Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2015, 12:09   #13
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
4 noce przed powrotem Kasadiana z rady

Obudziła się z krzykiem.

Przez kilka nieznośnie długich sekund leżała przerażona, nie potrafiąc uświadomić sobie, gdzie jest. To nie był hotel, którym zarządzała matka, wiedział to na pewno. Znała tam każdy kąt, każdy pokój i zakamarek, od piwnic po luksusowy apartament prezydencki. Całe życie tam mieszkała, 15 lat. Poczucie splątania narastało, aby przejść w panikę. Poderwała się na nogi i zobaczyła, że top i szorty ma podarte, prawie w strzępach, jej drobne ciało było prawie obnażone, a twarz i dłonie pobrudzone czymś lepkim. Dalej nie wiedziała, gdzie jest. Panika narastała.

- Spokojnie maleńka – usłyszała czyjś głos.
Spojrzała w tamta stronę .. i nagle ogarnął ją błogi spokój. Mężczyzna w masce stał, opierając się o futrynę. Patrzyła na niego, zafascynowana, wzorkiem jakim patrzy się na – starszawego, co prawda, ale ciągle przystojnego - idola z filmu, który nagle wyszedł z ekranu, aby zamieszkać z tobą w pokoju. Fascynacja, przyjemne podekscytowanie i spokój. „Zaopiekuję się tobą."- zdawało się mówić spojrzenie mężczyzny. "- Wszystko będzie dobrze. Nie musisz się niczym martwić”. Było trochę tak, jakby grała w filmie o Bondzie, ale jego córkę, nie kochankę.

Miała chęć podbiec i schronić się w ramionach mężczyzny, ale wtedy wróciły wspomnienia – pamiętała wszystko, każdy szczegół.

Isobel była tak podekscytowana, że z trudem doczekała wieczora. List przyszedł z poranną pocztą, elegancka koperta, z grubego papieru. Już sam fakt otrzymania prawdziwego listu - napisanego ręcznie, na chropowatym papierze, zaadresowanego równym, elegancko wykaligrafowanym pismem “Panna Isobel Donovan, Beach Resort @Spa Hotel” - zaaferował ją tak, że z trudem pohamowała się, aby nie opowiedzieć o tym wszystkim koleżankom.
No, ale jakoś się powstrzymała. Jakoś, nadludzkim wysiłkiem woli, oczywiście (nie bez znaczenia był też fakt, że akurat zdechła jej komórka). Zamknęła się w swoim pokoju i otworzyła kopertę.
„Moja najdroższa Isobel”.. że co? Już pierwsze słowa wprawiły ją w takie zdumienie, że szybko przebiegła wzrokiem resztę, aby dotrzeć do podpisu. „Twój kochający ojciec”. Poczuła, że robi się jej gorąco. Mnóstwo emocji rozsadzało ją od środka. Jak śmie do niej pisać „najdroższa” po tylu latach! Bezczelny palant! Świetnie sobie bez niego radzi i wcale go nie potrzebuje! Ale napisał – do NIEJ. Jest ważna. Na pewno miał jakiś istotny powód zniknięcia. Może tajna misja dla rządu? Tyle lat go nie wiedziała. 10. Pamiętała zdjęcie jej i taty, miała wtedy warkocze i pięć lat.
Przebiegła wzrokiem treść listu „Przepraszam.. tęsknie.. wszystko Ci wyjaśnię.. to tajemnica… nikt nie może wiedzieć, zwłaszcza matka.. kocham cię.. 0 22.30 na lotnisku. Czekam i tęsknię.”

Z trudem doczekała do wieczora. Energia ją rozsadzała, pływała w basenie, a potem zaliczyła siłownię, dwa seanse aikido (stare baby nie miały pojęcia o przewrotach, ale sensei był tak przystojny, że dla każdej bywalczyni hotelu zajęcia w dojo były obowiązkowym punktem pobytu) i znów basen. Oczywiście pojedzie i mu powie, co o nim myśli! Jadąc taksówką w stronę lotniska uznała, że może mu nawet wybaczy, jak poda dobry powód. Praca w tajnym laboratorium rządowym, program ochrony świadków. Na pewno tak musiało być, inaczej przecież by jej nie zostawił.
Taksówka zaparkowała przed hala przylotów, podeszła do informacji i – zgodnie z zaleceniami z listu – zapytała o pana Donovana. Stewart rozpłynął się w uśmiechu i zaprowadził ją, przez kolejne bramki, do leżącego nieco z boku hangaru.
- Miłego wieczoru, panienko – powiedział, otwierając przed nią drzwi.
Małe drzwiczki otworzyły się, a Isabel postąpiła krok na przód. Wnętrze hangaru było utrzymane w półmroku połowa lamp nie działała, lecz nie to zaniepokoiło najbardziej nastolatkę. Steward zamknął drzwi tuż za nią, jeszcze zanim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Hangar był właściwie pusty odrzutowiec jej ojca już odleciał pozostawiając w wnętrzu zaledwie jakąś obskurnie wyglądającą ciężarówkę firmy meblowej.
- Isobel - odezwał się z mroku głos który jej słaba, bo sięgająca jeszcze lata młodości pamięć, powiązała z jej ojcem . Mężczyzna który jednak do niej przemówił nie był jednak podobny do osoby którą pamiętała ze zdjęć. Skóra jej ojca miała barwę popiołu i mocno opinała się na czaszce uwydatniając jeszcze jego i tak ostre rysy. Garnitur też z resztą nie wyglądał najlepiej bo mimo, że wykonany był z dobrych materiałów od razu było widać, że jest za duży. Julian, bo takie imię nosił jej ojciec, poruszał się też inaczej, jego ruchy nabrały ostrości, niczym u żołnierze po wieloletniej służbie.
- Witaj, moje dziecko - powiedział podchodząc w jej stronę od furgonetki tym dziwnym chodem.

Isobel rozejrzała się dookoła.
- To hangar, prawda? Dlaczego nie ma samolotu?/
Jej ojciec nie odpowiedział na pytanie od razu tylko wpierw uśmiechnął się pobłażliwie i postąpił kolejnych kilka kroków w jej stronę.
- Odleciał już- odparł krótko wyraźnie zawiedziony.
Dziewczyna też był rozczarowana.
- Myślałam, że właśnie przyleciałeś.. chciałeś się ze mną spotkać jak najszybciej.. - zawiesiła głos, nie chciała się dalej uzewnętrzniać. - Czy coś - skończyła.
- Oczywiście moja mała - powiedział stojąc już zaledwie kilka kroków od niej - ale przed naszym spotkaniem musiałem poczynić parę przygotowań. - mówił dalej wpatrując się w swoją córkę.
- Chciała byś zobaczyć co przygotowałem ?
Dziewczyna cofnęła się o pół kroku. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie, było jakoś.. dziwnie.
- Dziwnie wyglądasz - powiedziała. - Jesteś chory?
To by wszystko tłumaczyło - i zniknięcie, i nagły powrót… przyleciał się z nią pożegnać przed śmiercią. Zrobiło się jej smutno - ale tylko trochę, w końcu go nie znała zbyt dobrze - ale też poczuła się ważna i doceniona.
- W żadnym wypadku - powiedział druzgocąc jej marzenia - Co najwyżej zmiana czasu mnie zmęczyła. - odpowiedział zbywając ją - chcesz zobaczyć ? - wrócił do poprzedniego tematu.
Sama nie wiedziała. Najchętniej wróciłaby już do hotelu. Nie zamierzał się kajać ani jej przepraszać.. A może właśnie miał dla niej prezent, na przeprosiny?
- Jutro - powiedziała. - Prezenty jutro. Dlaczego wyjechałeś? - zadała w końcu pytanie, które nurtowało ją od dawna. - To nie fair tak mnie zostawiać! I mamę.

Julian przewrócił oczami jakby córka prosiła go o kucyka lub gwiazdkę z nieba; nie miał on czasu ani chęci na takie zabawy. Samolot powrotny odlatywał za dwie noce, a było jeszcze tyle do zrobienia. Postąpił krok w jej stronę i chociaż ruch był tak nienaturalnie płynny, jak gdyby poruszał się on w basenie z miodem był jednocześnie tak szybki, że dziewczyna nie zdołała zareagować. Dłoń ojca zacisnęła się na jej ramieniu niczym imadło, a następnie szarpnęła i rzuciła córką płasko w stronę furgonetki z taką siłą, że ta przejechała na gładkiej nawierzchni hangaru kilka metrów.

