Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2015, 20:08   #11
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację

SANDERS
Czas zabawy w podchody się skończył. Nie było sensu się kryć, jeśli zostało się przez kogoś zauważonym, zdemaskowanym. Na przykład przez blondynkę, która posiadała źródło światła, niezbyt lubianego w kwestii ukrywania się przed resztą. Choć w tym przypadku lepsza wydawała się blondynka niż dwójka jej kolegów, gdzie jeden posiadał broń palną, a drugi sprawiał wrażenie niedojebanego świra. Sanderu powoli wyłaził ze swojej kryjówki, żeby tamta nie zaczęła panikować albo żeby nie wyglądało tak, że ten chce się na nią rzucić. Tylko żeby tamta nie zaczęła się wydzierać, bo jeszcze ściągnie na niego… na nich kłopoty, a on będzie musiał pozbyć się problemu, by ten nie stał mu się kulą u nogi.
Facet wyglądał tak dobrze jak ich wesoła trójka. Był dość wysoki, nieco wychudzony, blady, nosił odzienie identycznego koloru co oni, ciemne włosy sięgające karku były splątane, a zarost zdawał się nie lubić maszynki do golenia. Ciemne oczy przypatrywały się uważnie kobiecie. Jak u Czarta ze wzroku szaleństwo aż jebało po oczach, to ten gość zdawał się być jego przeciwieństwem. Śmiertelnie poważnym przeciwieństwem.
Lekko uniesione, puste dłonie wskazywały na rozbrojenie mężczyzny, chociaż przy sobie miał nożyce, które mogły mu posłużyć jako prowizoryczna broń.
- Nikt tu nie będzie się na nikogo rzucał ani mordował, radzę też zachować ciszę i spokój - Abigail mogła zauważyć, że facet nie miał małego palca w prawej dłoni, podczas gdy z ust ciemnowłosego padały słowa wypowiadane ciężkim, ochrypłym głosem. - Nic ci nie zrobię, póki tego się trzymasz - po chwili dodał. - Zdaje się, jesteśmy w tej samej sytuacji. Też niedawno obudziłem się w tym szklanym ustrojstwie i nie wiem, co tu się odpierdala.

Czart oderwał wzrok od wnętrza ustrojstwa. Przełknął ślinę. Nigdy nie widział czegoś takiego. W środku ustrojstwa zobaczył… coś. “Coś” stanowiło dobre określenie. Może kiedyś było człowiekiem, lecz teraz nijak nie dało się tego podciągnąć pod gatunek ludzki. Plugastwo, wybryk natury. Mutant...to słowo pasowało najbardziej. Żołądek podjechał mu do gardła, lecz szybko zrobił porządek z nadpobudliwym organem, przełykając ślinę i spychając go na właściwe miejsce. Widywał w życiu przeróżne okropieństwa, ba! Sam nie raz i nie dziesięć przywdziewał maskę szalonego artysty, zmieniającego ludzkie ciała w twory wysoce różne od formy pierwotnej. Tym razem jednak patrzył na efekt czyjejś pracy, zamknięty między przybrudzonymi, lecz ciągle dającymi możliwość zajrzenia do środka ścianami szklanego pudła. Koszmar, sen schizofrenika. Majak wariata lub wizja opętanego psychopaty. Żywa istota którą samozwańczy Bóg próbował udoskonalić. Czart pochylił się, przybliżając twarz do przeźroczystej tafli. Przekrzywił lekko głowę i mrużąc oczy wpatrywał się w twór po drugiej stronie lustra. Kobieta...chyba kobieta. Ciężko mu było stwierdzić na pierwszy rzut oka. Płeć zdradzały dwa krzywe i zdeformowane wzgórki, przyczepione do klatki piersiowej oraz dość drobna, smukła budowa ciała. Proporcje bioder i ramion. Skórę miała szarą, zrogowaciałą. Zupełnie jak liszaje na starym, parchatym kundlu jakich Czart widywał setki podczas podróży po Pustkowiach.


Krosty, blizny po szwach i sine przebarwienia znaczyły jej skórę od czubka łysej czaszki po pępek, a także dalej, o ile najemnik mógł się zorientować przez zabrudzoną część szyby. Przeplatały się z sinozielonymi, napuchłymi żyłami, wyraźnie odznaczającymi się na tle burego naskórka. Czyjeś sprawne dłonie pozbawiły ją warg, zostawiając na twarzy wiecznie czerwony, upiorny uśmiech nagich zębów i dziąseł. W samą czaszkę wbito garść rurek i przewodów, zaczynając od skroni, zaś na czubku czoła kończąc - parodię korony, utkanej ze srebra oraz plastiku. Twór jakby wyczuł jego spojrzenie, pokrzywione ciało przeszyła fala drobnych spazmów i nagle otworzył pozbawione tęczówek oczy, wpatrując się dwoma plamkami czerni prosto w obserwatora. Białka z każdą kolejną chwilą nabiegały krwią, przechodząc z niezdrowej buro żółtej barwy w intensywne bordo. Szara ręka drgnęła, lecz pozbawione siły mięśnie nie dały rady unieść jej z podłoża. W tym spojrzeniu Bennet wyczytał nieme, rozpaczliwie wręcz błaganie. Zabij mnie...

- Kolega mam nadzieję wie, że jeśli zadźga jasnowłosą koleżankę, to go zjem? - Wypowiadał słowa powoli, jak dziecko niepewne ich znaczenia. To tylko potęgowało ich groteskowość. - Jeśli jesteś grzecznym chłopcem to puść Abigail, bardzo proszę. Chodźcie tu wszyscy - wskazał palcem ustrojstwo. - To, co znajduje się w środku… Lepiej sami to zobaczcie. A dźgać… dźgać będziemy się później.

Słowa docierały do blondynki średnio wyraźnie, zagubione wśród zawrotów głowy i ciągle jednej frazy, obijającej się pod skołowana czaszką niczym natrętna mucha. Gdy tylko zamknęła na ułamek sekundy powieki, widziała utrwalony pod nimi obraz krwawego napisu spreparowanego na podkoszulku mężczyzny o oczach szaleńca i diabelskim imieniu.
Har-Magedon. Har-Magedon. Har-Magedon.
Ośrodek naukowy umieszczony w starym silosie rakietowym. Znała tą nazwę, była tu wcześniej. Pamiętała wyjęte z kontekstu sceny, podobne zamrożonym w czasie starym fotografiom. Jasną, sterylną salę i tłum włóczących się po niej sommabulików w białych kitlach i lekarskich maskach na twarzach. Zapach chloru oraz innych substancji odkażających. Ostre światło halogenowych lamp, syczących nad jej głową, gdy mijała wyłożony piaskowym linoleum korytarz. Czyjąś ciężką dłoń na ramieniu i chłód metalowych kajdanek dookoła własnych nadgarstków. Strach i obrzydzenie, duszące wzbierający w piersi krzyk skuteczniej niż cienki stalowy powróz, czy obrzydliwy w smaku knebel, skonstruowany naprędce z kawałka starej gazy ciągle przesyconej krwią.
Dlatego dopiero po chwili doszło do niej co naprawdę widzi, słyszy i czuje. Zrobiła niepewny krok do tyłu, wracając mniej więcej na wysokość wejścia w którym zniknęli Czart z Willem. Trzeci koleś nie sprawiał wrażenia kogoś, komu powierzyłaby swoje zdrowie, dobro i życie. Wydawał się zimny i równie szalony co cały ten poranek pod ziemią. Opuściła nieznacznie pochodnię, odgradzając się nią od zagrożenia i niespiesznie wycofała się rakiem do reszty.
- Kim jesteś? - zapytała obcego i prawie się uśmiechnęła, słysząc dobiegającą gdzieś zza pleców deklarację Czarta - Też jestem głodna i chce mi się pić, ale nie musimy nikogo dźgać ani zjadać. Musi tu być coś co… o matko.- wydusiła z obrzydzeniem na widok mięsno-szklanej rzeźni w jaką zmieniono grupową salę do hibernacji. Stanęła przy Lennoxie, jako tym jedynym pozytywnie się jej kojarzącym elemencie i zacisnęła rękę na jego dłoni.

Źródła światła zrobione przez Abigail rozjaśniły trochę pomieszczenia jakie przyszło im spenetrować. Atawistyczny strach człowieka przed ciemnością, a raczej tym co w tej ciemności mogłoby być - wyobrażenia strachów które podpowiadał nam mózg, został trochę zagłuszony. Ruszyli z Czartem prawie ramię w ramię, przy czym Lennox gotów był w każdej chwili odskoczyć by złapać dystans. Nie ufał temu człowiekowi na tyle, by zostawiać go sobie za plecami. Tamten chyba nie miał mu tego za złe.

To co zobaczyli w ostatniej sali, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Tylko to, że miał pusty żołądek i niejedno okropieństwo już widział, uchroniło go przed spazmami wymiotów. Rzędy szklanych sarkofagów były porozbijane i zniszczone. Smród jaki uderzył ich w nozdrza z resztek rozkładających się ciał był bezlitosny. Awaria, czy też zniszczenie aparatur jakie utrzymywały ciała w niskiej temperaturze przyspieszyły rozkład. Rozbite szkło chrzęściło im pod stopami, przemieszane ze zzieleniałymi resztkami tkanek, rurek i porozbijanej aparatury medycznej.

Bystre oczy Williama wyśledziły na podłodze długą smugę ściemniałej, utlenionej krwi, ciągnęła się od trumien na korytarz, po czym urywała się nagle w okolicach progu do komnaty. W jednej z rozbitych trumien zauważył błyszczący odprysk, coś na kształt chitynowego pancerzyka u chrząszczy, jakie czasem widział we frontowych okopach. Oddarł kawałek szmatki ze swojej koszulki i zawinął ten odłamek, chcąc go później pokazać Abigail. Lecz to co go przyprawiło o mrowienie na plecach, to był ogromny ślad trójpalczastej łapy. Tak… łapy. To nie mogło być nic innego, wielki i dłuższy na oko ze trzy razy niż jego własna stopa. I ślady po kulach przy trumnie koło której znalazł ten ślad, cztery równo odbite w twardym tworzywie pozostałości po kulach, spojrzał na trzymany w ręku rewolwer i miał przeczucie graniczące z pewnością, że kaliber się zgadzał.

Nie zdążył nikomu o tym powiedzieć, kiedy nieznajomy, w zakrwawionym podkoszulku wyszedł z cienia na wprost Abigail. Wyuczony ruch ręki uzbrojonej w Kortha i szczerbinka zgrała się z muszką na lewej stronie klatki piersiowej, ale wyglądało na to, że nie ma on złych zamiarów. Jednak nagłe pojawienie się mężczyzny przestraszyło nieco kobietę, bo cofnęła się o krok i ścisnęła jego dłoń. William drgnął zaskoczony, ale nie cofnął ręki.

- Jeśli nie masz złych zamiarów, to obędzie się bez dźgania. Jak tu trafiłeś? Pamiętasz coś? - Will zwrócił się do obcego. Potem podał Abigail zawiniątko ze znaleziskiem z jednej z trumien - Co to może być?

Przybyło mu towarzystwa. Sanderu spojrzał przelotnie na mężczyznę “czającego” się za blondynką. Tamten sprawiał wrażenie takiego, co szuka zaczepki przy byle okazji albo który rzuciłby się na byle kogo z czymkolwiek ostrym, żeby tylko nacieszyć się widokiem buchającej krwi. Krwawym napisem na jego koszuli nie przejął się wcale. Nie wiedział, o co tu biega, sam niespecjalnie był religijny, nie przejawiał najmniejszej chęci bawić się w jakieś zjebane gry “tych z góry”. Równie łatwo tamten typek mógł być nawiedzony. Sanderu zdawało się zignorował słowa szaleńca, bo przybysz na nie nic nie odpowiedział, a jego wzrok przeniósł się na kobietę i uzbrojonego w pistolet faceta. A może Sanderu też stał się szaleńcem… czemu mu się wydawało, że coś go z ciemności obserwuje? Czemu mu się wydawało, że słyszy… muzykę? Spod sufitu?
Aczkolwiek lufa pistoletu, który trzymał drugi, zdawałoby się, bardziej ogarnięty towarzysz kobiety nie pozwoliła mu całkowicie i na długo zlekceważyć tej zgrai.
Na pytanie blondynki odnośnie tego, kim jest, nieznajomy odparł jej krótko:
- Sanderu albo Sanders, jak wolisz.
Odpowiedź na pytania gościa celującego broń przyszła troszkę później, jako że Sanderu po pierwsze doszedł do wniosku, że serio słyszy jakieś nucenie, kołysankę. Gdyby nie to, że na chwilę zapanowała względna cisza, to muzyka zostałaby zagłuszona. Po drugie pytania te padły nieco później, a grupka zdawało się znalazła coś ciekawego i ich uwaga chwilowo przeszła na te wszystkie cudactwa.
- Podobnie jak wasza trójka. Nie wiem, co tutaj robię, po co tu jestem, nic nie pamiętam i wolałbym się stąd wydostać - odparł beznamiętnie, krótko i na temat. - Dowiedzieliście się czegoś więcej o tym miejscu? - spytał się tego, który chyba jako jedyny w towarzystwie posiadał broń palną.

- Sanders bardziej wpada w ucho. To jest William, to Czart. Ja jestem Abigail - kobieta przedstawiła pokrótce pozostałe towarzystwo, wskazując każdego z osobna pięścią z zaciśniętym kawałkiem szmatki. Po wszystkim zaciekawiona rozpakowała paczuszkę i chwilę przyglądała się błyszczącemu odłamkowi, obracając go między palcami - Tarczka... przynajmniej tak myślę. Cienka, rogowa płytka kostna pokrywające powierzchnię ciała niektórych zwierząt, przykładowo gadów. Okaz musiał być spory bo zwykle są mniejsze... a ty co znalazłeś?- zwróciła się do faceta w pokrwawionej koszulce.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-11-2015 o 21:10. Powód: dodanie grafiki
Ryo jest offline