Paryż żegnał go deszczem, gdy wreszcie się zdecydował i z niewielką walizką wysiadł z taksówki przed Gare de Lyon, by złapać nocny pociąg do Marsylii. Miał jeszcze tyle czasu, by prócz biletu kupić też w kiosku paczkę Gauloises, zapałki i jeden marsylski dziennik.
Podróż trwała ponad osiem godzin i Bertrand przeczytał gazetę od deski do deski resztę czasu z nudów i zmęczenia przesypiając.
Marsylska aura była zupełnie odmienna od paryskiej. Było znacznie cieplej, no i słonecznie. To nie była pierwsza wizyta Pruniera w tym mieście. Sprawy zawodowe sprowadziły go kilka miesięcy temu. Znał Marsylię na tyle, by wiedzieć gdzie się zatrzymać i gdzie dobrze i niedrogo zjeść.
Hotel Lutetia miał te parę gwiazdek, akurat tyle by mieć czystą pościel na sprężynowym łóżku, stół, krzesło, szafę i żadnych robali.
Bertrand zdążył jeszcze zdrzemnąć się na tym łóżku godzinkę, umyć, przebrać i zjeść posiłek w pobliskiej kafejce. Zupa rybna i ryba z rusztu popita rodańskim winem wprawiła go w dość przyjemny nastrój.
Przez myśl mu przeszło, że każdy kto idzie na odczytanie testamentu odczuwa radość przemieszaną ze smutkiem. Co do niego smutku nie czuł. Raczej zaciekawienie i ekscytację. Zmarły nie był osobą, którą by wspominał z nostalgią. Choć bez wątpienia był interesującym człowiekiem.
Na spotkanie dotarł rykszą o czasie. Lubił ten środek transportu. Pozwalał mu poczuć miasto, jego egzotykę, pośpiech, brud i smród.
Założył cienki, letni, jasnoszary garnitur i słomkowy kapelusz. Wysoki blondyn, gładko ogolony o miłej powierzchowności nie wyglądał na żigolaka, brak mu było tej próżnej elegancji i dbałości o ubiór. Nie wyglądał bogato, raczej zwyczajnie. Bardziej przypominał studenta, którym do niedawna był.
Uważnie, choć nienachalnie przyjrzał się pozostałym spadkobiercom. Czterem mężczyznom i kobiecie. Większość byli to krewni zmarłego, co nie dziwiło. Zastanawiające jednak było, iż nie przyszli wszyscy zaproszeni, a także to że otrzymali indywidualne wiadomości. Bertrand przeczytał swoją z rosnącym zdumieniem. Castor najzwyczajniej był wielki oryginałem, a samotność źle się odbiła na jego szarych komórkach. Tym niemniej w każdym szaleństwie tkwi metoda, a sprawa robiła się coraz bardziej intrygująca.
Z zaciekawieniem przyglądał się reakcji pozostałych. Zapewne mieli inne wiadomości, ale czy równie oryginalne. - Cóż drodzy państwo skoro jesteśmy współspadkobiercami sądzę, że powinniśmy zapoznać się z treścią naszych wiadomości – zaczął Bertrand. - Co do mnie to pan Castor w swym liście napisał mi, że zacytuję „Dla bezpieczeństwa klucz do piwnic zostanie przekazany mojej nowej przyjaciółce – pannie Carrolyn de Euge mieszkającej przy ulicy La Fontaine 14”. Dodam że chodzi o klucz do piwnicy w jego domu, gdzie znajduje się coś … szczególnego.
Rzucił okiem na du Bernande’a - Jeśli się nie mylę, to panna Carrolyn została zaproszona na spotkanie. Jednak nie przybyła. Sądzę, że powinienem ją odwiedzić. Będę zobowiązany jeśli ktoś z Państwa zechce mi towarzyszyć.
Powiedział spoglądając z lekkim uśmiechem na Sophie L'Anglais. |