Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2015, 21:31   #22
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Pod schodami na strych
Bibliotekarz skinął głową i odprowadził Marca wzrokiem.
"To nie był kot" - powtórzył w myślach słowa Luisa, ani szczur ani szop, jak chciał mu zasugerować paranoję Vernier. Inżynier słyszał to samo co on. To nie była zbiorowa halucynacja.

"Cthulhu R’lyeh" - te słowa nie dawały mu spokoju. Tak samo jak monumentalne drzwi prowadzące do piwnicy. Co odkryłeś Castorze?

Marc, ten cyniczny bibliofil, on wiedział co może ukrywać piwnica. Widział jego zmieszanie zadanym wprost pytaniem. Chwilowe zawahanie, które zaraz pokrył odpowiedzią nie na temat. Widział wyraźnie okładkę książki "Nieznane Kulty", którą trzymał w dłoniach gdy otworzył drzwi biblioteczki Castora. Nie miał mu za złe tej wymijającej odpowiedzi. Rozmawiając z osobą niewtajemniczoną w zagadnienia okultyzmu można było w najlepszym razie wyjść na dziwaka.

Salon.
Przybycie pozostałych spadkobierców i hiobowe wieści najwidoczniej nie zaskoczyły Verniera. Zdawał się nawet spodziewać takiego obrotu sprawy. Vernier najwidoczniej lubił być w centrum uwagi i odgrywać pierwsze skrzypce, czego najlepszy dowód dał w rozmowie z Państwem Jodil. Dzięki zresztą bystrości jego umysłu, której Claude nie podważał, zdobył kolejną poszlakę na to, że to co na początku zdawało się być zamknięte w piwnicach Castora, mogło już stamtąd wyjechać.

Lévi-Strauss skorzystał z pierwszej okazji, by opuścić żywą dyskusję i w towarzystwie antykwariusza zwiedzić spiżarkę zmarłego. W przeciwieństwie do Verniera nie lubił tłoku i zamieszania.

Spiżarka.
Przezornie wziął ze sobą lampę naftową. Spiżarnia okazała się dość przyzwoicie zaopatrzona. Pierwsze co go uderzyło, to smakowity aromat suszonych kiełbas i ziół, które zwisały przywieszone sznurkami z sufitu. Przy ścianie zaś w specjalnych stojakach, w równych rzędach leżały butle wina, pokryte warstwą kurzu. Prócz tego wszelakiego rodzaju skrzynki wyłożone słomą, z których wystawały tylko szyjki butelek. Półki zaś uginały się od różnego rodzaju przetworów zamkniętych szczelnie w słojach.
Na środku zaś stał prosty stół i dwa krzesła. Claude postawił lampę na stole.

- Widzę - rzekł siadając na krześle i opierając laskę o bieloną ścianę, - że nasz gospodarz, wcale niezłe zapasy tutaj zgromadził.

Noga dokuczała mu tego dnia bardziej niż zwykle. Wyprostował ją i zaczął rozcierać w bolącym miejscu.

- Ma pan może oko na jakiś konkretny specjał skryty przed światem w tej piwniczce? - Ottone zatoczył kieliszkiem półkole w powietrzu, wskazując stłoczone na dębowych półeczkach butelki, sery i mięsa. Rozpogodził się nieco. Stary Castor mógł na stare lata popaść w dziwactwo, ale nie szło ono w parze z brakiem zaopatrzenia. Przyjrzał się uprzejmie Claudowi.

- Przepraszam młody człowieku. Pamiątka z jednej z wypraw. - Rozglądnął się po wokół siebie po czym sięgnął do koszyka wypełnionego słomą, wyciągając butelczynę. - Hmmm… - mruknął przysuwając ją do światła i próbując odczytać napis. - Taaaaak. Koniak panie Ottonie. Pan wie, że w Cognac urodził się Franciszek I Walezjusz?

Mówiąc to odkorkował butelczynę i rozejrzał się za kieliszkiem.

- Szczerze panu powiem, że mimo studiów historycznych we Florencji ta informacja mi gdzieś umknęła. - Rozejrzał się jeszcze po spiżarni. - Franciszka kojarzę głównie przez wzgląd na jego syna, Henryka, którego śmierć zapoczątkowała karierę nikogo innego, jak słynnego Nostradamusa. Przepowiedział on podobno śmierć Henryka… - Ottone umilkł i uniósł do światła butelkę wina. Claude znalazł szklaneczkę i wlał bursztynowy płyn. - Brunello di montalcino, rocznik… ach, chyba 1893. Słabo widzę. Toskańskie. Miał gust świętej pamięci pan Overneyes. Przypominają mi się od razu winiarnie na brzegach Arno, z widokiem na słońce zachodzące nad Florencją… cóż, przez wzgląd na sentyment skuszę się na zwartość tej butelczyny. Poszukam jakiegoś koszyczka, w dłoniach trudno będzie unieść te trunki i przysmaki…

- Pośpiech, pośpiech - burknął bibliotekarz, bardziej do siebie niż do towarzysza - przywara młodości. - Zaraz jednak dodał głośniej, podnosząc szkło. - Ehmmm…. powinniśmy spróbować specjałów, nim przyniesiemy je pozostałym. - Uśmiechnął się przy tym szeroko. Ottone uniósł własne szkło w geście najprostszego toastu, jako znał świat.

