Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2015, 21:45   #17
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pijawka… czy żmija?
Jakim naprawdę zwierzęciem była burmistrz Diana Spencer ? Na pewno czymś oślizgłym. Jak każdy cyniczny polityk. Diana zaś zbyt długo obracała się w świecie układów polityczno-urzędniczych, by być nieskalaną dziewicą pełną dobrych ideałów. Co jednak łączyła ją z matką April, poza wspólną przeszłością i okazjonalnymi interesami?
Z takimi myślami pani Blackburn wyszła z gabinetu burmistrz Spencer, by natknąć się wprost na niego.
Ramon jakiś… tam... a tak... Fuentes. Ubrany w garnitur, jeansowe spodnie i nienaganną niebieską koszulę. Ciało April nagle się spięło, piersi uniosły dumnie, gdy skinął jej w milczeniu głową z tym swoim bezczelnym uśmiechem. Dreszczyk, tym razem silniejszy i przyjemniejszy przeszedł przez ciało April koncentrując się w jej podbrzuszu. Latynos wydawał się więźniem swoich ubrań. Nie pasowały do niego. Był bestią… samcem alfa. Mężczyzną który podchodzi, do kobiety chwyta ją za włosy, a ta potulnie daje się zaciągnąć do jego jaskini. Był pełen tego zwierzęcego męskiego magnetyzmu, który w latynoskich krajach jest określany słowem “Machismo”.
Feministki mogły się zżymać na prymitywizm takich typków, ale lędźwie April mówiły w tej chwili co innego. Było to proste zwierzęce uczucie, oparte na najniższych instynktach… ale cóż poradzić, Ramon był testosteronową bombą, sprawiającą że kobietom miękły kolana, a feminizm wywieszał białą flagę. Mógł mieć każdą… po kolei. Więc czemu tak wierny był podstarzałej babie jaką była Diana?
Bycie utrzymankiem tego nie tłumaczyło. Mógł być wszak jej gachem i robić skoki w bok.
Do takich wniosków April dochodziła jednak dopiero na parkingu przed ratuszem, bowiem w sekretariacie myślała tylko o tym co by było, gdyby znaleźli się razem w jednym pokoju. Pocieszającym był więc fakt maślanego wzroku panny Becky na widok Ramona. Nie tylko April uległa drapieżnego urokowi mężczyzny.


Sean Watson senior był już od paru lat na emeryturze i poza paroma cotygodniowymi rytuałami (takimi jak poker z kumplami w każdy piątek) przebywał głównie w domu. I tam April wiedziała gdzie szukać.
W garażu, gdzie stała jego duma.


Czerwony kabriolet Pontiac Firebird z ‘68. Piękny i błyszczący dowód geniuszu amerykańskiej myśli technicznej.
Sean wiecznie w nim grzebał, to przykręcając śrubki, to sprawdzając świece, to wymieniając olej. Dopieszczał swój skarb, ale nigdy nim nie jeździł. Żona mu nie pozwalała.
Bowiem Pontiac był dość narowistą bestyjką, którą ciężko było utrzymać na drodze zwłaszcza gdy się rozpędził. A przecież został stworzony do szaleńczego pędu. To nie był samochód dla niedzielnego kierowcy. I niewątpliwie Sean senior chętnie by jeszcze zaszalał nim na drodze, gdyby nie żona…
Susan Watson bała się, słusznie zresztą, że Sean jest po prostu za stary by utrzymać w cuglach “czerwonego feniksa” i wymusiła na mężu obietnicę, że nie będzie siadał za jego kierownicą.
Tak więc Seanowi pozostało grzebanie w swym skarbie i dopieszczanie go.
I dlatego April skierowała swe kroki właśnie do garażu. Zresztą odgłosy z niego się dobywające potwierdzały tylko jej domysły. Sean grzebał właśnie przy silniku, gdy weszła.
Miał już swoje lata, siwą brodę i włosy… ale nadal zachował ów chłopięcy urok, Ubrany w czarny roboczy kombinezon gwizdał pod nosem przeboje Elvisa, gdy zauważył wejście pani Blackburn.
- Hej… dawno cię tu nie było. Jak twój skarb się sprawuje? - zapytał z uśmiechem Sean i natychmiast zaproponował.- Jest już w tym wieku kiedy dziecko przestaje być tylko urocze. Mogłabyś tu wpadać częściej… może w najbliższą niedzielę, zrobiliśmy sobie piknik z siatkówką po mszy. Ty i Ava i Aida, oraz ja, Susan i Sean… dla wyrównania szans po obu stronach siatki.


Wieczór miał swoje urok. Obecnie ów urok stanowił znajomy widok strażaka ćwiczącego swoje bicepsy na siłowni na świeżym powietrzu. Był to bardzo odprężający obrazek. Popatrzeć na umięśnioną postać Eddiego, jak pracuje na swój kaloryferek. Pomarzyć co by było… gdyby miała trochę bardziej elastyczny moralny kręgosłup. To że takie śmiałe marzenia mogłyby się spełnić, czyniło je bardziej ekscytującymi. A April wszak potrzebowała odprężenia od tajemnic jakie ukrywała przed nią matka. Zajmowała się tym cały dzień. Na wieczór więc wypadałoby sobie odpuścić. I podziwiać widoki.
Życie wszak nie kręci się wokół tajemnic pani burmistrz, prawda?
Ten spokojny wieczór przerwało pojawienie się taksówki. Przejeżdżała ona przez ulicę powoli, nie zatrzymując się przy żadnym z domu i zmierzając do końca ulicy… która w tej okolicy ginęła w chaszczach. Za czasów dzieciństwa na April, na końcu ulicy przy której mieszkała z Aidą miał być budowany dom. Położono nawet fundamenty, ale potem budowę przerwano z dnia na dzień. I plac budowy został porzucony na pastwę natury… miejsce zarosło, ale dzieciom nie wolno się tam było bawić. Bowiem oprócz fundamentów postawiono też podpiwniczenie. Ten fakt nie przeszkodził jednak i Seanowi i April buszować tam. Aczkolwiek oni akurat znali zagrożenie. Przybysz.. najwyraźniej nie.
Matt wysiadł z taksówki.


Stary dobry Matt Constantine, w starym prochowcu, w starej pomiętej koszuli, poluzowanym krawacie i z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy. Wyjął jeszcze z taksówki duży plecak, oraz latarkę i ruszył w stronę owej niedokończonej posiadłości i lasu który roztaczał się za nią.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-12-2015 o 13:31. Powód: poprawki
abishai jest offline