Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2015, 11:31   #18
Cattus
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
RUE PLERSANCE

Obserwatorium astronomiczne.



Gdy Luis usłyszał podejrzane dźwięki dochodzące z poddasza, znieruchomiał. Unosząc brwi, pytająco spojrzał na swego towarzysza.

- To nie był kot... Skomentował cicho wkładając rękę do kieszeni marynarki. Jego dłoń namacała dobrze znany kształt, który niczym amulet, obdarzył go choć odrobiną spokoju.

- Z c a ł ą pewnością to nie był kot - potwierdził Claude.

Gdy dźwięki ustały, przyłożył zakryty rękawiczką palec lewej ręki do ust. - Pozwoli pan że pójdę przodem. Wyszeptał i ostrożnie stawiając kroki, ruszył szukać schodów na strych.

Claude wyszedł za mężczyzną na korytarz. Spojrzał na strome schody prowadzące na strych i westchnął. Złapał za rękaw Luisa i powiedział szeptem.

- Niech pan będzie ostrożny panie Deullin. B a r d z o ostrożny. - Puścił materiał. - Znajdę pana Verniera.

Schody były niedaleko, na końcu korytarza. Wąska serpentyna prowadząca na górę.

Gdy Claude odszedł korytarzem, Luis zaczął ostrożnie wchodzić po schodach. Stawiał stopy tuż przy końcach stopni aby możliwie uniknąć ich skrzypienia. Podczas podkradania się na górę, wyciągnął z kieszeni Lebela, aby w razie najgorszego być gotowym do działania.


Biblioteczka Castora.


Bibliotekarz zbliżywszy się do drzwi, zapukał w nie delikatnie rączką laski.

- Drzwi są otwarte, proszę wejść. - powiedział Vernier wyrwany z zamyślenia.

Lévi uchylił drzwi i stanął w progu, obrzuciwszy badawczym wzrokiem pomieszczenie.

- A to pan panie Lévi-Strauss, a gdzież podział się pan Luis?

Claude uniósł dłoń.

- Panie Vernier - rzekł przerywając mu potok słów. - Zdaje się, że mamy i n t r u z a… Pan Deullin może potrzebować pomocy.

- Intruza? Spotkaliście tu kogoś panowie? - powiedział Vernier wstając od stołu przy którym siedział, ale pozostawiając księgę otwartą.

- Pan pozwoli ze mną - wskazał korytarz. - Na wyjaśnienia będzie czas po drodze.

Zrobił przejście, żeby przepuścić mężczyznę przodem.

Marc Vernier zastanawiał się, czy zabrać ze sobą księgę, czy nie, ale wolał ją pozostawić. Ogólnie to trochę mu nie odpowiadało, że jego towarzysze są tacy nerwowi - był pewien, że nikt za nimi nie wszedł, a caly dom stał pusty co było widać po kurzu poniewierającym się niemalże wszędzie. Marc pomyślał, że pewnie Claude i Luis usłyszeli szczury albo szopa i robią teraz hecę. Marc ciężko odetchnął i poszedł do drzwi ukradkiem tylko spoglądając za siebie na szafy z książkami i sufit, a następnie wyszedł na korytarz.

- Dokąd mamy iść panie Lévi-Strauss?

- Proszę za mną - powiedział ruszając w sobie znanym kierunku. - Byliśmy właśnie w obserwatorium, gdy wyraźnie usłyszeliśmy kroki i hałas w pomieszczeniu nad nami… tak, zdaje się strychu. To dziwne, nie sądzi pan? Opuszczony, zamknięty dom i… - spojrzał za podążającego za nim Verniera.

Marc za bardzo nie wiedział co odpowiedzieć, wyglądało na to, że jego nowy znajomy miał zapędy dramaturgiczne i próbował zupełnie niepotrzebnie zbudować napięcie. Byli po prostu w starym domu - i jak sam rozmówca zauważył - opuszczonym, więc nie było nic dziwnego w tym, że pojawiają się różne odgłosy - tak przynajmniej myślał Vernier i po przedłużającej się ciszy odpowiedział Claudowi na pytanie:
- Stare, opuszczone i zamknięte domu mają to do siebie, że są wyizolowane jedynie od ludzi - a gdy nie ma człowieka tam fauna i flora przejmują kontrolę. Jest pan pewien, że to nie były szczury albo jakiś wyrośnięty szop? Czasem skrzypienie desek sprawia wrażenie, że coś cięższego przemieszcza się, gdy to tylko gryzonie…

Stanęli przed stromymi schodami na strych. U góry widać było uchylone drzwi.

- Panie Vernier - słowa te Claude wypowiedział powoli, ściszonym głosem, patrząc prosto w twarz Marca, - potrafię d o s k o n a l e odróżnić kroki ludzkie od odgłosów zwierząt. Poza tym… - rzucił wzrokiem w górę schodów - pan doskonale wie, co może zawierać piwnica zmarłego, prawda?

- No… jeżeli rzeczywiście na strychu jest jakiś nieproszony gość, czy też intruz to proponowałbym raczej wezwać policję, niż samemu wchodzić na górę. Pan wybaczy, ale żaden z nas nie wygląda na osobę mogącą walczyć na pięści, a do tego może dojść jeżeli kryje się tam jakiś przestępca, czy bezdomny. - Marc zatrzymał się po przemowie Clauda - Możemy również krzyknąć, aby ten ktoś wyszedł, a my nie zawiadomimy policji, ale któż wie kto tam może być? - Vernier był szczerze zdziwiony brakiem logiki w działaniach Clauda i Luisa, którzy będąc przekonanymi, że ktoś jest na strychu to rozdzielają się i robią jakieś podchody zamiast chociażby zebrać się we trójkę przy wejściu do strychu i mieć jakiekolwiek szanse w konfrontacji z tym kimś.

- Ja rozumiem, że zawartość piwnicy jest interesująca, ale mnie w tym momencie bardziej martwi los pana Luisa, który możemy być właśnie atakowany przez tego ukrywającego się jegomościa (choć, muszę przyznać, że jedynie zdaję się na pana słowa odnośnie tego, że ktoś tam jest, bo ja siedziałem w całkowitej ciszy w biblioteczce i niczego takiego nie słyszałem.- zakończył Marc odpowiadając na pytanie, które nie uznał, aby było na miejscu w tych okolicznościach.

- Panie Vernier - Claude wskazał laskę w kierunku strychu, - Pan Dullin zdecydował się pójść zbadać źródło hałasu i być może… jak pan słusznie zasugerował… może być właśnie atakowany, więc nie pora teraz na dywagacje. Proponuję, żeby jeden z nas poszedł mu w sukurs a drugi został tutaj, pilnując odwrotu.

Marc Vernier westchnął głęboko i spojrzał na Levi-Straussa odrobinę zmęczonym wzrokiem. Nie podobało mu się to wszystko, bo nie bez powodu nie wstąpił do policji po odbyciu służby wojskowej. Nie bez powodu nie był specjalnie entuzjastycznie nastawiony do służby wojskowej na samym początku wojny… nie bez powodu…
- W porządku. Ja pójdę na górę, a pan tu poczeka Tylko proszę nie odchodzić. - w końcu powiedział Marc i ruszył schodami w górę. Zastanawiał się czy nie zabrać ze sobą jakiejś broni, ale niby co by mógł nią robić? Uderzyć kogoś łapką na muchy? Nie zamierzał oczywiście wdawać się w żadne bijatyki i miał wielką nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Bibliotekarz skinął głową i odprowadził Marca wzrokiem.


Poddasze.


Na końcu schodów były drzwi. Stare, obite pasami metalu sprawiały solidne wrażenie.
Po dłuższej chwili Luis natrafił na właściwy klucz i drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Z framugi posypał się kurz. Spłoszone pająki czmychnęły na boki. Na pierwszy rzut oka widać było że ze strychu nikt długo nie korzystał. Na górze panował nieprzyjemny, złowieszczy półmrok przechodzący w gęstą ciemność w rogach.
Strych był spory, szeroki i dość wysoki lecz zastawiony mnóstwem starych mebli, jakiś skrzyń, walizek. Wszystkie przykryte zakurzonymi brezentami.
Kurz wirował w powietrzu. Drażnił nozdrza. Luis poczuł, jak pyl wierci go w nosie.