Trenowała aikido od 5 roku życia. Ciało wyćwiczone w upadaniu automatycznie przyjęło najbezpieczniejszą pozycję. Poderwała się na nogi i rzuciła w stronę drzwi.
- Na kolana - powiedział z mocą ten człowiek którego miała za ojca, a nogi załamały się pod nią niczym zapałki.
- Do furgonetki - powiedział znowu nim zdołała zrozumieć co się stało.
Ciało jej nie słuchało. To było potworne uczucie, kiedy - wbrew swojej woli - zaczeła przesuwać się na kolanach w stronę samochodu. Czuła, jak gołe kolana obcierają się o podłogę hali. Szarpnęła się raz, i drugi, próbując powstrzymać to, co się działo. Usłyszała, jak mężczyzna powtarza polecenie i już nie mogła nic zrobić. Jak szybko się przekonała, nie mogła też krzyczeć. Wiedziała już, że używa hipnozy - oglądała na Discovery - i że chce jej zrobić krzywdę. Był szaleńcem, bez dwóch zdań. Pocieszające było tylko to, że wyjechał, pewnie dlatego, zeby je chronić.. ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Była przerażona. Gdyby chiał ją zabić, to zrobiłby to już dawno. Powoli i nieuchronnie zaczęła zbliżać się do ciężarówki.
Ojciec przypatrywał się jej chwilę, a następnie zaczął monolog.
- Córko, córko... - rozpoczął jakby zawiedziony - nie mogłaś usłuchać od razu - mówił dalej stojąc ledwie dwa kroki za nią, a jednak nie miała szans nawet na niego spojrzeć bo jej głowa zdawała się niczym przykuta wpatrywać się w furgonetkę - ale zresztą nie ważne, uda się nam i tak i tak. Przemienię cię teraz córciu. - mówił dalej stawiając krok za krokiem. - Znowu będziesz krwią z mej krwi, nawet bardziej niż wcześniej. - kontynuował już całkowicie tracąc rozum - Świat będzie nasz zobaczysz zobaczysz, walczymy i zdobędziemy go zobaczysz. Ale na razie się nie nadajesz ..... zmienimy to. - zatrzymali się. Isobel klęczała u drzwi furgonetki , a jej nozdrza uderzył zapach mocznika i ludzkich ciał. Kolacja podeszła jej do gardła.
- Czekaj - rozkazał znowu gdy Isobel zaczęła odzyskiwać władzę w członkach.
- Przygotowałem dla ciebie obraz z okazji twojego spokrewnienia - powiedział Julian i otworzył na oścież drzwi tyłu furgonetki.

Na początku Isobel nie wiedziała co widzi, jej umysł odmówił przyjęcia tego, co widziały oczy za rzeczywistość. Ojciec rzeczywiście namalował dla niej obraz, dodatkowo na wyjątkowo szczególnym płótnie. Dziesięć osób wisiało na stalowym stelażu, ich ciała pozszywane ze sobą w jedno płótno grubym konopnym sznurkiem. Ciała wiły się ciągle gdyż ci ludzie ciągle żyli. Obraz przedstawiał ją i ojca splecionych w miłosnym uścisku w którym daleko było do tego który powinna dzielić córka z rodzicem, a bliżej do tego który dzieli para kochanków. Twarz Isobel i ojca nie była jednak "namalowana" zamiast tego w ich miejscach były twarze "płótna", twarz nieznanej jej kobiety i mężczyzny których przy pomocy makijażu ustylizowano na parę przed ciężarówką.
- Piękny nieprawdaż ? - dobiegł uszy dziewczyny cichy głos rozpływającego się w rozkoszy szaleńca.
Fala obrzydzenia i paniki przelała się przez ciało dziewczyny. Zaczęła znów próbować się szarpać, rozpaczliwie, walcząc z żelaznym uściskiem, który ja unieruchamiał, nie pozwalając uciec, zamknąć oczu, odwrócić głowy. Spróbowała odsunąć panikę i dopuścić do głosu zdrowy rozsadek - “To nie jest prawda” powtórzyła w myślach raz i drugi “To nie dzieje się realnie”. Przypomniała sobie imprezę sprzed paru tygodni, alkohol i jakiś proszek, który przyniósł Juan. Wciągali go nosem, miał dawać niezły odlot. Isobel wydawało się najpierw, że lewituje, potem - że nie może się ruszyć, przygnieciona jakąś siłą. Nie mogła też przestać chichotać. “To nie dzieje sie naprawdę” uczepiła się znów myśli, która chroniła ją przed szaleństwem. “Nafaszerował mnie czymś. To zwidy”.

- Wstań moje dziecko - powiedział jej ojciec i ponownie nie mogła się powstrzymać. Stała sztywno niczym kołek wciąż patrząc w stronę "obrazu". Julian pojawił się w jej polu widzenia i ujął drobną dziewczynę w tali przyciągając jej ciało mocno do swojego, był zimny, jego dłonie przesuwały się po jej ciele niczym sople. Później zarzucił jej ręce na swoją szyję i złożył na jej ustach lodowaty pocałunek wpychając swój język do jej ust.
- Moja - powiedział i wgryzł się w jej odsłoniętą szyję. Roskosz zalała nastolatkę dziką pędzącą falą odebrała jej strach i władzę w członkach. Czuła jak ojciec zdziera z niej odzienie, czuła jak łyk za łykiem wysysa z jej rozdartej tętnicy życie.

Ojciec Isobel nie pożywiał się długo, był głodny, upolowanie materiału na płótno ich obrazu nie było łatwe. Łapczywie łykał słodką krew swej córki rozkoszując się smakiem strachu i bezsilności. Nie dostrzegł on nawet gdy tuż za jego plecami, jakby znikąd pojawiła się postać w masce.....

Kasadian był zły, w granicy jego domeny w przeciągu dwóch dni zniknęło pięć dusz, dwie kobiety i trójka mężczyzn pozostawiła swoje wypowiedzenia i zniknęło bez śladu. Vouge czuł gdzieś w głębi, że jest to żart któregoś z innych starszych, którzy pragnęli pognębić syna Malkava z racji ogromu wpływów jaki uzyskał wywalczywszy lotnisko jako swoją domenę ale prawda okazała się zgoła odmienna. Kasadian przechadzał się swą w granicach swej domeny rozważając który z oponentów mógł starać się zadać mu ranę. Czarne poły kaszmirowego płaszcza powiewały w pędzie odrzutu silnika bowinga który właśnie wzbijał się do lotu. Pilot, zwykły śmiertelnik nie mógł dostrzec jego posiadacza moc dyscypliny niewidoczności skrywała dokładnie całą postać wampira mimo tego, że stał na krawędzi pasa zaledwie dwa kroki jednej z otaczających go lamp serwisowych. Kasadian poprawił maskę którą poruszył pęd powietrza i już chciał wracać do swojej stojącej tuż przy lotnisku willi gdy zauważył coś nietypowego do tyłu jednego z hangarów podjeżdżał van firmy meblowej. Światła furgonetki były zgaszone, a ciężarówka poruszała się w ciemności z wprawą jakiej nie mógł osiągnąć przy takim oświetleniu żaden śmiertelny. Kasdian skierował swoje kroki w tamtą stronę, nie śpieszył się wampiry nigdy się nie śpieszą.

Vouge stał parę kroków od całej sceny która rozegrała się w hangarze i obserwował jak potoczy się sytuacja. Sabatnik, bo co do tego Kasadian nie miał wątpliwości, jego monolog wskazał mu jego przynależność sektową bez trudu, spokrewniał, zdaje się, córkę jeszcze za swoich śmiertelnych lat. Był młokosem który z pewnością nie zaszedł daleko w rangach ale mimo wszystko mógł zdradzić Kasianowi informacje które chętnie by przechwycił.
Sabatnik pił łapczywie i Vouge wiedział już jak to się skończy odstąpił od sceny toczącej i powrócił dokładnie w momencie gdy Julian wlewał parę kropli swej krwi w blade już i zimne usta swej córki...
Umierała. Podobno nie da się umrzeć z rozkoszy, ale właśnie to teraz się z nią działo. Zdążyła pomyśleć jeszcze, że warto umrzeć, aby doświadczyć czegoś takiego. Ekstaza zdawała się nie mieć końca, ale powoli Isobel zaczęła czuć zmęczenie. Nie wiązała tego z upływem krwi. Po prostu zasypiała. Zdążyła jeszcze poczuć głęboką wdzięczność do ojca.

Obudziła się nagle i gwałtownie, poczuła, że odzyskała zdolność ruchów. Czegoś potrzebowała.. emocje wirowały, hangar wyglądał inaczej. Czegoś potrzebowała... Nie chodziło już o rozkosz, szarpnęła się, odrzucając ojca od sobie. Potoczyła dookoła wzrokiem o zatrzymała go na podarku. Zidentyfikowała odczucie. Głód. Wykonała krok w stronę "płótna“, oblizując się. Tak... Zapach moczu i potu już jej nie mierził. Tak.. Jedzenie. Coś błysnęło, ojciec upadł, zalewając się krwią. Zobaczyła kogoś, ale nie zwróciła na niego uwagi. Głód szarpnął jej trzewiami. Jeść. Opadła na kolana, zbliżyła usta do wylewającego się strumienia. Polizała, ostrożnie. Zalała ją znów fala rozkoszy.. tak.. tego potrzebowała. Przywarła ustami, ssąc łapczywie. Pomrukiwała przy tym z zadowolenia jak kociak. Krwi szybko zabrakło, poderwał się na nogi i wróciła do obrazu - nie trudząc się ściąganiem ludzi przegryzała szybko tętnice, najpierw kobieta, ją przedstawiająca, potem “ojciec”, potem następne ciało, następne, następne.. głód zdawał się rosnąć w miarę jedzenia, nienasycony, niemożliwy do zaspokojenia. Chciała jeszcze, znów potoczyła wzrokiem dookoła, kiedy uświadomiła sobie, że jest senna. Przeszła jeszcze dwa kroki w stronę mężczyzny, który zabił jej ojca.
Kasadian patrzył spokojnie wpatrując się w jakże dobrze mu znaną scenę spokrewnienia, wszakże ta która była krwią z jego krwi przechodziła przez to samo zaledwie kilka nocy temu. Dziewczyna nasyciła pierwotny głód, jej skóra straciła potworną szarą barwę i stała się po prostu blada. Jej oczy też powoli wróciły do ludzkiej formy wytraciwszy krwawą aurę którą nabrały przed chwilą.
- Chodź do mnie maleńka - powiedział łagodnie i zdjął maskę pod którą skrywała się twarzy przystojnego blond włosego dwudziesto-kilku latka.
- Chodź - powtórzył jeszcze ciszej gdy dziewczyna powoli opadła i zasnęła w jego ramionach.


- Zabiłeś go! – wyrzuciła mężczyźnie w twarz. W maskę, żeby być bardziej precyzyjnym. – I co teraz będzie? – zapytała żałośnie.
- Spokojnie maleńka – powtórzył. – Wszystko ci wytłumaczę. Słuchała, urzeczona brzmieniem jego głosu. Dominacja, spokrewnienie … słowa nie pasowały do tego, co pamiętała z tamtej nocy w hangarze, a jednocześnie pasowały. Niektórych nie rozumiała. Sabatnik? Wampir? Jak w sadze Zmierzch? Przecież to bujdy na resorach.. przeczytała całe półtora tomu, więcej nie zdzierżyła, głupota głównej bohaterki powalała na kolana. Może ja czymś nafaszerował? Jak ojciec, którego wcześniej zabił?

- Będę świecić na słońcu, tak? – dopytała. Krucze, odpadnie pływanie w basenie w południe, trudno, jakoś to zaniesie… I będzie musiała polować na pumy.. czy tu są pumy? Piła krew, to pamiętała, zmusił ja do podejścia, choć nie chciała, ciało jej nie słuchało… Ekstaza. Przerażenie i obrzydzenie. Wszystko się mieszało. Chciała już iść, choć jego obecność była kojącą. Kojąca i przerażająca na raz.

- Muszę iść. Mama się będzie martwić, pewnie już późno jest…
- Nie będzie – skinął na nią dłonią, poszła za nim. Matka siedziała w pokoju obok, wyglądała jak zombie, pustym wzrokiem wpatrywała się przestrzeń.
- Mamo! - zawołała - Mamo! – potrząsnęła kobietę, ta nie reagowała. – Co jej zrobiłeś? – znów wróciła wściekłość na mężczyznę. Poczuła strach. Pobiegła do drzwi, szarpnęła je, były zamknięte. Kolejne też, okna.. - Chcę wyjść! - powiedziała. – Słyszysz? Otwórz, bo zadzwonię po policję!
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 29-10-2015 o 21:11. Powód: ustalenia z czajosem
kanna jest offline