Wszystko było nie tak jak powinno. Ziemia cierpiała w uscisku tej nienaturalnej zimy. Cierpiał i Thorendil dzieląc z lasem nie tylko moc lecz i po części duszę. Pragnął ulżyć ziemi lecz jego moc, o czym był przekonany, była zbyt mała i słaba by trwale rozwiać mroźną mgłę. Brnął więc dalej w głąb elfiej wioski.
- Muszę… muszę zobaczyć co tam się stało. - Odpowiedział kobiecie. - Tam może ktoś potrzebować pomocy.
- Nie, Thorendilu, nie… Tam już nie ma nikogo,kto potrzebowałby pomocy…
- Zaczekaj tu na mnie. - Nie było potrzeby ciągnąć jej za sobą kiedy drżała niczym osika. - Ja po prostu MUSZĘ się upewnić.
- Dlaczego?
To nie był głos kobiety, a kogoś, kto znajdował się ponad głową Thorendila, jednak gdy ten uniósł wzrok zobaczył tylko gęsto wyrośnięte i jeszcze pokryte liśćmi gałęzie drzew.
“Dziwne.” Przemknęło przez myśli elfa lecz nie zastanawiał się nad tym zbyt długo.
- Że też musisz pytać… - Zirytował się. - Inaczej nie uspokoję sumienia, to chyba oczywiste.
- To rozumiem, rozumiem… Niemniej kobieta ma rację. - kontynuował głos z drzew - Tam już nie ma nikogo.
Przez chwilę się zawahał. Młodość w Rashemenie wśród duchów i wiedźm sprawiała, że chętnie słuchał dobrych rad od bezcielesnych głosów. Co innego jednak słuchać a co innego być im posłusznym, zwłaszcza gdy owe głosy nie chcą by się czegoś dowiedział.
- Zobaczymy. - Rzucił zadziornie i przyspieszył kroku. Nie będą go tu jakieś duchy powstrzymywać.
W tym momenccie Thorendil usłyszał, jak coś ciężkiego spada na ściółkę w miejsce, w którym przed chwilą stał. Kiedy odwrócił głowę w tamtym kierunku zobaczył słonecznego elfa, którego okrywała zielona, elfia kolczuga, a który miał na głowę zarzucony kaptur bardzo ciemnego, choć wpadającego w zieleń, płaszcza. Twarz elfa była poznaczona ziemią, a oczy wyrażały, że pomimo widocznego zmęczenia jest on wciąż w sile kroczyć dalej. Miał miecz uczepiony pasa.
Thorendil w innych okolicznościach przywitałby krewniaka z naleznym mu szacunkiem. Teraz jednak nawet nie zwolnił kroku. “Bedzie czegoś chciał to sam polezie za mną” myślał.
Ciche kroki podążające za Thorendilem działały na korzyść jego teorii.
- Nie znajdziesz tam nikogo, ni żywego, ni umarłego.
- I dlatego starasz się mnie powstrzymać? - Odparł druid, przez ramię. - Nie zabierze mi tak wiele czasu bym musiał rezygnować z uspokojenia sumienia.
- Jeżeli tak wolisz… - odparł elf i spojrzał na Mavarin - Ale sądzę, że ona potrzebuje więcej uwagi niż pusta wioska.
- Mav jest silną kobietą i wytrzyma jeszcze trochę, niewiele jest wichur które mogą ją złamać.
Elf oparł się o drzewo nie podążając dalej za Thorendilem i rzucił tylko:
- Niech więc zostanie tutaj.
Druid rzucił jedynie podejrzliwe spojrzenie elfowi. Niewiedzieć czemu ale słowa tamtego przeszyły go dreszczem i napełniły niepokojem. Miały w sobie jakieś złowrogie zabarwienie.
- Mav chodźmy razem! - Zawołał kobietę i zmienił kierunek marszu by znaleźć się szybciej przy niej. - Pod wioską miałem coś co musimy zabrać. - Skłamał naprędce by stłumić jej protesty nim się pojawiły.
Mavarin jedynie skinęła głową nie protestując, za to elf uśmiechnął się krzywo.
- Twoja wola… nieznajomy. Twoja wola.