Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2015, 11:10   #3
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację


WILLIAM

"I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan,
zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie."


Ap 12, 9

William rozglądał się po pomieszczeniu rozświetlonym migotającym światłem żarówki. Z oczu popłynęły łzy, jednak po krótkiej chwili nieprzyjemne kłucie ustało i mógł przyjrzeć się dokładniej pomieszczeniu. Gdzieś, kiedyś widział albo słyszał o czymś podobnym, wydawało mu się, że może nawet rozpoznawał część urządzeń, ale każde wspomnienie było czymś bolesnym.

Spróbował zająć mózg czymś bieżącym, obejrzał ciało i najbliższe otoczenie. Wyrwał sycząc z bólu wbite w przedramię igły, przyjrzał się nowym bliznom na swoim ciele. Przejechał po nich dłonią, cięcie wyglądało na chirurgiczne, szwy były równe i już całkowicie zagojone. Pomasował palcami to miejsce, jakby chcąc wyczuć czy nie ma tam jakichś podejrzanych zgrubień czy czegoś odbiegającego od normy. Był zabójcą maszyn, a Bestia miała wiele sposobów na zwalczania ludzkości. Słyszał i widział na własne oczy ludzi przerobionych przez Stalowego Potwora na cyborgi, morderczo szybkie i wytrzymałe narzędzia do eksterminacji. Paskudna blizna na policzku, była pamiątką po takim właśnie wynaturzeniu.

Po oględzinach zerwał się z łoża i omiótł pokój w poszukiwaniu czegokolwiek. “Zasoby” - to słowo powtarzano mu jak mantrę na różnego rodzaju treningach. Nie znalazł jednak nic przydatnego, ale od czego miał rozum. Stojące w rogu krzesło mogło posłużyć jako broń, podobnie kawałek rozbitego szkła. Prócz tego nie znalazł nic… dalsze poszukiwania przerwał krzyk. Gdzieś z innego pomieszczenia, kobiecy. Wlewający się przez uchylone drzwi do pomieszczenia mrok, wyglądał dziwnie znajomo, nie kojarzył mu się z czymś złym. Tam gdzie się urodził, ciemność towarzyszyła mu wszędzie. Podziemia Seattle nie były najłatwiejszym miejscem do życia… ale potrafiły zahartować, może nawet bardziej niż spieczona Słońcem Hegemonia, czy wykuty w ogniu walki z Bestią Posterunek.

Ostrożnie zbliżył się do drzwi, wyglądając na zewnątrz. Jego oczy zaskakująco łatwo adaptowały się do mroku, po kilku sekundach widział już na tyle, że ostrożnie uchylił drzwi i zanurzył się w półmroku. Z gołymi rękami, bez broni… ale nadal niebezpieczny.

Świat poza celą powitał go duszną ciemnością, osiadającą lepką warstwą na wszystkim dookoła. Pod stopami wyczuwał zimne, mokre i gładkie podłoże, coś na podobieństwo polerowanego marmuru lub zawilgoconych płytek PCV. Brak butów zaczynał być irytujący, lecz na poziomie jaki jeszcze dało się znieść z godnością, w końcu przywykł do gorszych warunków. Tu przynajmniej miał ciepło, oddech nie zmieniał się w obłoczki pary i nie wbijał w płuca drobnych igiełek czystego szronu. Następstwa hibernacyjnego snu powoli, acz sukcesywnie ustępowały miejsca długo wyczekiwanej, standardowej formie. Już nie trząsł się, kończyny przestał obciążać niewidzialny ołów, a pobudzona ruchem krew krążyła w żyłach, przeganiając resztki sztucznego chłodu.

Znalazł się w korytarzu, tak przynajmniej mógł wnioskować po majaczących po lewej stronie smugach światła, identycznych jak ta wydobywająca się zza jego pleców. Po prawej miał tylko ciemność. Wyciągnął w jej kierunku rękę, a palce napotkały ścianę, równie śliską i nieprzyjemnie zimną w dotyku jak podłoże po którym stąpał.

Ruszył cicho i ostrożnie, co raczej nie było trudne, zważywszy na brak obuwia i przeszkód pod nogami. Starał się zlokalizować jakieś drzwi, albo wejścia do innych pomieszczeń, cały czas nasłuchując czy krzyki się powtórzą. Czuł strach, autentyczny strach, miał przed sobą nieznane, nie potrafił sobie tego wytłumaczyć czy z tą sytuacją walczyć, puste ręce i rozum, tylko tyle mu zostało. “ Powinno wystarczyć, weź się w garść” - opieprzył sam siebie.

