Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2015, 12:58   #101
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
praca wspólna

- Megan? Za 15 minut będę w domu…
- Cudownie… - w głosie kobiety słychać było ulgę - ...będę zaraz za Tobą, nastaw ekspres… - starała się brzmieć swobodnie i naturalnie, wręcz beztrosko. Uśmiechała się nawet, co także było słychać przez telefon. Oboje wiedzieli jednak, że to tylko pozory. Cisza przed burzą. Megan czuła wyraźnie, że coś się zbiera. Coś się stanie. Kiedy się rozłączyła, strach powrócił ze zdwojoną siłą. Rozejrzała się po pokoju upewniając się, że niczego nie zostawiła, po czym niemal wybiegła na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi. Jednak nadal nie czuła się bezpiecznie.
Co ją tak wystraszyło?
Noc była spokojna i - o dziwo - twórcza. Właściwie to nawet nie do końca pamiętała, co takiego pisała. Jakby słowa wypływały przez jej stukające cicho w klawiaturę palce bez udziału jej świadomych myśli.
Dziwne.
Poczyta to później.
Teraz najważniejsze było dotrzeć do domu i spotkać Daniela i dzieciaki.
Nienawidziła samotności.

Nie mogła powstrzymać się od westchnienia ulgi, kiedy zobaczyła Daniela całego i zdrowego przed domem. Widząc, że są sami, nie odmówiła też sobie rzucenia mu się w objęcia. Potrzebowała tego. Poczuć ciepło, które wypędzi chłód z jej ciała i przepędzi paskudne przeczucie.
Wmówiła sobie, że pomogło.
- Gdzie reszta? - zapytała lekko, nie okazując niepokoju. A przynajmniej bardzo się starając.
Uśmiechnął się w odpowiedzi. Bynajmniej nie wymuszenie, czy smutno. Równie rad, że ją widzi, jak i ona.
- Chodźmy do środka. Pogoda jest w kratkę.
W domu zaprowadził ją do kuchni gdzie oboje usiedli nad kubkami kawy. A potem opowiedział. Gdzie kto był i czego się dowiedział. Od początku do końca zrelacjonował jej przebieg rozmowy z oboma zamieszanymi w sprawę Indianami nie ukrywając, że żadnemu z nich nie ufa i na pomoc żadnego z nich nie mogą liczyć. Na koniec zaś dodał coś jeszcze.
- Cokolwiek to jest... Ten Inuak, demon… Jakkolwiek nas nienawidzi… Mam wrażenie… Jestem pewien, że nie będzie w stanie nas skrzywdzić, jeśli będziemy trzymać się razem, Meg. Damy mu radę Meg.
Uśmiechnęła się, słysząc te słowa. Dzięki nim wstąpiła w nią nowa otucha. W tym jednym w pełni się z nim zgadzała.
- Tak, Dan. Damy mu radę, jeśli będziemy się trzymać razem. Nie możemy się poddawać rozpaczy… - tak banalne, a takie prawdziwe.

A potem wszystko runęło w gruzy.

