Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2015, 15:44   #4
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację

Sanderu podrapał się po grubej, sztywnej szczecinie otulającej jego szczękę i zerkał ukradkiem, gdzie też się znalazł. Pewnie jakiś popierdolony burdel dla nekrofilów albo zakład pogrzebowy dla nowobogackich, patrząc na szklaną ”trumnę” o wymiarach jard razy jard razy dwa jardy razy chuj.
Ci drudzy często zdarzali się być pojebami, na przykład mieli takie ukryte kapliczki, w których się onanizowali albo prywatne, tajne kurwidołki, w których mieli koks, lasery i dziwki. On akurat nie srał pieniędzmi i niczego nie miał pod dostatkiem, więc dwie pierwsze opcje odpadały.
Więc pewnie został porwany, sądząc po podejrzanych zaburzeniach pamięci i ciekawym wystroju pomieszczenia. Boki i sufit zdawały się być zrobione ze szkła, a dno tego jakże luksusowego łóżka było zrobione z jakiegoś białego, dość miękkiego tworzywa sztucznego, które zapadało się za dotknięciem palca i sprężynowało się, gdy nacisk zanikał. Nad jego głową, trochę na prawo, pod sufitem dyndała sobie spora żarówka, która dawała sporo żółtawego światła - zarówno do pokoju, jak i na ogląd sytuacji.
Super. Brakowało tylko tabunu dziwek, co by grzecznie stanęły w kolejce, by mu obciągać. No i Tornada, żeby można było robić zadymę.
Sanderowi nie było do śmiechu. Dał się złapać w jakąś pułapkę jak skończony frajer.
Choć bacząc na to, że w powietrzu zapachniało stęchlizną, było czymś, co dało tropicielowi do myślenia. Tak jakby do tego pomieszczenia nikt od dawna nie zaglądał, a tym bardziej nie wietrzył - tak, że czuć było wszechobecną wilgoć materiałów organicznych - drewna i tkanin.
Nawet z mordy waliło mu chemikaliami, kto wie, może jakimi konserwantami. Jego skóra również nasiąkła zapachem odczynników chemicznych. Ciekawe, jak długo leżał w tym ustrojstwie… z tym ustrojstwem, które wystawało mu z ręki. Nie myśląc wiele, Sanderu zaczął wyciągać tę przeklętą aparaturę z ciała. Trochę bolało, trochę szczypało. Ździebko krwawiło, ale to raptem dwie, trzy pojedyncze krople które szybko krzepną. Mięśnie dłoni przez krótką chwilę wykonywały serię nieskoordynowanych skurczów - ale mimo to udało się bez większych problemów. Wystarczyło zamiast szarpać, odkleić najpierw plaster. Igły wychodziły dość łatwo, ale były długie i grube. Plastik u ich szczytu miał zieloną barwę, rurki wydały się puste. Cokolwiek nimi wtłoczono w jego ciało, cała procedura skończyła się przed jego pobudką. Sanderu nie odrzucił igieł, lecz postanowił je zachować; kto wie, kiedy i na co się przydadzą. Poza tym miał buro-szarą, bawełniana podkoszulkę z długim rękawem i takiego samego koloru i faktury spodnie. Ba, nawet skarpetki się znalazły na jego stopach. Gorzej z butami. Tych w trumnie nie ma.
Dobrze, że raczyli mu łaskawie zostawić resztę odzieży.

Wkrótce usłyszał krzyk przerażonej kobiety. Dochodził on zza drzwi, z korytarza. Głos jest zniekształcony przez odległość i pogłos z jakim odbijał się od ścian, ale na jego ucho krzycząca osoba nie znajdowała się dalej niż 60-70metrów od miejsca jego aktualnego pobytu.
Jednakże Sanderu nie należał do dżentelmenów ani rycerzy, toteż zamiast lecieć na ratunek damie w opałach jak ostatni kretyn, przesunął ostrożnie pokrywę trumny, sam z niej wylazł, a następnie przysunął ją na stare miejsce. Po drodze Sanderu zobaczył swój ryj w odbiciu. Jego zarostowi przydałaby się brzytwa, a ciemnym włosom fryzjer. Tyle że pierwsze wolał zostawić na kurwiszony, a druga potrzeba została przysłonięta inszą sytuacją i inszymi potrzebami.
Krzyk był sygnałem, że mężczyzna nie jest sam w tym przybytku; poza nią w pobliżu mogli znajdować się oprawcy, a on sam nie miał nic, by się obronić - ewentualnie poza igłami zakażonymi jego tkankami i substancjami chemicznymi. Sanderu nie tracił czas na podziwianie swej parszywej, poobijanej gęby, tylko zaczął eksplorować pomieszczenie. Nadzieja, matka głupich i desperatów, prowadziła teraz niczym pasterz jego mało sprawiedliwą dupę w dolinie ciemności.
Starzy ludzie czasem powtarzali do urzygu powiedzenie że każda matka kocha swoje dzieci. Wiedział ze to gówno prawda - pusty, wyświechtany jak godność handlarza prochami frazes. Mimo to brzmiało dobrze, chwytało za serce i powodowało szybsze drgania w okolicach okrężnicy. Niby każdy żywy człowiek miał czasem ochotę znaleźć sie w towarzystwie kogoś, kto zamiast kulką w łeb, powita go ciepłym słowem i michą z nieuciekajacym na drzewo żarciem. Tym razem jednak popierdywanie zramolałych dziadów znalazło odzwierciedlenie w rzeczywstości. Co prawda pistoletu, granatów i Armi Zbawienia nie znalazł, jednak rozejrzawszy się po komorze, tropiciel dostrzedł że jedna z metalowych, mrugających diodami jak pojebana szafek ma na boku zawiasy. Wystarczyło chwilę pogmerać z drugiej strony i przód bezszelestnie odskoczył, ujawniając jego zapuchniętym oczom swoje zakurzone wnętrze, pełne okablowania podobnego do tego jakim połączono go z całym tym syfem. Wśród gładkich zwojów plastikowych rurek wygrzebał małe, okręcone folią zawiniątko w którym znajdowały się nożyczki, igła z nitką i pakiet opatrunkowy, pewnie kiedyś nawet jałowy. Wywaliwszy całość na podłogę dokopał się też do półlitrowej butelczyny z ciemnego szkła, opatrzonej niewiele mu mówiącą etykietką z napisem C2H5OH. Po odkręceniu korka śmierdziało i wyglądało jak wóda, ale chuj raczył wiedzieć czy po niej nie oślepnie, albo nie wysra własnych bebechów. Znalazł też wkopany pod aparaturę tekturowy notatnik z przypiętą do niego, nieczytelną już kartką. Dał radę odszyfrować raptem pojedyncze słowa oraz zwroty, ale te ni jak nie chciały się złożyć w logiczną całość. “Analiza genomu”, “obiekt”, “faza druga”, “kara”, “infekcja”, “testowy”, “nosiciel”, “dobór”, “gniew”, “helisa”, “zbawienie” - co za zjeb to pisał?
Skwitował milczeniem to całe pierdolenie o Szopenie i po dokładnym skonfiskowaniu apteczki wraz z podejrzanym specyfikiem, Sanderu zabrał notatnik, żeby zapoznać się lepiej z jego zawartością. Zanim jednak zacząłby zapoznawać się z kolejną dawką naukowego bełkotu, zamierzał wyeksplorować pomieszczenie [nawet do przysłowiowego usrania] - może znajdzie tu jakąkolwiek poszlakę, która by przybliżyła mu, co się tu wydarzyło.
Niewiele więcej jednak nie znalazł, nie licząc kłębów brudu i kurzowych kłaczków, zabunkrowanych w kącie oraz popierdalającego beztrosko po ścianie karalucha. Ktokolwiek go tu zamknął nie liczył się najwyraźniej z jego wygodą po przebudzeniu. Nawet żadnej dziwki w okolicy nie uświadczył, choć może ta drąca wcześniej japę nieznajoma na coś konkretnego się przyda...o ile jeszcze żyła. Cisza która zapadła po jej ostatnim, rozpaczliwym wołaniu nie nastrajała optymistycznie, ale to przecież nie należało do problemów Sanderu. On miał swoje własne, prywatne i osobiste przeszkody do pokonania, jak choćby ciemność za drzwiami. Bezużyteczny notes wyjebał w kąt, zabrał rzeczy, które by się przydały i wyszedł z pomieszczenia.

Przykleiwszy się do framugi wyjrzał ostrożnie na zewnątrz, zachowując czujność. W świetle sączącym się z dyndającej beztrosko pod sufitem żarówki dostrzegł raptem niewielki wycinek podłogi przed sobą, lecz obcy teren miał własne źródła światła pochodzące od dwóch uchylonych przejść na przeciwległej ścianie. Po swojej stronie widział wąski, pojedynczy snop blasku przecinający korytarz (bo to wyglądało jak w mordę strzelił na wąski korytarz) gdzieś po prawo. Lewą część zasłaniało skrzydło wrót. Coś ostrego by się przydało, na przykład nóż. Brakowało mu starego, dobrego pistola. Musiał się zadowolić ostrymi nożycami.
Sanders zrezygnował ze szwendania się naprzód - to stamtąd rozległ się krzyk, który wcześniej go dobiegł. Miał do wyboru drzwi po obu stronach i tajemniczą chujozę czającą się w mroku. Stwierdził, że zbada najbliższe wejście, z przygotowaniem się na jakąś kolejną, jebaną kinder-niespodziankę.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline