Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2015, 18:00   #19
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
RUE PLERSANCE - Biblioteczka Castora, zanim Claude przyszedł po Marca

Mistrz Ceremonii wtem odwrócił się do zebranych i zdjął swoją maskę. Za nią widniała zwyczajna twarz choć spodziewałem się ujrzeć raczej jakiegoś rodzaju niespotykany grymas. Mężczyzna po prostu był w pełnym skupieniu stojąc na podium przed tłumem kilkudziesięciu osób. Każdy miał tu na sobie żółte szaty. Podobnie on choć na jego ubraniu był jeszcze wyhaftowany dziwaczny znak złożony z kilku okręgów po środku z rozchodzącymi się trzema hakami na zewnątrz. Kolor znaku był również żółty, ale o wiele jaśniejszy - przechodzący w biel. Wtem uniósł ramiona wciąż milcząc, a jego dłonie wydały się być ogromnymi łapami. Czy to była wyłącznie gra świateł, czy rzeczywiście coś było nie tak? Zebrani wydali się być poruszeni, ale równocześnie zahipnotyzowani. Mistrz Ceremonii wciąż stał z wyciągniętymi ramionami, gdy pozostali zaczęli się rozbierać. Nie chcąc uczestniczyć w czymkolwiek co miało zajść wycofałem się za filar przy drzwiach. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi choć podejrzewałem, że mężczyzna na podium mnie widział. Teraz tylko my dwaj byliśmy ubrani, a reszta nie licząc mask stała teraz nago. Wyprostowana na baczność niczym armia stojąca bez wyraźnego szyku. I jakby za pstryknięciem palców zrzucili maski, a ich oczy okazały się nieobecne jak w największych deliriach narkotycznych. Mechanicznie i sztucznie podążyli ku sobie i jakby bez żadnego przekonania zaczęli obejmować się, całować, macać. Trupia, ohydna orgia zaczęła jednak przyspieszać. Ruchy były co raz bardziej ludzkie, aby po chwili przybrać formę zwierzęcą. Spirala dzikiego, nieokiełznanego seksu ogarnęła tłum. Przyglądałem się temu i być może odczułem przez moment podniecenie, ale uczucie to zostało przygniecione przez ogrom ohydnej przemocy. To co nazwałem dzikim seksem szybko przerodziło się w wyraźne brutalne gwałty, które natomiast... oni gryźli się. Gryźli się jak wściekłe psy odrywając od swoich partnerów kawałki mięsa. Krew spływała po ich nagich ciałach na żółte płytki posadzki, żółte szaty, a maski łamały się pod naporem ich ciężaru boleśnie wbijając się w nagie ciała. Wyrywali sobie nawzajem wnętrzności i łapczywie połykali je... nie było tu walki, nie było sprzeciwu - nie było chociażby krzyku bólu. Pożerali się na oczach moich i tego niewzruszonego mistrza ceremonii, który wciąż z poważną miną stał jakby rozgrywały się przed nim zupełnie normalne sceny. Chciałem schować się zupełnie za filarem, aby przynajmniej oszczędzić moje oczy przed tym zdarzeniem... zatkać uszy, żeby nie słyszeć odgłosów seksu, odgryzania, rozlewających się strumieni krwi i mlaskań... zatkać nos, żeby nie czuć smrodu ludzkich wnętrzności... nie mogłem jednak tracić z oczu psychopaty w żółtej szacie z dziwacznym symbolem. Ostatecznie wszyscy zginęli. Wszyscy oprócz mnie i tamtego. Nie wiem nawet ile czasu minęło, ale zdążyła mi zdrętwieć szyja od ciągłego wyglądania, a władca tego ohydnego masowego morderstwa stał niewzruszony. Z tej odległości nie widziałem jego głęboko osadzonych oczu, jednakże podejrzewałem, że nie widział mnie lub po prostu zignorował moje wycofanie. Wszyscy zginęli czy to zamordowani bezpośrednio czy to od odniesionych obrażeń... ubytków ciała. Zostaliśmy tylko my - on i ja. On w ogóle niczym się nie przejął, a ja nawet nie ogarniałem ogromu plugawego złą jakie rozegrało się przede mną. Dłonie mężczyzny wciąż przypominały łapy. Opuścił je dopiero, gdy ostatnia osoba wyzionęła ducha to jest po kilku minutach, gdy już nikt się nie ruszał. Zanim jednak dokładnie przyjrzałem się czy to są ludzkie dłonie to zniknęły one w obszernych i długich rękawach jego szat. Zszedł z podium i depcząc swoich martwych wyznawców dotarł do centralnego punktu rzezi. Wtem ze zwłok wydostały się duchy. Tak przynajmniej je mój umysł sklasyfikował choć równie dobrze mogły to być mgły wielkości człowieka choć brzmi to niedorzecznie. Tak to jednak wyglądało. Wszystko to widziałem. Dym? Duch. Jestem tego pewien, gdyż kobieta, której zwłoki znajdowały się najbliżej mojej kryjówki odwróciła się w moją stroną. Odwróciło się to coś i miało jej twarz. Była piękna i najwyraźniej cierpiała. Jej usta układały się w krzyk choć niczego nie mogłem usłyszeć. Panowała niezwykła cisza. Mistrz ceremonii wciągnął powietrze, a wraz z nim wszystkie te duchy.


I wtem Marc poczuł to. Coś spoglądało na niego, a domyśleć się można było, że jest bardzo blisko. Za zasłoną? A może jest tajemne przejście za jedną z szaf z możliwością podglądania obecnych? Marc Vernier nie znał odpowiedzi na te pytania, choć spędził w tym domostwie mnóstwo czasu. Wszystko to jednak nie było wykluczone, bo sam Castor kiedyś pokazał mu jeden tajemny korytarz - to znaczy całkiem normalny korytarz, który ze względu na zmniejszenie ilości używanych pomieszczeń został zastawiony meblami i zapomniany. Castor nigdy nie wspominał o innych takich pomieszczeniach, ale być może warto byłoby zmierzyć budynek od zewnątrz, a potem zmierzyć pomieszczenia wewnętrzne i sprawdzić, czy jakaś przestrzeń nie okaże się zamknięta... te myśli zaprzątały głowę Marca, gdy pomyślał o Mistrzu Ceremonii wspomnianym w Nienazwanych Kultach, czy to w ogóle był człowiek? Książka zawierała szereg różnych opisów z różnych punktów widzenia - czasem szaleni okultyści spisywali swoje ohydne praktyki (często o charakterze seksualnym, jakże ci zboczeńcy miłowali samogwałty!), a innym razem były przepisane relacje osób postronnych. Pewne fragmenty natomiast stanowiły komentarz do przepisanych traktatów.

Uczucie grozy nie ominęło Marca i nie było spowodowane treścią książki, a przeświadczenie obecności czegoś złego. Czyżby dom był nawiedzony? Nie było to również wykluczone ze względu na zawartość piwnicy, która pod żadnym pozorem nie może wpaść w ręce tamtych. Mimo wszystko Marc nie odwrócił się, uznał, że najrozważniej będzie nie patrzeć w oczy straszliwym istotom rodem z... piwnicy.

Rozmyślania Verniera zostały przerwane przez stukanie do drzwi. To był Claude.

RUE PLERSANCE - Biblioteczka Castora, Marc i Luis przychodzą po lampy

W momencie powrotu do Biblioteczki Marc Vernier zlustrował dość dokładnie pomieszczenie poszukując śladów obecności bliżej nieokreślonych osób - na przykład ślady na podłodze świadczące o przesuwaniu mebli, czy sprawdzeniu czy Nienazwane Kulty są na tej samej stronie, na których je pozostawił. Po tym krótkim teście weźmie jedną lampę i powróci z Luisem na poddasze, ale jedynie do schodów - nie miał zamiaru bawić się w podchody z fauną i florą, czy tam z bezdomnymi i bandziorami. Wciąż uważał pomysł Luisa za durny, żeby szwędać się po poddaszu, ale nie miał zamiaru pozostawiać go samego sobie. Uświadomił jednak Luisa, że to co robi jest nierozważne i w przypadku odkrycia czegokolwiek powinien wzywać pomocy najpierw, a robić cokolwiek innego później.
- Czyhający na Strychu może być przecież niewidzialną istotą nie z tego świata, która jedynie czeka na właściwy moment do zaatakowania. - stwierdził Marc Vernier, gdy już dotarli do schodów prowadzących bezpośrednio na poddasze - A przynajmniej takie bajki czytałem w życiu tłumaczące zwykłe wypadki związane z dziurami w podłodze, zwierzętami zamieszkałymi na poddaszu, czy tam z nieuwagą amatorskich odkrywców tajemnic strychu. - Marc tymi słowami starał się przekonać Luisa, żeby nie dawał się wkręcać w numery serwowane przez Clauda, który z jakiegoś powodu starał się budować klimat grozy tam gdzie co najwyżej szczury uwiły sobie gniazdko na strychu.
 
Anonim jest offline