Wrzask.
Dziki, pełen bólu i przerażenia wrzask Maddison.
Obraz w piekielnym zwierciadle był czymś, co z pewnością będzie powracało w koszmarach do końca jej życia. Obraz, a także działania Inuaka, który rzucił nią o ścianę i zrobił to samo, co jakiś pieprzony indianin robił dziewczynie, którą kochała jak córkę.
Nie miała szans powstrzymać Daniela przed totalnym zniszczeniem jedynej wskazówki, jaką mieli, by znaleźć Madd. Właściwie to nawet nie wiedziała, że to robi. Choć gdzieś w głębi umysłu wiedziała, że fizycznie nic jej nie jest, odczucia gwałtu były tak rzeczywiste a ból tak realny, że zwinęła się w kłębek na podłodze, dłońmi i zaciśniętymi nogami chroniąc swoją kobiecość. Szlochała, targana spazmami sprzecznych uczuć. Przerażenia, bólu… ale też żalu i współczucia. Pulsująca wściekłym bólem głowa była ostatnim, co odczuwała.
Chciała się zerwać i jechać na pomoc Maddison, ale uczucie wypełniającej ją obecności było tak realne… nie miała siły na nic więcej poza bezsilnym szlochem.
Daniel dopiero po chwili uniósł na nią swoje spojrzenie. Przez szalejącą w jego oczach boleść przejrzało na chwilę zaskoczenie. Co się stało? Co się do cholery stało??
Stojąc na smętnych resztkach lustra, w których już tylko odbijały się ocienione ściany pokoju, patrzył na szwagierkę kręcąc głową.
- To nie była prawda. To nie było prawdziwe. To nie było prawdziwe!!!! - wrzasnął tym razem kierując swój krzyk do ścian domu - Nie było! Słyszysz mnie sukinsynu???! Łżesz!!!! Tylko tyle potrafisz!!! Same sztuczki!!!! Nie masz siły na nas!!!!! Jesteś tylko żałosnym żartem żałosnego człowieka!!!! Niczym więcej!!!!! Niczym!!!!!!!!! - Daniel opadł z głuchym chrzęszczeniem szkła na kolana i zaszlochał - Niczym… O Boże…. niczym…
Otarłszy po chwili policzki, podpełzł do drżącej pod ścianą Meg i mocno ją objął, przytulając jej włosy do policzka.
- To nie była prawda Meg… Wiem to. Chwilę temu z nią rozmawiałem. Powiedziała, że wszystko w porządku. Powiedziała, że jest OK. Ze zaraz wróci. Zobaczysz. Lada moment. On po prostu chce, żebyśmy się bali...
- On… - weszła mu w słowo, sztywniejąc w jego objęciach i z drżeniem mocniej zaciskając uda. ból między nimi wciąż był tak realny… - ...on… - rozszlochała się na dobre, nie będąc w stanie wypowiedzieć tych słów na głos. To, co przez chwilę czuła… ból indianek gwałconych przez żołdaków… diabelsko spleciony z wizją Madd gwałconej przez indianina. Może wizja była prawdziwa a może nie…
Nie mogli jej zlekceważyć.
Ogromnym wysiłkiem woli zmusiła swoje ciało do rozluźnienia i z trudem sięgnęła ręką, by dotknąć piekącego miejsca z tyłu głowy. Nie zdziwiła się, kiedy na palcach dostrzegła świeżą krew. Mocno uderzyła o ścianę a potem gwałtownie spadła, zdobywając kilka nowych siniaków i otarć do kolekcji.
- Musimy ją znaleźć, Dan. - szepnęła, nie patrząc mu w oczy i modląc się, by wizja w lustrze była tylko wizją.
Nie odpowiedział od razu. Pochylił jej głowę i obejrzał stłuczenie. Nie wyglądało groźnie. Ponownie ją przytulił. Oddychał ciężko i szybko, ale i z każdym oddechem wolniej i spokojniej. Opanowywał emocje.
- Wiem gdzie może być - odrzekł w końcu po czym z jakimś trudem i goryczą w głosie dodał - Sam ją tam zostawiłem. Chodźmy. Dasz radę? Wszystko w porządku?
Dopiero teraz zauważył z jaką kurczowością zaciska uda zasłaniając się też dłonią.
- Co się stało?
Spojrzała na niego z udręką w oczach, a potem zacisnęła je mocno, wbrew sobie widząc pod powiekami obraz Maddison z tym indianinem i czując tak wyraźne echo kobiecych cierpień. Kolejna łza spłynęła po jej policzku.
- To ten demon… - jękneła wreszcie, zaciskając zęby, by nie wybuchnąć znów płaczem - On tu jest… czuję go… - zatrzęsła się wyraźnie i dodała żałośnie, niemal niesłyszalnym szeptem, wskazując głową resztki zbitego lustra - Zrobił mi to samo…
- … teraz? to co… - nie dokończył - ale…
Ponownie nie był w stanie dokończyć. I ponownie mocno ją objął.
- To nie było prawdziwe Meg… Nie było…
Skinęła w nagłym odrętwieniu głową, zgadzając się z tym, choć jej ciało uparcie twierdziło coś innego, czując fizyczne echo mentalneo gwałtu.
- Ale dla nich to było jak najbardziej prawdziwe… - westchnęła - Tych wszystkich biednych indianek, które uciekały przez las, jakby od tego zależało ich życie… bo zależało. - przypomniała sobie swój pierwszy koszmar, jej oczy utkwione były we wspomnienia - Biegły przez zamglony las, słysząc nad sobą krakanie kruków i wiedząc, że nic ich nie ochroni przed grozą, która postępowała tuż za nimi. Grozą w postaci białych ludzi, którzy traktowali je jak zabawki, nim wreszcie zabili… ALE MY NIE JESTEŚMY TACY JAK ONI!!!! - wrzasnęła nagle ze złością, kierując swoje słowa do obecnego gdzieś w pobliżu Inuaka i zaciskając ze złością pięści. Walczyła, żeby się nie załamać.
- Chodźmy stąd - powtórzył cicho i pomógł jej wstać.
Nogi jej drżały, ale podniosła się i dała wyprowadzić z piekielnego pokoju.
- Zadzwoń do niej. - powiedziała cicho. Sama by to zrobiła, ale bała się, że dziewczyna nie odbierze. Jej niechęć do Megan była aż nazbyt dobrze widoczna. - Może to pozwoli nam się dowiedzieć czegoś na temat tej… sceny.
W kuchni kobieta opłukała ręce i twarz pod zimną wodą, zwalczając przemożne pragnienie wskoczenia pod gorący prysznic. Powtarzając sobie, że to nie jej ciało zostało zbrukane, a umysł. A potem sięgnęła do torebki po leki, które po raz pierwszy połknęła przy Danielu, popijając jeszcze ciepłą kawą. Przelotnie zdziwiła się, że całe zajście trwało tak krótko.
- Cholera, fakt… - szybko wymacał w kieszeni spodni telefon. Wyciągnął. Naprawdę był pewien, że to wszystko nie było prawdziwe. Bóg mu świadkiem, że naprawdę. Ale i tak palce jakoś tak drżąco i pośpiesznie wybierały ostatnie połączenie. W telefonie dał się słyszeć sygnał oczekiwania...

Niemal w tym samym czasie zadzwonił telefon w domu.
Megan wzdrygnęła się na pierwszy ostry dźwięk, jakby ktoś smagnął ją biczem po plecach. Spojrzała na stojącego z komórką przy uchu mężczyznę z bezbrzeżnym przerażeniem w oczach, a potem rzuciła się do stolika i drżącą dłonią podniosła słuchawkę. Musiała odchrząknąć raz i drugi, zanim wreszcie głos zaczął ją słuchać i udało jej się wyjąkać - Ha… halo?
- Czy zastałem pana Daniela Craven?
Męski głos kojarzył się z urzędnikiem.
- A w jakiej sprawie? Kto mówi? - rozpaczliwie pragnęła, żeby chodziło o jakieś przyziemne bzdury związane z ubezpieczeniem albo czymś podobnym. Jednak pełznące w górę kręgosłupa zimne macki pierwotnego strachu podnosiły jej włoski na karku. Czuła, po prostu czuła, że chodzi o coś nieopisanie gorszego.
- Funkcjonariusz Adam Prescot, komisariat w Plymouth. Dzwonię w sprawie córki pana Daniela, ale szczegółowych informacji mogę udzielić tylko jemu.
Nogi się pod nią ugięły. Bez słowa wyciągnęła słuchawkę w stronę mężczyzny, dopiero teraz uświadamiając sobie, jak mocno i kurczowo przyciskała ją dotąd do ucha. Z oczu płynęły jej łzy.
“A jednak to prawda...” - kołatało jej się po głowie razem ze wspomnieniem potwornej sceny widzianej w lustrze.
Nie przejął z początku słuchawki. Cały czas usilnie wyczekując głosu Mads w komórce. Cały czas nieustępliwie powtarzając sobie, że dziewczyna zaraz odbierze. Gdy jednak domowy telefon zawisł między nimi, Daniel gwałtownie rozłączył komórkę i chwycił słuchawkę.
- Daniel Craven przy telefonie - powiedział szybko.
- Funkcjonariusz Adam Prescot, komisariat w Plymouth. - Mężczyźnie wyraźnie drżał głos. - Mamy tutaj poważną sprawę. Pana córka, Maddison. Ona... to nie jest rozmowa na telefon. Czy może pan... przyjechać do nas. Odebrać ją?
- Co się stało? Jaką sprawę? Co ona u was u robi?
- Napadnięto ją. Pana córkę. W ten ... paskudny sposób.
Daniel nie odzywał się przez dobrą chwilę. W słuchawce można było słyszeć tylko jego ciężki oddech. W końcu przerwał jednak ciszę.
- To nieprawda, panie Prescot. Pomyliliście się. Zaraz u was będę. Gdzie to jest?
- W Plymouth. Trafi pan? Zawieźlibyśmy ją do państwa, ale procedury... rozumie pan?
Nie odpowiedział. Odłożył słuchawkę.
- Jedziemy na komisariat.
Megan już stała w drzwiach, blada jak otaczające ją ściany korytarza, ale zdeterminowana. To, co się stało, zamiast ją złamać, zahartowało ją. Zacisnęła zęby, wciąż wyczuwając gdzieś w domu szyderczą obecność demona. Inuaka. Czegoś, co zadarło z jej rodziną. Nie dbała o łzy spływające bez przeszkód po policzkach. Musiały wypłynąć, wszystkie, co do jednej.
Ktokolwiek był za to odpowiedzialny, pożałuje tego.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline