Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2015, 16:09   #4
Aveane
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=83ozOX9l7M8[/MEDIA]

Otworzył oczy, całkowicie rozbudzony. Tysiące razy o godzinie 5:30 budziła go ta sama melodia. Wyłączył budzik, szybko pościelił łóżko, ubrał się w dres i wyszedł z mieszkania. Prawie każdego poranka można było go zobaczyć biegnącego w stronę pobliskiego placu ćwiczeń. Wracał po przebiegnięciu 4-5 kilometrów.

Wszedł do przydzielonej mu kwatery i rozejrzał się po wnętrzu. W niczym nie przypominało pomieszczeń, które wcześniej zajmował. Było dziwną hybrydą izby żołnierskiej i zwykłego mieszkania. Surowy, prosty wystrój przypominałby koszary, w których spędził lata swojej młodości, gdyby tylko znajdowało się tu trochę mniej mebli. Z drugiej strony, mieszkał tu sam, a nie w dwadzieścia osób. Spędził już w tej kwaterze prawie dwa lata, a nadal czuł się tu obco.

Po szybkim prysznicu podszedł do lustra i zobaczył w nim twarz młodego chłopaka o twarzy usianej pryszczami. Patrzył na Wolfa z mieszaniną strachu i zaskoczenia. Pierwsza osoba, jaką zabił. Pierwsze ciało, które zastygło w bezruchu po tym, jak Legionista nacisnął spust. Potrząsnął głową, przepłukał twarz, po czym chwycił nożyczki i wyrównał brodę. W Legii Cudzoziemskiej golił się każdego dnia, teraz mógł pozwolić sobie na luksus przycinania zarostu raz na kilka dni. Po porannym akcie higieny zamiótł podłogę, poprawił porządki i poszedł na śniadanie. Podczas pobytu w kantynie czuł na sobie spojrzenia innych trenerów. Nie był tu zbyt lubiany, nawet nowi to wiedzieli. Problem w tym, że całkowicie go to nie obchodziło.

Kurwa mać, znowu Deagle, pomyślał, patrząc na rozkład szkoleń. Może tym razem żaden idiota nic sobie nim nie zrobi. Wiedział, że to płonne nadzieje. Zawsze znalazł się jakiś kretyn, który nie potrafił przyjąć odpowiedniej postawy strzeleckiej. I co z tego, że Wolf ich poprawiał? Wystarczyło, że odszedł, a już księżniczce jednej z drugą robiło się niewygodnie i wracała do swojej błędnej postawy. Przy takim odrzucie, jakim cechował się Desert Eagle, zawsze kończyło się to zranieniem się własną bronią. I po cholerę ten złom tu przywieźli? Nieprzydatne gówno, bardziej szkodzi niż pomaga. Tak, wizja tego dnia od samego początku zachęcała do częstego spoglądania na zegarek.

W magazynie broni pobrał swoją Berettę 92FS i skierował się na strzelnicę pistoletową. Miał jeszcze 40 minut do rozpoczęcia zajęć, postanowił więc wykorzystać ten czas na osobisty trening. Strzelnica w Arkadii była całkiem nieźle wyposażona, ale żadna strzelnica nie mogła przygotować do prawdziwej wymiany ognia. A ta banda nieudaczników nawet tutaj nie daje sobie rady… Podszedł do stanowiska ogniowego, spojrzał niechętnie na ochronniki słuchu, prychnął i po chwili pomieszczenie wypełniło się przyjemnym odgłosem wystrzałów.

Gdy jego grupa szkoleniowa przybyła, Wolf stał już oparty o ścianę. Miał swoje wymagania, a oni dobrze o tym wiedzieli. Od razu ustawili się w dwuszeregu i bez komendy rozpoczęli odliczanie.
- Raz!
- Dwa!
- Trzy!
- Cztery!
- Pięć!
- Niepełny!
- Dziewięć na dziesięć - podsumował trener. - Gdzie dziesiąty?
Doskonale znał odpowiedź na to pytanie. Dziesiąty, Mitch Stone, na poprzednich zajęciach w terenie nie ułożył kolby Kałasznikowa w dołku strzeleckim i wybił sobie bark.
- Dobra, do rzeczy. Laskovsky, broń?
- Desert Eagle - odpowiedział młody, długowłosy blondyn, który jako jedyny w tej grupie rokował jakiekolwiek nadzieje. Chyba trafił tu przez przypadek.
- Tiki, amunicja?
Wychudzony rudzielec wytrzeszczył oczy, a żuchwa momentalnie zaczęła mu drgać.
- Te, nooo…
- Magnum - podpowiedział mu szeptem odpowiadający wcześniej Laskovsky.
- .41 Magnum! - wypalił zapytany. Wolf utkwił w nim wściekłe spojrzenie.
- Laskovsky, padnij! - wydarł się były żołnierz. - Dwadzieścia! Tiki Specter liczy.
- R-r-r-r-az - wyjąkał niedouczony rekrut. - D-d-dwa. Trzy - gdy doliczył do dwudziestu, pompujący wstał nieznacznie tylko zmęczony.
- Specter, kretynie! Ile razy mam powtarzać, że serię liczy się od zera?!
Jeszcze był spokojny. Takie sytuacje były codziennością wszędzie, gdzie niedoświadczeni uczniowie mieli kontakt z bronią. Mogło wydawać się to głupie, ale dyscyplina i pamiętanie o najdrobniejszych szczegółach były w tych okolicznościach najwyższym priorytetem. Po powtórce serii, tym razem liczonej prawidłowo, kontynuował wypytywanie.
- Smith, na szybko! Amunicja?
- .357 Magnum.
- Może być zastąpiona?
- Tak jest! .38 Special.
Harvey skinął głową. Tyle razy już to wałkowali, że odpowiedzi na te pytania nie były przejawem geniuszu.

Chwilę później stali już w swoich boksach, przyjmując postawę strzelecką. Wolf chodził za ich plecami i poprawiał błędy, które dostrzegł.
- Przypominam - donośny głos prowadzącego zajęcia poniósł się po pomieszczeniu. - Zakaz dotykania ochronników słuchu! Zakaz kierowania wylotu lufy w kierunku innym niż pas ognia! Jak ktoś skieruje broń w stronę jakiejkolwiek istoty żywej, będzie stał trzy godziny w postawie zasadniczej, a celować w niego będę ja! Po wystrzelaniu magazynka sprawdzamy wyniki. Podnoszę poprzeczkę. Żółta kartka poniżej 50 punktów. Półtorej minuty na magazynek!
Wszedł do pomieszczenia kontrolnego i nacisnął odpowiedni guzik. Dziesięć tablic z celami pojawiło się na pasie ognia, a nozdrza brodacza wypełnił zapach palonych ładunków miotających.

Chodził za plecami rekrutów, poprawiając błędy i pomagając w miarę możliwości. Otoczony dźwiękiem strzałów był zupełnie innym człowiekiem. Póki ktoś nie stwarzał zagrożenia, był całkiem sympatyczny, choć nadal trochę szorstki. Gdy jednak dotarł do Tikiego i zauważył, że chłopak nie oddał ani jednego strzału, bo nie potrafił nawet odbezpieczyć broni, a na domiar złego kręcił się z bronią w ręku jak gówno w przerębli, dostał białej gorączki. Stanął za plecami niedojdy i przyglądał się jego poczynaniom. Broń wypadła z roztrzęsionych rąk.
- Przerwać strzelanie! Pies twoją matkę jebał, Specter, i to w dupę, dlatego takie gówno wyszło! Odłóż kaburę, zostaw wszystko i wypierdalaj mi stąd w podskokach!

* * *

Jako trener decydował, kto dotrwa do końca szkolenia, ale nawet obecność na wszystkich zajęciach nie gwarantowała pozytywnego zakończenia. Nie mógł pozwolić, żeby jakiś kretyn stanowiący zagrożenie nawet dla samego siebie, uzyskał dostęp do broni. Natychmiast po zakończeniu zajęć zaczął pisać meldunek, w którym argumentował nieprzydatność Tikiego do pełnienia jakichkolwiek zajęć z użyciem broni palnej. Nienawidził tego, nienawidził całej tej biurokracji, pisania dokumentów, łażenia po biurach, ponownego pisania, podpisywania, łażenia, wypytywania, argumentowania, pisania, łażenia i wszystkich innych bzdur, które wiązały się z niedopuszczeniem kogoś do dalszego szkolenia. Wolf uchodził za jednego z bardziej surowych trenerów, nie był w żadnym stopniu pobłażliwy. To był jeden z licznych powodów na liście “Dlaczego powinieneś nienawidzić Wolfa”. Wiele osób myślało, że po prostu jest wrednym chamem, ale prawdziwa przyczyna niskiej zdawalności u Harveya była zupełnie inna. Trener odruchowo podrapał się po klatce piersiowej, potrząsnął głową i wrócił myślami do swojego zadania.

Po kilku godzinach ganiania z dokumentami mógł wreszcie spokojnie zjeść obiad, a raczej kolejną porcją brei bez smaku. Na froncie dostawaliśmy lepsze żarcie. Bezwiednie grzebał łyżką w gęstej papce.
- Ciężki dzień? - padło zadane dość swobodnym tonem pytanie. Od razu rozpoznał ten głos. Lucky… Kurwa! Nie dzisiaj!
- Jak każdy spędzony z takimi debilami - odpowiedział, nie unosząc wzroku znad talerza. - Idiota nawet nie potrafi odbezpieczyć broni...
- Nie każdy się do tego nadaje - odpowiedź pojawiła się dopiero po chwili, wraz z dźwiękiem tacy uderzającej o stół. Miejsce zderzenia plastiku z metalem znajdowało się naprzeciwko Wolfa.
- Problem w tym, że rzadko mi się trafia ktoś, kto naprawdę by się do tego nadawał. Jak szedłem do wojska, nie myślałem, że jak pieprzeni artyści będę musiał rzeźbić w gównie - zrezygnowany pokręcił głową. Nie chciał na nią patrzeć. Wiedział, że jej widok sprawi mu ból.
- To dlatego, że tylko ten materiał ci podrzucają - za głosem podążył dźwięk odsuwanego krzesła. Idź stąd!
- Zdążyłem zauważyć, robię już w tym biznesie grubo ponad rok - prychnął. - Może dłużej, straciłem rachubę w tym miejscu. Za to widziałem, że tobie czasem trafi się jakaś perełka. Znajomości?
Wreszcie podniósł wzrok. Spojrzał w brązowe oczy i natychmiast pożałował, że kiedykolwiek pojawił się w tym mieście. Nowa trenerka była tak łudząco podobna do Marghareth… Za każdym razem, jak na nią patrzył, oczyma wyobraźni widział swoją żonę leżącą bez życia na podłodze ich sypialni.


- Urok osobisty - odparła, siadając i posyłając w jego stronę lekki, ledwie widoczny uśmiech.
Cień bólu przemknął przez spojrzenie mężczyzny, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił. Uśmiechnął się, jakby nigdy nic się nie stało. Jakby jej obecność nie była nożem w jego sercu.
- Nie da się ukryć. Gdybym wiedział, że tak się to skończy, zafundowałbym sobie operację plastyczną zamiast noktowizora.
- Straciłbyś kasę, a oni i tak podsyłaliby ci idiotów. Noktowizor wydaje się lepszym posunięciem - uśmiech nieco się pogłębił. - Dlaczego akurat ta robota? - Zapytała sięgając po kubek i delikatnie obejmując go dłońmi.
- W żadnej innej robocie w tym miejscu nie byłbym otoczony tyloma wystrzałami - wzruszył ramionami. Skupił się na przywołaniu w pamięci odgłosów bitwy. Wolał widzieć twarze zabitych niż tej, która popełniła samobójstwo. - To uzależnia. A jak z Tobą?
- Mam wolne - wzruszyła ramionami, lekko, by przypadkiem nie rozlać przy tym zawartości kubka, która parowała i wypełniała otaczające ich powietrze przyjemnym zapachem kawy.
- I przyszłaś akurat tutaj?
- Było to albo służby porządkowe. Wybrałam mniejsze zło.
- Urok osobisty nie pomógł załatwić niczego lepszego? - zapytał z lekką kpiną w głosie.
- Lepszego niż to? Nie, najwyraźniej nie. Kto jednak powiedział że mi tu źle? Dobre jedzenie - wskazała na papkowate coś na talerzu - świetna kawa - skrzywienie ust, mówiące o dość przeciwnej opinii na temat czarnej cieczy. - Czego kobieta może chcieć więcej?
- Uroczy współpracownik chyba też by się takiej kobiecie przydał, ale takich to tu jak na lekarstwo. Prędzej lek na Głód znajdziesz - rozparł się na krześle, zaplatając ręce za głową. Umiejętnie wykorzystywał każdą okazję, żeby jak najdłużej przyglądać się rozmówczyni, ale gdy tylko ona wracała do niego spojrzeniem, on ześlizgiwał się z niej wzrokiem, sprawiając wrażenie, jakby tylko przypadkiem kobieta znajdowała się na drodze między jednym punktem, w który patrzył, a drugim. Nawet jeżeli Lucky zauważyła owe uniki, to nie dała tego po sobie poznać. Być może była zbyt zajęta powracaniem do obojętnego wyrazu twarzy po tym jak na wspomnienie o uroczym współpracowniku, pojawiła się na niej krótko trwająca niechęć.
- Nigdy nic nie wiadomo. Podobno cuda się zdarzają, może czas na nasz?
Zaśmiał się krótko i sucho.
- Tutaj cuda się nie zdarzają.
- Nie masz zbytniej wiary w nasze szanse, prawda? - zapytała, aczkolwiek brzmiało to bardziej jak stwierdzenie faktu niż pytanie. Postanowił jednak odpowiedzieć.
- Nie mam wiary w nic - powiedział twardo. - To nie wiara w cokolwiek pozwoliła mi przeżyć. Tak samo wiara w spokojną misję i powrót do bazy nie uratowała sierżanta Rygla przed śmiercią. Tutaj też nie ma wiary, jesteśmy tylko my i oni. Któraś strona jest lepsza.
- Może tak, może nie - odparła kobieta, porzucając męczenie kubka i opierając łokcie o blat, jednocześnie przysuwając twarz nieco bliżej w stronę Wolfa. - Dlaczego tu jesteś?
Odruchowo przełknął ślinę, nie potrafiąc tym razem oderwać wzroku od Lucky. Przez chwilę wyglądał jak pies patrzący na oddalającego się właściciela, ale po trzech sekundach jego spojrzenie na powrót stwardniało.
- Bo na ulicach nie mogłem strzelać do Głodnych. Legalnie.
Uśmiechnęła się ciepło, z uczuciem. Ten uśmiech zmiękczył go już totalnie. Wewnętrznie rozpadł się na drobne kawałki, chociaż patrząc na niego nie można było tego stwierdzić.
- Teraz wiele rzeczy jest legalnych. Wystarczy wyjść za bramę.
- Więcej ich zginie, jak będę szkolił. Sam ich wszystkich nie zabiję.
- Zatem tkwisz tu i użerasz się z odrzutami ostatniej szansy - przekręciła lekko głowę w prawą stronę, przyglądając się mu intensywnie. - Poświęcasz swój czas by dać im szansę na zabicie jak największej liczby Głodnych… Dlaczego?
- Uznaję tę opinię za komplement - uśmiechnął się szelmowsko. - Jeśli ja ich nie nauczę strzelać, to nikt tego nie zrobi. A uczę ich, żeby wierzący mogli nadal wierzyć, niech się cieszą - machnął niedbale ręką, jakby jego decyzja była świadectwem niezmierzonej łaski.
- A ty? Co w tym wszystkim dla ciebie poza odgłosem strzałów? Nie wierzę, że tylko to pozwala ci co rano wstać z łóżka. Nie wyglądasz na takiego..
Rozszerzył oczy, szczerze zdziwiony.
- Jakim cudem w tak drobnej kobiecie mieści się tyle pytań? Ja jestem zadowolony, że te szuszwole giną - w jego oczach pojawił się ból. Marghareth też była jedną z Głodnych.
- Jestem po prostu ciekawa - odpowiedziała, biorąc głęboki wdech i odchylając się do tyłu. - Zmęczona i ciekawa - dodała po chwili, nadal śledząc jego każdy ruch, jednak tym razem z jej spojrzenia zniknęła ostrość, a pojawił się w nim przyjemny, ciepły błysk. - Każdy ma jakiś powód, by robić to, co robi. Niewielu jednak stara się go utrzymać w tajemnicy jak ty.
- Nie oddaję się cały na pierwszych pięciu randkach - uśmiechnął się półgębkiem, wstał i chwycił tacę. Chociaż chciałbym… Bogowie, dlaczego ona musi tak bardzo ją przypominać? - No i mogłaś wybrać lepszą restaurację na tę randkę, tutaj jedzenie jest paskudne - zaśmiał się cicho i skierował się do punktu zdawania naczyń.
- Zapamiętam na przyszłość - dotarł do niego jej głos, podszyty śmiechem, który zresztą dał się słyszeć, gdy tylko owe słowa przebrzmiały. Wolf odstawił tacę, nie oglądając się za siebie. Wyszedł z kantyny i prawie od razu wpadł na młodego chłopaka, który gdzieś biegł. Młodzik spojrzał na niego wystraszony i odwrócił się zaraz, żeby tylko nie narazić się “temu okropnego Wolfowi”, ale po chwili zorientował się, że to właśnie jego szukał.
- Panie Wolf, Rada pana wzywa. Teraz.
Wolf westchnął ciężko i spojrzał z utęsknieniem na zegarek. Jeszcze daleko do końca dnia… No cóż, kierunek w tył na lewo. Z opuszczoną głową minął drzwi kantyny i skierował się w stronę bramy dzielnicy treningowej.
 
Aveane jest offline