Oczy przyzwyczajały się do nowych warunków, z każdą milisekundą wyłapując coraz więcej detali. Rozmyte, trójkątne smugi blasku, przecinające korytarz na podobieństwo parodii kamuflażu, pochodziły od wejść podobnych do tego, jakie Lennox minął dosłownie chwilę temu. Zaczynały się wąskim szpicem tuż przy drzwiach i kończyły szerszą linią, wchodząc prostopadle na ściany. Dzięki nim mógł na oko określić szerokość przejścia: wychodziło trzy-cztery metry, tak przynajmniej sądził. Zamrugał aby pozbyć się resztek denerwującej mgiełki z pola widzenia i raz jeszcze powiódł wzrokiem po terenie przed sobą. Dwa wąskie kliny z lewej, dwa z prawej strony korytarza, jasno wskazywały dwie dodatkowe pary przejść Z tym co zostawił za plecami wychodziło pięć furtek, lecz cały ten fragment stanowił niewielki wycinek ciemności. To, co zalęgło się w dalszych fragmentach wciąż pozostawało niezbadane.

Ostrożnie zbliżył się do najbliższej szczeliny w ścianie. Przystanął przed nią i zastanowił się chwilę, wyglądały identycznie jak wejścia do jego prywatnego więzienia, czy też komory kriogenicznej. Jeśli tak, to coś lub ktoś mogło tam być. Reszta korytarza tonęła w mroku, a on nie chciał zostawiać za plecami niesprawdzonych pomieszczeń. Stanął z boku wejścia, plecami do ściany i lewą ręką odepchnął odemknięte odrzwia.

Komora wyglądała identycznie jak tak, w jakiej miał nieszczęście się przebudzić. Ta sama maszyneria, łóżko o szklanych ściankach i suficie. Nawet żarówka pod sufitem dyndała mniej więcej w podobnym miejscu co “u niego”, lecz na tym kończyły się podobieństwa. Tutaj na obdrapanym krześle, oparty o kryształowo przezroczystą burtę siedział nadgniły truposz, odziany w gustowny choć poznaczony plamami brudu i czasu kitel. Szczerząca się szyderczo czaszka przechylała się zawadiacko w bok, jakby jej właściciel spoglądał z uprzejma uwagą na metalowe, świecące dziesiątką diod, komputerowe szafki. Nie zwłoki jednak przykuły uwagę William’a, lecz trzęsąca się kobieca figurka, klęcząca przy jednym z bloków skomplikowanej aparatury. Ze swojej perspektywy widział długie, spływające po jej plecach blond włosy, fragment podkoszulki oraz spodni, identycznych jak w jego przypadku.
Obca zdawała się nie rejestrować jego obecności, pogrążona w swoich nieco chaotycznych i wyraźnie pospiesznych poszukiwaniach. Przewalała stertę drobnych przedmiotów, wśród nich łowca dostrzegł skalpel, strzykawkę z mętno-białą cieczą, kawałek przewodu i ułożone w karnym rządku igły - takie same jak te które wyciągnął ze swojego ramienia jeszcze we własnej trumnie. W nozdrza uderzył go zapach wymiocin, wymieszany z nikłą wonią rozkładającego się ludzkiego mięsa.

Wszedł ostrożnie do środka niezauważony, choć odór rozkładu uderzył go w nozdrza. Rozejrzał się raz jeszcze, czy to jedyna osoba w pomieszczeniu i zrobił kilka kroków do kręgu światła dawanego przez żarówkę. Kobieta w ogóle go nie zauważyła, starał się zbliżać tak, żeby nie zauważyła jego cienia. Kiedy był już wystarczająco blisko, szybko przykucnął i jedną ręką złapał ją w pasie, a drugą zacisnął jej usta, jednocześnie tak ustawiając tułów, żeby przypadkiem niczym go nie dźgnęła. Wyszeptał jej wprost do ucha: - Nie krzycz, rozumiesz? Nie chcę Cię skrzywdzić, ale jak zaczniesz krzyczeć mogę to zrobić. Kiwnij głową jeśli rozumiesz.

 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline