Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2015, 22:39   #11
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Po opuszczeniu budynku rady, Orest odetchnął głęboko, zaciągając się ostrym powietrzem. Już dawno pociemniało na ulicach. Ludzie powoli kończyli swoją pracę i rozchodzili się do domów bądź różnych przybytków, jakie można było znaleźć w Arkadii. Rosjanin zapiął kurtę pod samą szyję i schował dłonie do kieszeni. Wolnym krokiem skierował się w stronę swojej dzielnicy.
Musiał przyznać, że nie spodziewał się czegoś takiego. Takiej „propozycji”, czy raczej przedsięwzięcia ze strony rady. Wysłać grupę cywilów przez całą Kanadę i Stany po zaginione notatki naukowca? Szlachetny cel, biorąc pod uwagę jakie to antidotum może mieć znaczenie w obecnej sytuacji. Szkoda, że nikt nie pomyślał o tym trzy lata wcześniej, kiedy świat dopiero zaczął się rozpadać. Tak czy owak Orest był zaskoczony skalą operacji. Właściwie – jak twierdził – powodzenie tej misji jest najważniejsze na całym tym przeklętym globie. Mężczyzna musiał przyznać, że chciałby ostatni raz zrobić coś dla dobra ludzkości. Ot, tak po prostu. Może to pomogłoby wymazać jego winy przeszłości i zagrzać sobie posadkę w niebie. Czemu nie.

W drodze do swojego lokum, Orest wstąpił jeszcze do „Czerwonej Butelki”, baru należącego do jego znajomego Vlada, który tak jak Rohow pracował dla Siergieja. Orest miał nadzieję spotkać tam szefa ruskiej mafii, z którym musiał zamienić kilka słów.


Wnętrze baru prezentowało się lepiej, niż można się tego było spodziewać po tej dzielnicy. Prawdopodobnie był to najbardziej zadbany przybytek w okolicy. Oresta jednak to nie dziwiło. Wszak Siergiej troszczył się o swój biznes, zapewniając mu świeże zapasy (głównie samogonu) oraz kompetentnych bramkarzy, którzy wszelkie problemy likwidowali szybko i skutecznie. Mimo iż tabliczka na drzwiach wejściowych głosiła „ZAMKNIĘTE” w środku znajdowała się grupka ludzi. Głównie barczyści mężczyźni w dresach ogoleni na łyso i kobiety w obcisłych ciuchach odsłaniających większość ciała z grubą warstwą makijażu na twarzy. Impreza zamknięta – pomyślał Orest, ściągając odzienie wierzchnie. Rohow dobrze wiedział, że jest tu mile widzianym gościem, toteż kiedy bramkarz przy drzwiach rozpoznał Oresta, ten skinął mu głową na przywitanie.
- Jest Siergiej? - strażnik bramy spytał ochroniarza.
- Da. Siedji przy stole i gada z Krukiem - odpowiedział mu łysy mężczyzna, kalecząc angielski swoim akcentem. Orest bez słowa ruszył w głąb sali.
- Wpadłeś na jeszcze jedno piwko, Orest? - zawołał do niego krępy mężczyzna po czterdziestce z włosami zaczesanymi do tyłu. Trzymał w rękach kufel, który sumiennie wycierał szmatką.
- Może później, Vlad. Ja do szefa - rzucił zmęczonym głosem i skierował się do stolika, przy którym siedziała dwójka osób.

- Rohow, moy tovarischch, zdrastvuj! - Mężczyzna, który go przywitał był niewiele starszy od Oresta. Szczupły, acz niższy od strażnika. Nosił popielatą marynarkę, a pod spód zakładał fioletową koszulę. Na ręce pobłyskiwał złoty zegarek i kilka sygnetów. Włosy miał ulizane na bok, które błyszczały od nadmiaru żelu. Jego spojrzenie było pogodne a twarz rozradowana, choć sprawiał wrażenie typa, z którym lepiej było nie zadzierać.
- Privet, Siergiej.
Szef mafii tryskając humorem poklepał Oresta po ramieniu po czym gestem zaprosił go by z nimi usiadł. Na przeciwko Siergieja siedział przygarbiony facet o kruczoczarnych włosach i wygiętym niczym szpon nosie. Mimo iż nieznajomy siedział, Orest mógł stwierdzić, że ten trupio-blady mężczyzna jest wyższy od niego o co najmniej głowę.
- Znasz Kruka, prawda? Dobry przyjaciel jeszcze sprzed czasów, zanim świat poszedł do diabła. Jest moją wtyką na zewnątrz.
Rohow uścisnął dłoń Kruka, którą ten wyciągnął do niego dość niechętnie. Musiał stwierdzić, że jest nienaturalnie zimna. Jego blada postać dosłownie emanowała chłodem. Nie wyglądał na przyjemnego człowieka.
- Właśnie rozmawialiśmy o sytuacji poza bramą. Nie jest dobrze, Orest. Nasze transporty coraz częściej padają łupem Głodnych, jebanyj w żopu! - zaakcentował ostatnie słowa, unosząc pięść do góry. - Ale szto tebye do mnie sprowadza? Wyglądasz na zmartwionego?
Orest zamilkł na chwilę, wtapiając wzrok w blat stołu i ignorując spojrzenia, jakim obarczali go mężczyźni. Pozwolił, by ciepło lokalu rozeszło się po jego ciele. W tle leciały jakieś przeboje minionych czasów. Rohow pamiętał, jak w poprzednim życiu je słuchał.
- Jest sprawa, Siergiej. Wezwali mnie dzisiaj do rady - zaczął, podnosząc wzrok. Szef mafii spoglądał na niego lekko zaniepokojony, Kruk natomiast wyglądał na wyluzowanego. Właściwie jego krucza twarz rzadko wyrażała jakiekolwiek emocje. - Było spotkanie w podziemiach. Ja i grupka innych ludzi. Widzieliśmy się z jakimś generałem. Rada przygotowała operację, a my mamy być ochotnikami.
Po słowach Oresta zapadła cisza. Nawet śmiechy i sprośne żarty z sąsiednich stolików jakby przycichły.
- Szto to za operacja? - dopytywał Siergiej.
- Mamy przedrzeć się przez Kanadę oraz Stany Zjednoczone aż do Alabamy. Musimy odnaleźć jakieś laboratorium człowieka, który pracował nad notyną. Rada wierzy, że można znaleźć tam lek na Głodnych. Jutro rano wyruszamy.
- Ja jebie - skomentował opowieść Oresta szef ruskich. Ponownie zapadła cisza, podczas której Siergiej zdawał się nad czymś głęboko zastanawiać. W końcu uśmiechnął się szeroko i zawołał donośnym głosem. - Vlad, dawaj vodkę! W podskokach!

Już po chwili wszyscy zebrani otoczyli stolik Siergieja kołem, każdy trzymając kieliszek. Tylko Siergiej zdecydował się na szklankę.
- Zdorovye Rohowa! - wznosił toast szef mafii. - Naszego bohatera, który przyniesie kres Głodnym!
Wódka zaczęła się lać, zewsząd dobiegały śmiechy i podniesiony głos. Temperatura w „Czerwonej Butelce” znacznie się podgrzała.
Biesiadnicy nawet nie zauważyli, kiedy zegar wiszący na ścianie przeskoczył o kilka godzin.
Orest nie łudził się co do intencji Siergieja. Powodzenie tej misji działało także na jego korzyść. Głodni przeszkadzali mu w interesach. Ich pozbycie się znacznie ułatwiłoby działalność mafii.
- Nie wiesz, jak się cieszę, przyjacielu, że wreszcie pojawiła się szansa na wyplewienie tych psów - zagadywał do Oresta. - Świat poszedł się jebać. Kiedyś to były czasy. Mój tatulek miał wpływy na kilka stanów, a w kieszeni trzymał tuziny fiutów w garniakach. Przemycało się całe skrzynie towaru, mieszkało w luksusowych willach i dupczyło córki polityków. A teraz? Tatko pewnie w grobie się przewraca, widząc, jak nędzny interes tu prowadzę. - Rohow dobrze wiedział, że jego szef stawał się bardzo wylewny po kilku głębszych. Zazwyczaj – tak jak teraz – narzekał na świat i wspominał stare czasy. To był mafioza z krwi i kości. Urodził się jako diler. Zamiast bawić się z rówieśnikami, rozprowadzał towar po szkole od najmłodszych lat.
- Mam do ciebie prośbę, przyjacielu. Jak już będziesz na zewnątrz, zobacz, czy nie uda ci się czegoś znaleźć. - No tak, mógł się tego po nim spodziewać. Siergiej wykorzysta każdą okazję, byleby zdobyć jakiś towar. W końcu będzie miał teraz problem z przemycaniem rzeczy przez bramę, Rohow był jego jedynym wtykiem. Dlatego liczył, że Orest zdobędzie dla niego coś cennego. Instynkt podpowiadał Rosjaninowi, by z pustymi rękoma się tu nie pokazywał po powrocie. O ile do niego dojdzie.

Spontaniczna impreza na pożegnanie Oresta osiągała punkt kulminacyjny. Opary alkoholowe zdawały się już wypełniać cały bar. Część z uczestników leżała pod stołami. Inni natomiast wraz ze swoimi partnerkami udali się zaciszne miejsca. Kruk zwiał po jakimś czasie, Orest nawet nie zauważył, kiedy ten wyszedł. Rohow dawkował płyn, który zdawał się za każdym razem w magiczny sposób wypełniać jego kieliszek, jakby ten był bez dna. Strażnik wiedział, że rano musi być w formie. Nie chciał jednak odmówić sobie tej ostatniej zabawy.
Wtem gdzieś zza lady wyszła kobieta i uśmiechając się do biesiadników, zajęła miejsce obok Siergieja.


- Alicja! Złotko! Poznaj Oresta, bohatera, który wyrusza na spotkanie Głodnych. - Szef mafii był w wyśmienitym humorze. Pomimo purpurowej już twarzy i plączącego się języka, wciąż wyglądał na niestrudzonego alkoholem. Rudowłosa kobieta o zgrabnej twarzy i pełnej piersi rzuciła strażnikowi przyjazny uśmiech.
- Miło mi cię poznać, Oreście - powiedziała, opierając się o ramię Siergieja. Była ubrana dość skąpo. Nie spotkał jej wcześniej, ale mógł bezbłędnie założyć, że pracuje dla jego szefa.
- Rohow, przyjacielu mój, pozwól, że Alicja dotrzyma ci dziś w nocy towarzystwa. Potraktuj to jako znak wdzięczności za te wszystkie lata wiernej służby!
- To nie będzie konieczne - odpowiedział mu Orest, co też nie spodobało się Siergiejowi.
- Co ty, taką ślicznotką będziesz wybrzydzał, brudny psie? - odwarknął rozzłoszczony, o mało nie przewracając paru butelek.
Może to jednak nie jest taki zły pomysł – stwierdził w myślach Orest. Poza tym nie chciał już bardziej rozgniewać Siergieja. Kobieta wyglądała na bardzo zadbaną i mało „używaną”. Towar z wyższej półki. Spędzenie z nią nocy musiało kosztować fortunę, toteż szef mafii popisał się swoją szczodrością, oferując ją Orestowi.
- Niech będzie - odrzekł, uśmiechając się do Siergieja. - Właściwie czas już na mnie. Ale to prawda, noce wciąż są bardzo zimne i nie pogardzę dodatkowym źródłem ciepła - powiedział do Alicji, na co ta puściła mu oczko i wstała, ponownie znikając w jakimś pomieszczeniu za ladą. Kiedy wróciła, miała już narzucony na sobie gruby płaszcz i futrzaną czapkę. Orest pożegnał się z towarzyszami i połykając rozchodniaczka, ruszył w stronę wyjścia.

