Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2015, 20:16   #2
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- Oni wszyscy są straceni... zwycięży najsilniejszy, który spije krew z ich otwartych żył. - Wypełnione czernią wnętrze kaptura nachylało się nad jego twarzą, powodując w jego członkach niemożność poruszenia. Czuł, jak jego ciało jest bezwładne, a każda nawet najmniejsza próba drgnięcia choćby palcem kończyła się fiaskiem. Był bezradny, w pełni poddany obecności mrocznej istoty. Chciał krzyknąć, przekląć. Nie mógł. - Bij, krzycz, gryź... zdzieraj skórę, przypalaj żywcem, wypruwaj wnętrzności... w świecie zwierząt tylko zwierzę przeżyje... ludzie są historią, niewygodnym świadkiem, pokarmem dla zwierząt, pyłem na wietrze... w świecie zwierząt tylko zwierzę przetrwa...

PIIIK!... PIIIK!... PIIIK!...

Orest Rohow otworzył oczy. Rażąco jaskrawe liczby koloru czerwonego wyświetlały „5:10”. Mężczyzna ospałym ruchem ręki przywalił w budzik, przywracając tym samym ciszę, która panowała w jego ciemnym pokoju jeszcze przed paroma sekundami. Wschód słońca jeszcze nie nadchodził. Mężczyzna przewrócił się na drugi bok i nakrył głowę pierzyną. Czuł lekkie skutki wczorajszej popijawy. Siergiej miał urodziny i Orest nie mógł odmówić. Rohow rzadko imprezował, ale kiedy wymagały tego interesy, musiał przygryźć zęby i robić dobrą minę do złej gry. Warto wspomnieć, iż jego "kolega" Siergiej obchodził urodziny kilka razy w roku. Zawsze po tym, kiedy udało mu się zdobyć bądź sprzedać większą działkę. W tym parszywym świecie oprócz samobójstwa istniała jeszcze druga droga ucieczki w zapomnienie. To właśnie Siergiej oraz jego „pracownicy” zapewniali wycieńczonym życiem obywatelom Arkadii odpowiednie środki, by w taką podróż się udać. Choćby na parę godzin. Po kraksie notyny narkotyki stały się jeszcze bardziej popularne. Ci, którzy ćpali od lat, wytykali palcami i wyśmiewali konserwatystów, którzy w swym żywocie potępiali takie używki, jako coś, co sprowadza zagładę na człowieka i prowadzi człowieczeństwo do upadku. Ćpuny 1, pani wychowawczyni 0.
Orest miał słabość do ciemnych typków. Nie od zawsze oczywiście. Jednak pięć lat spędzone w więzieniu odcisnęło na nim swoje piętno. Dzięki takim ludziom przeżył do dnia dzisiejszego, ale wolał się do tego nie przyznawać. Cieszył się tylko, że nie musiał wystawać w ciemnych zaułkach i zaczepiać wynędzniałych ludzi, którzy nad pełny żołądek przedkładali pełną strzykawkę. Nie zajmował się takimi sprawami. Wszystko, co robił, to przepuszczał ludzi wnoszących towar przez bramę. Ot, nic wielkiego. Nie musiał wiele mówić, ani specjalnie się nadwyrężać. W zamian miał za sobą panów z klamkami pod dresem, całe okna i czyste drzwi oraz był nietykalny w tej obskurnej dzielnicy. Uczciwa oferta, jak sądził.

Po kilku minutach beznadziejnej walki z sennością i zmęczeniem udało mu się odrzucić kołdrę i oprzeć stopy na poplamionym dywanie. Już drugi dzień zapomniał oddać go sąsiadce z dołu do wyprania. Po tym, jak ostatnia prostytutka goszcząca w jego mieszkaniu zarzygała mu jego ulubiony element wystroju, kremowe barwy materiału zmieniły swój nieskazitelny kolor. Zajmie się tym po powrocie – pomyślał, zwlekając się łóżka odziany tylko w bokserki. Nie mógł znaleźć swoich klapków, toteż boso doczłapał się przez zimne panele a później płytki do lodówki, która po otwarciu przywitała go porcją mocnego światła, pobudzając panujący półmrok do życia. Jej zawartość natomiast nie była bardzo urozmaicona. Wszędzie walały się jakieś butelki, właściwie główne puste i dziwnym trafem tylko takie przeznaczone do przechowywania alkoholu. Wyciągając jedną z nich, upił ostatni łyk piwa, jaki w niej pozostał i odłożył ją na miejsce. Posprzątam tu po powrocie – ponownie rzucił sobie w myślach na pocieszenie. Ostatecznie wyjął szczelnie otulony folią przeźroczystą talerzyk wypełniony jakąś mętną papką. Po odwinięciu opakowania, włożył naczynie do mikrofalówki. Narzekanie na jedzenie przestało go już cieszyć, toteż bez słowa wydobył z szuflady w miarę czystą łyżkę i drapiąc się jej uchwytem po plecach cierpliwie czekał, aż zielonkawe liczby dobiją zera.
- Bon appetit - mruknął, zasiadając do śniadania.

Do pracy miał na szóstą. Przemierzając swoją dzielnicę szczelniej otulił się przetartą, szarą kurtą, która w najlepszym przypadku miała chronić go przed hipotermią. Orest Rohow przywykł jednak do niskich temperatur, jeszcze zanim „to wszystko” się wydarzyło. Swego czasu pracował na Alasce przy odwiertach, niezłomnie próbujących wyrwać z tych mroźnych krain zapas ropy. Kiedy przypominał sobie tamte czasy, zawsze dopadało go wrażanie, że miało to miejsce wieki temu. Jednak jego obecna praca w pełni mu odpowiadała. Przynajmniej dopóki Głodni nie zaczną dobijać się do bramy. Zapowiadał się kilkuminutowy spacer, toteż założył słuchawki na uszy i odpalił MP3, które otrzymał ostatnio od Siergieja jako dowód wdzięczności i przyjaźni. Muzyka była dla Oresta trzecią drogą ucieczki. Najmniej szkodliwą jego zdaniem.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lhPNaBl3hxc[/MEDIA]


Warta mijała spokojnie, ku uciesze Rohowa. Nie lubił problemów, jednak na przekór tego problemy z reguły przepadały za nim. Wystając na mroźnym powietrzu i opierając dłoń na kaburze, w której trzymał Makarowa, niewiele miał do roboty. Ot, utrzymywać oczy otwarte. Być może Orest był nudnym człowiekiem, bowiem takie zajęcie nie było dla niego zbyt uciążliwe, choć nie twierdził, że nie wolałby się zająć czymś ciekawszym. AKMS ciążył mu na plecach. Potrafił obchodzić się z bronią palną, jednak nie był świetnym strzelcem. Życie za kratami nauczyło go rozwiązywania konfliktów w bardziej „bezpośredni” sposób. Jednak kiedy miał taką możliwość, wolał utrzymywać kłopoty na odpowiednim dystansie.
Mężczyzna co jakiś czas przyglądał się Meggie Johnson. Musiał przyznać, że urocza twarz i zgrabna sylwetka była przyjemną odmianą od tych obskurnych, pryszczatych trzęsiportek, którzy nie potrafili nawet poprawnie załadować magazynka do boczniaka. Wbrew pozorom błękitnooka ślicznotka znała się na swojej robocie. Jej spojrzenie było skupione a mięśnie wyluzowane, jednak gotowe, by w każdej chwili spiąć się do działania. Nie wyglądała na zawodowca, ale amatorem także ciężko było ją nazwać, to Orest mógł stwierdzić. Kiedy czasem zdarzało mu się spotkać jej spojrzenie, szybko uciekał. Nie chciał prowokować. Ponoć mieszkała tu wraz ze swoją rodziną. Rodzina, ale tak normalna, złożona z krewnych i najbliższych, a nie ze zbirów, dilerów i alfonsów... tak odległe mu doświadczenie. Nie znał jej za dobrze. Nie zamienił z nią więcej niż kilka słów. Mimo to po samej postawie, spojrzeniu, zachowaniu mógł określić, że była porządnym obywatelem. Dziewczyna z kręgów, w których Orest już od dawna się nie kręcił. Wolał więc, żeby ktoś taki jak ona nie zadawała się z kimś takim jak on. Dla jej dobra.

Zmiana dobiegała końca. Na szczęście obyło się bez wypadków lub specjalnych sytuacji. Rohow marzył już tylko, żeby zawitać u Vlada i strzelić sobie kufelek grzańca. Rosjanin właśnie zbierał swoje manatki, kiedy podjechał do nich motocykl. Beri Takino – przywołał w myślach nazwisko motocyklistki, spluwając przy tym pod stopy. Kobieta była dla niego zagadką. Dosłownie wszędzie było jej pełno. Odwiedziła już chyba wszystkie miejsca, jakie da się zobaczyć w Arkadii, nawet te najgorsze. Nie znał jej osobiście, raptem raz zamienił z nią parę zdań. Poleciła mu nowy burdel, do którego też zaraz zawitał. Jak się miał później dowiedzieć, skończyło się to katastrofalnie – czyli wcześniej już wspomnianym zarzyganym dywanem. Orest zazwyczaj trzymał się z daleka od osób takich jak Beri. Osoby, której ciężko było określić jasne zamiary swojego postępowania. Nie pracowała dla półświatka, nie była też święta. Z politykami i mafią zachodzi pewne podobieństwo. Każdy chce cię wyruchać, tyle że politycy nie mówią o tym otwarcie. Ona zaś nie była oddana żadnej stronie i to Rohowa najbardziej niepokoiło.
Na wspomnienie rady Rosjanin przywołał w myślach wydarzenie sprzed tygodnia. Właściwie już od dawna nikomu nie spuścił manta i taki stan rzeczy wcale mu nie przeszkadzał. Jednak tamten facet przekroczył linię, za którą względnie spokojny, zdystansowany i zamknięty w sobie Orest zmienia się w agresora. Po prostu nie wytrzymał po tym, jak tamten półgłówek zaczął się naśmiewać z pochodzenia strażnika. Być może był to ostatni żart w życiu tego faceta, po tym, jak skończył ze złamaną szczęką. Coś jednak podpowiadało Orestowi, że nie w tej sprawie jest wzywany do samej rady. I wcale go to nie uspokajało.

Skinął głową na pożegnanie do Meggie i ruszył w stronę zbrojowni zdać broń. Zasrana rada – pomyślał, opuszczając stróżówkę. Przez moment zastanawiał się, czy faktycznie nie zjawić się już na miejscu. Musiał przyznać, że ciekawiło go, co też mieli mu do powiedzenia.
- A, jebać. Kilka minut nic nie zmieni - rzucił pod nosem, raźnym krokiem maszerując do baru jego znajomego, Vlada. W końcu obiecał sobie grzane piwo, a obietnic się dotrzymuje.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 02-11-2015 o 21:54. Powód: literówka
MTM jest offline