- Odbiegając od tematu win i wracając do Walezjuszy, czy też do Michela de Nostredame… nie odniósł pan wrażenia, że monsieur Vernier zdaje się posiadać dar jasnowidzenia?

- Też odniósł pan te wrażenie? - zamoczył usta kosztując trunku. - Prawdziwy Cognac nie ma sobie równych. Tak… To prawda. Pan Vernier zdaje się zauważać rzeczy niewidoczne dla zwykłych ludzi… i jak Nostradame zgłębia nieznane…

Zadumał się.

- Kiedy wraz z monsieur Bernardem i madame Sophie wróciłem z tamtego upiornego miejsca bardziej przejmowałem się strasznymi widokami, które wciąż miałem przed oczami i przesłuchaniem, które miałem za sobą, teraz jednak… - Pokręcił głową. - Doprawdy zaskakujące. Może skosztowałby pan któregoś z tych serów bądź mięs? Służę w razie potrzeby.

Claude przytaknął, zmrużył oczy, wypatrując czegoś na półkach spiżarni.

- Czyżby to Roquefort? - wskazał na jedną z nich - Gdyby pan mógł młody człowieku…

Sam sięgnął po deskę i nóż, który był w zasięgu jego ręki.

- Co pan myśli o tym wszystkim? O odkryciu zmarłego, bo z c a ł ą pewnością coś odkrył. To nie podlega dyskusji. - Oparł się wygodnie na krześle i zaczął mówić, ni to do siebie, ni do Ottona. - Castor musiał coś znaleźć podczas swojej ostatniej wyprawy. Coś na tyle cennego, niebezpiecznego… lub jedno i drugie, że postanowił zabezpieczyć to w swojej piwnicy. Śmierć najwidoczniej uprzedziła go w wykorzystaniu tego znaleziska.

- Nie śmiałbym nawet pomyśleć, że było inaczej. Pytanie wciąż jednak brzmi, co odnalazł i przywiózł ze sobą do Marsylii pan Overneyes? - Ottone sięgnął po wskazany przez starszego mężczyznę ser.

- Dziękuję, dziękuję… - Claude zaczął kroić pokryty niebieską pleśnią ser. - Castor nie przewidział jednak, że komuś jeszcze zależy na tajemnicy, której tak strzegł. Ktoś nas ubiegł panie Lèmmi. Ktoś, kto nie zawahał się zamordować kobiety. Spróbuje pan? - wskazał na deskę.

Do pomieszczenia wszedł Bertrand paląc bezczelnie cygaretkę z zapasów Castora. Z kieszonki marynarki wystawały mu trzy kolejne. Zrobił sobie zapas.

- A nieładnie Panowie, a brzydko. Sami się objadacie i opijacie zapominając o towarzyszach. Cognac? Dziękuję, ale straszny kac po tym, a to co?

- To ja zmusiłem pana Lèmmiego do małej przerwy - postukał dłonią w udo. - Chciałem rozprostować nogi.

- Muszę zaprotestować. - Lèmmi uśmiechnął się pod nosem. - Winny jestem grzechu zaniechania, przecież mogłem się nie zgodzić.

Claude uniósł dłonie w geście poddania.

- Obaj jesteśmy winni.

Prunier ujął butelkę wina i przeczytał:
- Brunello di montalcino … może być. - nalał sobie bez ceremonii i łyknął porządnie zagryzając serem.
- No po tym co widzieliśmy z panem Ottonem, to całą skrzynkę, by trzeba było osuszyć, brrr …

Wzdrygnął się na całym ciele. Nagle wyciągnął rękę wpierw do Ottona.

- Bertrand. Przejdźmy na ty - zaproponował.

- Ottone. - Włoch uścisnął podaną dłoń. - Proszę, nie wspominaj nawet o tej strasznej scenie. Nie wcześniej niż jutro. Muszę zapić ten widok, odkazić ranę na swojej duszy. - Wziął długi łyk wina i pokręcił głową, jakby gest ten miał odgonić wyimaginowane muchy.

- Jak tam Panie Claude? Przyłączy się Pan do fraternizacji? Nie zważając, że masz do czynienia z młokosami?

- Pan… - przywołał z pamięci - Prunier, prawda? Dziennikarz? Właściwie… - wyciągnął dłoń - powinienem pierwszy zaproponować.

Uścisnęli sobie dłonie.

- Jak myślicie? - podjął znowu Bertrand. - Co ukrywał Castor w piwnicy? Jakiś sarkofag? Przyszło mi na myśl, że może w środku jest jakaś zaraza. Dawne bakterie, które mogą wytruć pół miasta. Może są jakieś wskazówki w bibliotece?

- Właśnie mówiłem pa… O t t o n o w i - zmitygował się Lévi, - że najwidoczniej ktoś nas ubiegł. Ktoś, kto nie przebiera w środkach... Ale, ale... masz rację... B e r t r a n d. Zbyt długo zostawiliśmy naszych towarzyszy samych. Weźmy kilka tych specjałów i dołączmy do reszty.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline