Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2015, 10:10   #21
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
LA FONTAINE

Policja przyjechała dość szybko od razu wchodząc do pokoju, wypytując, rozglądając się po miejscu morderstwa.

Kiedy tylko wieść o zabójstwie obiegła kamienicę – a obiegła ja bardzo szybko, jak pożar – na korytarzach zaroiło się od ciekawskich mieszkańców. Kobiet, mężczyzn a nawet dzieci. Strach rozlał się po nich falą rozgorączkowanych emocji, a przerażenie to rodziło się z myśli, ze tuż obok zamęczono na śmierć kobietę, znajomą mijaną na korytarzu, sąsiadkę od której pożyczano sól, cukier czy odrobinę ziół prowansalskich, a nikt nic nie widział, niczego nie słyszał.

Poza głośną muzyką puszczaną z patefonu. W kółko i w kółko. Czasami zamordowana tak robiła, czasami pożyczała patefon i płyty sąsiadom na ich prywatki. Lubiła muzykę. Miała piękny głos.

Wszyscy lubili Carrolyn, bo była spokojna, miła, uczciwa i uczynna. A na dodatek ładna, co podobało się mężczyznom ale niekoniecznie ich żonom.
Sprawę szybko przejął doświadczony policjant Mandel Goulet. Wyglądał na doświadczonego w tego typu zadaniach. Szybko spisał zeznania trojki spadkobierców uznając ich, zapewne, za pierwszych podejrzanych.

Gdy trwały pierwsze przesłuchania świadków dyskretni funkcjonariusze zabrali ciało ofiary i zamknęli drzwi na klucz zabezpieczając w ten sposób miejsce morderstwa.

Badaczy puszczono po godzinie od czasu wezwania policji. Może i mogliby opuścić kamienicę przy La Fontaine wcześniej ale czy tym samym nie znaleźliby się na szczycie listy podejrzanych? I tak zapewne plasowali się na niej dość wysoko, ze względu na odziedziczony wspólnie z zabitą spadek.

Ściemniało się już, kiedy dotarli do Rue Plersance by spotkać się z resztą spadkobierców Castora. Spadkobierców, jak się miało okazać nie majątku, lecz ponurej i śmiertelnie groźnej tajemnicy.


RUE PLERSANCE


Marc i Claude zostali w gabinecie, w którym Marc podczytywał znalezioną księgę, a Luis zabrawszy latarnię wrócił na strych by stawić czoła niewidzialnemu intruzowi.

Poszedł sam, bo obaj panowie mogli co najwyżej dotrzymywać mu towarzystwa pogawędką, a tego akurat chciał uniknąć.

Poszukiwania zaczął od miejsca w którym wyczuł to… coś. Tę obecność. I po kilku chwilach trafił na ślad czegoś niepokojącego. Ślady. Dziwaczne. Zbyt rozmyte by można było stwierdzić do czego należały, lecz na pewno zbyt małe na ślady pozostawione przez człowieka. Luis nie był dzikusem z lasów Borneo lub Afryki, nie był traperem z puszcz Kanady, więc nie za bardzo wiedział, z czym ma do czynienia. Kuna, gronostaj, dziki kot, przerośnięty szczur – stawiał na właśnie zwierzę tej wielkości.

Jak się okazało jedna z desek w narożniku była poluzowana i można ją było usunąć, jednak przejście było nieco za wąskie dla mężczyzny postury Luisa by mógł się przez nie wcisnąć w przestrzeń pomiędzy ścianą i murem zewnętrznym. Zresztą nawet wcisnąwszy się tam Luis miałby znaczny problem w przemieszczaniu się dalej. Gdyby spotkał to zwierzę w ograniczonej wąskimi ścianami przestrzeni narażał się na atak, którego raczej nie byłby w stanie uniknąć. A jeżeli zwierzę przenosiło jakąś chorobę, albo spadnie mu latarnia i wznieci pożar od którego płomienie strawią cały dom? Na to, by ryzykować takie rzeczy Luis był zbyt rozsądnym człowiekiem. No i nie chciał zniszczyć wyjściowego ubrania.

Dla spokoju ducha obszedł jeszcze cały strych, upewniając się, że nic nie czai się pomiędzy klamotami i niepotrzebnymi eksponatami rodem z muzeum, które pokolenia de Overneyes zgromadziły w tej rupieciarni i w końcu, zrezygnowany, zszedł na dół, do reszty mężczyzn zabijających czas rozmową.

Trzeba było przyznać że Marc i Claude znaleźli w sobie jeśli nie bratnie dusze, to kompanionów o podobnych horyzontach myślowych i zainteresowaniach. Obaj panowie szukali prawd ukrytych pośród „prawd uniwersalnych”. Dróg do zrozumienia, które dla większości ludzi na świecie byłyby szalone, bluźniercze lub jedno i drugie. Nie tylko z punktu widzenia religii lecz także większości znanych nauk ścisłych. Od słowa, do słowa dyskusja przenosiła się najpierw od podstaw ezoteryki i filozofii gnostycznej – którą obaj panowie znali doskonale, aż do bardziej skomplikowanych zagadnień dotyczących pradawnych cywilizacji, innych wymiarów i koncepcji równoległych światów. Dla obu mężczyzn było to prawie jak wędrówka w czasie, gdy sami siedzieli w tym miejscu, naprzeciwko siebie mając jednakże Castora de Overneyes z którym dyskutowali podobne tematy.
Tak. To mógł być początek nowej, wspaniałej przyjaźni i obaj to czuli. W końcu dość rzadko spotykało się ludzi obdarzonych podobnymi przymiotami ducha i otwartymi na niepojęte prawdy tak jak oni dwaj.

Dyskusję przerwał Luis, który wrócił z wyprawy na strych nie odnajdując jednak niczego interesującego. Za oknem zmierzchło i musieli zapalić światła (na szczęście elektryka w domu była sprawna). Kilka minut później wróciła pozostała trójka spadkobierców przynosząc straszliwe wieści o zamordowaniu Carrolyn.

WSZYSCY

W domu przy Rue Plersance zapadła ponura cisza, gdy ujawniono okrutną prawdę. Nagle cała sprawa ze spadkiem w świetle gorączkowych listów Castora i zabójstwie – jakże realnym i potwornym w swym okrucieństwie – zdawała się nabierać nowego tła.
Gdzieś poza granicami światła żarówek kryła się złowroga tajemnica. Coś złowieszczego i straszliwego. Coś, co wyczuwali przez skórę, próbując wyrzucić to z pamięci.

Ci co znali Castora bliżej – Marc i Claude – od razu zauważyli pewną prawidłowość. Castor często wspominał o swoich podróżach. O tym, ile mu dały. Ile rzeczy dzięki nim odkrył, poznał i zrozumiał. Opowiadał o swoich wyprawach z tęsknotą, którą brali za nostalgię po utraconej sile życia. A jeśli to było coś innego? Jeżeli de Overneyes nie porzucił podróży ze względu na wiek, lecz osiadł w jednym miejscu, w Marsylii aby czegoś strzec? Jakiejś pradawnej tajemnicy, któreś świat nie miał prawa poznać. Jakiegoś szaleństwa, które miało pozostać zapomniane? Niestety, los odebrał mu rodzinę i przyjaciół poza garstką ludzi, których darzył jakimś szacunkiem, może nawet i cieplejszymi uczuciami. Garstką ludzi, którym powierzył sekret dla którego porzucił największa miłość swojego życia – wyprawy badawcze w nienazwane zakątki świata?

Cóż takiego ukrywał w piwnicach swojego domu, że sekret ten nie mógł zginać wraz z jego śmiercią? I czy przez ten właśnie sekret umarła jego przyjaciółka Carrolyn de Euge? Było oczywiste, że nie odwiedzą się tego bez klucza lub kluczy które przechowywała dla nich nieszczęsna ofiara, a których w jej mieszkaniu nie znaleźli. Mogli oczywiście sforsować drzwi siłą – dynamitem, rozkuwając ścianę. Nie mieli jednak pewności ile zniszczeń przy tym wyrządzą, a nikt z nich nie znał się na ładunkach tak dobrze, aby zaryzykować zawalenie domostwa. Mogli też poszukać ślusarza. Zapewne kosztowałoby to niemało pieniędzy, ale w końcu trafiliby na kogoś, kto poradziłby sobie nawet z tak potężnymi drzwiami które – owszem mogły wytrzymać i ataki taranem – ale niekoniecznie przetrwać w konfrontacji ze zwinnymi dłońmi jakiegoś włamywacza lub specjalisty od zamków. To było najprostsze rozwiązanie, ale miało dwie przeszkody – po pierwsze – niekoniecznie ktoś taki byłby łatwy do znalezienia. Po drugie – jeżeli w piwnicach Castor trzymał sekret, który powierzył ich szóstce, być może nie życzył sobie, aby poznał go ktokolwiek inny.

Pozostawał notesik wypełniony blisko setką nazwisk, adresów i telefonów. Czy wśród nich znajdowały się dane nieszczęsnej Carrolyn, czy też były to nic niewarte zapiski?

Nagle ich rozmowę i rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Zdziwieni poszli otworzyć. W progu stał mężczyzna około pięćdziesiątki, schludnie ubrany, a obok niego kobieta w zbliżonym wieku.

- Witam państwa serdecznie. Jestem Melvill Jodoil, a to moja szacowna małżonka, Villette. Mieszkamy dom obok. Strasznie nam smutno z powodu śmierci pana Castora. Widzieliśmy ciężarówkę a teraz świecące się światło wiec pomyśleliśmy, że powitamy nowych sąsiadów. Chyba, że dom zmarłego będzie licytowany i jego majątek również. Wtedy chętnie kupilibyśmy kilka drobiazgów do naszego domostwa. Prosilibyśmy tylko o jakieś informacje.

Uśmiechnął się lekko, sztucznie i szturchnięty przez żonę postawił sporej wielkości kosz na ziemi, przy schodach. W koszyku była butelka wina, ser i ciasto.

- Ah. I oczywiście to dla państwa. Na dobry początek relacji sąsiedzkich. No nic, na nas już pora. Zrobiło się dość późno. Dobrego wieczoru.

To mówiąc państwo Jodoil zamierzali odejść.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 01-11-2015 o 16:10.
Armiel jest offline