| Znów dopadł go koszmar o samym sercu niczego, o zmrożonym czarno-białym pustkowiu rozciągniętym na tysiące mil pod bladym niebem. Lodowa dzicz, której ogrom sprawiał, że czuł się niczym robak przy bucie człowieka, napierała z nieustępliwością lodowca. Osłabiony jej zimną obojętnością czuł, że zaczyna się dusić. Otworzył oczy i usiadł wyrywając się z opresji w najprostszy z możliwych sposobów. “Arkadia, serce Alaski. Centrum cywilizowanego świata” - wymamrotał zniechęcony. Odetchnął głęboko, po czym z impetem powrócił do pozycji horyzontalnej i naciągnął poduszkę na głowę. Nie tak łatwo spać w środku dnia. Zasłony nie były w stanie obronić go przed słonecznym światłem, a okna i ściany przed dźwiękami sąsiedztwa. Niby koniec świata, wróg u bram, a ludzie jak zawsze krzątali się zajęci swoimi sprawami. Dzieciaki zupełnie nieświadome nadciągającej zagłady, grały w ganianego, wołając “papieros” zamiast “berek”, a pani Victoria Jamm, ulubiona sąsiadka, czarowała w kuchni, o czym świadczyły radosne szczęknięcia naczyń. Uśmiechnął się pod poduszką na wspomnienie niedzielnego obiadu o smaku prawdziwego jedzenia. - Tak naprawdę jestem blondynką - nieznajoma obróciła się w jego kierunku i spojrzała prosto w oczy. - Nieładnie się gapić na czyjeś włosy za plecami.
- Słucham? - Zaskoczyła go bezpośredniością, lecz zaraz się zrewanżował. - Twoje włosy… nie wyglądają na blond. Są osobliwego koloru, który najłatwiej mi nazwać mysim. Poza tym zawsze są za twoimi plecami, więc jak patrzeć na nie z innej strony?
- Na przykład postawić mi drinka. A nie, uważam, że za “mysi” należą mi się dwa. Co najmniej.
Zgodził się z nią w zupełności. - Więc jaki jest ich naturalny kolor? - zapytał ledwie stanęły przed nimi kieliszki z mętnym trunkiem o zapachu płynu do chłodnicy.
Obróciła swój w palcach mocząc opuszki w kroplach na szkle i zanim wychyliła do dna odpowiedziała. - Hollywood blond, od kiedy skończyłam siedem lat nawet matka nie widziała innego.
Wypili za to, tak jak później za to, że on jest Mark Popkins, a ona jest Hannah Luca, i że się spotkali w tej norze. - Popielaty… są popielate - po piątym drinku musiał jej to powiedzieć, a ona zamarła w pół słowa. Przez chwilę, gdy jej spojrzenie znieruchomiało w manierze jaką można podpatrzyć u sowy czającej się na mysz, był pewien, że to już koniec tej dobrze zapowiadającej się znajomości. Nie próbował się uchylić, gdy szczupła dłoń, którą parę chwil wcześniej gładził palcami, wystrzeliła w jego kierunku, nie opierał się gdy chwyciła za koszulę i przyciągnęła do siebie tak blisko, że twarz owiał mu ciepły choć gorzkawy od alkoholu oddech. - Tym razem drinkiem się nie wywiniesz - szepnęła miękkim i zaskakująco niskim głosem, po czym go pocałowała.
Gdyby tylko mogła być z nim dzisiaj sen, czy bezsenność, nie miałoby znaczenia. Niestety znowu zniknęła na parę dni w sprawach, o których nigdy mu nie mówiła. Do jej powrotu, “raczej do czwartku” był skazany na samotne radzenie z sobą i niesfornym kocem. Ponownie usiadł w łóżku by się rozplątać i przy okazji, choć miał tego nie robić, zerknął na leżący na szafce zegarek. “Zaraz czternasta…” westchnął słysząc dobiegające zza ściany radosne “Mamooo, zaśpiewaj mi o kotku! Mamooooo!” i z całych sił naciągnął poduszkę na głowę. - Czytałam kiedyś książkę… - przerwała widząc jak przywołuje na twarz “zszokowaną minę” i uszczypnęła go w ramię - No co? - wykręcał się w ucieczce przed jej palcami - Sama mówiłaś, że byłaś cheerleaderką. - Wyobraź sobie, że cheerleaderki też czytają - pokręcił głową z udawanym zdumieniem. - No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. I co było w tej... książce?
- Niech ci będzie, w Cosmopolitanie - pokazała mu język i kontynuowała - Że nasz wszechświat nie jest jedynym, i że w każdej chwili powstają następne, w zależności od tego co robimy.
- Pseudonauka - udał, że spluwa i wskazał na podłogę - O zobacz, nowy wszechświat. Zapłonęły miliardy gwiazd, chyba zostałem bogiem.
- Nie, nie! - szurnęła stopą po ziemi udając, że ściera plwocinę. - To błahostka bez konsekwencji, ale są przecież momenty w historii, w których ważą się losy świata. Tak jak… tak jak….
- Wynalezienie nonikotyny? - kiwnęła głową już bez uśmiechu, a on postanowił zmienić temat. - Niezależnie ile ich jest, spotkam cię w każdym.
- Taaak, jasne, w normalnych okolicznościach umawiałbyś się z cheerliderką. - teraz na jej twarzy pojawił się wyraz “zszokowanego zdziwienia”. - Z taką co umie czytać i owszem. Gdybyś była panią profesor, czy sprzedawczynią z warzywniaka, też chciałbym cię poznać.
- Ooo wypraszam sobie, w warzywniaku nie spotkałbyś mnie w żadnym z wszechświatów!
Sen skończył się nieprzyjemnie. Stukanie do drzwi urosło do łomotu, którego już nie był w stanie zignorować. Zwlókł się z łóżka i planując okrutne rzeczy osobie, która ośmieliła się tak go sponiewierać otworzył drzwi. - Serio? Na osiemnastą? - Podetknął cyferblat pod oczy młodocianego gońca. - To powiedz mi orle jak mam zdążyć na czas, skoro jest piętnaście po?
- Nnie… nie wiem - Szczera i rozbrajająca odpowiedź w pewnym stopniu poprawiła mu humor. Niestety wciąż, jak na okoliczności, był bardzo spóźniony.
Ostatnio edytowane przez cyjanek : 03-11-2015 o 11:55.
|