Na zewnątrz było faktycznie zimno, choć Rohow nie odczuwał tego tak bardzo. Alicja szła wtulona w jego ramię, jakby chciała ukryć się przed mrozem. Po kilku minutach spaceru trochę chwiejnym krokiem, który rudowłosa próbowała ustabilizować, dotarł do swojego mieszkania. Drogę przebyli w milczeniu.
Orest miał problem z otwarciem drzwi, a konkretnie z włożeniem klucza do zamka, jednak obeszło się bez pomocy kobiety. W środku było niewiele cieplej niż na zewnątrz, toteż szybko włączył ogrzewanie.
- Napijesz się czegoś? - spytał Rohow, kiedy znaleźli się w jego salonie połączonym z kuchnią.
- Wina, chętnie.
Pomieszczenie nie było przestronne, a do prostego stolika kawowego dosunięta była wytarta kanapa. Alicja usiadła zakładając nogę na nogę i zaczęła uważnie rozglądać się po lokum. Orest żył skromnie. Nigdy nie przepadał za kolekcjonowaniem niepotrzebnych gratów. Jedynym elementem wartym uwagi była wąska przeszklona szafka, w której w równych rzędach przechowywał płyty z albumami jego ulubionych zespołów. Kolekcja nie była pokaźna, jednak w tych czasach niewielu przejmowało się muzyką. Ponad rozrywkę dla ucha przedkładano racje żywnościowe, które pozwalały przeżyć następny dzień bez śmierci głodowej.
Rohow odetchnął z ulgą, kiedy udało mu się odnaleźć ostatnią butelkę czegoś, czego przy odrobinie odwagi można było nazwać winem. Włożył je do lodówki, by nieco się schłodziło. Przez chwilę kręcił się po kuchni, szybko zmywając porozrzucane naczynia. Nie spodziewał się dzisiaj gości. Przez ten czas Alicja postanowiła rozejrzeć się po jego kąciku muzycznym. Tuż obok stała zakurzona wieża stereo. Przebierając w płytach zapakowała jedną z nich do odtwarzacza. Bawiąc się kilkoma przyciskami i pokrętłami wreszcie udało się jej uruchomić urządzenie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VeoBDyVxX3U[/MEDIA]

- Skoczę wziąć szybki prysznic. Czuj się jak u siebie w domu. - Odezwał się po chwili, wycierając dłonie do ręcznika. Spoglądał na Alicję, która stała odwrócona do niego plecami i kołysała głową w rytm muzyki. Miała przyjemnie szczupłą sylwetkę. Teraz mógł zauważyć, że jej bujne rude włosy sięgały za łopatki. Nosiła obcisłą czarną spódniczkę i takiej samej barwy bluzkę z dużym dekoltem. Rohow nawet nie zauważył, kiedy zdążyła zdjąć szpilki, w których chodziła. Stała boso, poruszając stopami, jakby próbowała tańczyć. Odwróciła twarz w jego stronę i uśmiechnęła się perliście.
- Dobrze - odpowiedziała wdzięcznym głosem.
Orest skinął głową i zniknął za najbliższymi drzwiami.

