- Rozbieraj się szybko, właśnie siadamy do kolacji! – przywitał ją w progu głos matki przedzierający się przez głośny śmiech ojca i Alice, jej najmłodszej siostry.
Nie spieszyła się, wręcz przeciwnie. Zdjęcie butów, odwieszenie kurtki i umycie rąk przybrały znamiona dziwacznego, powolnego rytuału, którego każdy najdrobniejszy element należało wykonać z pedantyczną dbałością o każdy szczegół. Do granic możliwości przeciągała ten moment, w którym w końcu usiądzie do posiłku z całą rodziną, przed którą nie będzie w stanie
ukryć, że coś się dzieje. Za dobrze się znali.
- Hej – rzuciła wchodząc do pomieszczenia. Ignorując pytające spojrzenie matki zajęła swoje miejsce przy stole.
– Co na kolacje? – spytała nie kierując tego pytanie do nikogo konkretnego.
- Kaczka pieczona z jabłkami i żurawiną. Do tego mini marchewki i świeży groszek z odrobiną masła – odpowiedziała Kim z powagą godną szefa kuchni renomowanej restauracji, po czym zaczęła stawiać na stole talerze wypełnione szaro-beżowym kleikiem.
– Chodzą słychy, że w przyszłym tygodniu będzie duża dostawa świeżego mięsa – powiedziała stawiając ostatni z talerzy, po czym zajęła miejsce przy stole.
- Przydałoby się – wtrąciła Lily, średnia siostra.
– Chryste, Kim, z czego wy to robicie. karmienie ludzi tym czymś powinno być karane! – syknęła krzywiąc się po przełknięciu pierwszej łyżki kleistej papki i smaku niczego.
- Fuuu, paskudne jak zwykle – wtrąciła Alice, choć zajadała kolację z prawdziwym apetytem.
- Gdybym ci powiedział musiałabym cię zabić – odpowiedziała rozbawiając tym samym sporą część rodziny.
Ted i Anna, rodzice czterech sióstr nie zwracali uwagi na rozmowę swoich dzieci. Ich oczy wpatrzone były w najstarszą córkę, która z kolei przyglądała się z wielkim zainteresowaniem zawartości swojej miski.
- Co jest – odezwał się mężczyzna.
– Jakieś…- zanim zdążył dokończyć myśl w słowo weszła mu żona.
- Problemy w pracy? Złe wiadomości? Hmm? – Chwilę czekała na reakcję córki, która pozostawał głucha na ich pytania.
– Meggie, spójrz na mnie – powiedziała łagodnym tonem.
- Dostałam polecenie wyjazdu z miasta – powiedziała spokojnym, opanowanym głosem.
- A po cholerę – babcia zrobiła zdziwioną minę
– przecież jesteś strażnikiem bramy. Już nie mają tam kogo wysyłać?
- Co się tu wyprawia – zaczął się burzyć Ted -
tak z dnia na dzień zmieniają przydział do pracy, zobaczysz Anna – zwrócił się do żony –
nie zdziwię się, jak zaraz przestaniesz pracować w szpitalu bo uznają, że będziesz świetnym barmanem – zaśmiał się ze swojego nieśmiesznego żartu.
– No dobra, po co i na ile czasu wyjeżdżasz?
Meggie przełknęła kolejną łyżkę kolacji i westchnęła głęboko.
– Jadę do Alabamy. Zbawiać świat. Na długo.
Po chwili grobowego milczenia posypał się grad pytań. Na większość z nich nikt nie znał odpowiedzi.
~*~
Obudziła się na długo przed budzikiem. Włączyła jedną z ulubionych płyt, z głośników popłynęła pierwsza piosenka.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-r679Hhs9Zs[/MEDIA]
Miała wystarczająco duża czasu na to, by jeszcze raz przejrzeć spakowany wczoraj plecak, i wziąć długi, gorący prysznic.
Chwilę przed siódmą, z plecakiem przerzuconym przez ramię zeszła na parter. Nie zdziwiło je to, że mimo wczesnej pory cała rodzina czekała na nią w kuchni. Nie obyło się bez smutnych słów pożegnania, gróźb, obietnic i śmiechu mieszanego się z gorzkimi łzami. Były też placki, coś na kształt naleśników z prawdziwym, słodkim dżemem jagodowym, jednym z tych, które babcia trzymała w piwnicy na specjalne okazje.
Miała do kogo wracać. Była pewna, że zrobi wszystko, by wrócić.
~*~
Przed budynkiem rady zjawiła się kilka minut przed ósmą.
- Ahoj przygodo! – sarknęła pod nosem rzucając swój niewielki plecak na odśnieżony chodnik.