Po otwarciu drzwi, jasnym się stało że cokolwiek, albo ktokolwiek tutaj jest, nie dostał się na poddasze tym wejściem. Spłoszeni mieszkańcy gęstych pajęczyn i kurz dobitnie to potwierdziły. Jednak nie było niczym niezwykłym że tak wielki strych ma wiele wejść, więc należało mieć się na baczności.
Luis zatrzymał się zaraz za progiem i zamarł w ciszy wpatrując się w gęste cienie i czekając aż jego wzrok przywyknie do słabego oświetlenia. Zwolnił oddech nasłuchując i zaczął wciągać powietrze ustami, mając nadzieje że drażniące łaskotanie w nosie choć trochę ustanie. Przy tak nikłym świetle i dosłownym zatrzęsieniu starych mebli, trzeba było zdać się na słuch, licząc na to że ten ktoś popełni jeszcze jeden błąd.

Na strychu panowała cisza przerywana tylko odgłosami z zewnątrz i skrzypieniem drewna. Gdzieś, na drugim końcu dało się jednak coś słyszeć. jakieś furkotanie, trzepotanie pochodzące z bliżej nieokreślonego źródła i trudne do przypisania jakiemuś znanemu Luisowi zwierzeciu. Może ptakowi? Ale czy ptak hałasowałby na tyle głośno? Od razu, jak zawsze złośliwa wyobraźnia, wyciągnęła obrazy skrzydlatych, onirycznych paskudztw widzianych nie tak dawno temu na rycinach w planetarium.

~ Spłoszone ptaki? Przeszło przez myśl Luisowi. Choć obrazy niesamowitych maszkaronów usilnie pojawiały się w pamięci. Nie zwlekając więcej, ruszył wolnym krokiem w stronę usłyszanego dźwięku. Nie śpieszył się przy tym, starając się stawiać kroki możliwie cicho i ostrożnie. Miał nadzieje że Marc z Claudem w końcu go dogonią, lecz nie chciał też czekać w nieskończoność i pozwolić wymknąć się źródłu tych odgłosów.

Podłoga poskrzypiała cicho przy każdym jego kroku. Dłonie pociły się silnie. Znów to usłyszał. Szelest piór. Poczuł też jakiś powiew. Po strychu hulały przeciągi.
Kierując się źródłem dźwięku dotarł pod jedno z okien, wybite już chyba jakiś czas temu. To przez nie wiatr wlatywał do środka i poruszał ... skrzydłami jakiegoś teatralnego rekwizytu - anioła lub czegoś podobnego. Duże skrzydła, lekko zakurzone, stały blisko okna, szeleszcząc cicho lub głośniej w zależności od siły podmuchów.
I wtedy, kątem oka, Luis dostrzegł jakieś poruszenie gdzieś w rogu. Sufit w tym miejscu obniżał się pod skosem tworząc na końcu niewielką plamę cienia. Aby ja rozświetlić potrzebował chyba latarki. Mógłby przysiąc, że usłyszał jak coś tam, w tej ciemności porusza się. Poczuł, niemal fizycznie, jakąś złą wolę ukrytą w mroku. Złośliwą i ... złowrogą. Jakiś zapomniany instynkt odziedziczony pewnie w procesach ewolucji po przodkach ostrzegał go, by się nie zbliżał. Nie podchodził, lecz uciekał stąd jak najszybciej to możliwe, z drugiej jednak strony ciekawość i odwaga dorosłego mężczyzny robiła swoje kierując jego percepcję ku temu nienaturalnie ciemnemu miejscu.
I wtedy usłyszał znajomy głos Marca nawołujący go przy wejściu na strych.
Z ciemności dobiegł dziwny trzask, jakby drewna i uczucie niepokoju znikło równie szybko, jak się pojawiło.

Irracjonalny strach na moment sparaliżował Luisa, który niczym zając w światłach samochodu, zamarł obserwując podejrzany kąt. Gdy usłyszał słowa Marca otrząsnął się z tego niemiłego uczucia, potrząsając lekko głową. Nie mówiąc nic, ruszył w stronę zalegającej ciemności, skupiając na niej zmysły.