Łazienka nie była przestronna, czego można było się spodziewać po tym mieszkaniu. Kilka żarówek przytwierdzonych do owalnego lustra były jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Rosjanin oparł się o umywalkę i spojrzał na swoje odbicie. Jego wzrok był nieco mętny, co zawdzięczał wódce. Przetarł dłonią kilkudniowy zarost. Był zmęczony. Zmęczony ukrywaniem się za grubymi murami Arkadii i udawaniem, że świat się nie skończył. Rozpiął flanelową koszulę i rzucił nią w kąt. Po pozbyciu się podkoszulka odsłonił urozmaicające jego ciało tatuaże. Całe jego plecy były ozdobione w skrzydła zbudowane z samych kości. Dzieło wyglądało na stworzone fachową ręką. Na prawym przedramieniu wił się zielony wąż z wysuniętym krwistoczerwonym językiem. Gad był udekorowany innymi elementami, przez co tatuaż składał się na cały rękaw. Natomiast na lewej piersi Orest miał prosty napis głoszący „END IS HERE”.
Nie pozwalając, by jego gość musiał długo czekać, szybko rozebrał się do końca i wsunął do kabiny. Prysznic przyniósł ukojenie i przywrócił trzeźwość myślenia.
Przepasany w sam ręcznik wyszedł z łazienki. W tle wciąż leciała jakaś piosenka, jednak Orest nie mógł nigdzie dostrzec Alicji. Zauważył natomiast jej płaszcz i buty, więc ruszył jeszcze sprawdzić do swojego pokoju. Siedziała na jego łóżku w samej bieliźnie trzymając lampkę wina. Miała na sobie czarny koronkowy biustonosz oraz figi, a na nogach założone pończochy. Nie widział ich wcześniej. Przypuszczał, że miała je schowane w torebce.
Zrobiła na Oreście spore wrażenie. Ruchem ręki zachęciła go, by się do niej przysiadł. Rohow zawahał się przez moment. Nie wyglądała jak typowa prostytutka. Jej spojrzenie było bystre, a uśmiech szczery. Tak przynajmniej mu się wydawało. Zaczesując ręką wilgotne włosy w tył zajął miejsce obok Alicji i odebrał od niej drugi kieliszek. Stuknęli się szkłem i zamoczyli usta w winie. Orest czuł się dziwnie. Nigdy nie miał takich problemów z kobietami lekkich obyczajów, po prostu brał się do rzeczy. Przy Alicji odczuwał natomiast lekkie skrępowanie. Uważał, że powinien najpierw z nią o czymś porozmawiać. Poznać się lepiej. Wyczuwając jego wahanie kobieta uśmiechnęła się lekko i przejęła inicjatywę. Odstawiła oba kieliszki na stolik. Następnie stanęła przed Orestem i popchnęła go na łóżko, tylko po to, by zaraz się nad nim pochylić. Niemal muskała ustami jego usta. Czuł zapach jej perfum i słyszał przyśpieszony oddech.
- Kochaj się ze mną, jakbym była ostatnią kobietą na ziemi, Orest. - Niemal tchnęła w niego tymi słowami.
- Wiesz, co jest na rzeczy - odpowiedział, uśmiechając się słabo. Zjechał dłońmi po jej tali i złapał ją za pośladki, a następnie namiętnie pocałował. Reszta potoczyła się już swoim biegiem.


- Boisz się, Orest? - zapytała zmartwionym głosem. Odpoczywali po kilku zmaganiach. Leżała na jego piersi i wodziła palcem po wytatuowanym napisie. Mdłe światło księżyca wpadało przez okno, rzucając srebrzystą poświatę na dwójkę kochanków.
- Czego mam się bać, Alicjo? - odpowiedział pytaniem na pytanie, delikatnie głaszcząc jej głowę.
- Śmierci - odparła krótko.
- Świat już dawno umarł. Bardziej boję się tego, że będę musiał w nim żyć.


Rano, kiedy się obudził, spostrzegł, że jest sam. Wspomnienie tych niesamowitych chwil z rudowłosą kobietą sprawiło, że musiał długo się zastanawiać, czy ich wspólny wieczór wydarzył się naprawdę. A może to był tylko alkoholowy sen? Tak czy owak odeszła bez pożegnania, a on poczuł się jeszcze bardziej przybity. Nie chciał się jednak pogrążać w tym przygnębieniu, toteż zjadł śniadanie, wziął szybki prysznic i ogolił się. Miał jeszcze sporo czasu. Przed wyjściem spakował swoje MP3 i odwiedził sąsiadkę z dołu. Starsza, miła pani, do której zawsze nosił swoje pranie. Tym razem wręczył jej swój ulubiony dywan. Wspomniał przy tym, by się nim dobrze zaopiekowała, a następnie oddał jej cały zapas żywności, jaki jeszcze posiadał. Jemu i tak się nie przyda, w przypadku, gdyby miał nie wrócić. Sąsiadka wydawała się zaniepokojona, kiedy powiedział jej, że wyjeżdża na jakiś czas. Spróbował ją uspokoić i powiedział, by zdobyła kawę, to na pewno ją odwiedzi, kiedy wróci.
W następnej kolejności udał się na miejsce zbiórki. Chciał załatwić jedną sprawę z wyposażeniem, a mianowicie zamiast pistoletów, które im oferowali na drogę, pragnął wziąć swojego wysłużonego Makarova, który zawsze towarzyszył mu przy bramie. Jeśli chodziło o broń awaryjną, to wolał polegać na sprawdzonym rosyjskim sprzęcie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline