Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2015, 17:39   #9
Vivianne
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Po wyjściu generała nastała chwila ciszy, która wkrótce została przerwana pytaniami.

Orest Rohow splótł dłonie za głową i oparł się mocniej na skórzanym fotelu, tak iż ten wygiął się niebezpiecznie. Miał skupione spojrzenie, a na jego twarzy znajdowała się para rumieńców. Może spowodowane niskimi temperaturami, a może grzane piwo u Vlada dobrze się przyjęło.
- Alabama? - prychnął, zabierając tym samym pierwszy głos. - W jaki sposób nas tam przetransportujecie? To spory kawałek drogi. - Rosjanin nie wyglądał na bardzo poruszonego tym, czego się od niego wymaga. Albo dobrze to ukrywał, albo był fatalistą.

- Pojazdy zostały już wybrane -
padła lakoniczna odpowiedź Sandera.

- Powinny wystarczyć na większość drogi, a reszta… - Beri wzruszyła ramionami. - Trzeba będzie improwizować. Wiemy jak wygląda sytuacja w Kanadzie, jednak im dalej na południe tym nasze informacje stają się mniej jasne.

- Co z wyposażeniem? Broń, amunicja, kamizelki, noktowizja?
- spytał Wolf.

- Podstawowe dostaniemy, ot tak - wyjaśniła mu kobieta - jednak coś więcej… Tu trzeba by się postarać. Jak masz coś specjalnego na oku, to będziesz musiał pogadać z Lucy.

Na dźwięk tego imienia pytający zacisnął zęby.
- Nie muszę, mam swój sprzęt. Raczej nie powinno być problemów z zabraniem tego. A przy okazji, żeby mieć pewność - mówisz o Lucy, trenerce, tak?

- Trenerce? - zdziwiła się Beri.

- Ta sama - przytaknął Sander. - Uznali, że w ten sposób lepiej wykona robotę - dodał zwracając się do kobiety.

- Kurwa, nie wierzę - mruknął pod nosem Wolf. - Kto dowodzi?

- To akurat nie zostało ustalone - odpowiedziała mu Beri, puszczając przy tym oczko do Sandera.

Wolf uniósł brew i spojrzał to na jedno, to na drugie.

Strażnik przymknął oczy i przysłuchiwał się rozmowie. W końcu jednak oparł łokcie o stół i spojrzał na zebranych, mówiąc:
- Nie ważne, kto będzie dowodził. Jeśli nie będziemy mieli dostępu do morskich bądź powietrznych środków transportu, możemy od razu strzelić sobie synchronicznie w głowę - uśmiechnął się gorzko. - Nie przepchamy się przez Kanadę na drugi koniec Stanów. Nie taką garstką.

Wolf wybuchnął głośnym śmiechem, słysząc słowa Rosjanina.
- Założysz się?

- Chciałbym podzielać pański optymizm… Harvey, jeśli dobrze usłyszałem? - odpowiedział Rohow, zwracając się do rosłego mężczyzny. Ten tylko skinął głową na znak potwierdzenia. Wyglądał dla Oresta jak trep i może wcale się w tym nie mylił. - Jednak ja wolałbym poznać dokładny, szczegółowy plan podróży. Z zaznaczonymi punktami postoju, zmiany środka transportu i innych dupereli, które warto ustalić przed wyruszeniem w drogę.

- Podejrzewam, że dokładny, szczegółowy plan poznamy jutro - odpowiedział były żołnierz. Obawiam się jednak, że w sytuacji, jaka panuje za murami, ten plan będziemy mogli potrzaskać o kant dupy, chociaż możliwe, że nasz dowódca - spojrzał kątem oka na Sandera - będzie chciał usilnie go realizować. Niezależnie od tego i tak uważam, że ośmioosobowa grupa jest idealna, jeśli nie nawet za duża o osobę czy dwie, do wykonania tego typu zadania. Nie idziemy na wojnę, bracie - lekko uniósł kącik ust.
- Planu nie ma i nie będzie - oznajmił im Sander. - Jest cel i są środki, to musi wystarczyć. Reszta zależeć będzie od sytuacji.

- To podejście do zagadnienia mi się podoba - wtrącił się Stoner, który do tej pory nie zabierał głosu. - Plany mają to do siebie, że się za szybko sypią. Nie mówiąc już o tym, że za często zbyt wiele osób o tych planach się dowiaduje. A to szkodzi zdrowiu osób zainteresowanych.

- Z tego też powodu zdecydowano się na tak krótki czas od powiadomienia was do wyruszenia - dodał Sander.

- Co do wyruszenia - wtrącił się Wolf - to są jakieś szczegóły? Jakaś odprawa jutro czy od razu dzisiaj nam podacie?

- Spotkamy się jutro przed budynkiem rady o ósmej rano. Macie być gotowi do drogi. Reszty dowiecie się już w trasie - wyjaśnił Sander.

- Wiele tego nie ma - wtrąciła się Beri.

Harvey skinął głową. W końcu jego bronie będą znów przy nim. W końcu poczuje na swoim ciele znajome ciężary. Życie w Arkadii nie dostarczało mu tego, do czego przywykł pośród piasków Afganistanu.

- No to wróćmy do sprawy sprzętu
- zaproponował Stoner. - Co dostaniemy, prócz paru porcji jedzenia na drogę? Określenie "podstawowe" jest dość ogólne. Zbyt ogólne, jak na mój gust. Beri? - zwrócił się bezpośrednio do kobiety, z których ust padło to określenie.

- Na mnie nie patrz, to nie ja załatwiam te sprawy - odpowiedziała nieco urażonym tonem.

- Sprawą ekwipunku zajmuje się Lakis - wyjaśnił Sander. - Jutro pewnie sami się przekonacie co kryje “podstawowe” w jej wykonaniu.

- Jutro będzie futro -
odparł Stoner. jego uśmiech śmiało można było nazwać "krzywy". - I co wtedy zrobię, jeśli Lakis będzie miała inne zdanie na ten temat, niż ja? Jak rozumiem, wtedy zakupy trzeba będzie sobie zrobić po drodze? Czy też lepiej jeszcze dziś ją znaleźć i porozmawiać od serca?

- Rób jak chcesz, tylko uważaj - mruknęła w odpowiedzi Beri. - O tej godzinie pewnie będzie albo w magazynie albo na strzelnicy. Wolf? Widziałeś ją może na waszym terenie?

W głębi ducha zapytany mężczyzna westchnął, jednak przybrał maskę uśmiechu i lekko przechylił głowę, patrząc na Azjatkę.
- Dwie godziny temu w kantynie. Raczej już jej tam nie znajdziesz.

- No to zacznę od strzelnicy. - Stoner wstał. - Do jutra.

Strażnik bramy odprowadził wzrokiem mężczyznę opuszczającego salę konferencyjną. Na oko Oresta facet pasował do tej zgrai samobójców (Rosjanin nie łudził się co do powodzenia zadania). Brodaty mężczyzna zapewne potrafił zabić pierdnięciem. W takim wypadku faktycznie powinni mu przygotować niestandardowy prowiant, najlepiej złożony z fasoli.
Rohow raz jeszcze odchylił się na fotelu. Był bardzo wygodny. Chciałby taki w mieszkaniu. Orest skrupulatnie zakodował w pamięci tę garść informacji, którymi ich poraczono. Świetnie - pomyślał. Nie dość, że samo przedostanie się do Alabamy w jednym kawałku graniczyło z cudem, to jeszcze nie mieli do końca przemyślanego planu, opierając się na improwizacji. Rohow nic nie miał do planów tymczasowych, ale kiedy przygotowywało się taką operację… To będzie piekielnie trudne i Rosjanin zdawał sobie z tego sprawę. Czy chciał umierać? Bo to równało się z wyjściem poza bramę. Z drugiej strony życie w tej “klatce” także nie było spełnieniem jego marzeń. Zaryzykuje. Zobaczy, co los dla niego przygotował.
- Miło było, ale też będę się zbierał. Muszę… załatwić parę spraw - powiedział, mając na myśli Siergieja i jego przyjaciół. Nie mógł odejść tak bez pożegnania. To by się dla niego źle skończyło, gdyby jakimś cudem Orest wrócił do Arkadii żywy. - Nie mam za wiele życzeń co do sprzętu. Jakaś sprawna broń i garść amunicji to będzie dobry początek. A resztę faktycznie można zdobyć po drodze. Siłą lub nie. A tymczasem życzę udanego wieczoru. - Uśmiechnął się słabo i ruszył w kierunku drzwi, za którymi przed chwilą zniknął niejaki Stoner.

- Sweet home Alabama - - Mark zanucił cichutko, gdy w wystawnym pokoju zrobiło się luźniej. Zakręcił się w obrotowym fotelu przypominając sobie stare dobre czasy. “Trzy lata temu i stare czasy…” Ogarnęły go mieszane uczucia. Rok temu przyjechał do Arkadii. Przemierzył niemal cały kontynent licząc, że odnajdzie spokojną przystań dla siebie, a teraz zapewne dlatego, że znał drogę, czekała go podróż w drugą stronę. By.… - zebrał w sobie tyle patosu ile zdołał - ...by odnaleźć spokojną przystań dla całej ludzkości. Chciał podróży, monotonne życie za murami Arkadii mu doskwierało, lecz wolałby aby było to gdziekolwiek indziej. Obawiał się powrotu do ukochanego stanu, że zobaczy go w ruinie, że spotka ludzi mu kiedyś bliskich. I że znowu będzie musiał ich zabijać.

Meggie z nieobecnym wzrokiem przysłuchiwała się trwającej kilka chwil wymianie zdań. Nie bardzo docierało do niej to, co przed chwilą usłyszała toteż pytanie na temat planu, sprzętu i transportu były rzeczą zupełnie w tej chwili nieistotną. Z całego ogromu żyjących w Arkadii ludzi wybrali właśnie ją. Nie doskonale wyszkolonego żołnierza, genialnego informatyka, nie pogromcę Głodnych czy inną wyszkoloną jednostkę. Wybraną ją!
- Dlaczego właśnie ja… my? - krążące po głowie pytanie wydobyło się ze ściśniętego gardła

- Ponieważ uznano was za odpowiednich kandydatów - odezwał się Sander. - Każdy z was został sprawdzony i zatwierdzony. Przygotowania do tej operacji trwają już od jakiegoś czasu. Nie sądzicie chyba, że jesteście tylko przypadkową grupą wybraną na chybił trafił?


- Dokładne przygotowanie do misji oraz wybranie grupy przypadkowych ludzi i wysłanie ich w roli mięsa armatniego na pewną śmierć są równie prawdopodobne.

- Nie w tym przypadku - Sander zmierzył ją ostrym spojrzeniem. - Stawka jest zbyt wysoka.

- Skoro pan tak mówi - rzuciła, choć widać było, że nie do końca zgadza się z mężczyzną.

- Wystarczy Thane lub Sander - zwrócił jej uwagę. - Od jutra będziemy spędzać ze sobą sporo czasu więc równie dobrze możemy pozbyć się wszelkich panów i pań teraz.

Rozejrzała się po sali.
- Cudowna wizja - burknęła pod nosem.

- Na lepszą nie ma co liczyć - odpowiedział.

- Mam tego świadomość
- uśmiechnęła się smutno.

- Zawsze mogło być gorzej - wtrąciła się Beri. - Mogłaś wylądować z nimi sama. Nie ma co narzekać. W razie czego możemy się wymieniać na motorze.

- Nie narzekam, jestem zbyt zaskoczona.

- Masz kilka godzin by ochłonąć i przygotować się na to co czeka na nas za murem. Lepiej żebyś doszła do siebie w tym czasie - Sander wyraźnie wątpił w to by taka sztuka się jej udała.

- Myślisz, że można się na to przygotować? - Jej głos był spokojny, jakby już zaczęła godzić się z sytuacją, w której została postawiona.

- Myślę że nie masz wyboru - odpowiedział.

- Ha, to akurat jest pewne i nie podlega przemyśleniom - zamilkła na moment. - Coś jeszcze czy mogę iść ogłosić radosną nowinę rodzinie?

- Możesz iść - oświadczył. - Tylko staw się na miejscu o czasie.

- Będę - podniosła się leniwie. - Choć właściwie mam jeszcze jedno pytanie - spojrzała na Beri, potem na Sandera. - Zostaniemy wyposażeni w broń, noktowizory, może jakieś ciuchy maskujące, inne potrzebne rzeczy. A co ze sprzętem, hmm nazwijmy to codziennego użytku? Śpiwory, prowiant i tym podobne?

- Lucy się tym zajmuje. Powinna załatwić wszystko, a nawet nieco więcej. Nie oczekuj jednak cudów, to nie wycieczka krajoznawcza - odparł Sander.

- Ok - ruszyła w stronę drzwi. - Do zobaczenia jutro - powiedziała i zniknęła za drzwiami.

- Johnson, nasze spotkanie jest nadal aktualne - zawołał za nią Wolf. Obserwował każdą kolejną osobę wychodzącą z pomieszczenia. Widząc, że Mark nie ma zamiaru się ruszyć, sam się podniósł i skierował się do wyjścia.
- Do jutra - rzucił, nawet nie oglądając się za siebie.
Po chwili w pomieszczeniu zostały już tylko trzy osoby.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline