
Że powieść w niej wartko płynie,
I pieśń zacnych trubadurów.

Więc słuchajcie, co opowiem,
O losach wśród dawnych dziejów,
Stało sobie niegdyś bowiem
Piękne miasto czarodziejów.

Tisoarą je nazwali
Słynną w całej w okolicy,
Bo tam właśnie nauczali
Najwspanialsi czarownicy.

Gdy więc przyszło się za bary
Ze złem wziąć w ów czas upadku,
To mieszkańcy Tisoary,
Mieli to głęboko w zadku.

Jak tu horror się pojawi,
Mówili głośno, chełpliwie,
Takiemu najpierw się wstawi,
Po magicznej lewatywie.

Potem zaś ogoli futro
Magicznymi nożyczkami,
Będzie drań się wstydził jutro
Przed innymi horrorami.

Barierę także zrobimy
Z mocy żywiołu powietrza.
Na czas ów, Pogromu zimy,
Innej osłony nam nie trza.

Rzeczywiście, gdy zjawiły
Się horrory tam, ich psia mać,
To nie było takiej siły,
By barierę można złamać.

Mieszkańcy zaś, jak książęta,
Żyli sobie kpiąc z Pogromu,
Każdy – mina uśmiechnięta,
Gdy po pracy szedł do domu.

Jednak, jak rzecze przysłowie,
Przed upadkiem idzie pycha,
Zwłaszcza, gdy horrorów mrowie,
Pod osłoną się przepycha.

Burza trzasnęła grzmotami,
Rzecz się stała niebywała,
Pod błyskawic tysiącami,
Twarda bariera trzeszczała.

Wszyscy wgapieni do góry,
Przerwali swoje zabawy,
Bo kiedy się kruszą mury,
Któż nie będzie czuł obawy?

Co tu robić w takiej chwili,
Skąd wziąć pomysłu i weny?
Wreszcie wszyscy pogonili
Do arcymądrej Vareny.

Varena właśnie z kochankiem
Leżała w sypialnej sali,
Gdy do domu tuż nad rankiem,
Mieszkańcy jej wparowali.

Ratuj Vareno Wspaniała! -
Krzyczy każdy jak szalony,
Aż magini zrozumiała
Że padają im osłony.

Mogli wprawdzie by poczekać,
Na tłum mieszczan popatrzyła,
Lecz nie było już co zwlekać,
Skoro i tak się zbudziła.

- Spadajcie już, coś poradzę -
Ona im odrzekła na to -
Teraz wynosić się radzę,
Bo przepędzę was łopatą.

Kiedy wyszli, to kryształu
Klejnot ujęła w swe dłonie,
Mówiąc zaklęcia pomału
I patrząc, jak wnętrze płonie.

Kryształ, jak dziura w wychodku,
Albo bycza głowa wielki,
Zamknął horrory w swym środku
Niczym we wnętrzu butelki.

Krwawe to zaklęcia były
I co roku odnawiane,
Lecz odtąd nie było siły,
By mury były strzaskane.

Varena, trud to niemały,
I następców pokolenia,
Rytuały odprawiały,
Aż się oczyściła ziemia.

Osłon minęła potrzeba,
Więc nocą, wieczorem, z rana,
Myślała, co począć trzeba,
Nowa magini, Tigana.

Vareny to następczyni,
Strażniczki przed stuleciami
Myślała więc, co uczyni
Z zamkniętymi horrorami.

Samotna, choć ładna, miła,
Czasu miała bardzo wiele,
Choć pewnie by wymieniła,
Księgozbiory na wesele.

Mniejsza o to. Jak wywalić,
Jak zniszczyć ów pomiot cały,
Jak losów wiele ocalić?
Dylemat miała niemały.

Gdy więc ludzie się bawili,
Radując z końca Pogromu,
Ona badała, bez chwili
Przerwy, klejnot, po kryjomu.

Słuchajcie, co dalej powiem:
Co jej wyszło z tego dzieła?
Któż wie, dnia pewnego bowiem
Tigana gdzieś zaginęła.

Czy splugawiona została,
Jak niektórzy powiadali,
Lub, gdy klejnot rozbić chciała,
Los swój złożyła na szali?

Czy klejnot jednak zniszczyła?
Potem, po owej potrzebie,
Na wyprawę wyruszyła
Poszukać męża dla siebie?

Panowie więc, daję słowo,
Choć rzecz nie jest dowiedziona,
Może być Tiganą ową
Wasza własna ślubna żona.

Dlatego więc wszystkim panom,
W sposób słodki oraz czuły,
Radzę nocą oraz rano
Posprawdzać wszelkie szczegóły.

Mniej więcej w połowie pieśni do karczmy weszła zakapturzona postać. Gdy zdjęła płaszcz okazało się, że to kobieta.


Usiadła przy stoliku Werdbrasa i zamówiła u Kevcuth cos do picia. Przy bliższym przyjrzeniu się zauważyliście, że ubranie nieznajomej jest gdzieniegdzie porwane i pobrudzone, zaś ona poraniona. Słuchając pieśni spuściła głowę i wydawało się, że nad czymś myśli. Potem zaczęła rozglądać się po karczmie, aż jej wzrok spoczął na was. Sama też została wypatrzona. Lewine przez chwilę z uśmiechem przyglądała się nieznajomej po czym wzięła swój kielich i ruszyła do jej stołu.

- Zejdź mi z oczu trutniu, śmierdzisz!- rzuciła do Werdbrasa.

Nieszczęsny czarodziej zabrał swoją butelczynę, wstał i wytoczył się z karczmy. Panie pogrążyły się w rozmowie. Nieznajoma mówiła a Lewine słuchała wyraźnie przejęta. Gdy rozmowa się skończyła Lewine delikatnie poklepała jej dłoń, coś jej powiedziała po czym obie panie wstały i podeszły do waszego stołu.

- Wy nieposkromione fajfusy, czy jak się tam zwiecie. Jest robota dla was- zaczęła Lewine patrząc na was z odrazą.

- Szlachetni panowie zwę się Keira. Zostałam napadnięta, ograbiona i poraniona na trakcie. Zabrano mi magiczny artefakt wielkiej wartości i bardzo niebezpieczny dla całej Barsawii- weszła jej w słowo nieznajoma.

-Jeśli mi pomożecie go odzyskać obiecuję nagrodę pieniężną i moją posiadłość w Throalu. Wiem, że to niewiele, ale więcej nie mam- załamała ręce i popatrzyła na was błagalnie.

Lewine parsknęła.
- Te niedorajdy powinny to zrobić za darmo. Samo przysłużenie się Barsawii powinno im wystarczyć.

Tymczasem troll Fergar nagle zerwał się od swojego stołu i dziko krzycząc rzucił się w waszym kierunku, obierając za cel Kitaana.
- Zabije! Śmierć Theranom!

Jego towarzysze wykazali się refleksem zrywając się niemal równocześnie z nim. Dwóch z nich złapało narwańca pod ręce.

- Fergar co ty? Tu nie ma Theran, sami Barsawianie.

-Ten elf nosi Therańską zbroję, zabiję na mój honor, puszczajcie!

Ciężko dysząc szarpnął się uwalniając się z uścisku. Wyciągnął miecz z pochwy i postąpił krok w kierunku elfa.
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 07-10-2015 o 18:59.
Ulli jest offline