Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2015, 10:53   #2
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację







ABIGAIL

"I widziałem, gdy otworzył Baranek jedną z owych pieczęci, i słyszałem jedno ze czterech zwierząt mówiące, jako głos gromu: Chodź, a patrzaj! I ujrzałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał."
-Ap 6. 1-2


Abigail, tak miała na imię. Zupełnie jak biblijna żona Nabala, późniejsza wybranka Dawida... to kojarzyła. Wyrwane z kontekstu, pojedyncze fakty nijak nie chcące się ułożyć w spójną całość. Daty, imiona i drobne strzępki informacji wirowały w jej głowie, przyprawiając żołądek o niekontrolowane skurcze. Podniosła się do pozycji siedzącej i przewiesiwszy tułów przez rant szklanego kokonu, zwymiotowała na podłogę. Paląca żółć wylewała się z jej ust, wyciskając z oczu łzy. Szarpnęła ramieniem, syknęła między jednym spazmem a drugim, kiedy wenflony wraz z plastrami odczepiły się od skóry, zostawiając po sobie nabrzmiałe, zaczerwienione ślady ukąszeń stalowych igieł. Czuła się paskudnie, jakby poprzedniego dnia przyjęła w siebie zbyt dużą ilość różnej maści alkoholi i na dodatek wymieszała je ze środkami psychoaktywnymi. Wciąż widziała jak przez mglę, obraz dwoił się jej przed oczami, zaś przelewająca się na granicy widoczności bordowa poświata nie pomagała przywrócić się do stanu używalności. Z trudem uniosła głowę, rozglądając się po najbliższej okolicy. Mrucząca cichutko aparatura, dojmujące zimno i sarkofag w którym leżała nie pozostawiały wątpliwości. Zahibernowali ją...ale jak i dlaczego? Przecież jeszcze wczoraj siedziała przy ognisku razem z resztą karawany wędrującej do... kurwa.

Przed oczami stanął jej obraz uśmiechniętego cynicznie, podstarzałego cwaniaka i jego trzech dzieciaków, po kilku sekundach twarze zyskały przydomki oraz krótkie notki zawierające podstawowe dane typu: choleryk, ćpun, kanciarz, zwiadowca. To oni ja tak załatwili? A wybrała ich z polecenia, mieli być sprawdzeni i godni zaufania...o ile coś takiego jak zaufanie funkcjonowało jeszcze w tym popierdolonych czasach. Sprzedali ją, wywieźli gdzieś?

Kolejna fala czerni przetoczyła się po zmaltretowanym mózgu. Kobieta miała wrażenie że umyka jej coś bardzo ważnego - jedno pytanie rodziło kolejne i jeszcze następne, a wszelkie tak potrzebne w tej chwili odpowiedzi czają się gdzieś na samej granicy poznania, tuż na wyciągniecie ręki, gotowe aż je pochwyci, lecz gdy wyciągała w ich kierunku drżące ręce uciekały w mrok, śmiejąc się szyderczo z owych rozpaczliwych prób.

Dopiero uspokoiwszy żołądek wzięła się za sprawdzanie reszty. Żyła, ból z każdą minutą ustępował, tak samo jak sztywność mięśni. Liche ciuchy w jakie ją ubrano średnio chroniły przed zimnem i wszechobecną wilgocią. Doświadczenie medyczne mówiło jej, że powinna wyjść z tej pieprzonej trumny, znaleźć ciepłe żarcie, okryć się kocem. Dodatkowo pobrać coś przeciwbólowego. Prócz pracy aparatury i własnego oddechu nie słyszała innych dźwięków, co było dość niepokojące. Ktoś powinien nadzorować proces wybudzania. Czekać w pogotowiu, zaopatrzony w arsenał płynnego, zamkniętego w ampułkach szczęścia... jednak została sama.

Do otumanionego mózgu dotarł kolejny fakt - coś tu śmierdziało, dosłownie. Słodki, zwietrzały, ale wyraźnie wyczuwalny odór rozkładu, dochodzący gdzieś zza pleców nie wróżył niczego dobrego. Znała go bardzo dobrze, nie raz i nie dziesięć zetknęła się z ludzkim ciałem w stanie rozkładu. Gnijący człowiek wydzielał charakterystyczny swąd, nie do pomylenia z niczym innym.