Przestrzeń była pusta. Widział już zbitą z desek ścianę.Wyraźnie usłyszał jak coś przeciska się szurając w przestrzeniach pomiędzy nią a zewnętrznym murem. Pewnie duży szczur, albo jakaś łasica spłoszona jego wtargnięciem na strych. nagle wszystkie wcześniejsze leki i obawy wydały mu się dziecinnie śmieszne

Marc ponownie zawołał Luisa. Zaczęło go niepokoić, że tamten nie odpowiada, ale nie miał zamiaru wchodzić na mroczny strych, na którym nie wiadomo było która deska jest na tyle zbutwiała, że zarwie się. Poza tym Claude był mocno zaoferowany, że na strychu ktoś się znajduje. Powoli jednak te myśli odlatywały od Marca - prawdopodobnie jakiś dziki kot albo duże szczury, a stary bibliotekarz zaraz wpadł w panikę i opowiada jakieś śmieszne historyjki. Już na samym wejściu na strych było widać, że nikt tam nie urzęduje - było mnóstwo kurzu, brudu i żadnych śladów bytności ludzkiej z wyjątkiem szwendającego się tam gdzieś Luisa. Marc odczuł irytację oczekując na domorosłego eksploratora. - Nie do pomyślenia pchać się na jakiś opuszczony strych całkiem sam, bez broni palnej i podejrzewając obecność włamywacza, czy bezdomnego. - pomyślał Marc, ale po chwili uspokoił się i po prostu cierpliwie oczekując na Luisa w każdym momencie będąc gotów do ucieczki. Może nie wierzył w obecność osób trzecich na strychu, ale nie chciał otrzymać dowodu przeciwnego w postaci pięści w twarz.

Luis uśmiechnął się sam do siebie i spokojnie ruszył w stronę Marca, chowając jednocześnie Lebela do kieszeni. Chwilowo nic nie znalazł, lecz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w tych poszukiwaniach.
- Spokojnie, tu jestem. Powiedział zbliżając się do wejścia na poddasze. - Nic nie znalazłem… jeszcze. Albo to był bardzo duży i bardzo spasiony kot, albo faktycznie ktoś się tu kręcił. Tak czy inaczej coś się tu przed chwilą przewróciło i zamierzam to coś znaleźć. Macie może przy sobie plan domu? Ułatwiłoby to lokalizacje miejsca. Deullin przystanął na schodach wyglądając na korytarz i starając się nałożyć w pamięci rozmieszczenie pomieszczeń poniżej na kształt strychu. - Jeśli to faktycznie nic istotnego to nie ryzykuję nic oprócz zakurzenia, ale jeśli ktoś tu był, albo nie daj Bóg ciągle się tu chowa to lepiej o tym wiedzieć. Nie sądzi pan? Ja tam wracam dokładnie się rozejrzeć. Idzie pan ze mną czy zostaje? Zakończył, oczekując u szczytu schodów.

Marc był zadowolony, że Luis znalazł się, ale natychmiast zaniepokoił się, że ten nie chce przerwać swojej nadmiernie nierozważnej eksploracji i spróbował przemówić mu do rozsądku:
- Nie możemy poczekać z odkrywaniem “tajemnic” strychu do czasu przyjścia pozostałych tymczasowych współwłaścicieli tego przybytku? Nadto nawet nie ma pan żadnego źródła światła, a tu niewiadomo gdzie na przykład będzie dziura w podłodze i zrobi sobie pan krzywdę… proponowałbym chociaż zejść i zabrać lampy naftowe, które stoją w bibliotece i dopiero tutaj wrócić, a tym czasem zamknąć drzwi na strych. - przemówił Marc do Luisa spokojnie, acz stanowczo. Prowadzenie poszukiwań na strychu nie było głupim pomysłem, ale nie w takich okolicznościach, gdy Claude słyszał tu jakiegoś człowieka, a nawet nie ma się źródła światła…

- Zła myśl to nie jest. Światła tam trochę jest, ale z pewnością więcej nie zaszkodzi. Zgodził się Luis. - Więc chodźmy po te lampy i czekając na resztę rozejrzymy się po strychu. Jak wrócą pewnie będą lepsze rzeczy do roboty. Zabrał się za zamykanie drzwi. - Ciekawe gdzie są pozostałe wyjścia z poddasza i ile ich tu jest...

Marc nic więcej nie mówił, a po tym jak Luis zamknął drzwi po prostu zszedł na dół, poczekał na Luisa. Claude pewnie nadal czeka tam gdzie miał czekać, więc dobrze by było, żeby też się zabrał do biblioteki.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 01-11-2015 o 00:37.
Cattus jest offline