Powoli obróciła głowę, stając twarzą w twarz z wyszczerzoną, obleczoną resztkami skóry i mięśni czaszką. Znajdowała się tak blisko, że Abigail szarpnęła się z krzykiem do tyłu, obijając plecy o boczną ścianę swojego dotychczasowego więzienia. Na krześle tuz obok, pochylając się do przodu, siedział trup w resztkach lekarskiego kitla. Niegdyś biały materiał pożółkł, zdobiła go też cała masa plam pochodzenia organicznego, kurzu i czegoś czarnego niczym smar. Pozostałe na czubku głowy, pojedyncze pukle długich blond włosów oraz drobna budowa wskazywały na kobietę, do której piersi przyczepiono plakietkę identyfikacyjną.





CZART

"A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące: Chodź, a patrz! I wyszedł drugi koń barwy rdzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby jedni drugich zabijali."
-Ap 6. 3-4


Popełnili błąd, bardzo duży błąd. Nie wiedzieli z kim zadarli, komu weszli w drogę. Na ich miejscu Bennett upewniłby się że przeciwnik wyzionął ducha, a dla pewności wpakował mu jeszcze pół magazynka w tył głowy, ot profilaktycznie. Nie na darmo nazywano go Czart - takie miano do czegoś zobowiązywało. Miał na swoim koncie więcej złych uczynków, niż byłby w stanie zliczyć, lecz czymże była moralność jak nie wymówką słabych?

Dorwali go w tym paskudnym, zaplutym barze w mieścinie nawet nie zasługującej aby wymówić czy zapamiętać jej miano. Podeszli go, zaskoczyli. W przeciągu kilku sekund pozbawili świadomości, ale spierdolili akcję po całości - zostawili przeciwnika przy życiu. Zapamiętał ich twarze, wszystkie po kolei zakazane mordy obwiesi i niedzielnych oprychów. Pierdolonych cwaniaczków nie mających tyle godności by stanąć naprzeciw wroga, zamiast tego atakując od tyłu. Dobra, może przegryzania gardła nie oglądało się codziennie, ale do ciężkiej kurwy - każdy radził sobie tak jak lubił i innych nic do tego. Tamten frajer sam się prosił o nauczkę. Dostał ją, pośmiertnie winien też podziękować za lekcję.

Ale to było wtedy, teraz miał inne problemy. Spokojnie, nigdzie się nie spiesząc rozejrzał się po swoim więzieniu. Trumna, mechaniczne ustrojstwa i walący wilgocią po nosie loszek przypominał miejsce pracy jakiegoś szalonego naukowca ze starych, przedwojennych filmów. Czyżby sprzedano go jako obiekt doświadczalny? Ta myśl nie należała do przyjemnych. Przesunął dłońmi po ciele, lecz prócz kabli wbitych w lewe przedramię nie zauważył żadnych niepokojących znaków, świadczących chociażby o tym, że ktoś podczas okresu nieświadomości wyciął mu nerkę i zhandlował za worek Tornado. Dobre nerki miały wysoką wartość, czasy przecież nie należały do najzdrowszych. Wielu ludzi chorowało, inni z wiekiem popadali na przeróżne dolegliwości, z nadmiarem ołowiu w bebechach na czele.

Mógłby powiedzieć, że puszczono go w skarpetkach, gdyby nie fakt braku ich posiadania. Spodnie i podkoszulka...i tyle, po całym jego bajazolu nie został nawet ślad. Zapewne fanty upłynniono, w myśl zasady “w przyrodzie nic nie ginie, zmienia tylko właściciela”. Gorzej, że jego głowę zmieniono w worek tłuczonego szkła - pamiętał kim był, co robił w przeszłości, ale informacje przemieszano, brakowało też kilku istotnych czynników jak wspomnienia dzieciństwa. Mimo to czuł, że niewiele stracił.

Naraz jego uwagę przykuł grawer, znajdujący się na wewnętrznym spawie kryształowego łóżka. Krótki, wytrawiony zapewne mechanicznie napis głosił, że aparatura nr D32500-C02/2 w której leżał jest własnością ośrodka badawczego Har-Magedon. Nazwa i cyferki kompletnie nic mu nie mówiły, poza tym że ciężko było je wymówić i zapamiętać. Ktoś najwidoczniej lubił komplikować sobie życie.

Rozmyślania przerwał mu krzyk - cienki, piskliwy, wybitnie kobiecy. Powędrował wzrokiem ku uchylonym drzwiom, majaczącym po prawej stronie wśród liszajów odłażącej ze ściany farby. Wisząca na kablu pod sufitem żarówka mrugnęła, by rozjarzyć się ponownie mocnym, złocistym blaskiem, kontrastującym z czernią tuż za progiem.





SANDERU

"A gdy otworzył trzecią pieczęć, słyszałem trzecie zwierzę mówiące: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń wrony, a ten, co na nim siedział, miał szalę w ręce swojej. I słyszałem głos z pośrodku onych czworga zwierząt mówiący: Miarka pszenicy za grosz, a trzy miarki jęczmienia za grosz; a nie szkodź oliwie i winu."
-Ap 6. 5-6



Imiona nie są ważne, stanowią raptem zbędny balast emocjonalny. Niegdyś nadawanie nazwy danemu obiektowi równało się przejęciu nad nim władzy. Tym samym rodzina dając dziecku imię, aby wyposażyć je w pewne cechy, chciała ustalić jego przyszłość lub odwrócić nieprzychylny bieg wydarzeń – imię było wróżbą, błogosławieństwem, życzeniem. Coś, czym nie warto sobie zawracać głowy. Człowiek nie wybiera tego kim jest i gdzie się rodzi, lecz to co z niego wyrośnie - ten aspekt w całej swej okazałości spoczywał już w jego spracowanych dłoniach. Jeśli miało się dość odwagi oraz samozaparcia można było wziąć swój los za fraki, natrzaskać mu po paskudnej mordzie i działać według własnych upodobać, śmiejąc się w nos normom czy konwenansom. Z czasem imię zastępowały przydomki, pseudonimy. Sztuczne twory wykreowane na potrzebę chwili lub sytuacji opisujące konkretną osobę, pozwalając na jej identyfikację wśród niezliczonego korowodu ludzkich twarzy.

Podobnie bzdurne przemyślenia należały do ostatnich rzeczy, jakimi Sanderu zawracałby sobie głowę w podobnej chwili. Coś było nie tak. Kurewsko nie tak. Jak inaczej wytłumaczyć to, że znalazł się w szklanym, zimnym grobie, na dodatek w miejscu którego nie znał? Próbował się skupić, przypomnieć sobie ostatnie godziny względnej normalności i to jakim cudem był gdzie był, lecz prócz potężnego impulsu bólu, przeszywającego całe ciało wzdłuż kręgosłupa nie zdziałał nic. Im mocniej się skupiał, tym ataki migreny stawały się dotkliwsze, mimo wszystko co do jednego miał pewność: ostatnio szwendał sie po Arkansas...czegoś tam szukał, a może kogoś? Coś miał załatwić, z kimś się spotkać… albo nie, kogoś znaleźć! Tak, chyba tak to właśnie leciało. Tylko kogo i dlaczego? Ktoś zlecił mu zadanie, sam wpadł na ten trop, a może najzwyczajniej w świecie dał sie w wplątać w jakąś paskudną kabałę?

Pomieszczenie w którym go zamknięto nie należało do obszernych. Niski, łukowo sklepiony kamienny sufit przywodził na myśl starą piwnicę. Wrażenie potęgował też wyraźnie wyczuwalny zapach stęchlizny i chemiczna woń czegoś, czego nie potrafił nazwać. W mdłym, mrugającym świetle umieszczonej w ścianie żarówki mógł spokojnie dostrzec ukryte pod grubą warstwą kurzu detale otoczenia. Maszynerii nawet nie umiał rozpoznać, co dopiero nazwać. Pierwszy raz widział podobne ustrojstwa, przypominające stalowe skrzynie z żaróweczkami, przewodami. Jeden z nich ciągnął się poprzez bok szklanej skrzyni aż do jego lewego przedramienia. Okolice wkłuć spuchły i poczerwieniały, prócz nich dostrzegł też całą masę starych, zabliźnionych już cięć i szram, przypominających cięcia od noża. Bardzo cienkiego, niezwykle ostrego noża. Ktoś podczas snu nieźle go pochlastał, ale dość dawno skoro wszystko zdążyło się wygoić, a szwy zdjęto. Szybki rzut okiem na najbliższą okolicę potwierdził przypuszczenia tropiciela - zabrano mu wszytko co miał, nie zostawiając nic, prócz wyciągniętych dresów w burym kolorze starego, psiego gówna. Gdzieś po lewo, prawie w rogu pomieszczenia zauważył uchylone drzwi: ciężkie, masywne, bez widocznych zamków i klamki. Gładka, zimna płyta odgradzała jego aktualną enklawę od mroku czającego się tuż za progiem. Już miał się podnieść gdy jego uszu dobiegł należący do kobiety, stłumiony krzyk, dobywający się gdzieś z dalszej części piwnicy. Mimo odległości i wciąż szwankujących zmysłów wyczuł w nim wyraźnie pobrzmiewający strach.





WILLIAM

"A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Przyjdź! I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie"
-Ap 6. 7-8



Samo otwarcie oczu nie było dla Lennox’a czynnością przyjemną. Wisząca tuż nad głową żarówka raniła go swoim blaskiem, zmuszając do mrużenia powiek i odwrócenia głowy na bok, byle tylko pozwolić odetchnąć zmysłowi wzroku choć na krótką chwilę. W swoim prawie trzydziestoletnim życiu budził się w najróżniejszych miejscach i stanach, ale pierwszy raz przyszło mu się zmierzyć z czymś takim. Dotąd tylko słyszał o lodówkach dla ludzi, nie do końca wierzył w ich skuteczność… a tu proszę. Zdaje się, że przekonał sie o niej na własnej skórze. Pamiętał jedną czy dwie rozmowy na ten temat, choć twarze rozmówców jawiły mu się jako zamazane plamy. Wyraźnie zaś przypominał sobie pożółkłe plany leżące na składanym stoliku jednego z transporterów Wędrownego Miasta...ale to były cholerne kartki i puste gadki na zasadzie “co by było gdyby”.

Nie miał pojęcia jak się tu znalazł i dlaczego. Dałby uciąć sobie rękę, że dopiero co zbierał się do snu w niewielkim gospodarstwie podstarzałego pastora i jego pomocy domowej w Dayton - niewielkiej mieścinie na terenie dawnego stanie Arkansas. Miejscowi widzieli ponoć maszyny kręcące się wokół rozszabrowanej, opuszczonej bazy wojskowej. Postanowił to sprawdzić, pomóc im. Tym przecież zajmował się przez całe życie - tropił i likwidował twory Molocha, próbując uwolnić świat od ich mechanicznego piętna.

Nie powinien ufać nikomu obcemu, szczególnie osobom z pozoru dobrotliwym i altruistycznym jak ten przeklęty księżulo. Zazwyczaj pod otoczką prawości kryło się zgniłe, pokręcone wnętrze chodzącego skurwysyna - nie zawsze co prawda, ale łowca zdążył poznać się na ludziach i nieludziach. Z jednymi i drugimi los splątał jego ścieżkę.

Musieli go podejść gdy spał, innego wytłumaczenia nie znajdował, zresztą czy to teraz ważne? Znalazł się na obcym, potencjalnie niebezpiecznym terenie bez broni ani żadnych logicznych zasobów. Zostawiono mu pamiątki powbijane w lewą rękę i nic poza tym… frustrujące.

Zbadał pobieżnie swój stan fizyczny i nie znalazłszy żadnych odstępstw od normy, prócz nowych blizn na przedramieniu, zabrał się za obolała głowę. Wciąż odczuwał senność i rozkojarzenie, ruchy miał mało skoordynowane, lecz z każdą upływającą minutą wracał do sprawności sprzed…

Słysząc kobiecy lament, zamarł w bezruchu, gotowy do odparcia ewentualnego ataku. ten jednak nei nastąpił. Znów zapanowała cisza i spokój, mącone raptem przez dźwięki wydobywające się z porozstawianej na kamiennej podłodze aparatury. Wytężył słuch i skrzywił się mimowolnie. Znał ten rodzaj krzyku - tak krzyczał ktoś przerażony, kto zetknął sie z czymś dla siebie niewygodnym i zaskakującym, możliwe że niebezpiecznym.

Niewielkie pomieszczenie nie zawierało broni. W razie kłopotów może na upartego mógłby osłonić się stojącym w kacie składanym, metalowym krzesłem, lub rozbić wieko szklanego wiezienia i jeden z ostrych okruchów przerobić na nóż...jednak podobnego zabiegu nie dało się zrobić po cichu. To co czaiło się w mroku za uchylonymi drzwiami pozostawało w tej chwili tajemnicą.
Do czasu...



 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 19-10-2015 o 11:21.
Zombianna jest offline